— Podaj mi kawą... ale posłuchajno mnie, Lebel’u.
— Najjaśniejszy Pan rozkaże...
— Jak mi podasz kawą, idź cichutko za panem de la Vauguyon, który wyszedł stąd w tej chwili i udał się do delfina.
— Natychmiast idą Najjaśniejszy Panie.
— Czekajże, niechaj ci powiem, po co idziesz.
— To prawda.... ale gorliwość moja w spełnianiu rozkazów Jego Królewskiej Mości...
— Pójdziesz tedy za panem de la Vauguyon, bo wyszedł on stąd tak pomieszany, że obawiam się aby z rozczulenia nad delfinem, nie popełnił jakiego głupstwa.
— A cóż mi zrobić wypadnie, jeśli się rozczuli?
— Nic, przyjdziesz mi to powiedzieć.
Lebel postawił tacą z kawą przed królem i wyszedł.
W kwadrans potem powrócił.
— Cóż widziałeś?
— Pan de la Vauguyon wziął pod rąkę delfina i poszedł z nim korytarzem, aż do drzwi galerji.
— A potem?
— Nie wydał mi się wcale rozczulonym, przeciwnie, oczy jego dziwnie się świeciły.
— Dobrze... cóż dalej?
— Wyjął klucz z kieszeni, podał go księciu, który otworzył drzwi i stanął na progu.
— Potem?
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/927
Wygląd
Ta strona została przepisana.