Jama/Tom II/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
< Jama‎ | Tom II
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksandr Kuprin
Tytuł Jama
Wydawca Lwowski Instytut Wydawniczy
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka”
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Aleksander Powojczyk
Tytuł orygin. Яма
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

Tutaj właśnie oczekiwały ich silne wrażenia, i przedewszystkiem Symeon nie chciał ich wpuścić i dopiero kilka złotych monet, które dał mu Riazanow sprawiły, że zmiękł. Zajęli gabinet prawie taki sam jak u Treppla, tylko nieco więcej obszar pany i spłowiały. Na rozkaz Emmy spędzono do gabinetu dziewczęta. Ale było to równoznacznem z wpuszczeniem kozła do ogrodu. Najważniejszem jednak błędem było wprowadzenie tam Gieni podrażnionej, ze złemi błyskami w oczach. Ostatnia weszła skromna cicha Tamara, ze swym nieśmiałym a rozpustnym uśmiechem Monny Lizy. W gabinecie zebrał się wreszcie cały prawie personel zakładu. Rowińska nie odważyła się już pytać „jak doszłaś do takiego życia“. Ale przyznać należy, że mieszkanki domu przyjęły ją z pewną gościnnością. Pani Helena poprosiła je, by zaśpiewały swe zwykłe pieśni, co też chętnie uczyniły śpiewając:

Poniedziałek nadchodzi,
Czas mi iść do domu.

następnie:

Biedna, biedna, biedna ja
Monopol zamknięty
Tak mnie boli głowa...

*

Śliczna jest z nich para,
Dobór wyjątkowy —
Ona prostytutka

A on pobytowy
Cha! cha! cha!

*

Gdy ranek nastaje
On kradzież obmyśla.
Ona zaś na łóżku
Leży i wymyśla
Cha! cha! cha!

*

Rankiem, gdy chłopaczka
Do cyrkułu wleką,
Ona, prostytutka
Z innym jest daleko
Cha! cha! cha!

*

A potem jeszcze piosenkę więzienną:

Rok za rokiem schodzi,
Mijają tak lata
Któż mnie oswobodzi?

I jeszcze:

Nie płacz że Marusiu
Będziesz jeszcze moją
Zaraz po poborze,
Myślę o ożenku.

W tem, ku ogólnemu zdziwieniu, roześmiała się tłusta, zazwyczaj milcząca Kasia. Pochodziła ona z Odesy.
— Pozwólcie i mnie zaśpiewać pewną piosenkę. Śpiewają ją u nas na Mołdowance i na reresypi różni złodzieje w szynkach.
I okropnym basem, zardzewiałym i nieposłusznym zaśpiewała, czyniąc najbezsensowniejsze gesty, widocznie naśladując widziane niegdyś u jakiejś przeciętnej śpiewaczki kabaretowej:

Ach pójdę ja do „diukówki“
Za stołem usiądę
Zdejmę kapelusz
I rzucam pod stół
Zapytują lubą,
Co ty będziesz pić?
Ona odpowiada
Że ją boli głowa,
Ja cię nie pytam
Co ciebie boli,
Lecz ja cię pytam
Co ty będziesz pić?
Czy też piwo, czy też wino,
Czy też fiałkę, czy też nic?

