Jarema/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Chryzostom Zachariasiewicz
Tytuł Jarema
Rozdział X. Różne nadzieje
Pochodzenie Wybór pism Jana Zacharyasiewicza
Wydawca G. Gebethner i Spółka
Data wyd. 1888
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.
Różne nadzieje.
T

Takim był pierwszy dzień Jaremy, gdy po dwudziestu latach wrócił napowrót do wioski rodzinnéj. Do wyobrażeń, jakie był z sobą przyniósł, przybyło jeszcze coś na miejscu, co go nietylko w tych wyobrażeniach utwierdziło, ale nawet rozwinęło je w daleko szersze rozmiary. Był już wprawdzie z góry uprzedzony i napojony żółcią przeciw dworowi, a to, o czém się w karczmie dowiedział, i przyjęcie, jakiego we dworze doznał, spotęgowało tylko w nim antagonizm i popchnęło do tém raźniejszych kroków.

Mały jednak epizodzik, który zaszedł w piekarni, którego wcale niespodziewal się Jarema, zagroził nagle wszelkim jego planom. I kto wie, coby się było stało, gdyby fatalna ręka mniemanych jego przyjaciół nie była prędko zatarła wrażenia, jakie w téj chwili rozszerzyło mu serce, żalem do domu dotąd ściśnięte. Kto wie, czy wspomnienie chwil młodych i widok kobiety, któréj Obraz zasklepił się, jak perła w muszli, w duszy jego, nie byłyby zneutralizowały żółci, którą go tak długo pojono!... Nastka mogłaby choć pod wieczór życia zostać jego żoną, dziedziczka mogłaby bez procesów dać pustkę po Stefanie i jeszcze czémś zapomódz, a Jarema byłby szczęśliwy i w szczęściu swojém inaczéj zapatrywałby się na mniemane krzywdy, jakich gromada od dworu doznawała!..
Ale Jarema za wiele cierpiał i doświadczył, za wiele nasłuchał się w ciągu tych lat dwudziestu, aby mógł zastanowić się nad chwilową zmianą, jaka w nim zaszła od zagaszenia latarki w stajni, aż do wydania Nastce węzełka z cwancygierami. Wprawdzie było mu w tych kilku chwilach tak błogo koło serca, kroki jego były tak lekkie, jakby u ramion miał skrzydła, które człowieka w anioła zamieniają!... Ale w ciągu lat dwudziestu nabyte wyobrażenia przemogły nad budzącém się uczuciem, które, jak meteor błysnęło po ciemni jego serca, dowodząc, że tam był grunt piękny i szlachetny i że tylko zamuliły go fatalne okoliczności, pod jakiemi wzrósł ten człowiek.
I gdyby nawet światło tego meteora dłużéj świecić chciało, towarzystwo mniemanych Jaremy przyjaciół i spora flaszka wódki, przy któréj toczyła się narada. zagasiłyby wszystko do szczętu.
Suchy mecenas zapewnił go, że pustki po Stefanie żadną, inną drogą od dworu nie odbierze, tylko drogą procesu, i napominał go, aby się strzegł wszelkich układów. Huber znów coś mu wiele mówił o staroście, który bardzo mu sprzyja i w ogóle Wszystkich chłopów bardzo lubi!...
Jarema przyjmował te rady z uśmiechem. Przypadały one wprawdzie do jego gustu, ale w obec planów Jaremy były zbyt drobne i karłowate. On przeszedł Austryą od krańca do krańca, a cały ten ogrom obszaru, ludzi i wypadków wpakował mu się do mózgu i rozpierał mu nieustannie głowę, która tego wszystkiego należycie pomieścić nie mogła. Dla tego miał o sobie daleko większe wyobrazenie, niż jego przyjaciele sądzić mogli; a gdy ma ci o staroście i o procesie mówili, on myślał o Wiedniu i o ministrze, o którym mniemał, że z dużą, w srebro okutą laską stoi przed pałacem monarchy.
Mimo to podziękował radzącym przyjaciołom i przyrzekł im, że w danym razie z oświadczeń ich korzystać będzie.
A kiedy już sporo po północy kładł się na ławkę, aby się trochę przespać, przed jego oczyma biegały różne rzeczy; ale żadna z nich nie napoiła jego serca tak błogiém uczuciem, jakiego był doznał po zgaszeniu latarki w stajni...
Lecz, gdyby nawet i wspomnienie tego szczęścia było go trochę niepokoiło, jutrzejszy dzień byłby wszystko do reszty zatarł.


