Historynka/Rozdział XXXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Historynka
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. The Story Girl
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXXII
OTWIERAMY NIEBIESKĄ SKRZYNIĘ

Listopad zbudził się ze swego snu o maju w niezwykle kapryśnym humorze. Nazajutrz po pikniku zaczął padać zimny jesienny deszcz i gdyśmy wstali, świat cały tonął we łzach, zmagał się z wichrem i spoglądał z żalem na zachmurzone niebo. Deszcz spływał po dachu, jakby roniąc łzy dawno zapomnianych smutków, wierzba u bramy sadu szumiała rzewnie bezlistnemi gałęziami, a sad był dziwnie obcy i nieprzystępny, jakby odwracający się do nas plecami.
Był piątek, lecz do szkoły mieliśmy pójść dopiero w poniedziałek, więc cały dzień przepędziliśmy w altanie, sortując jabłka i słuchając opowiadań Historynki. Wieczorem deszcz przestał padać, wiatr odwrócił się w kierunku północnym, dmąc silnie, a zamglony żółty zachód ponad ciemnemi szczytami pagórków obiecywał jaśniejsze i pogodniejsze jutro.
Fela, Historynka i ja poszliśmy na pocztę po listy, idąc błotnistą drogą i obserwując z zainteresowaniem opadające z drzew resztki pożółkłych liści, które wyczyniały w powietrzu jakiś niesamowity taniec. Wieczór był pełen tajemniczych szmerów, skrzypienia gałęzi sosen, gwizdu wiatru w wierzchołkach drzew, szamoczącego się wiru w obeschłych już pobliskich zagajnikach. Lecz my nieśliśmy w sercach lato i blask słoneczny, a otaczająca nas szarość, która owładnęła światem nie przenikała do głębi naszych dusz.

Portret dwóch młodych kobiet

Fela miała nową aksamitną czapkę i na szyi kokieteryjny biały futrzany kołnierzyk. Złociste loki otaczały jej piękną twarzyczkę a wiatr zaróżowił jeszcze bardziej ogorzałe jej policzki. Po lewej stronie szła przy mnie Historynka w czerwonej czapeczce na kasztanowatych włosach. Z czerwonych jej ust padały po drodze słowa, jak perły i djamenty ze starej czarodziejskiej baśni. Pamiętam, że kroczyłem z wyjątkową dumą, bo spotkaliśmy w drodze kilku chłopców z Carlisle i uświadomiłem sobie, że jestem wyjątkowym szczęśliwcem, mając po obydwu swych stronach istoty tak czarujące.
Z poczty odebraliśmy cieniutki list od ojca dla mnie i Feliksa, grubszy zagraniczny list dla Historynki, adresowany niewyraźnem pismem jej ojca, maleńki liścik dla Celinki od jakiejś koleżanki szkolnej, z napisem „polecony“ w rogu koperty i list dla ciotki Janet, wysłany z Montrealu.
— Nie mam pojęcia od kogo jest ten list, — zastanawiała się Fela. — Nikt z Montrealu nigdy do mamy nie pisuje. List do Celinki jest napewno od Emmy Frewen. Zawsze wysyła listy polecone, chociażby były najmniej ważne.
Gdy wróciliśmy do domu ciotka Janet otworzyła i przeczytała ów tajemniczy list z Montrealu, potem położyła go na stole i spojrzała na nas ze zdziwieniem.
— Wszystko spoczywa w ręku Boga! — wyszeptała.
— Na miłość boską, co się stało? — zapytał zaniepokojony wuj Alec.
— List ten jest od żony Jamesa Warda z Montrealu, — odparła ciotka Janet uroczyście. — Rachela Ward umarła, a przed śmiercią prosiła żonę Jamesa, aby napisała do mnie i kazała mi otworzyć tę starą niebieską skrzynię.
— Hurra! — zawołał Dan.
— Danie King, — zgromiła go ciotka Janet surowo. — Rachela Ward była twoją krewną i umarła. Dlaczego z taką radością przyjmujesz wiadomość o jej śmierci?
— Przecież jej nigdy nie znałem, — wymamrotał Dan z zawstydzeniem, — a nie cieszę się teraz dlatego, że umarła. Cieszę się tylko z tego, że nareszcie tę niebieską skrzynię będzie można otworzyć.
— Więc biedna Rachela odeszła, — westchnął wuj Alec, — Musiała już być starą kobietą, przypuszczam, że miała chyba z osiemdziesiąt pięć lat. Pamiętam ją jeszcze jako przystojną, młodą kwitnącą dziewczynę. Tak, tak, i starą skrzynię nareszcie otworzymy. A co się zrobi z jej zawartością?