I wszystko byłoby dobrze, gdyby nagle nie wpadła do gabinetu Mańka Biała w jednej tylko koszuli i białych koronkowych majtkach. Hulał z nią jakiś kupiec, który wczoraj urządzał rajską noc, i fatalny benedyktyn, który oddziaływał na dziewczynę z szybkością dynamitu, doprowadził ją do zwykłego awanturniczego stanu. Nie była już obecnie Mańką Małą, ani Mańką Białą, lecz Mańką — Awanturnicą. Wpadłszy do gabinetu, odrazu, skutkiem niespodziewanego wrażenia, runęła na podłogę i leżąc na wznak roześmiała się tak szczerze, że i wszyscy obecni roześmieli się również. Tak. Ale śmiech ten trwał nie długo... Mańka nagle siadła na podłodze i zaczęła krzyczeć:
— Hura, do nas nowe dziewki przyjęto!
Było to zupełną już niespodzianką. Ale większy jeszcze nietakt wykazała baronowa, mówiąc:
— Jestem patronką klasztoru dla upadłych dziewczyn i dlatego z obowiązku służbowego muszę zbierać informacje o was.
Lecz tu nagle wzburzyła się Genia.
— Zaraz mi się stąd wynoś stara oślico! Próchno! Ścierko!... Wasze przytułki Magdalenek — są gorsze od więzienia. Sekretarze wasi korzystają z nas, jak psy z padliny. Wasi ojcowie, mężowie i bracia przychodzą do nas i my nabawiamy ich wszelkich chorób... Umyślnie... — oni ze swej strony zarażają was. Wasze dozorczynie żyją z furmanami, stróżami i stójkowymi, a nas sadzają do kozy za to, że śmiejemy się, lub żartujemy pomiędzy sobą. I oto jeżeli pani przyjechała tu dla oględzin naszego zwierzyńca, to powinnaś wysłuchać prawdy, wypowiadanej prosto w oczy.
Lecz Tamara spokojnie powstrzymała ją.
— Przestań Gieniu, ja sama... Czyż naprawdę baronowo, sądzi pani, że jesteśmy gorsze od tak zwanych porządnych kobiet? Do mnie przychodzi mężczyzna, płaci mi dwa ruble za wizytę, lub pięć rubli za noc i ja tego wcale nie ukrywam, przed nikim na świecie... A proszę powiedzieć, baronowo, czy pani zna choć jedną zamężną damę, któraby nie oddawała się gwoli namiętności — młodemu, lub dla pieniędzy — staremu. Wiem doskonale, że pięćdziesiąt procent wśród was pozostaje na utrzymaniu kochanków, pozostałe zaś, leciwsze, utrzymują młodych chłopców. I oto cała różnica między nami. Jesteśmy kobiety upadłe, lecz my nie kłamiemy i nie udajemy, wy natomiast upadacie wszystkie i kłamiecie przytem. Niech pani teraz sama pomyśli, na czyją korzyść wypada porównanie?
— Brawo, Tamara, dobrze im tak! zawrzeszczała Mańka, nie wstając z podłogi, roznegliżowana, jasnowłosa, kędzierzawa, podobna teraz do trzynastoletniej dziewczynki.
— Dalej, dalej, trąciła ją Gienia, a oczy jej rozpaliły się żywo.
— Czemu nie, Gieniu, posunę się i dalej. Z nas zaledwie jedna na tysiąc robiła sobie poronienie. Wy zaś po ile razy, co? Albo to nieprawda? Te wśród was, które to czyniły, działały nie z rozpaczy, lub z okrutnej nędzy, lecz poprostu obawiając się zepsuć sobie kształty i urodę — ten wasz jedyny kapitał! Poszukujecie tylko zwierzęcej rozkoszy, stan zaś odmienny i karmienie dziecka, przeszkadzałby wam.
Rowińska zawstydziła się i szybkim szeptem rzekła:
— Faites attention, baronne, que dans sa position cette demoiselle est instruite[1].
— Figures vous, que moi, j‘ai aussi remarqué cet etrange visage. Comme si je l‘ai déjà vu...est-ce rêve?... en demidelire? ou dans sa petite enfance?“[2]
— Ne vous donnez pas la peine de chercher dans vous souvenirs, baronne — brutalnie wtrąciła się do ich rozmowy Tamara.
— Je puis de suite vous venir en aide. Rappelez-yous, seulment Kharkoff, et la chambre d’hotel de Koniakine. I’entrepreneur Solovietschik, et ie ténor di grazzia... A ce moment vous n’etiez pas encore m.-me ia baronne de...[3]. Zresztą, porzućmy język francuski... Była pani zwyczajną chórzystką i pracowałyśmy razem.
— Mais dites-moi, au nom de Dieu, comment Yvns trouvez vous ici mademoiselle Margueritte[4].
— O to pytają nas codziennie. Poprostu znalazłam się tu.
I z niedającym się wyrazić cynizmem dodała:
— Spodziewam się, że państwo wynagrodzicie nas za czas spędzony z wami?
— Nie, niech was djabli porwą! niepodziewanie zawołała Mańka Biała, szybko zrywając się z dywanu, wyciągnąwszy z pończochy dwie złote monety, rzuciła je na stół.
— Macie! Daję wam na dorożkę. Jedźcie sobie natychmiast, inaczej potłukę tu wszystkie lustra i butelki.
Rowińska wstała i odezwała się ze szczeremi, ciepłemi łzami w oczach:
— Oczywiście, zaraz odejdziemy i nauka udzielona nam przez m-lle Marguerite w las nie pójdzie. Czas wasz będzie wynagrodzony, — proszę się tem zająć Włodziu. Tak długo jednak śpiewałyście nam, więc pozwolicie i mnie zaśpiewać coś dla was. Rowińska podeszła do pianina, wzięła kilka akordów i zaśpiewała prześliczny romans Dargomyżskiego:

Rozstaliśmy się dumnie —
Bez westchnień i bez słowa

Wymówki. Poszłam w świat.
Na wieczną tę rozłąkę.
Lecz gdybym jeszcze kiedyś
Mogła zobaczyć cię!
Ach gdybym chociaż raz spotkała cię!

