Heidi/Rozdział trzynasty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Johanna Spyri
Tytuł Heidi
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1934
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ TRZYNASTY.



PODROŻ NA HALĘ W WIECZÓR LETNI.

Pan Sesemann wbiegł spiesznie po schodach i rozdrażniony wielce zapukał tak mocno do sypialni panny Rottenmeier, że wydała okrzyk przerażenia i wyskoczyła z łóżka. Posłyszała głos pana domu:
— Proszę się pospieszyć! Czekam w jadalni. Trzeba przysposobić wszystko do odjazdu.
Spojrzała na zegarek. Była piąta. Tak wcześnie nie wstawała dotąd w życiu. Cóż się stać mogło? Pod wpływem ciekawości i niepokoju chwytała niewłaściwe części odzieży, nie mogąc dojść do ładu. Mając już coś na sobie, szukała tego samego po całym pokoju.
Tymczasem kroczył pan Sesemann kurytarzami i dzwonił gwałtownie, tak że w każdej sypialni wyskakiwał jeden po drugim domownik z łóżka i ubierał się spiesznie, a niezręcznie, w przekonaniu, że duch napadł na pana domu, który wzywa ratunku w ten sposób. Jawili się po kolei, coraz to dziwaczniej ubrani, stając przed chlebodawcą, który w zupełnem zdrowiu chodził raźno po jadalni, a nie widać było po nim, by doznał strachu z powodu ducha. Jan otrzymał polecenie, by doprowadził do porządku powóz i konie, a potem zajechał przed dom, Tineta miała zbudzić Heidi i przysposobić ją do podróży, Sebastjan miał pójść co prędzej do chlebodawców Dety, z wezwaniem by stawiła się niezwłocznie. Panna Rottenmeier nadeszła jako tako ubrana, tylko czepek tkwił na jej głowie odwrotnie, co dawało wrażenie, że ma twarz zwróconą na plecy. Pan Sesemann przystąpił, nie zważając na to, niezwłocznie do rzeczy. Oświadczył czcigodnej damie, że ma bez straty czasu postarać się o duży kufer dla spakowania wszystkich rzeczy małej Szwajcarki... tak ją bowiem zwał zazwyczaj, nie mogąc nawyknąć do imienia Heidi... a oprócz tego polecił dodać sporo sukienek i drobiazgów Klary, by dziecko przywiozło coś porządnego do domu. Wszystko to stać się musiało zaraz, bez długiego namysłu.
Panna Rottenmeier osłupiała. Stała bez ruchu, zapatrzona w pana Sesemanna. Spodziewała się wstrząsającej historji z duchami i była jej nawet, teraz po dniu, ciekawą, miast tego jednak otrzymała mnóstwo niewygodnych zleceń. Tak szybko niesposób było dać wszystkiemu radę. Stała tedy, czekając dalszych wyjaśnień.
Ale pan Sesemann ani myślał o tem. Obrócił się na pięcie i zapukał do pokoju córki. Przypuszczał, że nie śpi już, zbudzona niezwykłym ruchem i rozgwarem, i tak też było. Usiadł przy jej łóżku i opowiedział cały przebieg nocnej przygody. Dodał jeszcze, że zdaniem doktora, stan Heidi jest dość groźny. Nocne wycieczki mogły przybrać rozmiary chodzenia po dachach, połączonego z wielkiem niebezpieczeństwem. Postanowił tedy odesłać ją niezwłocznie do domu, gdyż nie mógł brać na siebie tak wielkiej odpowiedzialności. Prosił córki, by się nie opierała, gdyż inaczej być nie może.
