Józef Balsamo/Tom VI/Rozdział LXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Józef Balsamo
Podtytuł Romans
Wydawca Wende i spółka
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia „Rola“ J. Buriana
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Joseph Balsamo
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LXV
CO SPOTKAŁO PANA DE VAUGUYON, NAUCZYCIELA MŁODYCH KSIĄŻĄT, WIECZOREM W DZIEŃ ŚLUBU DELFINA

Wielkie wypadki historyczne są dla powieściopisarza tem, czem są wysokie góry dla podróżnika. Popatrzy na nie, obejdzie je wokoło, ale ich nie przekroczy.
Tak i my tutaj krążyć będziemy około obrzędu ceremonji, pełnej przepychu i majestatu, około obrzędu zaślubin delfina, ale pozostawimy specjalnym dziełom historycznym drobiazgowy opis przyjęcia w Wersalu, strojów dworskich, zaprzęgów, liberyj i wspaniałości ceremonij kościelnych.
Zostawimy dostojnych gości, w chwili gdy rozjeżdżali się do domów, rozmawiając lub krytykując wszystko, co przez dzień cały mieli przed oczyma, a wrócimy do naszych osobistości, mających również znaczenie historyczne.
Król, znużony całodzienną uroczystością, a najwięcej obiadem, który trwał przez kilka godzin, pożegnał wszystkich, pozostawiając przy sobie tylko pana de Vauguyon, nauczyciela młodych książąt.
Książę de la Vauguyon był wielkim przyjacielem jezuitów i miał nadzieję przywrócić ich za protekcją pani Dubarry.
Małżeństwo delfina napełniało serce księcia ogromnym niepokojem, czuł bowiem dobrze, że wielki wpływ, jaki miał dotąd na słaby umysł ucznia, może być zastąpiony wpływem pięknej i młodej kobiety. Pozostawało mu jeszcze dwóch wychowanków: hrabia Prowancji, skryty i nieokiełznanego charakteru — i hrabia d’Artois, płochy i nieposłuszny.
Przez cały czas ceremonji książę był rozczulony do najwyższego stopnia, a jego chustka od nosa częściej spoczywała na twarzy aniżeli w kieszeni Wolny nakoniec od niedyskretnych oczu, książę schował chustkę i gotował się do wyjścia. Wezwany do króla, wrócił znów do swego rozczulenia i znów wyjął chustkę z kieszeni.
— Pójdź do mnie, mój biedny książę, pogadamy sobie — rzekł król.
— Słucham rozkazów Jego Królewskiej Mości.
— Siadaj, musisz być porządnie zmęczony.
— Jakto, ja mam usiąść, Najjaśniejszy Panie?
— No tak, tu na tem krześle, bez ceremonji.
Ludwik XV wskazał ręką taboret, na którym gdy usiadł książę, twarz jego była w pełnem oświetleniu, król zaś został prawie w ciemności.
— A więc, kochany książę, ukończyłeś już wychowanie jednego z książąt.
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
La Vauguyon westchnął głęboko.
— Wychowanie udało się świetnie.
— Zbytek łaski, Najjaśniejszy Panie.
— Na ciebie spływa cała zasługa.
— Najjaśniejszy Panie, czyż jestem godzien...
— Zdaje mi się, że delfin jest jednym z najuczeńszych książąt w Europie.
— I ja tak sądzę, Najjaśniejszy Panie.
— Dobry z niego historyk?
— Doskonały.
— Geografję zna dokładnie?
— Najjaśniejszy Panie, mapy, rysowane przez delfina, przyniosłyby zaszczyt najpierwszemu inżynierowi.
— Jest dobrym tokarzem?
— Tej sztuki ja go nie nauczyłem.
— Mniejsza o to; wszak zna tokarstwo?
— Doskonale.
— A jak się zna na zegarmistrzostwie... to godne zastanowienia!...
— Istotnie, Najjaśniejszy Panie.
