Strona:PL Montepin - Jasnowidząca. T. 2.pdf/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wreszcie ojciec Legrip wziął pistolety w ręce, otworzył część kraty i wszedł do drugiego przedziału obszernej sali. Rychło też Rypcio i Miodziuś poznali przyczynę swych cierpień. Męczarnie ich pochodziły ztąd, że wpadli w łapki na wilki większego rozmiaru, które były pod podłogą ukryte, lecz ta część podłogi stała w związku z owym trzonkiem u boku stolika, który w drugim przedziale komnaty znajdywał się i mogła być za pociśnięciem tegoż trzonka natychmiast usunięta.
Obydwaj złodzieje w kleszcze ujęci nie inaczej byli przekonani, jak że ich ostatnia godzina wybiła, nie przestawali przeto wzdychać i jęczeć.
— O, wy głupcy — rzekł Rodille stanąwszy przed nimi — chcieliście więc okraść ojca Legripa, który wam tyle dobrego wyświadczył. Tak to zwykle bywa temu, kto chce w mętnej wodzie ryby łowić. Chcieliście posiąść talary tego starego łotra, jak mnie nazywaliście, tymczasem ten stary łotr was posiadł. No, cóż powiecie na to chłopcy?
— Kochany ojczulku Legripie — bełkotał Miodziuś od strachu i bólu prawie już umierający — ulituj się nad nami i przynajmniej nie zabijaj. Pomnij, że jesteśmy biedakami, którzy czegoś podobnego już w życiu pewnie nie zrobią.
— Aha! teraz znowu jestem dobrym ojczulkiem Legripem — rzekł Rodille z szyderczym uśmiechem, który aż zmroził złoczyńców. Mimo tego przecież rzekł Rypcio:
— Tak jest, byłeś nim zawsze i nigdy być nie przestaniesz.