— I na ten temat Rachela zostawiła instrukcje, — odparła ciotka Janet, zaglądając po raz drugi do listu. — Ślubną suknię, welon i listy mamy spalić. Są tam podobno dwa dzbanki, które mamy odesłać żonie Jamesa Warda, a resztą rzeczy mamy się wszyscy podzielić. Każdy z członków rodziny otrzyma coś na pamiątkę po nieboszczce Racheli.
— Nie można byłoby tej skrzyni jeszcze dzisiaj wieczorem otworzyć? — zapytała Fela gorączkowo.
— Oczywiście, że nie! — odparła ciotka Janet, składając troskliwie otrzymany list. — Skrzynia była zamknięta przez pięćdziesiąt lat, więc jeszcze przez jedną noc może tak pozostać. I takbyście całą noc nie spali, gdybyśmy ją otworzyli teraz.
— Jestem pewna, że i tak spać nie będę, — zawołała Fela. — Ale jutro musisz ją z samego rana otworzyć, dobrze, mamo?
— Nie, na to się stanowczo nie zgadzam, — odparła nieugięta ciotka Janet. — Najprzód muszę się uporać z całą robotą, zresztą Roger i Oliwja napewno będą chcieli przy tem asystować. Otworzymy skrzynię jutro o dziesiątej przedpołudniem.
— To jeszcze szesnaście godzin trzeba czekać, — westchnęła Fela.
— Pobiegnę teraz zawiadomić o tem Historynkę, — postanowiła Celinka. — Napewno będzie szalenie uradowana!
Byliśmy wszyscy uradowani i podnieceni. Resztę wieczoru spędziliśmy na najrozmaitszych domysłach co do zawartości skrzyni, a Celince przyśniło się tej nocy, że mole pogryzły wszystko, co w tej skrzyni było.
Ranek zbudził się pogodny i jasny. W nocy spadł niewielki śnieg, okrywając całą ziemię delikatnym welonem, przysypał iglaste drzewa i zamarzniętą już powłokę ziemi w sadzie. Sad zdawał się budzić do nowego czarownego życia. Lasek jodłowy za domem wyglądał jak zaklęty. Niema na świecie chyba nic piękniejszego, jak las iglasty przyprószony lekko świeżo opadłym śniegiem. Ponieważ słońce przez cały dzień kryło się za chmurami, biel śniegu absolutnie nie topniała.
Historynka przybiegła wczesnym rankiem, a tuż za nią ukazała się Sara Ray, której Celinka też posłała wiadomość o otwarciu skrzyni. Fela z przyjścia Sary Ray nie była zbytnio zadowolona.
— Przecież Sara Ray nie należy do naszej rodziny, — czyniła wyrzuty Celince, — więc nie ma prawa asystować przy otwieraniu skrzyni.
— Ale jest moją najserdeczniejszą przyjaciółką, — odpowiedziała Celinka z godnością. — Zawsze ją do wszystkiego zapraszamy i napewno czułaby się dotkniętą, gdybyście takie zdarzenie zachowali przed nią w tajemnicy. Piotrek też nie należy do rodziny, a jednak ma tu przyjść na tę uroczystość, więc dlaczego Sara ci przeszkadza?
— Piotrek nie należy do rodziny, ale kiedyś może będzie należał, prawda, Felusiu? — uśmiechnął się złośliwie Dan.
— Jesteś kompletnie niemożliwy, Danie King, — wołała Fela z rumieńcem na twarzy. — Możebyś wobec tego posłał po Kasię Marr, chociaż się tak zawsze wyśmiewa z twoich ogromnych i niekształtnych ust.
— Chyba ta dziesiąta nigdy nie nadejdzie, — westchnęła Historynka. — Już cała robota skończona, ciotka Oliwja i wuj Roger przyszli już tutaj, a skrzyni się jakoś nie otwiera.
— Mama powiedziała, że o dziesiątej i napewno się tego trzyma, — wtrąciła gniewnie Fela. — Przecież teraz jest dopiero dziewiąta.
— Posuńmy zegar o pół godziny, — zaproponowała Historynka. — Tamten na dole w hallu i tak nie idzie, więc nikt nie zauważy różnicy.
Spojrzeliśmy na siebie z wahaniem.
— Ja się nie odważę, — szepnęła Fela bojaźliwie.
— Wobec tego ja go posunę, — zaofiarowała się Historynka.
