Historynka/Rozdział XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Historynka
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. The Story Girl
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVIII
JAK ZOSTAŁ ODKRYTY POCAŁUNEK

Sierpniowy wieczór, chłodnawy, złocisty, wilgotny nieco, jest najprzyjemniejszy ze wszystkich letnich wieczorów. O zachodzie słońca Fela, Celinka, Sara Ray, Dan, Feliks i ja siedzieliśmy w sadzie na chłodnym trawniku u podnóża Kamiennego Pulpitu. Nad głowami naszemi zawisło pogodne niebo upstrzone gdzieniegdzie delikatnemi różowemi obłoczkami.
Wuj Roger poszedł na stację na spotkanie przybywających dzisiaj naszych podróżników, a w jadalni ogromny stół był już zastawiony rozmaitemi smakołykami, przygotowanemi przez Felę na dzisiejszą uroczystą ucztę.
— Mówiąc szczerze, ten tydzień był bardzo wesoły, — zauważył Feliks, — ale cieszę się ogromnie, że dorośli już dzisiaj wracają, szczególnie, że wraca wuj Alec.
— Ciekawe, czy nam coś przywiozą, — mruknął Dan.
— Bardzo często myślę o tem weselu, — szepnęła Fela, drażniąc Pata łodygą tymianku.
— Wy dziewczęta zawsze myślicie o weselach i o tem, żeby wyjść zamąż, — oburzył się Dan. — Wcale nieprawda, — zaprzeczyła Fela z godnością. — Ja tam nigdy zamąż nie wyjdę. Uważam, że zamążpójście jest straszne!
— Ale prawdopodobnie sądzisz, że o wiele straszniej jest wówczas, jeżeli się zamąż nie wychodzi, — dociął jej Dan.
— To zależy, za kogo się zamąż wychodzi, — wtrąciła Celinka łagodnie, widząc, że Fela przygotowana już jest na jakąś niegrzeczną odpowiedź. — Jeżeli się dostaje takiego męża, jak nasz ojciec, to wszystko jest w porządku, ale przypuśćmy, że Bóg ci zesłał takiego męża, jak Andrzej Ward? Andrzej Ward jest tak nieprzyjemny dla swojej żony, że codziennie mu powtarza, iż wolałaby go nigdy w życiu nie znać.
— Może właśnie dlatego jest taki nieprzyjemny i zły, — podchwycił Feliks.
— A ja wam powiadam, że w tem niezawsze jest wina mężczyzny, — mruknął Dan ponuro. — Jak ja się ożenię, będę dla żony dobry, ale muszę stanowczo mieć pierwszy głos w domu. Każde moje słowo powinno być dla niej rozkazem.
— Jeżeli słowo twoje będzie tak wielkie, jak twoje usta, to wcale się temu nie dziwię, — przycięła mu Fela złośliwie.
— Żal mi tego mężczyzny, który ciebie dostanie za żonę, Felicjo King, — odparł Dan.
— Tylko się nie kłóćcie, — zwróciła się do nich błagalnie Celinka.
— A kto się kłóci? — zdziwił się Dan. — Fela zawsze ma wrażenie, że może mi powiedzieć, co jej się żywnie podoba, więc muszę koniecznie pokazać jej, że tak nie jest.
Najprawdopodobniej, mimo wysiłków Celinki, rozpętałaby się między Danem i Felą zacięta kłótnia, gdyby nie przerwało jej ukazanie się Historynki, idącej wolno w naszą stronę aleją wuja Stefana.
— Spójrzcie, jak Historynka ślicznie wygląda! — zawołała Fela, — a przecież zasadniczo jest zaledwie przystojna!
Historynka była boso, z obnażonemi ramionami, bo podwinęła rękawy czerwonego mundurka powyżej łokci. Zamiast paska miała wianek z czerwonych róż, których mnóstwo kwitło teraz w ogrodzie ciotki Oliwji; na głowie miała z tych samych róż uplecioną czapeczkę i ogromne dwa bukiety niosła w obydwu rękach.
Przystanęła pod drzewem w złocistym blasku zachodzącego słońca i uśmiechnęła się do nas przyjaźnie. Całą jej postać spowijał ten swoisty czar, w którym jej było bardziej do twarzy, niż w najpiękniejszym stroju. Do końca życia nie zapomnieliśmy, jaki w owej chwili tworzyła cudowny obrazek, a w późniejszych latach, gdy na ławie szkolnej czytaliśmy poezje Tennysona, uświadamialiśmy sobie dokładnie, jak musiała wyglądać nimfa górska, spoglądająca z poza zieleni liści rosnącego na pagórku drzewa, które ozłacały promienie słoneczne.