We dworze dla jego sprawy nienajlepsze było usposobienie. Zaraz przy śniadaniu zaczęto mówić o tej sprawie. Zgromadzenie było to samo, co i wczoraj; burza bowiem nie dała gościom wczoraj odjechać, a pani Nowowiejska ściśle przestrzegała gościnnych domu swego tradycyj, i gości w domu swoim na czas dłuższy zatrzymać musiała.
Toż, kiedy przy rannej kawie wszyscy się zeszli, (przyczém nadmienić musimy, że Jadwiga w negliżyku prześlicznie wyglądała), nie mówiono o niczém inném, tylko o wczorajszéj awanturze, jaką był wyprawił Jarema. I wszystkim wydała się dziwną, bo właśnie téj saméj godziny, kiedy pustki miały przejść na innego właściciela, zjawił się w oknie dworu niewiadomy dotąd pretendent i założył protest!...
Wdowa posmutniała, gdy sobie całą tę przypomniala scenę. Była to w jéj oczach jakaś niedobra wróżba dla Jadwigi, która coraz widoczniej okazywała Władysławowi przychylność. Chcąc więc przeczuwane jakieś nieszczęście jak najtaniéj okupić, a wreszcie i słusznym może żądaniom Jaremy zadość uczynić, postanowiła oddać mu pustkę po Stefanie bez wszelkich procesów, do których miała wstręt bardzo słuszny.
Sprzeciwili się jednak takiemu doraźnemu załatwieniu sprawy pułkownik i proboszcz, a każdy z innego stanowiska.
Pułkownikowi psuła ta sprawa wszystkie jego mozolnie skombinowane plany. Los biednéj wdowy oddawna leżał mu na sercu. Również myślał i o Jadwidze, któréj był chrzestnym ojcem. Trafiła mu się po temu sposobność. Jego kuzynek, pan Władysław, odziedziczył po rodzicach dwa tysiące czerwonych złotych. Włozywszy ten kapitalik w zaniedbaną nieco kobiecém gospodarstwem Nowąwieś, możnaby ją było podnieść do ładnéj fortunki. Ale on wiedział doskonale, ile na niewyjaśnionych wzajemnie stosunkach cierpią zwykle uczucia najszlachetniejsze. Zresztą nie chciał, aby Władysław przyszedł do tak zwanéj fartuszkowéj fortuny. Niemniej wiedział téż doskonale o stanie ñnansowym wdowy i przewidział, że oświadczenie się pana Władysława nabawiłoby ją w téj chwili niesłychanego kłopotu.
Skombinował więc plany swoje w ten sposób: Naprzód miał pan Władysław wystąpić, jako kupujący tak zwane pustki. Tym sposobem przyszedłby już de facto do części Nowéjwsi, co w oczach świata, bodaj dla formy, już coś znaczy. Powtóre, tym sposobem zbliżyłby pana Władysława do Jadwigi, i zostawiłby im wolne pole do przekonania się wzajem o swoich sympatyach i charakterach. Małzeństwom bowiem zawieranym prędko, pod pierwszém wrażeniem wzburzonych nerwów, niewiele ufał doświadczony pułkownik, który niegdyś miał czarne wąsy i czarną czuprynę, w ogrodzie Saskim uchodził za najprzystojniejszego oficera polskiego.
Prócz tego miał jeszcze i to na uwadze pułkownik, ze młody człowiek powinien wprzód złozyć egzamén z pracy swojej, a że te pustki znaczny kawał gruntu stanowiły, więc uprawa ich podniosłaby potem wartość całego wspólnego majątku.
Wchodziło i to w jego plany, aby biedna wdowa, dla ratowania się, dostała do rąk jakąś sumkę.
Tak to wszystko mądrze i porządnie ułożył sobie w głowie stary pułkownik, a że był z natury impetyk i najbardziej gniewał się o to, gdy mn kto w planach jego przeszkadał, Więc sprawa Jaremy o pustkę po Stefanie nienajlepszego miała w nim obrońcę. Zaraz z góry zaperzył się, i cały akt Jaremy nazwał rozbojem, zamachem na własność dominialną, prostą, nocną awanturą. Był zdania, że Jaremy nie należy wcale do dworu przypuszczać, a nawet go psami wyszczuć, gdyby z ganku ustąpić nie chciał. O prawniczéj stronie téj sprawy nie miał pułkownik żadnego wyobrażenia. Nie znał praw i nigdy nie chciał się z niemi zapoznawać. Wprost więc oświadczył się przeciw uroszczeniom Jaremy, a kładąc na stół cenę kupna, chciał wszelkie do tych pustek możliwe pretensye wziąć na siebie.
Inaczéj o téj sprawie sądził ksiądz proboszcz. Zażywszy tabaczki, rzekł do pułkownika wadzącego się z wdową:
— Wadzicie się państwo między sobą, ale widzę, że nie zapatrujecie się na tę sprawę z wyższego nieco stanowiska. U nas nadewszystko powinno górować stanowisko obywatelskie, a nie prywatne. Jaremie więc zaprzeczać nie należy pretensyi do pustki, i to mu się w oczy powie, ale dla formalności potrzeba, aby pretensye jego były urzędownie sprawdzone. I tak, nie wie pani dobrodziejka, czy ta pustka r. 1820 była zapisana, jako grunt dominialny i czy nie podano jej do indemnizacyi, jako grunt rustykalny. Do tego potrzeba prawnika, a tak w jednéj chwili nie można téj sprawy rozstrzygnąć. Jaremie wypadałoby dać tymczasem jaki zarobek przy dworze, jeśli nie ma żyć z czego.
Zdanie to księdza proboszcza przyjęto po niejakiéj dyskusyi, chociaż wdowa mocno obstawała przy dorażném załatwieniu sprawy, zwłaszcza, że grunt téj pustki należał do najlichszéj gleby w caléj Nowéj si, i dla tego nigdy obsadzonym być nie mógł. Nie opierając się jednak wyrokowi proboszcza, z wyższego stanowiska oblatowanemu, zgodziła się na odwlokę do urzędowego rozsądzenia.