Gdy dziesiąta wybiła ciotka Janet weszła do kuchni, rzucając niewinną uwagę, że od dziewiątej dziwnie szybko czas upłynął. Mieliśmy ogromnie niewyraźne miny, lecz dorośli nic jakoś nie podejrzewali. Wuj Alec przyniósł siekierę i rozrąbał wieko starej niebieskiej skrzyni podczas, gdy reszta towarzystwa stała dookoła w milczeniu.

Szkic dziewczyny sięgającej do wskazówek wiszącego na ścianie zegara

Nastąpiło wypakowywanie. Była to istotnie niezwykle ciekawa ceremonja. Ciotka Janet i ciotka Oliwja wyjmowały wszystko pokolei i układały na kuchennym stole. Nam, dzieciom nie wolno było niczego dotykać, lecz na szczęście nie zabroniono nam patrzeć i głośno wypowiadać swe uwagi.
— Tam są te czerwone wazony ze złotem, które babcia King jej podarowała, — zauważyła Fela, gdy ciotka Oliwja odwinęła z papieru dwa smukłe staroświeckie wazony malowane w złote liście. — Prawda, jakie ładne?
— A tu, — zawołała Celinka z radością, — tu jest ten porcelanowy koszyczek do owoców, z jabłkiem na pałączku. Czyż nie cudownie wygląda? Tyleśmy o nim myśleli. Mamo, pozwól mi go potrzymać chwilę. Będę bardzo ostrożna.
— Teraz przyszła kolej na porcelanowy serwis, który dostała od dziadka Kinga, — szeptała Historynka w zamyśleniu. — Ach, zrobiło mi się dziwnie smutno. Pomyśleć tylko o tych wszystkich nadziejach Racheli Ward i o tem, że później te swoje najpiękniejsze podarki musiała ukryć w starej niebieskiej skrzyni!
Następnie ujrzeliśmy antyczny świecznik z błękitnej porcelany i dwa dzbanki, które miały być posłane żonie Jamesa Warda.
— Są wyjątkowo prześliczne, — zauważyła ciotka Janet z zazdrością. — Muszą mieć chyba ze sto lat. Rachela dostała je w podarunku od ciotki Sary Ward, a sama je miała najmniej od lat pięćdziesięciu. Uważam, że żonie Jamesa wystarczyłby taki jeden dzbanek. Ale oczywiście musimy zastosować się do woli Racheli. Patrzcie, tutaj jest chyba z tuzin małych cynowych brytwanek!
— Cynowe brytwanki nie są zbytnio romantyczne, — zauważyła z niechęcią Historynka.
— Widzę, że was wszystkich najbardziej to interesuje, co się w brytwankach piecze, — mruknęła niechętnie ciotka Janet. — O tych brytwankach bardzo dużo słyszałam, Podobno stara służąca babki King podarowała je Racheli. A teraz przystępujemy do bielizny. Był to upominek wuja Edwarda Warda. Jakże to wszystko pożółkło!
Nie ciekawiły nas zbytnio prześcieradła, obrusy i poszewki, które wyłaniały się co chwilę z przepastnej niebieskiej skrzyni, zato ciotka Oliwia była poprostu niemi pochłonięta.
— Cóż za szycie! — zachwycała się. — Spójrz, Janet, tych ściegów trzeba byłoby szukać przez powiększające szkło. I te cudowne staromodne poszewki, naszywane guziczkami!
— A tu jest tuzin chusteczek, — zawołała ciotka Janet. — Spójrz na te monogramy na rogach! Rachela nauczyła się haftu od jakiejś zakonnicy w Montrealu. Te ściegi wyglądają tak, jakby wplecione w materjał.
— A tu są kołdry, — pokazywała ciotka Oliwja. — Tak, jest błękitna i biała kołdra, którą babka Ward jej podarowała i kołdra różowa, którą ciotka Nacia sama dla niej zrobiła. Kolory ani trochę nie wyblakły. Jabym chciała ten pled, Janet.
Pod bielizną spoczywał strój weselny Racheli Ward. Twarze naszych dziewcząt na widok tego stroju zapłonęły. Był tam cieniutki szal i szeroka szarfa z żółtego jedwabiu. Potem haftowana halka, która kosztowała Felę tak dużo zdrowia i tuzin pięknych majtek uszytych z cieniutkiego muślinu, które były tak modne za czasów Racheli Ward.