Dotknęło to bardzo Klarę, próbowała różnych wybiegów, ale ojciec nie ustąpił. Przyrzekł jej tylko, że pojadą w przyszłym roku do Szwajcarji, jeśli będzie rozsądną i przestanie lamentować. Zgodziła się wkońcu, żądając tylko, by kufer Heidi przyniesiono do jej pokoju. Chciała weń włożyć to, co miłem być musiało Heidi. Ojciec przystał ochotnie, zachęcając ją nawet, by wyposażyła dostatnio przyjaciółkę. Tymczasem nadeszła ciotka Deta. Czekała niecierpliwie w przedpokoju, zaciekawiona niezwykłem o tej porze wezwaniem. Pan Sesemann objaśnił rzecz pokrótce, żądając, by dziś jeszcze odwiozła Heidi do domu. Ta wieść niespodziewana rozczarowała ją wielce. Nie zapomniała wcale, że dziadek zabronił jej pokazywać mu się na oczy. Czuła, że przywożąc dziecko dziadkowi z powrotem, rozzłościłaby go srodze. Bez długiego tedy namysłu jęła dowodzić wymownie, że w żaden sposób jechać zaraz nie może, a w dniach następnych jeszcze trudniej jej się wydalić ze służby. Pan Sesemann zwrócił się tedy do Sebastjana i rozkazał mu przysposobić wszystko natychmiast do drogi. Tegoż dnia jeszcze miał dotrzeć z Heidi do Bazylei, nazajutrz zaś odwieźć ją do domu. Potem miał zaraz wracać. Dziadkowi Heidi nic mówić nie było trzeba, gdyż list wszystko wyjaśni.
— Rzecz główna, Sebastjanie, to punktualność! Znam pewien hotel w Bazylei. Pokażesz mój bilet wizytowy, a dadzą ci dla dziecka porządny pokój. Gdy się położy, wejdziesz i zaryglujesz okna, tak by trzeba było dla otwarcia ich wielkiej siły, potem zamkniesz z zewnątrz drzwi na klucz. Dziecko wędruje po nocach i mogłoby sobie zrobić coś złego, wychodząc z pokoju w nieznanym domu. Rozumiesz?
— Ach, ach! — zdumiał się wielce Sebastjan. — Więc to ona była duchem?
Teraz zrozumiał wszystko.
— Tak, ona! Obaj z Janem jesteście tchórze i błazny!
Rzekłszy to poszedł do swego gabinetu pisać list do dziadka Heidi.
Sebastjan dumał przez chwilę, powtarzając sobie w duchu:
— Czemuż dałem się cofnąć w głąb pokoju temu tchórzliwemu Janowi? Trzeba było podejść do białej postaci! Tak, uczyniłbym to był niezawodnie!
Nabrał odwagi teraz, gdy słońce świeciło jasno.
Tymczasem, ubrana w odświętną sukienkę, Heidi czekała, nie wiedząc o niczem. Tineta obudziła ją i pomogła ubrać się, nie mówiąc słowa. Czyniła tak zawsze, gardząc nieposiadającą wykształcenia dziewczynką.
Pan Sesemann wszedł z listem w ręku do jadalni, gdzie już nakryto do śniadania i spytał:
— Gdzież dziecko?
Zawołano Heidi. Podeszła do pana Sesemanna, witając go na dzieńdobry, on zaś spojrzał na nią pytająco i rzekł:
— Cóż sądzisz o tem wszystkiem, moje dziecko?
Patrzyła nań zdumiona wielce.
— A więc nie wiesz jeszcze nic? — roześmiał się. — Wracasz do domu i to zaraz nawet.
— Do domu? — powtórzyła szeptem, pobladła strasznie i przez chwilę nie mogła odetchnąć, bo serce w niej zamarło pod wpływem wrażenia.
— A może nie chcesz jechać? — spytał ze śmiechem.
— O, chcę, chcę! — wyrzuciła, czerwieniejąc mocno.
— Ano to dobrze! — powiedział siadając i dał znak, by uczyniła to samo. — Trzeba się porządnie najeść, potem do powozu i jazda!
Heidi nie mogła przełknąć kąska, mimo wysiłków, by być posłuszną. W tem podnieceniu nie wiedziała, czy śni, czy naprawdę przeżywa to wszystko. A może się znowu zbudzi, stojąc w bramie, w nocnej koszulinie?