Szkic dziewczyny stojącej na trawie pod gałęzią drzewa. W każdej ręce trzyma bukiet, talię i głowę ma przystrojoną kwiatami
— Felusiu, — zawołała Historynka z wyrzutem, — coś takiego zrobiła Piotrkowi? Siedzi w altanie ponury, jak chmura gradowa, nie chce stamtąd wyjść i powiada, że to twoja wina. Musiałaś mu okropnie dokuczyć. Musiałaś zranić jego najskrytsze uczucia.

— Nie interesuję się jego uczuciami, — rzekła Fela z wyrazem gniewu na swej pięknej twarzyczce, — ale uszu mu porządnie natarłam. W każdym razie robiłam to ze wszystkich sił!
— Ach, Felusiu! Ale za co?
— Za to, że mnie chciał pocałować i to ci powinno wystarczyć! — zawołała Fela, rumieniąc się nagle. — Jeszcze tak nisko nie upadłam, żeby mnie całował chłopak do posług! Mam nadzieję, że już na drugi raz szanowny pan Piotrek na to sobie nie pozwoli!
Historynka zbliżyła się do nas i usiadła na trawie.
— Jeżeli tak, — stwierdziła ze smutkiem, — to miałaś rację, żeś go wytargała za uszy, ale nie dlatego, że jest chłopcem do posług, tylko dlatego, że żadnemu chłopcu nie powinnaś była na to pozwolić. Ale skoro mówimy o całowaniu, to przypomina mi się pewna opowieść, którą przeczytałam w książce ciotki Oliwji. Chcielibyście jej posłuchać? Nazywa się: „Jak Pocałunek Został Odkryty“.
— A czyż pocałunek nie był zawsze znany? — zdziwił się Dan.
— Opowieść ta świadczy, że nie i że został odkryty całkiem przypadkowo.
— Opowiedz nam tę historję, — odezwał się Feliks, — chociaż uważam pocałunek za coś strasznie głupiego i wcale mnie to nie interesuje, w jaki sposób został odkryty.
Historynka rozłożyła róże na trawie i szczupłemi swemi ramionami objęła kolana. Patrząc sennym wzrokiem na pogodne niebo, jakby wpatrzona w owe dawne lata, kiedy się działa opowiadana przez nią historja, zaczęła mówić swym dźwięcznym metalicznym głosem, który brzmiał, jak plusk srebrnych kropelek rosy, opadających na delikatne płatki rozwiniętego kwiatu.
— Działo się to dawno, bardzo dawno w Grecji — gdzie działo się tyle pięknych niezapomnianych rzeczy. Przedtem nikt nigdy nie słyszał o pocałunku i odkryty on został poprostu w mgnieniu oka, a potem zdarzenie to ktoś zanotował i pamięć o niem przetrwała aż dotychczas.
— Był sobie w Grecji młody pasterz imieniem Glaucon, wyjątkowo piękny pasterz, który mieszkał w maleńkiej wiosce zwanej Theby. Później wioska ta stała się wielkiem sławnem miastem, lecz w owych czasach była tylko maleńką wioską, spokojną i jakby wymarłą. Była nawet tak spokojna, że Glaucon ogromnie jej nie lubił. Znudziła mu się rodzinna wioska i postanowił opuścić ją, aby zobaczyć coś ciekawszego na szerokim świecie. Wziął więc z domu maleńkie zawiniątko i kij pastuszy i wywędrował w świat aż zaszedł wreszcie do Tessalji. Jest to kraj, w którym znajduje się góra bogów, jak wam wiadomo. Góra ta nazywa się Olimp, ale nie ma ona nic wspólnego z tą historją, bo to wszystko działo się na innej górze — na górze Pelion.
— Glaucon zgodził się na służbę do pewnego bogatego człowieka, który miał bardzo duże stado owiec. Codziennie Glaucon wyprowadzał owce na pastwisko na górę Pelion i tam je pilnował, a nie mając właściwie nic do roboty, grywał całemi dniami na fujarce. Grał tak bardzo często i bardzo pięknie, siedząc pod drzewem, patrząc na błękitne fale morza i myśląc o Aglai.
— Aglaja była córką gospodarza, u którego służył Glaucon, przyczem była tak piękna, że Glaucon zakochał się w niej od chwili, gdy po raz pierwszy na nią spojrzał. Od tego czasu, gdy nawet nie grał na fujarce, myślał ciągle o Aglai i marzył o tem, że kiedyś będzie miał własne stado owiec, będzie miał maleńką własną zagrodę w dolinie i tam będzie mieszkał razem z Aglają.