— Tak, to prawda, wszak to on sam reguluje wszystkie zegary pałacowe, a każdy idzie po swojemu, tak, że je zrozumieć trudno.
— To zależy od ich mechanizmu; zresztą muszę wyznać, Najjaśniejszy Panie, że ja się na tem wcale nie znam.
— No, a matematyka, żegluga?
— Na te nauki starałem się zawsze zwracać uwagę mego ucznia, Najjaśniejszy Panie.
— Tak, wiem, że je dobrze posiada. Słyszałem go rozmawiającego z panem de la Peyrouse o linach, drabinach okrętowych, o statkach.
— W istocie delfin zna się na marynarce.
— Tobie to zawdzięcza on wszystkie swoje wiadomości...
— Najjaśniejszy Pan przyznaje mi daleko więcej, niż mogłem sobie zasłużyć, oceniając słabe moje starania w kształceniu wrodzonych zdolności młodego księcia.
— W istocie mam nadzieję, że z delfina będzie dobry król, dobry administratora, a także bardzo zacny człowiek.. Ale, chciałem ci się zapytać, jak sądzisz, mój książę: czy delfin będzie dobrym ojcem rodziny?
— Ależ — odrzekł naiwnie la Vauguyon — książę posiada wszystkie zalety, mniemam, że i ta również znajdować się w nim musi.
— Nie rozumiesz mnie, jak widzę, mój książę. Pytam, czy delfin potrafi być dobrym ojcem rodziny?
— Przyznaję, że nie rozumiem zapytania Najjaśniejszego Pana, — w jaki sposób mam je sobie wytłumaczyć?
— Ależ tu chodzi... chodzi mi o to... Musisz znać przecie historję patrjarchów?
— Naturalnie.
— Czy będzie z niego dobry patrjarcha?
De la Vauguyon popatrzył zdziwiony na króla, a obracając kapelusz w rękach rzekł wkońcu:
— Najjaśniejszy Panie, wielki król może być wszystkiem, czem mu się podoba.
— Przepraszam cię, mój książę, ale jak widzę, nie rozumiemy się wcale.
— Nie tracę jednak ani jednego słowa Jego Królewskiej Mości i dokładam całej uwagi, aby zrozumieć.
— Muszę zatem jaśniej ci rzecz wyłożyć. Wszak książę znasz delfina jak własne dziecko.
— Niezawodnie, Najjaśniejszy Panie.
— Musisz znać jego upodobania?
— Naturalnie.
— Jego namiętności?
— Gdyby książę miał jakie namiętności, byłbym dołożył wszelkich starań, aby je wykorzenić; ale na szczęście nigdy nie potrzebowałem nawet myśleć o tem; książę nie podlega żadnym namiętnościom.
— Powiedziałeś, — „na szczęście*?
— A nie jestże to szczęściem, Najjaśniejszy Panie?
— Więc ich nie posiada?
— Namiętności? Nie, Najjaśniejszy Panie.
— Ani jednej?
— Żadnej; mogę zaręczyć, że żadnej.
— Tego się właśnie obawiałem i widzę, że z delfina może być bardzo dobry król, doskonały administrator, ale nigdy dobry patrjarcha.
— Nigdy nie otrzymałem, niestety, rozporządzenia od Najjaśniejszego Pana, abym go przygotowywał do patrjarchatu.
— To bardzo źle zrobiłem. Powinienem był myśleć o tem, że przyjdzie czas, kiedy się będzie musiał ożenić. Ale, choć nie ma namiętności, to przecież nie sądzisz, aby był zupełnie upośledzony?
— Jakto?
— Mówię, że w danej chwili mógłby ulec namiętności?
— Najjaśniejszy Panie, obawiam się...
— Czego się obawiasz?
— Najjaśniejszy Panie, — rzekł płaczliwym tonem książę — jestem jak na torturach.
Zniecierpliwiony król zawołał:
— Ależ panie de la Vauguyon, zapytuję cię kategorycznie, czy książę de Berry z namiętnością lub bez namiętności, będzie zdolnym zostać dobrym małżonkiem?
