Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom II/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

— A! rzekł Rodille za kotarą ukryty, poznawszy łos Wicherka — toż to jest ten młody urwisz, a jeźli on jest, to także Rypcio i Miodziuś niezawodnie z nim się znajdują.
Gdy to mówił do samego siebie, złodzieje tymczasem wleźli już byli przez okno.
— Gdzie jest przechód przez tę kratę — zapytał Miodziuś.
— Kto wie, czy wogóle jest jaki przechód, lecz gdy go nie ma, możemy go zrobić — odpowiedział Rypcio.
Trzej złodzieje postąpili naprzód ostrożnie, jeden za drugim. W tem Wicherek nagle się zatrzymał a potem cofnął.
— Co ty robisz do dyabia? — zapytał Rypcio tym ruchem zdziwiony.
— Chcę tylko okno przymknąć — odpowiedział Wicherek — bo nic bardziej nie szkodzi, jak gdy okno w nocy jest otwarte, a nie chciałbym, aby jutro rano ojczulek Legrip dostał kataru.
Dwaj inni podeszli tymczasem aż do kraty, lecz nagle poczęli się chwiać wydając krzyki przeraźliwe. Miodziuś opuścił latarkę i ciemność zapanowała w około. Dwaj bandyci poczuli nagle usuwającą się podłogę, lecz nie zapadli się, mimo tego atoli nie mogli ani w tył, ani naprzód postąpić, bo czuli się ujętymi żelaznemi dybami, które się wbiły w ich ciała aż do kości, straszliwe bole sprawiając. Ujęci, daremnie rzucali się podobnie dzikim zwierzętom w paści ujętym.
— Co tam się dzieje? — zapytał Wicherek, chcący właśnie przymknąć okno — czego wrzeszczycie? Zdawałoby się, że was dyabeł pochwycił za kołnierz.
Na to nie kto inny odpowiedział jeno sam Rodille swym chrypliwym, prawdziwie dyabełskim śmiechem.
Wicherek zadrżał, bo poznał ten mroźny sarkazm w głosie.
— Ach, to pan jesteś, kochany panie Legrip! — zawołał — porządnegoś pan swoim przyjaciołom figla wypłatał. To nie uchodzi. Trzeba było przecież ostrzedz, aby nie ponieśli szkody. Nie należy narażać na szwank osoby, które nas odwidzają.
Mówiąc to, dobył z kieszeni pistolet, podszedł naprzód, a gdy ponownie śmiech się ozwał, wypalił do kraty. Pomimo że tylko na głos wymierzył, przecież strzał nie chybił, lecz zdarł Rodillowi siwowłosą perukę z głowy i utkwił w przeciwległej ścianie.
— Spudłowałeś łotrze! — krzyknął Rodille i równocześnie zerwał się z siedzenia — lecz moja kula cię nie minie!
Rzekłszy to, odsunął kotarę, otworzył nocną latarkę i wymierzył do młodego człowieka naprzeciw stojącego. Rodille był doskonałym strzelcem. Gdy pociągnął za cyngiel, strzał się rozległ, Wicherek zachwiał się i młynkując rękami runął na posadzkę.
— Ten już za swoje odebrał — rzekł potem Rodille zwróciwszy się do dwu innych złoczyńców.
Wreszcie ojciec Legrip wziął pistolety w ręce, otworzył część kraty i wszedł do drugiego przedziału obszernej sali. Rychło też Rypcio i Miodziuś poznali przyczynę swych cierpień. Męczarnie ich pochodziły ztąd, że wpadli w łapki na wilki większego rozmiaru, które były pod podłogą ukryte, lecz ta część podłogi stała w związku z owym trzonkiem u boku stolika, który w drugim przedziale komnaty znajdywał się i mogła być za pociśnięciem tegoż trzonka natychmiast usunięta.
Obydwaj złodzieje w kleszcze ujęci nie inaczej byli przekonani, jak że ich ostatnia godzina wybiła, nie przestawali przeto wzdychać i jęczeć.
— O, wy głupcy — rzekł Rodille stanąwszy przed nimi — chcieliście więc okraść ojca Legripa, który wam tyle dobrego wyświadczył. Tak to zwykle bywa temu, kto chce w mętnej wodzie ryby łowić. Chcieliście posiąść talary tego starego łotra, jak mnie nazywaliście, tymczasem ten stary łotr was posiadł. No, cóż powiecie na to chłopcy?