Jarema spodziewał się takiej uchwały, tylko o jéj motywach nie miał pojęcia. On wiedział z góry, że dwór krzywdzi gromadę i dobrowolnie nic nie odda, lecz to go wcale nie niepokoiło.

Ale Jarema i ci, co go tego wyuczyli, widzieli tylko dwa kroki naprzód, a o dalszą przyszłość nie dbali. Więc ucieszyło Jaremę, że gromada, która, mówiąc nawiasem, powzięła o przyniesionych przez niego skarbach zbyt wygórowane wyobrażenie, przyklasnęła jego żądaniom i wszystkiemi siłami w tém go popierała.
Jarema ubrał się w nowy kaputrok i w nową żołnierską czapeczkę. Na lewym boku zawiesił medal, który otrzymał za okazane we Włoszech męztwo.
Wszyscy chłopi (prócz wójta) patrzyli z uwielbieniem na szerokie jego barki, na zdrowy wyraz twarzy, i na tę pewność, jaką okazywał we wszystkich swoich ruchach i słowach. Cieszyliby się jeszcze więcéj, gdyby Jarema był takim chłopem, jak oni, gdyby ten karputrok zmienił na siermięgę, a czapeczkę na kapelusz słomiany.
Ale Jarema miał inne plany. Zaraz po mszy świętej wyruszył w podróż do starosty.
Starosta cieszył się widokiem Jaremy, gdy go poznał. Położył mu rękę na ramieniu, oglądał srebrny medal, i długo bardzo łaskawie z nim rozmawiał. Sprawy jego o pustkę wysłuchał łaskawie i przyrzekł, że ją natychmiast odda w ręce właściwe. A gdy go, serdecznie za rękę ściskał i drzwi za nim zamknął, — rzekł do komisarza:
— Ten Jarema, to jedno z potrzebnych nam indywiduów. Taki człowiek w gromadzie wiele przyczynia się do rozszerzania wyobrażeń porządku. Był w wojsku i nauczył się, że wszyskie członki w jednym organizmie, muszą jednéj wspólnej słuchać woli. A tego potrzeba tutejszym gromadom. U nich najdziwaczniejsze pojawiają się wyobrażenia. Cóż, kiedy nie ma ludzi z jaką taką oświatą w gromadzie! Pamiętaj pan, jeśli będziesz w Nowéjwsi, nie zapomniéć o tym Jaremie. Trzeba go wyforować na wójta. Umie czytać i pisać, a będziemy w nim mieli wiernego wykonawcę ustaw krajowych.
Tak mówił starosta, a komisarz potakiwał głową, że się we wszystkiem zgadza z pryncypałem.
Jarema lekkim krokiem dążył do wioski rodzinnéj, przeczuwając, że go tam oczekuje szczęście i zaszczyty.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Chryzostom Zachariasiewicz.