— Czy ja mogę o tem sądzić, Najjaśniejszy Panie?
— Jakto? więc tego nawet nie umiesz mi powiedzieć?
— Mogęż powiedzieć to, czego nie wiem?
— Nie wiesz tego de la Vauguyon? — zawołał Ludwik XV w najwyższem zdumieniu.
— Najjaśniejszy Panie, książę de Berry żył pod dachem Waszej Królewskiej Mości niewinnie, jak przystoi na dziecko, oddane nauce.
— Tak, mój panie, ale to dziecko przestało się liczyć, a dziś jest już po ślubach małżeńskich.
— Najjaśniejszy Panie, byłem nauczycielem księcia...
— Do ciebie więc należało nauczyć go wszystkiego.
Rozdrażniony król rozparł się w swoim fotelu.
— Domyślałem się tego — mruknął wzdychając.
— Znasz pan historję francuską?
— Tak mi się zawsze zdawało, i nie przestanę być o tem przekonany, chyba Wasza Królewska Mość rozkaże mi myśleć inaczej.
— A no, to powinieneś wiedzieć, co mi się przytrafiło w wigilję ślubu?
Nie, Najjaśniejszy Panie, to mi jest niewiadome.
— To pan nie wiesz o niczem, panie de la Vauguyon?...
— Może Wasza Królewska Mość zechce mi powiedzieć...
— Słuchajże więc i niechaj ci to posłuży w kierowaniu dalszem wychowaniem dwóch młodszych książąt.
— Słucham, Najjaśniejszy Panie.
— Miałem za nauczyciela pana de Villeroy, nadzwyczaj zacnego człowieka, takiego, jakim pan jesteś, panie de la Vauguyon; byłem wychowany pod jego okiem w zupełnej niewinności, tak jak delfin wychowanym jest przez ciebie. Gdyby mój nauczyciel pozwolił mi był korzystać z towarzystwa stryja mego Regenta... ale gdzie tam; cnota, niewinność i nauka, jego zdaniem, powinny były wypełnić mi życie. A jednak ożeniłem się, a małżeństwo w rodzie królewskim musi być traktowane na serjo, panie de la Vauguyon.
— Zaczynam rozumieć, Najjaśniejszy Panie.
— Nakoniec!... już czas przecie. Słuchaj więc dalej. Kardynał starał się dowiedzieć, jakie były moje zdolności w tym względzie. Byłem naiwny, jak dziewczynka. Kardynał wezwał do rady Richelieu’go, znanego mistrza w sprawach tego rodzaju. Ten podał projekt genjalny. Jakaś panna Lemour, utalentowana malarka, otrzymała zamówienie na całą serję obrazów przedstawiających... pan mnie rozumie, panie de la Vauguyon?
— Nie, Najjaśniejszy Panie.
— To były sceny z życia wiejskiego.
— W rodzaju tych, które Teniers maluje?
— Nie, to były rzeczy pierwotne.
— Pierwotne?
— Z dziedziny natury... Czy pan mnie rozumie nakoniec?
— Jakto? ośmielono się... pokazać Waszej Królewskiej Mości... — zawołał z oburzeniem de la Vauguyon, rumieniąc się jak panienka.
— No, pokazano mi obrazki, a ponieważ człowiek z natury skłonny jest do naśladowania.... więc naśladowałem.
— Zapewne, Najjaśniejszy Panie, to był sposób dobrze pomyślany, chociaż powiem, że nie bez pewnego niebezpieczeństwa dla młodego człowieka.
Król popatrzył na pana de la Vauguyon z uśmiechem, który możnaby nazwać cynicznym, gdyby nie to, że usta Ludwika XV miały przytem wyraz pełen dowcipu.
— Nie mówmy już dziś o tego rodzaju niebezpieczeństwie, a wróćmy do rzeczy. Cóż dalej czynić nam wypada? Czy wiesz pan?