— Kochany ojczulku Legripie — bełkotał Miodziuś od strachu i bólu prawie już umierający — ulituj się nad nami i przynajmniej nie zabijaj. Pomnij, że jesteśmy biedakami, którzy czegoś podobnego już w życiu pewnie nie zrobią.
— Aha! teraz znowu jestem dobrym ojczulkiem Legripem — rzekł Rodille z szyderczym uśmiechem, który aż zmroził złoczyńców. Mimo tego przecież rzekł Rypcio:
— Tak jest, byłeś nim zawsze i nigdy być nie przestaniesz.
— I dlaczego chcieliście mnie pozbawić wszystkiego, co posiadam?
— Niech pan o nas nie myśli tak źle — przerwał mu Miodziuś — to ten bezbożnik, ten łajdak Wicherek poddał nam tak niecną myśl.
— To też już odniósł zasłużoną karę ten głupiec.
— Bardzo słusznie, lecz co się nas tyczy, to przysięgamy panu na wszystko co święte, że bez tego Wicherka nigdybyśmy nic podobnego nie uczynili.
Dobry ojczulek Legrip cieszył się jeszcze przez kilka chwil odniesionem zwycięztwem, a w końcu przemówił:
— Jesteście w mojem ręku i mogę rozporządzać waszem życiem i śmiercią. Mógłbym was obydwu zabić i niktby mnie o to do odpowiedzialności nie wezwał. Przepiłowaliście kratę w oknie, wybiliście szybę, dokonaliście zbrodniczego włamania się. Miałem po sobie prawo koniecznej obrony. Mimo tego wszystkiego, chcę wam przebaczyć i wrócić wolności, iżbyście się gdzieindziej dali powiesić. Nie zapominajcież, że wam stary łotr życie darował, chociażeście na to niczem nie zasłużyli.
Po tych słowach Rodille pocisnął trzonek u stolika i łapki uwolniły zdobycz.
Bandyci poczęli teraz nacierać nogi, które zaledwie do chodu zdolne były, a wprawiwszy wstrzymany obieg krwi w jaki taki ruch, poczęli gorącemi słowy wynurzać staremu Legripowi swoją wdzięczność i uznanie jego wspaniałomyślności.
Rodille słuchał szyderczo uśmiechnięty i kiwał głową niedowierzając. Wreszcie rzekł:
— Dobrze już, dobrze, lecz gdybym nie był uzbrojony i nie tu, ale w lasku bulońskim z wami się znajdywał, tobyście mi inną piosnkę zaśpiewali.
— Nie, nie, dobry ojczulku Legripie — zawołał Miodziuś — niech pan o nas tak nie myśli. Przysięgam panu...
Rodille przerwał mu słowy:
— Już dosyć tego i ani słowa więcej. Nie chcę was trudzić, abyście wyszli oknem, lecz oto są otwarte drzwi. Idźcież. Życzę wam dobrej nocy.
Obaj złoczyńcy zanadto byli zachwyceni tem, że mogą opuścić granice doniosłości strzałów pistoletowych, niż aby się dali prosić powtórnie.
Oddawszy ojcu Legripowi jak najgłębszy ukłon, wynieśli się czemprędzej i zniknęli w ciemnościach nocy.
Rodille zamknął potem drzwi, ubezpieczył okno, jak było można, a potem zbliżył się do trupa krwią zbroczonego.
— Patrzcie ten głupiec rzeczywiście nieżywy!
Nie było wątpliwości że Wicherek już nie żył, bo kula uderzyła w sam środek głowy a potok spienionej krwi zalał całe oblicze.
— Co ja do dyabła mogę z nim począć?
Na to pytanie nie łatwo można było znaleźć odpowiedź.
Rodille nie mógł w żaden sposób wynieść trupa i oddać go na widok publiczny, bo taka nieostrożność pociągnęłaby za sobą ścisłe poszukiwania, co go teraz, po radości z odniesionego zwycięztwa, strachem napełniło.
— Co ja tu pocznę?
Nędznik pomyślał chwilkę, a potem zrobił poruszenie podobnie jak człowiek, który bardzo trudne zadanie rozwiązał.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.