Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, nie, nie... Chcę ich wszystkich uczynić chorymi. Niech wszyscy zgniją i zdechną.
— Ach, moja droga, — rzekła Rowińska, — na twojem miejscu nie zrobiłabym tego.
I oto Gienia, owa dumna Gienia, zaczęła całować kolana i ręce artystki i mówić:
— Dlaczego mię tak ludzie skrzywdzili? Dlaczego mię tak skrzywdzili? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
— Taka jest władza genjusza!
— Jedyna władza, która bierze w swe piękne dłonie nie podły rozum, lecz ciepłą duszę ludzką!
Ambitna Gienia ukrywała twarz swą w sukni Rowińskiej. Biała Mańka skromnie siedziała na krześle, zakrywając oczy chusteczką. Tamara, oparła się łokciami o kolana, schyliła głowę na dłonie i uważnie patrzyła w ziemię; a odźwierny Symeon który na wszelki wypadek, od czasu do czasu, kręcił się podedrzwiami, wytrzeszczył oczy ze zdumienia.
Rowińska szeptała cicho w same ucho Gieni.
— Nigdy nie należy rozpaczać. Czasem wszystko tak źle się składa, że choć się powiesić, nagle życie radykalnej ulega zmianie. Droga moja, siostro moja, obecnie jestem światową znakomitością. Ale gdybyś ty wiedziała, przez jakie morza poniżenia i podłości przejść mi wypadało! Bądź więc zdrowa, moja droga i wierz w swą gwiazdę.
Nachyliła się ku Gieni i pocałowała ja w czoło.
I nigdy potem Włodzio Czapliński, który z niesamowitem natężeniem obserwował całą tę scenę, nie mógł zapomnieć tych ciepłych i pięknych promieni, które w owej chwili zapaliły się w zielonych, podługowatych egipskich oczach artystki.