Igła do cerowania

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Hans Christian Andersen
Tytuł Igła do cerowania
Pochodzenie Książę Świniarek oraz inne bajki
Wydawca Księgarnia Literacka
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Stoppenaalen
Źródło skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IGŁA DO CEROWANIA.

Pewna igła do cerowania była tak cienka i ostra, że wyobraziła sobie, iż jest igłą do szycia.
— Trzymajcie mnie dobrze! — mówiła palcom, które ją podjęły ze stołu. — Nie puśćcież mnie, na Boga! Gdy spadnę na ziemię, nikt mnie już znaleźć nie zdoła, jestem bowiem niezmiernie cienka.
— Nie chwalno się tak bardzo! — odparły palce i objęły ją mocniej w pół.
— Oto moja świta! — zawołała igła, wlokąc za sobą długą nić, która nie miała jednak węzełka na końcu.
Palce wbiły właśnie igłę w pantofel kucharki, którego przyszwa oderwała się od podeszwy i musiała być zeszyta.
— To jest upadlająca praca! — powiedziała igła. — Przytym nie przejdę za nic na drugą stronę. Złamię się! Złamię się napewno! — i w samej rzeczy pękła. — Ach! — biadała. — Wszakże mówiłam zawsze, że jestem zbyt delikatna!
— Na nic się już teraz nie zda! — orzekły palce. Trzymały ją jednak dalej, kucharka zrobiła jej łebek z laku i wetknęła w chustkę na szyi.
— Patrzcież! Jestem teraz szpilką paradną! — rzekła igła. — Wiedziałam dobrze, że spadną na mnie zaszczyty!
Zaśmiała się wewnętrznie, ale nie było tego widać, bo trudno spostrzec w istocie, gdy się igła śmieje. Tkwiła w chustce pyszna i dumna, jakby siedziała w karecie i rozglądała się na wszystkie strony.
— Pozwolę sobie zadać pytanie, czy jesteś ze złota? — powiedziała sąsiadująca z nią zwykła szpilka.
— Masz miłą powierzchowność! — przyznała łaskawie sąsiadce zapytana. — Masz nawet własną głowę, choć, coprawda dość małą. Postaraj się, by wyrosła, bo wszystkim nie można przecież robić głów z laku.
Powiedziawszy to, podniosła się igła w górę i wypadła z chustki; właśnie w chwili, kiedy kucharka wylewała pomyje do zlewu!
— Udajemy się w podróż, — powiedziała sobie igła. — Ciekawam dokąd?
Niebawem utknęła w kanale i rzekła z westchnieniem:
— Za dobra jestem dla tego świata! Ale mam czyste sumienie, a to nie mała pociecha.
To ją podtrzymało i nie straciła męstwa.
Ponad nią przepływały różne rzeczy, kawałki drzewa, słoma i papier gazetowy.
— Oto płyną, — mówiła sobie igła — a nie wiedzą, co pod nimi tkwi. To ja właśnie tkwię pod tym wszystkim. Patrzcież, płynie kołek i nie myśli o niczym innym, jak o takich samych jak on kołkach. Tam znów dźbło słomy. O! Jakże się kręci i obraca w kółko! Nie myśl tak dużo o sobie, bo uderzysz o kamień! Tam znów żegluje gazeta. Zapomniała dawno, co donosiła, a jak się pyszni i panoszy! Ja tkwię cierpliwie i siedzę cicho, bo wiem, czym jestem i basta!
Pewnego dnia spostrzegła obok siebie jakiś błyszczący przedmiot. Sądziła, że to diament, ale był to tylko kawałek szkła. Ponieważ błyszczał, zagadnęła go i przedstawiła się jako szpilka paradna.
— Pan zapewne diament? — spytała.
— Tak, coś w tym rodzaju! — odparł.
Uznali się oboje za kosztowne przedmioty i zaczęli rozmawiać o zarozumiałości, panującej teraz w świecie.