— Sebastjan zabierze obfity zapas jadła i napitku! — powiedział pan Sesemann do wchodzącej właśnie panny Rottenmeier. — Dziecko, oczywiście, w tej chwili jeść nie może! Idź teraz do Klary, — dodał łagodnie — zanim powóz podjedzie.
Pobiegła co prędzej.
Pośrodku pokoju Klary stał olbrzymi otwarty kufer.
— Chodź, Heidi! Patrz, com dla ciebie kazała spakować. Cieszysz się, nieprawdaż? — zawołała Klara.
Zaczęła wyliczać mnóstwo rzeczy, suknie, fartuszki, ręczniki, prześcieradła, chustki, przybory do szycia.
— A tu, popatrz, Heidi! — powiedziała, podnosząc koszyk.
Heidi zajrzała weń i podskoczyła radośnie, gdyż było w nim dwanaście ślicznych, białych bułeczek, przeznaczonych dla babki. W tem rozradowaniu zapomniały obie całkiem, że nadchodzi chwila rozstania, nagle jednak rozległo się wołanie:
— Powóz czeka!
Heidi pobiegła do swego pokoju po książkę, otrzymaną od babuni. Nie rozstając się z nią w dzień ni w nocy, trzymała skarb swój pod poduszką. Nakryła książką bułeczki w koszu. Potem otwarła szafę i zaczęła szukać za czemś, czego na pewno nie zapakowano do kufra. Znalazła starą, czerwoną chustkę, która nie miała łaski w oczach panny Rottenmeier, owinęła w nią ów inny przedmiot, dobyty z głębi szafy, i wróciwszy, położyła zawiniątko na wierzchu, zamkniętego już kufra. Potem włożyła na głowę nowy, piękny kapelusik.
Pożegnanie z Klarą trwało krótko, gdyż pan Sesemann czekał już, by wsadzić Heidi do powozu. Panna Rottenmeier stała na szczycie schodów, chcąc tu pożegnać dziewczynkę. Ujrzawszy czerwone zawiniątko, wzięła je i rzuciła na ziemię.
— Nie, Adelajdo! — rzekła karcąco. — Z tem nie możesz wyjeżdżać od nas. Zresztą, cóż ci po tej szmacie. Ano, bądźże zdrowa!
Wobec zakazu nie mogła Heidi podjąć zawiniątka, spojrzała tylko na pana Sesemanna tak żałośliwie, jakby ją pozbawiono największego skarbu.
— O nie! — powiedział gospodarz domu stanowczym tonem. — Niechże to dziecko zabierze do domu wszystko, co mu sprawia przyjemność, choćby miała wieźć ze sobą młode kocięta i żółwie. Nie gorszmy się tem, droga panno Rottenmeier!
Słysząc to, podjęła Heidi z ziemi swoje zawiniątko, a oczy jej zabłysły podzięką i radością. Wsadziwszy ją do powozu, podał jej pan Sesemann rękę, zapewniając, że ani on, ani Klara nigdy o niej nie zapomną. Życzył jej szczęśliwej podróży, a Heidi także podziękowała mu za wszystkie dobrodziejstwa, na końcu zaś rzekła:
— Zasyłam serdeczne pozdrowienie panu doktorowi i dziękuję mu stokrotnie!
Zapamiętała bowiem dobrze, jak ją zapewniał, że „jutro wszystko będzie dobrze“! Tak się też stało dosłownie.
Wsadzono Heidi do powozu, potem umieszczono koszyk, paczkę z zapasami i Sebastjana. Pan Sesemann zawołał raz jeszcze: — Szczęśliwej drogi! Potem powóz ruszył.