*

Bez łez, bez skarg
Poddałam się losowi:
Nie wiem, zadając mi
Tak wiele w życiu bólu
Czyś kochał mnie?
Lecz gdybym jeszcze kiedyś
Mogła zobaczyć cię!
Ach, gdybym chociaż raz spotkała cię!

Ten czuły i namiętny romans, wykonany przez wielką artystkę, niespodziewanie przypomniał wszystkim tym kobietom pierwszą miłość, pierwszy upadek, późne pożegnanie, gdy trawa lśni od rosy, a czerwone niebo zabarwia na różowo szczyty brzóz, ostatnie, tak mocno zwarte uściski, i to jak nieomylne serce szeptało żałośnie: „nie, to się już nie powtórzy, nie powtórzy!“ I usta były wówczas zimne i suche, a na włosy padła poranna wilgotna mgła.
Umilkła Tamara, umilkła Mańka Awanturnica i nagle Gienia, najbardziej nieposkromiona ze wszystkich dziewcząt, podbiegła do artystki, padła na kolana i zaczęła szlochać u jej nóg.
Rowińska, sama rozczulona, objęła jej głowę, mówiąc:
— Siostro moja, pozwól się pocałować! Gienia szepnęła jej coś do ucha.
— Eh, przecież to głupstwo — powiedziała Rowińska, — kilka miesięcy kuracji i wszystko zniknie.
— Nie, nie, nie... Chcę ich wszystkich uczynić chorymi. Niech wszyscy zgniją i zdechną.
— Ach, moja droga, — rzekła Rowińska, — na twojem miejscu nie zrobiłabym tego.
I oto Gienia, owa dumna Gienia, zaczęła całować kolana i ręce artystki i mówić:
— Dlaczego mię tak ludzie skrzywdzili? Dlaczego mię tak skrzywdzili? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
— Taka jest władza genjusza!
— Jedyna władza, która bierze w swe piękne dłonie nie podły rozum, lecz ciepłą duszę ludzką!
Ambitna Gienia ukrywała twarz swą w sukni Rowińskiej. Biała Mańka skromnie siedziała na krześle, zakrywając oczy chusteczką. Tamara, oparła się łokciami o kolana, schyliła głowę na dłonie i uważnie patrzyła w ziemię; a odźwierny Symeon który na wszelki wypadek, od czasu do czasu, kręcił się podedrzwiami, wytrzeszczył oczy ze zdumienia.
Rowińska szeptała cicho w same ucho Gieni.
— Nigdy nie należy rozpaczać. Czasem wszystko tak źle się składa, że choć się powiesić, nagle życie radykalnej ulega zmianie. Droga moja, siostro moja, obecnie jestem światową znakomitością. Ale gdybyś ty wiedziała, przez jakie morza poniżenia i podłości przejść mi wypadało! Bądź więc zdrowa, moja droga i wierz w swą gwiazdę.
Nachyliła się ku Gieni i pocałowała ja w czoło.
I nigdy potem Włodzio Czapliński, który z niesamowitem natężeniem obserwował całą tę scenę, nie mógł zapomnieć tych ciepłych i pięknych promieni, które w owej chwili zapaliły się w zielonych, podługowatych egipskich oczach artystki.
Towarzystwo w nieświetnych humorach opuszczało gabinet, Riazanow tylko pozostał na chwilkę.
Podszedł do Gieni i z szacunkiem, czule pocałował ją w rękę i powiedział:
— Jeżeli to jest możliwem, proszę nam wybaczyć dzisiejszy wybryk, który, naturalnie, więcej się nie powtórzy. Ale jeśli będę pani kiedyś potrzebny, proszę pamiętać, że zawsze jestem do jej usług Oto mój bilet wizytowy. Proszę nie umieszczać go na swych komodach, lecz pamiętać, że od dzisiejszego wieczoru — jestem przyjacielem pani.
I jeszcze raz pocałowawszy Gienię w rękę, ostatni zszedł ze schodów.




  1. Proszę zwrócić uwagę baronowo, dziewczyna ta, w jej sytuacji jest dość wykształcona.
  2. Niech pani sobie wyobrazi, ja również zauważyłam tę dziwaczną twarz. Ale gdzie ją widziałam? We śnie? W marzeniach? Czy we wczesnem dzieciństwie?
  3. Proszę nie fatygować się, baronowo, i nie wytężać pamięci. Zaraz pospieszę pani z pomocą. Proszę przypomnieć sobie tylko Charków, hotel Koniachin, przedsiębiorcę Sołowlejczyka i pewnego tenora lirycznego... Wówczas nie była pani jeszcze baronową de...
  4. Ale proszę powiedzieć, na miłość Boga, jak się tu pani dostała, panno Małgorzato.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksandr Kuprin i tłumacza: Ambroży Goldring.