Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom II/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

W znajomem pomieszkaniu na onej ulicy zmienił Rodille suknie i twarz i przeistoczywszy się w rzeczywistego Rodilla udał się na Boulevard du Temple i wstąpił do domu magnetyzera.
— No! cóż słychać? — zapytał Horner zaraz na wstępie.
— Wszystko dobrze, rzecz się już załatwiła.
— Jak to, już?
— Ach! mój Boże! Tak jest. Już to ze mnie człowiek taki, silny w raz powziętym zamiarze i szybki w działaniu. U mnie wszystko musi iść piorunem. Tak — jestem w posiadaniu prawdziwej różczki czarodziejskiej.
— A cóż się dzieje z małą?
— Znajduje się od wczoraj wieczora w mojem ręku i ręczę za to, że z tego powodu nikt nas niepokoić nie będzie.
— Pan jesteś słownym człowiekiem podobnie jak i ja. Gdy jest wszystko w porządku, więc przyprowadź pan czemprędzej dziewczynę i odbierz należącą ci się sumę.
Po ustach Rodilla przemknął osobliwszy uśmiech, który się nie da bliżej opisać, a który zapewne wykrzywił usta Metistofelesa, kiedy Fausta na uroczystość czarownic powiódł.
— Mój kochany panie doktorze — rzekł — najpierw musimy jeszcze bardzo piekącą rzecz załatwić, bo nie jestem jeszcze przekonany, iżby już wszystko było w porządku.
Horner przeląkł się.
— Jak to pan rozumiesz?
— Rozumiem to tak, że pierwotnego zamiaru wyrzekłem się a przynajmniej zmieniłem.
— W jakim względzie? Mów pan wyraźniej!
— Natychmiast to uczynię, a będę tak wyraźnym i dokładnym, jak lepiej nie można. Nie prawda, że pan liczysz na dziecię, aby mieć ztąd wielkie dochody?
— Całkiem naturalnie, bo czyż inaczej ryzykowałbym tak znaczną sumę dziesięciu tysięcy franków?
— Przyznaję, jednakowoż suma, która panu, panie doktorze, tak znaczną być się wydaje, jest mojem zdaniem bardzo małą w porównaniu z zyskami, jakie z tego interesu ciągnąć możesz.
— Ja raz postanowionej sumy podnieść nie mogę, bo muszę na jej zapłacenie wszystkich użyć zasobów, jakie posiadam.
— Daruj pan, lecz ja temu wcale wiary nie daję. Pan jesteś bardzo bogaty, mój panie doktorze i masz zresztą kredyt na miejscu. Mimo tego przecież chcę wziąć pańskie żarty za prawdę i chcę przyjąć na razie umówione dziesięć tysięcy franków.
— A czegóż pan zażądasz po tem?
— Potem chcę być pańskim wspólnikiem i mieć udział w dochodach.
Horner aż podskoczył do góry i krzyknął:
— Czy pan mówisz seryo?
— Czyż wyglądam na żartownisia?
— Czy nie możnaby wiedzieć, do jakiej części udziałowej miałbyś pan pretensyą?
— Chcę sobie słusznie postąpić i zamiast połowy, której bym mógł żądać, chciąłbym mieć tylko jedną trzecią.
— Trzecią część! zawołał magnetyzer i począł ruszać ramionami na sposób skrzydłowego telegrafu.
— Nie prawda, że zdziwiła pana moja skromność w żądaniu?
— Co pan sobie myślisz?
— Rozmaitości kochany panie doktorze.
— Na pański wniosek wcale się nie zgadzam!
— Czy to jest pańskie ostatnie słowo?
— Tak i sto razy panu powiem, że tak! Możesz pan pójść z dziewczyną na spacer i bierz pana dyabli razem z nią. Myślałem, że mnie pan znasz lepiej. W mojem ręku ta dziewczyna jest kapitałem ale tylko przez mój talent, moje zatrudnienie i znajomości, lecz u pana może być tylko niepotrzebnym ciężarem.
Rodille parsknął śmiechem.