Heidi trzymała, siedząc w wagonie, koszyk na kolanach, gdyż za nic nie chciała się z nim rozstać na chwilę nawet. Były tam bułeczki dla babki, pilnowała ich tedy troskliwie, co pewien czas zaglądając, czy nie zginęły. Przez kilka godzin siedziała jak trusia, uświadamiając sobie teraz dopiero dokładnie, że wraca do dziadka, na halę, do babki i Pietrka-koźlarza. Przed oczyma stanęło jej wszystko jak żywe, w głowie zaczęły krążyć nowe myśli, wkońcu zaś spytała trwożnie:
— Sebastjanie! Czy babka na hali nie zmarła podczas mej, tak długiej nieobecności?
— Nie, nie! — uspokajał ją. — Miejmyż nadzieję, że żyje i zdrowa!
Heidi zadumała się znowu, czasem zaglądając do koszyka, gdyż główną jej chęcią było dowieźć bułeczki i położyć babce na stole. Po kilku godzinach ozwała się znowu:
— Sebastjanie! Radabym bardzo wiedzieć na pewno, że babka żyje jeszcze!
— O tak, tak! — odparł rozespany Sebastjan. — Żyje, zapewne... czemużby żyć nie miała?
Potem Heidi zasnęła. Ubiegła noc była wielce niespokojna, wstała potem wcześnie, to też zapadła w sen głęboki i zbudziła się dopiero gdy Sebastjan zaczął nią potrząsać, wołając:
— Panienko! Panienko! Wysiadamy! To Bazylea!
Nazajutrz jechali dalej długo. Heidi trzymała ciągle na kolanach swój koszyk. Nie mówiła nic, a napięcie oczekiwania wzrastało w niej z każdą chwilą. Wreszcie, kiedy zapomniała całkiem o tem, gdzie wysiada, usłyszała okrzyk: Mayenfeld! Skoczyła z ławki, a to samo uczynił Sebastjan, równie nie spodziewający się, że są na miejscu. Wysiedli, kosz postawiono obok nich, pociąg zagwizdał i ruszył dalej. Sebastjan posłał za nim żałosne spojrzenie, o ileż bowiem wygodniej było siedzieć na miękkiej ławce, niż iść pieszo po wertepach, a wkońcu jeszcze wspinać się na jakieś tam skały, dzikie, jak pono wszystko w tym kraju. Rozejrzał się bacznie, szukając kogoś, ktoby mu wskazał drogę do osiedla. Tuż pod dworcem stał niewielki wóz drabiniasty z chudym konikiem. Barczysty chłop ładował nań kilka wielkich worów odebranych z kolei. Sebastjan podszedł do niego i spytał o najbezpieczniejszą drogę do osiedla.
— U nas wszystkie drogi są bezpieczne! — odparł krótko wieśniak.
Sebastjan zapytał teraz o najlepszą drogę, gdzie niema przepaści, a także w jaki sposób możnaby dostawić do osiedla kufer. Chłop zmierzył kufer oczyma, po chwili zaś oświadczył, że jeśli nie jest zbyt ciężki, zawiezie go, gdyż jedzie właśnie do osiedla. Zaczęli rozmawiać i nastąpiła ugoda, mocą której wieśniak miał za pewną zapłatą odwieźć kufer wraz z Heidi do osiedla, skąd będzie mogła pod wieczór dostać się z kimś do domu.
— Pójdę sama! — oświadczyła, przysłuchując się układom. — Znam drogę doskonale!
Sebastjanowi spadł ciężar z serca. Nie potrzebował już łazić po górach i skałach. Skinął tajemniczo, odprowadził Heidi na bok i wręczył jej ciężki rulon, oraz list do dziadka, mówiąc, że rulon jest podarkiem pana Sesemanna i trzeba go włożyć na sam spód koszyka, pod bułki. Nie wolno zgubić tego rulonu, gdyż inaczej pogniewałby się strasznie i nigdy już nie udobruchał w życiu.
— Nie zgubię go na pewno! — oświadczyła Heidi stanowczo, wkładając oba przedmioty na spód koszyka.