— Nie, Najjaśniejszy Panie.... i czekam na to, co mi powie Wasza Królewska Mość.
— W tej chwili; panowie składają ostatnie powinszowania delfinowi, a damy jego żonie, proszę cię wejdź do salonu, odwołaj na bok księcia, zaprowadź go korytarzem, aż do drzwi galerji, od której klucz ci powierzam; daj go Ludwikowi i powiedz mu, że drzwi wiodące do sypialni, znajdują się na końcu galerji; powiedz my, niech tam zabawi dwadzieścia minut, które spędzi na oglądaniu obrazów, zdobiących ściany, poczem wejdzie do sypialni.
— Rozumiem, Najjaśniejszy Panie!
— Dobranoc panu, panie de la Vauguyon.
— Najjaśniejszy Pan nie ma do mnie urazy?
— Sam nie wiem; przyznaj, że gdyby nie ja, rodzina królewska byłaby fatalnie skompromitowaną.
Zaledwie drzwi zamknęły się za odchodzącym, król zadzwonił.
Wszedł Lebel.
— Podaj mi kawą... ale posłuchajno mnie, Lebel’u.
— Najjaśniejszy Pan rozkaże...
— Jak mi podasz kawą, idź cichutko za panem de la Vauguyon, który wyszedł stąd w tej chwili i udał się do delfina.
— Natychmiast idą Najjaśniejszy Panie.
— Czekajże, niechaj ci powiem, po co idziesz.
— To prawda.... ale gorliwość moja w spełnianiu rozkazów Jego Królewskiej Mości...
— Pójdziesz tedy za panem de la Vauguyon, bo wyszedł on stąd tak pomieszany, że obawiam się aby z rozczulenia nad delfinem, nie popełnił jakiego głupstwa.
— A cóż mi zrobić wypadnie, jeśli się rozczuli?
— Nic, przyjdziesz mi to powiedzieć.
Lebel postawił tacą z kawą przed królem i wyszedł.
W kwadrans potem powrócił.
— Cóż widziałeś?
— Pan de la Vauguyon wziął pod rąkę delfina i poszedł z nim korytarzem, aż do drzwi galerji.
— A potem?
— Nie wydał mi się wcale rozczulonym, przeciwnie, oczy jego dziwnie się świeciły.
— Dobrze... cóż dalej?
— Wyjął klucz z kieszeni, podał go księciu, który otworzył drzwi i stanął na progu.
— Potem?
— Potem pan de la Vauguyon oddał delfinowi świecę, którą trzymał w ręku, i mówił do niego pocichu; nie dość cicho jednak, abym niedosłyszał:
— Sypialnia królewska znajduje się w końcu tej galerji, król życzy sobie, aby książę szedł przez nią dwadzieścia minut.
— Jakto? — rzekł delfin — na to, aby przejść tę galerję, wystarczy dwadzieścia sekund.
— Tu kończy się już moja władza, Mości książę, jedyna rada jaką ci dać mogę na pożegnanie, jest, abyś uważnie się przyjrzał obrazom, zdobiącym ściany tej galerji, a dwadzieścia minut nie wyda ci się czasem za długim.
— Nieźle się znalazł.
— Wtedy, Najjaśniejszy Panie, pan de la Vauguyon skłonił się nisko, zwrócił raz jeszcze błyszczące oczy na drzwi, jakby je chciał przebić wzrokiem i wrócił korytarzem.
— Myślę, że delfin wszedł do galerji.
— Najjaśniejszy Pan może widzieć stąd światło, przesuwające się w galerji już od kwadransa.
Król uważnie popatrzył w okno.
— Światło znikło w tej chwili. I mnie też dano dwadzieścia minut dla obejrzenia tych obrazów, ale pięć nie minęło, gdy znalazłem się już obok mojej żony. Niestety! Wątpię, aby kiedykolwiek zastosowano do delfina te słowa, jakie wyrzeczono o Racinie: „Jest on wnukiem swojego dziadka“!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.