— Mój kochany panie doktorze, pomagasz mi do pozbycia się wahania w decyzyi, znasz pan przecież moją delikatność. Powiem panu zatem, że daleki jestem myśli, jakoby dziecię, jak pan sądzisz, nie mogło mieć dla mnie wartości, przeciwnie, jestem przekonany, że będzie ono dla mnie źródłem znakomitych dochodów, i jeźli pan nie przyjmujesz mojego wniosku co do utworzenia spółki, to możesz śmiało podpisać własny upadek.
Fryderyk Horner spojrzał na mówiącego z największem zdziwieniem.
— Uważam panie doktorze, że pan mnie jeszcze zawsze nie pojmuje i oczekuje z niecierpliwością bliższego wynurzenia się. Dowiedz się zatem człowiecze bez mózgu i władzy pojmywania, że postanowiłem dziś rano zawrzeć układ z pewnym ubogim ale bardzo zdolnym lekarzem bez pacyentów, na podstawie którego odda mi do użytku swe nazwisko i osobę za 100 talarów miesięcznego wynagrodzenia.
— I cóż z nim do dyabła myślisz poczynać?
— Więc jeszcze nawet teraz niczego się nie domyślasz?
— Niczego wcale, muszę to wyznać.
— To szczególne, zwykle pojmujesz daleko łatwiej. Powiem panu zatem, że tego lekarza i małą umieszczę w pysznie urządzonem mieszkaniu, na pierwszem piątrze domu w ulicy Montlanc albo na Boulevard Montmartre, ogłoszę potem w całym Paryżu magnetyczne konzultacye, które jak się spodziewam o wiele lepiej się powiodą niż pańskie a przecież mimo tego tylko 10 franków zamiast jednego luidora kosztować będą. Teraz rozważ pan, kochany panie doktorze, ile panu pacyentów przy tej konkurencyi z końcem miesiąca jeszcze pozostanie.
— Pan to chcesz uczynić — mruczał doktor z tropu zbity — a ja myślałem, że mogę liczyć na pana!
— I ja też nigdy pana nie zawiodłem.
— Jeźli pan mnie opuścisz, jestem zgubiony!
— Zapewne, lecz kto winien temu? Czy pan zawsze jeszcze na mój wniosek zgodzić się nie możesz?
— Byłem ślepym i głupim.
— A teraz?
— O teraz już odzyskałem moich pięć zdrowych zmysłów i mam oczy otwarte.
— To znaczy, że uważasz dobrze na szczęście, którego przed kilkoma minutami przyjąć nie chciałeś.
— Rodille, mój drogi Rodille, prawdą jest, że cię ubóstwiam. Zostań więc moim przyjacielem, spólnikiem, mojem drugiem Ja.
— No jestem dostatecznie wspaniałomyślnym i nie chcę szukać szczęścia bez ciebie. Jednakowoż pańskie ociąganie się i zapoznawanie mojej osoby zmusza mnie do małej zmiany postawionego wniosku. Nie zadowolę się teraz trzecią częścią dochodu, jak przedtem, lecz żądam połowy.
Doktor westchnął i klął z całego serca obecnemu swemu przyjacielowi i przyszłemu spólnikowi, lecz nie pozostawało mu teraz nic, jak tylko zgodzić się.
— Przyjmuję — rzekł, musząc się do uśmiechu — dostaniesz pan połowę dochodu.
— Przyznasz mi to pan pisemnie.
— Nie inaczej.
— Każdego wieczora nastąpi podział.
— Niech się stanie zadość pańskiemu życzeniu, choć z przykrością wyznać muszę, że to wygląda na ubliżające niedowierzanie.
— Nie jest to w żadnym razie niedowierzaniem — odpowiedział Rodille — i dzieje się tylko w obopólnym naszym interesie, co pana nie może obrazić. Możemy zatem kontrakt spisać, a ułożywszy każdy punkt jasno i dokładnie podpiszemy i zapieczętujemy.
— Jestem gotów — rzekł doktor.
Po tej rozmowie nie stracili obydwaj łotry ani chwili czasu, lecz czemprędzej zawarli układ pisemny tyczący się szczególnej spółki, jaka zapewne jeszcze nigdy zawarta nie była.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.