Wnet znalazł się na wozie kufer, a potem Heidi, wraz z koszykiem. Sebastjan podał jej na pożegnanie rękę i jął znakami przypominać, by strzegła zawartości kosza. Woźnica był w pobliżu, tedy przez ostrożność nie chciał mówić. Nie czuł się wcale w porządku z sumieniem, bowiem miał osobiście odwieźć dziewczynkę na miejsce. Woźnica usiadł obok Heidi i wóz potoczył się w stronę gór, zaś Sebastjan, rad wielce z tego, że zaoszczędził sobie wycieczki w góry, zajął miejsce na stojącej pod budynkiem stacyjnym ławce, w oczekiwaniu pociągu powrotnego.
Woźnicą był piekarz z osiedla. Przyjechał na stację po worki z mąką. Nie widział dotąd Heidi samej, znał jednak, jak wszyscy, dzieje wnuczki Halnego Dziadka. Znał ponadto jej rodziców, domyślił się tedy łatwo reszty. Dziwiło go to potrosze, że wraca, wszczął tedy rozmowę:
— Ty jesteś zapewne tą dziewczyniną, która mieszkała u Halnego Dziadka?
— Tak.
— Źle ci było, widać, w mieście, skoro wracasz?
— Nie. Było mi we Frankfurcie dobrze, jak może nikomu w świecie.
— Czemuż tedy wracasz?
— Dlatego, że mi pozwolił pan Sesemann.
— Ba! Mogłaś przecież zostać, mimo pozwolenia!
— Wróciłam, gdyż nad wszystko wolę być u dziadka na hali!
— Zmienisz pewnie zdanie, gdy go zobaczysz teraz! — mruknął do siebie.
Jął gwizdać, nie mówiąc już nic. Heidi rozglądała się wokoło i ogarnęło ją wewnętrzne drżenie na widok znanych drzew przy drodze, lub szczerbatych turni Falknisu, witających ją jak starzy znajomi. Witała wszystko serdecznie, a z każdym krokiem wzrastało napięcie oczekiwania, tak że miała ochotę zeskoczyć z wozu i biec z wszystkich sił na górę. Biła właśnie piąta, gdy wjeżdżali do osiedla. Zaroiło się natychmiast od dzieci i kobiet wokoło wozu, przyszli też sąsiedzi, gdyż kufer i Heidi na wozie piekarza, była to sprawa godna uwagi. Wszyscy pytali ciekawie. Piekarz zesadził dziewczynkę, a ona rzekła:
— Dziękuję! Dziadek zabierze kufer!
Potem chciała biec co prędzej, a gdy ją przytrzymywano, zasypując pytaniami, przepychała się przez tłum tak porywczo, że jej bezwiednie robiono miejsce.
— Widzisz, jak się boi! — mówił ten i ów. — A ma do tego słuszne powody!
I opowiadali na nowo, że od roku Halny Dziadek stał się gorszym jeszcze, nie rozmawia z nikim i sroży się tak, jakby chciał każdego zamordować, a gdyby to dziecko miało jakikolwiek przytułek na świecie, nie szłoby na pewno do tej smoczej jaskini. Piekarz wmieszał się do rozmowy, mówiąc tajemniczo, że wie dużo więcej od wszystkich innych. Jakiś pan odwiózł Heidi aż do Mayenfeldu, pożegnał ją serdecznie, zapłacił bez targu żądaną cenę za jazdę i dał nawet jeszcze napiwek. Jego zdaniem, dziecku dobrze było w mieście i samo chciało wracać do dziadka. Wywołało to wielkie zdziwienie, wiadomość ta obiegła zaraz całe osiedle, a wszyscy powtarzali sobie, że Heidi porzuciła dobrobyt poto, by wrócić do dziadka.