— A w to widocznie owinęła swoją suknię, — zawołała ciotka Oliwja, podnosząc zielone jedwabne zawiniątko. — Jedwab rozpadł się już na kawałki, ale jaki cudowny ma kolor! Spójrz na tę spódnicę, Janet. Ile może mieć metrów obwodu?
— Wtedy modne były krynoliny, — odpowiedziała ciotka Janet. — Ale nie widzę tutaj jej ślubnego czepka, chociaż słyszałam, że zapakowała go gdzieindziej.
— Ja też o tem słyszałam. Napewno go tu niema. Mówiono mi, że biały ślubny wachlarz z piór kosztował wtedy moc pieniędzy. Tutaj masz czarny jedwabny płaszcz. Ciągle mi się zdaje, że grzebiąc wśród tych rzeczy, poprostu je profanujemy.
— Nie bądź dzieckiem, Oliwjo. Przecież je kiedyś trzeba było wypakować. Ten ślubny strój trzeba spalić, dopóki się jeszcze zupełnie nie rozleciał, chociaż suknia kolorowa jedwabna jest jeszcze całkiem mocna. Możnaby ją było przerobić, a jestem pewna, że byłoby ci w niej wyjątkowo do twarzy, Oliwjo.
— Nie, dziękuję, — wyszeptała ciotka Oliwja z drżeniem. — Czułabym się w niej, jak duch. Może tybyś ją lepiej dla siebie przerobiła, Janet?
— Owszem, chętnie przerobię, jeżeli ty jej nie weźmiesz. Nigdy nie byłam taka przesądna. Więc wypakowałyśmy już wszystko, z wyjątkiem tego pudełka. Przypuszczam, że w tem pudełku właśnie leży ślubna suknia.
— Ach, — westchnęły dziewczęta, otaczając kołem ciotkę Oliwję, która wyjmowała właśnie pudełko i przerywała związujący je sznurek. W pudełku leżała suknia z miękkiego jedwabiu, który niegdyś był biały, lecz teraz zżółkł po tylu latach. Pod suknią spoczywał długi, biały welon nasycony zapachem jakichś staroświeckich perfum, które swą woń przechowały aż do dzisiaj.
— Biedna Rachela Ward, — szepnęła ze smutkiem ciotka Oliwja. — Tutaj jest jej jedwabna ślubna chusteczka. Sama ją wyhaftowała. A tu są listy, które do niej pisał Bill Montague. Tutaj wreszcie, — dodała, otwierając aksamitny czerwony portfelik, obramowany srebrem, — są ich fotografje — jej i jego.
Spojrzeliśmy gorączkowo na zdjęcia umieszczone w staroświeckich ramkach.
— Rachela Ward wcale nie była ładna! — zawołała Historynka z nagłem rozczarowaniem.
Nie, należało przyznać, że Rachela Ward istotnie ładna nie była. Zdjęcie przedstawiało świeżą młodą twarzyczkę o silnie zaznaczonych, nieregularnych rysach, o dużych czarnych oczach i czarnych włosach opadających po staroświecku na ramiona.
— Rachela nie była ładna, — odezwał się wuj Alec, — ale miała śliczne kolory i piękny uśmiech. Na tej fotografji jest wyjątkowo smutna.
— Pozatem musiała mieć piękną szyję i cudowny biust, — krytykowała ciotka Oliwja.
— Ale Bill Montague był naprawdę przystojny, — wtrąciła Historynka.
— Przystojny cham, — mruknął wuj Alec. — Nigdy go nie lubiłem. Miałem wówczas dopiero lat dziesięć, ale poznałem się na nim odrazu. Rachela Ward była stanowczo dla niego za dobra.
Bardzo chętnie zajrzelibyśmy również do listów, lecz ciotka Oliwja absolutnie nam na to pozwolić nie chciała.Trzeba je spalić nie czytając, oświadczyła. Zabrała z sobą ślubną suknię, welon, fotografje i listy. Pozostałe rzeczy zapakowano z powrotem do skrzyni na ewentualne przyszłe rozdanie. Ciotka Janet każdemu z nas dała po chusteczce do nosa, Historynka dostała niebieski porcelanowy świecznik, a Fela i Celinka po jednym czerwonym wazonie malowanym w złote liście. Nawet Sara Ray otrzymała podarunek w postaci porcelanowego talerza z wizerunkiem Mojżesza i Arona składających pokłon Faraonowi. Mojżesz był w szkarłatnej szacie, Aron zaś w błękitnej draperji. Talerz był bajecznie kolorowy, obramowany na samym brzegu girlandką z zielonych listków.