Igła mówiła:
— Mieszkałam w szkatułce pewnej panienki, która była kucharką. Miała ona u każdej dłoni pięć palców. Były one tak zarozumiałe, że trudno sobie to wyobrazić. A jednak wszystkie służyły tylko do tego, by mnie trzymać, wyjmować ze szkatułki i wkładać mnie z powrotem.
— Czy odznaczały się te palce połyskiem? — spytał ułamek szkła.
— Połyskiem? — zdziwiła się igła. — O nie! Raczej zarozumiałością! Było to pięciu braci z rodziny Paluszków i stali obok siebie dumnie wyprostowani, chociaż różnili się wzrostem. Pierwszy z brzegu zwał się kciuk, był krótki i gruby. Nie stał w szeregu, ale z boku i miał tylko dwa stawy w grzbiecie. Mógł się tylko w jedną stronę kłaniać, ale twierdził butnie, że człowiek, któremuby go odcięto, wolnym będzie od służby wojskowej. Drugi Lizigarnek, wtykał się we wszystko, co słodkie, czy kwaśne, wskazywał na słońce i księżyc i naciskał pióro podczas pisania. Trzeci drągal przerastał wszystkich braci. Pierścionecznik nosił stałą przepaskę, a ostatni, Nierobek, nie robił nic i był z tego wielce dumny. Wszystko to była pycha i nic więcej, dlatego też skoczyłam do kanału.
— Siedzimy sobie tu razem i błyszczymy! — powiedział ułamek szkła.
Nagle napłynęła falą woda, wypełniła kanał i porwała szkło z sobą.
— Ruszył dalej w świat! — powiedziała sobie igła. — Ja natomiast tkwię i tkwię na jednym miejscu i to właśnie jest wielce dostojne.
Tkwiła dalej i rozmyślała:
— Jestem tak subtelna, że chyba promień słońca wydał mnie na świat, toteż słońce ciągle szuka mnie pod wodą. Ach, jestem tak subtelna, że własna matka znaleźć mnie nie może. Gdybym miała jeszcze oczko, które odpadło, ręczę, że rozpłakałabym się z rozczulenia... Chociaż nie... nie wypada płakać istotom wykwintnym.
Pewnego dnia ulicznicy bawili się nad kanałem i zaczęli w nim grzebać, szukając starych gwoździ i miedziaków. Nie była to ładna zabawa, ale sprawiała im przyjemność.
— Au! — krzyknął jeden z nich, ukłuwszy się w palec. — A to szelma.
— Nie jestem szelma, tylko szpilka! — odparła igła, ale nikt tego nie usłyszał. Główka z laku odpadła, mimo to jednak igła uważała się dalej za szpilkę paradną i to jeszcze wykwintniejszą, niż przedtym.
— Napływa skorupka z jajka! — powiedzieli chłopcy, a potym wetknęli igłę mocno w skorupkę.
— Białe ściany, a jam czarna. Do twarzy mi z tym! — rzekła igła. — Można mnie teraz zobaczyć. Obym jeno nie dostała morskiej choroby, bo wówczas pęknę jeszcze raz.
Ale nie zachorowała i nie pękła.
— Dobrze robi na morską chorobę, gdy się ma stalowy żołądek, a przytym ciągle pamięta, że się jest czymś więcej, niż człowiek. Minęło mi to... Zaprawdę, im się jest subtelniejszą istotą, tym więcej można znieść.
— Krach! — wrzasnęła nagle skorupka, gdyż zmiażdżył ją wóz ciężarowy.
— Ach! Jakże to gniecie! — westchnęła igła. — Napewno dostanę morskiej choroby i pęknę... pęknę!
Ale nie pękła, mimo, że ją przejechał wóz ciężarowy. Leżała jak długa i... niechże sobie dalej leży.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hans Christian Andersen i tłumacza: Franciszek Mirandola.