Heidi biegła co sił w górę, przystając tylko czasem dla złapania tchu. Koszyk był dość ciężki, a droga coraz bardziej stroma. Trapiła ją teraz jedna tylko myśl, mianowicie, czy babka tymczasem nie zmarła i czy ją zastanie w kątku izby, przy kołowrotku. Wkońcu ujrzała małą chatkę w zagłębieniu skały, serce jej zabiło jeszcze mocniej i porwała się biec coraz to prędzej. Wreszcie stanęła u drzwi, ale skutkiem podniecenia otworzyć ich zrazu nie była w stanie. Nakoniec stanęła w izbie, bez tchu, nie mogąc wymówić słowa.
— Boże, mój Boże! — rozległo się z kątka. — Moja mała Heidi wbiegała takim właśnie krokiem! Ach, czyż ją jeszcze kiedy w życiu będę miała u siebie? Któż to wszedł do izby?
— To ja, babko! Wróciłam!
Przypadła do kolan staruszki, wzięła w dłonie jej ręce i nie mogła mówić z radości. Babka zaniemówiła także ze zdziwienia. Potem jęła gładzić włosy przybyłej i powtarzać:
— Tak, to jej włosy, to jej głos! Dzięki ci, Boże, żem tego doczekała!
Ze ślepych jej oczu spadło kilka łez radości na rękę Heidi.
— A więc naprawdę wróciłaś, naprawdę? — spytała.
— Całkiem naprawdę! — zapewniła dziewczynka. — Wróciłam, będę codziennie u ciebie, babko, i nigdy już nie odjadę. Nie potrzebujesz także jadać teraz suchego, twardego chleba. Masz tu, babko, coś lepszego!
To rzekłszy, ułożyła na kolanach babki dwanaście przywiezionych bułek.
— Dziecko drogie! Cóż to za przysmaki! — dziwowała się babka niezmierną ilością bułek. — Najlepsza jednak rzecz, to ty sama!
Gładziła włosy i policzki dziewczęcia, prosząc:
— Mów coś jeszcze! Mów, niech cię słyszę!
Heidi jęła opowiadać, jak bardzo ją trapiła myśl, że babka mogła umrzeć podczas jej nieobecności, że nie dostanie białych bułeczek i że ona nie będzie mogła jej odwiedzać.
W tej chwili weszła matka Pietrka i stanęła ze zdziwienia w samym progu. Potem wykrzyknęła:
— Czyż mnie oczy mylą? Wszakże to Heidi, we własnej osobie!
Heidi podała jej rękę na powitanie, a Brygida pełna podziwu obchodziła ją wokoło, mówiąc:
— Matko! Szkoda, że jej widzieć nie możesz. Ma prześliczną sukienkę i wygląda tak, że ją poznać trudno. Czy ten śliczny kapelusik, leżący na stole, jest także twoją własnością? Włóż go na głowę, bym widziała jak ci w nim ładnie.
— Nie! — zadecydowała Heidi. — Weź go sobie! Mnie już nie potrzebny, mam swój dawny!
Rozwinęła czerwoną chustkę i dobyła stary kapelusik, który w ciągu podróży pomiął się bardziej jeszcze. Nie zważała jednak na to wcale. Miała żywo w pamięci słowa dziadka, któremi pożegnał Detę i jej kapelusz z piórami, i dlatego to chowała swój stary, by w nim doń wrócić. Brygida namawiała ją, by się przez naiwność nie pozbawiała tak pięknego kapelusika. Można go było przecież sprzedać córeczce nauczyciela w osiedlu i dostać dużo pieniędzy, o ileby w nim chodzić nie chciała. Ale Heidi nie ustąpiła i wziąwszy kapelusz, schowała go w kąt izby, za babkę, tak że był niewidoczny. Potem zdjęła paradną sukienkę, przewiązała się czerwoną chustką i uścisnęła rękę babki, mówiąc:
— Muszę teraz iść do dziadka, ale jutro wrócę. Dobranoc, babko!
— Przyjdź, przyjdź na pewno, droga Heidi! — prosiła babka, trzymając jej małą dłoń, z którą jej się rozstać trudno było.
— Czemuż to zdjęłaś śliczną swoją sukienkę? — spytała Brygida.