— Nigdy na tym talerzu nie będę jadła, — postanowiła uroczyście Sara. — Umyję go, wytrę dokładnie i postawię na kominku w salonie.
— Nie wiem, co za pożytek z talerza, który stoi jako ozdoba, — mruknęła Fela.
— Ale przyjemnie jest mieć na co patrzeć, — odpowiedziała Sara, która wychodziła z tego założenia, że pokarm bardziej jest potrzebny dla duszy, niż dla ciała.
— Ja tam do mego świecznika włożę świecę i będę go używała codziennie przed spaniem, — rzekła Historynka. — Ile razy zapalać będę świecę, zawsze mimowoli pomyślę o biednej Racheli Ward. Ale strasznie mi przykro, że ona nie była ładna.
— A zatem, — rzekła Fela, spoglądając na zegar, — wszystko już minęło i było zresztą bardzo interesujące. Ale ten zegar należałoby teraz cofnąć, aby wreszcie zaczął chodzić prawidłowo. Nie mam ochoty o pół godziny wcześniej wieczorem kłaść się do łóżka.
Gdy popołudniu ciotka Janet wyprawiała do miasta wuja Rogera i ciotkę Oliwję, zegar został cichaczem cofnięty. Historynka i Piotrek przyszli do nas na noc, a przed spaniem urządziliśmy sobie ucztę w kuchni, którą dorośli oddali nam do dyspozycji.
— Przyjemnie było patrzeć, jak się wypakowuje tę starą skrzynię, — zauważyła Historynka, wylizawszy dokładnie krem z głębokiego spodka. — Ale teraz, kiedy już jest po wszystkiem, przykro mi jakoś, że się tę skrzynię otwierało. Zawartość jej przestała już być dla nas tajemnicą. Wszystko teraz o niej wiemy i nigdy więcej nie będziemy sobie wyobrażali tych cudownych rzeczy, które w niej były schowane.
— Lepiej jest wiedzieć, niż sobie wyobrażać, — rzekła Fela.
— Ach nie, wcale tak nie jest, — pośpieszyła zaprzeczyć Historynka. — Jeżeli wiesz o czemś, to musi to być dla ciebie faktem, lecz jeżeli wyobrażasz sobie, zawsze wszystko widzisz w ładniejszych kolorach.
— Przypaliłaś dzisiaj trochę ciasteczka i to jest właśnie fakt, którego mogłaś uniknąć, — uśmiechnęła się ironicznie Fela. — Czyż nie czułaś, że ciasto się pali?
Gdy kładliśmy się spać, księżyc zaglądał przez okno do naszego pokoju. Z łóżka mego widziałem dokładnie ciemne kontury jodeł znaczące się na srebrzystym nieboskłonie. Na dworze był mróz, wiatr przycichł i ziemia spoczywała w uśpieniu.
Po przeciwnej stronie korytarza Historynka opowiadała Feli i Celince starą historję o Pięknej Helenie i zakochanym w niej Parysie.
— Ale to jest okrutna historja, — oświadczyła Fela, gdy Historynka umilkła. — Helena porzuciła męża i uciekła z innym mężczyzną?
— Było to istotnie okrucieństwem cztery tysiące lat temu, — przyznała Historynka, — ale w naszych czasach już się poglądy zmieniły. To jest jedynie dobre, co może trwać długo.



Lato nasze minęło, a było piękne i niezapomniane. Poznaliśmy całą słodycz dziecięcej radości, poznaliśmy urok wczesnego świtu, piękno poświaty księżyca i głęboki spokój upalnych nocy. Pławiliśmy się w rozkoszy, jaką daje śpiew ptaków, czy plusk srebrzystych kropel deszczu opadających na pola i tajemniczy szept rozedrganych na drzewach liści. Zawarliśmy braterstwo z wiatrem i gwiazdami, z książkami i baśniami, z wesoło płonącym ogniem na kominku podczas chłodnej jesieni. Niepodzielnie nasze były te wszystkie drobne, kochane czynności codzienne, towarzyskie sprzeczki, wspólne myśli i niezapomniane przygody. Byliśmy bogaci we wspomnienia owych niepowrotnych miesięcy, które już minęły — bogatsi nawet niż zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Przed nami teraz było marzenie o wiośnie. Zawsze jest przyjemnie o wiośnie śnić i marzyć, bo posiada się tę pewność, że przyjdzie ona kiedyś i ukaże się oczom naszym piękniejsza jeszcze, bardziej majestatyczna i pełna uroku.

KONIEC




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.