— Aglaja również zakochała się w Glauconie i kochała go taksamo, jak on ją kochał, lecz przez dłuższy czas nie zdradzała przed nim tego swojego uczucia. Glaucon nie wiedział o tem, że prawie codziennie wykradała się z domu w góry, kryła się za skałami w pobliżu miejsca, w którem pasły się owce i słuchała pięknych pieśni Glaucona, wygrywanych na fujarce. Piękne to były pieśni, bo przecież Glaucon zawsze wówczas myślał o Aglai, chociaż nie zdawał sobie sprawy, że była przy nim tak blisko.
— Lecz po pewnym czasie Glaucon zorjentował się, że Aglaja go kocha i od tego dnia wszystko było jaknajlepiej. Przypuszczam, że w obecnych czasach taki bogaty człowiek, jak ojciec Aglai nie chciałby oddać swej córki za żonę pasterzowi, tamta jednak historja działa się w Wieku Złotym, kiedy to podobne różnice między ludźmi absolutnie nie istniały.
— Od tego dnia codziennie prawie Aglaja przychodziła w góry, siadała obok Glaucona, przyglądała się stadu i słuchała pieśni wygrywanych na fujarce. Ale Glaucon teraz nie grywał już tak często, bo zamiast grać wolał gawędzić z Aglają. A wieczorami zbierali wszystkie owce i zaganiali je z powrotem do domu.
— Pewnego dnia Aglaja udała się w góry całkiem inną drogą i w pewnej chwili znalazła się nad brzegiem wąskiego strumyka. Dostrzegła, że coś dziwnego połyskuje ku niej z pośród kamieni, więc pochyliła się i podniosła przecudowny błyszczący kamień, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie widziała. Kamień ten był niewielki, zaledwie tak duży, jak ziarno grochu, lecz połyskiwał na słońcu wszystkiemi kolorami tęczy. Aglaja była tak tym kamieniem zachwycona, że postanowiła go dać w upominku Glauconowi.
— Lecz nagle usłyszała jakiś szmer za sobą i gdy się odwróciła, omal nie umarła ze strachu. Dostrzegła przed sobą wielkiego boga Pana, który wyglądał, jak kozioł i jak człowiek jednocześnie. Wiecie o tem, że nie wszyscy bogowie są piękni, ale piękni, czy nie piękni, wątpię, czy ktoś by chciał znaleźć się nagle tak oko w oko z jakimś bogiem.
„Daj mi ten kamień“, — rzekł Pan, wyciągając rękę.
— Lecz Aglaja, chociaż była bardzo przerażona, za nic w świecie nie chciała mu oddać tego kamienia.
„Muszę go mieć dla Glaucona“ — wyjaśniła.
„A ja go muszę mieć dla jednej z moich nimf“, — rzekł Pan.
— Przysunął się do Aglai, lecz Aglaja poczęła uciekać ile jej tylko sił starczyło w nogach. Jeżeli zdoła dobiec do Glaucona, on ją już napewno obroni. Pan biegł za nią, stąpając ciężko, lecz już po chwili Aglaja była w ramionach Glaucona.
— Okropny widok Pana i jeszcze okropniejszy hałas, jakiego narobił, tak przeraziły owce, że rozbiegły się we wszystkie strony. Lecz Glaucon nie był absolutnie przestraszony, bo Pan jest przecież bogiem pasterzy, więc każdego dobrego pasterza, wypełniającego sumiennie swe obowiązki szczególnie lubił i każdym takim pasterzem specjalnie się opiekował. Gdyby Glaucon nie był dobrym pasterzem, kto wie, coby się stało z nim i z Aglają. Ale Glaucon był pasterzem sumiennym, to też, gdy poprosił Pana, aby oddalił się i nie przerażał Aglai, Pan odszedł, mrucząc niechętnie, a pomruk jego był taki groźny, jak najstraszniejsze grzmoty wśród gór. Odszedł jednak, a to była rzecz najważniejsza.
„Co ci się stało, najdroższa, jakie masz zmartwienie?“ — zapytał Glaucon, a Aglaja opowiedziała mu całą swoją przygodę.
„Ale gdzie jest ten piękny kamień?“ — zapytał znowu, gdy skończyła swe opowiadanie. — „Czyś go zgubiła z przerażenia?“
— Nie, skądże! Aglaja nie byłaby taka nieostrożna. Gdy zaczęła uciekać, wsunęła kamień do ust i jeszcze dotychczas tam się znajdował, najzupełniej bezpieczny. Teraz wysunęła go między wargi i zajaśniał znowu w blasku słonecznym.