— Wolę tak wrócić. W tamtej sukience mógłby mnie dziadek nie poznać, tak jak tyś mnie niemal poznać nie mogła.
Brygida wyprowadziła ją na próg i rzekła potrosze tajemniczo:
— Byłby cię na pewno poznał w tej nowej sukience. Musisz się jednak pilnować. Pietrek powiada, że Halny Dziadek jest teraz zawsze zły i z nikim nie mówi.
— Dobranoc! — powiedziała, ruszając dalej ze swym koszykiem na ramieniu. Słońce zachodziło właśnie, oblewając różową poświatą zieloną halę i wielkie pole śniegowe Cezaplany. Heidi obracała się co parę kroków, gdyż miała teraz góry poza sobą. Nagle spostrzegła pod stopami czerwony blask. Uczyniła zwrot wstecz i oto roztoczył się przed nią widok, który już przygasł w jej pamięci i sennych marzeniach. Zębate turnie Falknisu płonęły jaskrawo, wielki lodowiec wyglądał jak morze ognia, po niebie płynęły różowe chmurki, złociła się trawa hali, blask padał od skał, a cała dolina zalana była falą woni i lśniącej poświaty. Wzruszenie napędziło jej łzy do oczu. Stała, płacząc z radości. Złożyła ręce, dziękując gorąco Bogu, że ją tu przywiódł z powrotem i że wszystko wokoło jest dużo jeszcze piękniejsze, niż jej się przedtem wydawało. Czuła się tak szczęśliwą i bogatą posiadaniem tych skarbów, że zbrakło jej słów na dziękowanie Bogu. Poszła dalej, dopiero po przygaśnięciu czarownego widowiska. Zaczęła teraz biec tak prędko, że niedługo ujrzała czuby jodeł, potem dach, a wreszcie samą chatę dziadka. Pod ścianą, na ławce siedział dziadek, kurząc fajkę, a nad jego głową szumiały jodły w wieczornym wietrze. Heidi przyspieszyła jeszcze kroku i przypadła doń, zanim się mógł spostrzec, kto nadchodzi. Heidi rzuciła koszyk i uczepiła się dziadka, nie mogąc wyrzec nic innego prócz okrzyku:
— Dziadku! Dziadku! Dziadku!
I on milczał także. Oczy mu zwilgły po raz pierwszy od lat niepamiętnych. Przetarł je dłonią, potem wziął Heidi na kolana, przyjrzał jej się i rzekł:
— Wróciłaś tedy? Cóż się stało? No, wyglądasz niebardzo wspaniale! Czy cię odprawiono?
— O nie, dziadku! — zawołała Heidi żywo. — Nie myśl tak. Klara, babunia i pan Sesemann byli dla mnie bardzo dobrzy. Ale nie mogłam wytrzymać, zdawało mi się, że mnie zadusi tęsknota. Nie mówiłam o tem, nie chcąc być niewdzięczną. Nagle, pewnego dnia, o wczesnym ranku zawołał mnie pan Sesemann... zdaje mi się za sprawą pana doktora... i powiedział, że... ale prawda, mam list do ciebie, dziadku.
Poskoczyła do koszyka, wzięła list i rulon i wręczyła mu jedno i drugie.
— To jest własność twoja! — powiedział, kładąc rulon obok siebie, na ławce. Potem przeczytał list i nic nie mówiąc, schował go do kieszeni.
— Czy zechcesz jeszcze pić ze mną mleko? — spytał, wstając i prowadząc wnuczkę ku drzwiom. — Ale zabierz ten rulon. Możesz sobie za to kupić łóżko i odzieży na lat kilka.
— Niepotrzebne mi to wcale! — oświadczyła. — Łóżko mam, a sukienek napakowała mi Klara tyle, że starczy ich na całe chyba życie.
— Weź no, weź! — polecił. — Schowasz pieniądze do szafy. Przydadzą ci się kiedyś, niezawodnie.
Usłuchała, potem wbiegła za dziadkiem do izby. Witając się z każdą rzeczą, obiegła wszystkie kątki i weszła po drabinie na strych. Nagle stanęła rozczarowana, wołając:
— Dziadku! Już nie mam łóżka!
— Zrobi się! — odpowiedział z dołu. — Nie mogłem przewidzieć, że wrócisz! Teraz chodź, mleko czeka!
Heidi usiadła na zwykłem miejscu swem, na wysokim stołku, ujęła miseczkę i piła tak chciwie, jakby nic doskonalszego nie było nigdy jej udziałem. Potem odetchnęła głęboko, postawiła naczynie i rzekła z przekonaniem:
— Nic na świecie nie jest tak dobre, jak nasze mleko!
W tej chwili rozległo się ostre gwizdnięcie, a Heidi wybiegła, jak strzała przed chatę. Z gór pędziła w poskokach szalonych trzoda kóz, a pośrodku niej biegł Pietrek. Zobaczywszy Heidi, stanął jak skamieniały i patrzył na nią bez słowa. Heidi krzyknęła:
— Dobrywieczór Pietrku!
Potem wbiegła w środek trzody, wołając:
— Białuszko, Burasko! Czy poznajecie mnie?
Kozy przypomniały sobie widocznie jej głos, gdyż jęły ocierać głowy o swą małą panią i beczeć radośnie. Heidi nawoływała jedną po drugiej kozę po imieniu, one cisnęły się do niej, biegając wokoło, jak szalone. Niecierpliwa Ziębulka przeskoczyła dwie towarzyszki swoje, by prędzej dostać się do swej protektorki, a nawet płochliwa Śnieżka odtrąciła natrętnego Trykacza, który zdziwiony tą zuchwałością podniósł brodę dumnie, chcąc pokazać, że to on jest, we własnej osobie.
Radował Heidi bardzo widok dawnych znajomych. Obejmowała raz po raz za szyję łagodną Śnieżkę, głaskała Ziębulkę, a kozy potrącały ją i przesuwały z miejsca na miejsce, aż wreszcie znalazła się przy Pietrku, który stał dotąd bez ruchu.
— Przywitaj że się ze mną, Pietrku! — powiedziała mu.
— A więc wróciłaś? — rzekł nareszcie, podał jej rękę, potem zaś zapytał jak każdego wieczora: — Pójdziesz ze mną jutro na pastwisko?
— Nie, jutro muszę być u babki, ale pojutrze pójdziemy.
— Dobrze, żeś wróciła! — oświadczył Pietrek, robiąc grymas wielkiego zadowolenia, potem zaś zaczął się zabierać do dalszej drogi. Ale nie była to sprawa łatwa. Zaledwo zdołał prośbą i groźbą zgromadzić trzodę wokoło siebie, Heidi odeszła, wiodąc do stajni swoje kózki, całe stado zawróciło z powrotem. Musiała wprowadzić Białuszkę i Buraskę, zamknąć drzwi, i pomóc Pietrkowi, gdyż inaczej nie byłby w stanie odprowadzić kóz do osiedla.
Wróciwszy do izby i zajrzawszy na strych, zastała już posłanie. Było dostatnie i wonne, bowiem siano skosił dziadek niedawno, a na sianie położył czyste prześcieradło. Położyła się z wielką ochotą i spała tak doskonale, jak chyba przed rokiem. Dziadek wstawał w ciągu tej nocy najmniej dziesięć razy i wchodził po drabinie, nadsłuchując, czy Heidi śpi spokojnie, i poprawiał siano, którem zatknął otwór w ścianie, by księżyc nie świecił na nią. Ale ona spała głęboko i nie ruszyła się ni krokiem, gdyż ukoiła palące pożądanie ujrzenia płonących w zachodzie skał i gór, oraz posłyszenia szumu jodeł. Wróciła do domu na umiłowaną halę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Johanna Spyri.