„Weź go“ — szepnęła do Glaucona.
— Nasuwało się pytanie, jak go miał wziąć? Obydwie ręce Alagai trzymał mocno w swych rękach, a gdyby ją teraz puścił, napewno upadłaby na ziemię, tak była słaba i drżąca, przejęta jeszcze panicznym lękiem. Nagle Glauconowi przyszedł zbawienny pomysł do głowy. Wyjmie kamień z ust Aglai własnemi ustami.
— Pochylił się nad nią, dotknął ustami jej warg i nagle zapomniał zupełnie o pięknym kamieniu, taksamo, jak w tej chwili zapomniała o nim Aglaja. W ten sposób został odkryty pocałunek!
— Cóż za idjotyczna opowieść! — zawołał Dan, oddychając głęboko, gdy ocknął się nagle i zorjentował, że siedzieliśmy w rzeczywistości wszyscy w starym sadzie, na wyspie Księcia Edwarda, zamiast obserwować dwoje zakochanych z Tessalji w okresie Złotego Wieku. — Ani jedno słowo nie jest prawdziwe.
— Oczywiście, wszyscy wiemy, że to nie jest prawda, — przyznała Fela.
— A ja nie jestem taka pewna, szepnęła Historynka w zamyśleniu. — Uważam, że istnieją dwa rodzaje prawdziwych rzeczy — rzeczy prawdziwe, które są i rzeczy prawdziwe, których niema, ale mogą być.
— A według mnie istnieje tylko jeden rodzaj prawdziwych rzeczy, — rzekła Fela. — W każdym razie ta historja napewno nie jest prawdziwa. Przecież wiecie wszyscy, że nigdy nie było boga Pana.
— Skąd możesz wiedzieć, co było w Złotym Wieku? — zapytała Historynka.
Zapytaniem tem Fela była ogromnie zaskoczona.
— Ciekawa jestem, co się stało z pięknym kamieniem? — szepnęła Celinka.
— Prawdobodobnie Aglaja połknęła go, — odparł Feliks, zawsze praktyczny.
— A czy Glaucon i Aglaja pobrali się później? — pytała Sara Ray.
— O tem opowieść milczy, urywa się właśnie w tem miejscu, w którem ją zakończyłam, — odpowiedziała Historynka. — Ale jestem pewna, że się pobrali. Teraz ja wam powiem, co o tem wszystkiem sądzę. Nie przypuszczam, żeby Aglaja miała połknąć kamień, myślę raczej, że kamień wypadł jej z ust na ziemię, potem obydwoje z Glauconem znaleźli go i okazało się, że kamień ten miał tak wielką wartość, że Glaucon mógł kupić wszystkie stada owiec i bydła, jakie były w dolinie, mógł kupić również maleńką zagrodę i zamieszkał w niej razem z Aglają.
— Ale ty tylko tak przypuszczasz, — zawołała Sara Ray, — a jabym chciała wiedzieć napewno, co się stało.
— Ach, mniejsza o to, co się stało, — obruszył się niechętnie Dan. — Wówczas, gdy Historynka opowiadała, we wszystko święcie wierzyłem, ale teraz już obsolutnie nie wierzę. Czy nie jest to przypadkiem turkot kół?
Był to istotnie turkot kół i po chwili ujrzeliśmy na drodze dwie nadjeżdżające bryczki. Pobiegliśmy do domu na spotkanie wuja Aleca, ciotki Janet i ciotki Oliwji. Radość zapanowała nieopisana. Wszyscy jednocześnie mówili, wszyscy śmieli się jednocześnie i trwało to tak długo, dopóki nie zasiedli do stołu. Ileż było śmiechu, ile zapytań i opowiadań, ile radości i zachwytu. A od czasu do czasu, gdy przy stole uciszało się nieco, słychać było głośne mruczenie Pata, który siedział za plecami Historynki na parapecie okiennym.
— Strasznie się cieszę, że jesteśmy znowu w domu, — mówiła ciotka Janet, spoglądając na nas z czułością. — Było nam tam wprawdzie bardzo dobrze i cała rodzina wuja Edwarda odnosiła się do nas wyjątkowo serdecznie. Ale wszędzie jest dobrze, a w domu najlepiej. A jak tutaj było? Jak się sprawowały dzieci, Rogerze?
— Jak aniołki, — odparł wuj Roger. — Jeszcze nigdy w życiu takie grzeczne nie były.
I nadeszła chwila, kiedy każde z nas w duchu musiało przyznać, że lubimy jednak naprawdę wuja Rogera.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.