Hedda Gabler/Akt III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Ibsen
Tytuł Hedda Gabler
Rozdział Akt III
Pochodzenie Wybór dramatów
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1899
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Waleria Marrené
Tytuł orygin. Hedda Gabler
Źródło Skany na Commons
Inne Cały dramat
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Indeks stron
AKT III.
Ten sam pokój w domu Tesmanów. Firanki są pospuszczane wszędzie i we drzwiach szklanych, na stole pali się lampa przyćmiona abażurem. W piecu, którego drzwiczki są otwarte, resztki ognia.

SCENA PIERWSZA.
PANI ELVSTED, HEDDA, potém BERTA. Pani Elvsted obwinięta w gruby szal, siedzi przytulona do pieca na fotelu, nogi ma wsparte na podnóżku. Hedda ubrana śpi na kanapie przykryta kołdrą.

PANI ELVSTED (podnosi się po chwili, nasłuchuje, potém znużona opada na fotel, skarżąc się cicho). Jeszcze go niéma! O Boże! O Boże! Jeszcze go niéma!
BERTA (z listem w ręku wchodzi ostrożnie przez przedpokój).
PANI ELVSTED (podnosi się i pyta cicho). Czy tu kto był?
BERTA (cicho). Teraz, jakaś dziewczyna list przyniosła.
PANI ELVSTED (szybko wyciągając rękę). List! dajże go.
BERTA. Nie, pani, to do pana doktora.
PANI ELVSTED. Tak?..
BERTA. Przyniosła go służąca panny Tesman, kładę go tu, na stole.
PANI ELVSTED. Dobrze.
BERTA (kładzie list). Trzeba tę lampę zgasić — kopci.
PANI ELVSTED. Zgaś ją, niedługo się rozwidni.
BERTA (gasi lampę). Proszę pani, już dzień.
PANI ELVSTED. Dzień jasny, a jeszcze go niéma.
BERTA. O mój Boże, spodziewałam się odrazu, że tak będzie...
PANI ELVSTED. Spodziewałaś się?
BERTA. Tak, skoro tylko zobaczyłam, że znowu jest wmieście i poszedł z panami. O tém dawniéj dość można było się nasłuchać.
PANI ELVSTED. Nie mów tak głośno, obudzisz panią Tesman.
BERTA (patrzy na sofę i wzdycha). Dobry Boże! niechaj śpi biedaczka. Może dołożyć do pieca?..
PANI ELVSTED. Jeśli chodzi o mnie, dziękuję.
BERTA. No, dobrze. (Wychodzi cicho przez przedpokój).


SCENA DRUGA.
PANI ELVSTED i HEDDA.

HEDDA (budzi się na odgłos zamykanych drzwi i ogląda się wkoło). Co to jest?
PANI ELVSTED. Tylko służąca.
HEDDA (ogląda się). Ach! tutaj... Przypominam sobie. (Podnosi się, siada na kanapie, wyciąga się i przeciera sobie oczy). Czy to późno, Theo?
PANI ELVSTED (patrzy na zegarek). Po siódméj.
HEDDA. Kiedy mąż wrócił?
PANI ELVSTED. Nie wrócił jeszcze.
HEDDA. Jakto, wcale nie wrócił do domu?
PANI ELVSTED. Nikt jeszcze nie przyszedł. (Wstaje).
HEDDA. A myśmy czuwały i czekały do czwartéj.
PANI ELVSTED (łamiąc ręce). Ach! jak ja na niego czekałam!..
HEDDA (ziewa i mówi z ręką na ustach). Ach! tak, mogłyśmy sobie tego oszczędzić.
PANI ELVSTED. Przynajmniéj spałaś trochę.
HEDDA. Tak, nawet spałam doskonale. A ty?
PANI ELVSTED. Nie zmrużyłam oka. Nie mogłam zasnąć. To było niepodobieństwem.
HEDDA (wstaje z kanapy i zbliża się do niéj). Nie masz powodu się niepokoić. Widzę, jak się złożyło.
PANI ELVSTED. Cóż sądzisz? Czy możesz mi to powiedziéć?
HEDDA. Naturalnie, wieczór u radcy przeciągnął się bardzo długo.
PANI ELVSTED. Niezawodnie. Jednak pomimo to...
HEDDA. A wówczas mąż nie chciał wracać do domu, ażeby nie dzwonić i nie budzić wśród nocy. (Śmieje się). Może téż nie miał ochoty pokazywać się tak, zaraz po wesołéj hulance.
PANI ELVSTED. Ależ moja droga, gdzieżby poszedł?
HEDDA. Do ciotek naturalnie, tam się wyśpi, ma tam przecież jeszcze swój dawny pokój.
PANI ELVSTED. Nie, tam go niéma, bo tylko co przyniesiono do niego list od panny Tesman. Oto tam leży.
HEDDA. Tak? (Patrzy na adres listu). Rzeczywiście, to pismo ciotki Juli. No, to musiał zostać u radcy, a Lövborg siedzi w wieńcu z winogradu i czyta.
PANI ELVSTED. Ach! Heddo, mówisz rzeczy, w które sama nie wierzysz.
HEDDA. Masz, widzę, szaloną główkę, Theo.
PANI ELVSTED. To prawda, niestety!
HEDDA. Wyglądasz śmiertelnie znużona.
PANI ELVSTED. Bo téż taką jestem.
HEDDA. To posłuchaj mnie, idź do mego pokoju i prześpij się na łóżku.
PANI ELVSTED. Nie, nie zasnę.
HEDDA. Ale zaśniesz.
PANI ELVSTED. Przyjdzie zaraz twój mąż, a potém ja muszę wiedziéć...
HEDDA. Już gdy on przyjdzie, powiem ci.
PANI ELVSTED. Czy mi to obiecujesz?
HEDDA. Z pewnością. Idź teraz i śpij aż do tego czasu.
PANI ELVSTED. Dziękuję ci, sprobuję. (Wychodzi przez pokój w głębi).

(Hedda idzie do drzwi szklanych i odsuwa firankę tak, że w pada do pokoju światło dzienne, potém idzie do biurka i bierze ręczne lusterko, przegląda się w niém i poprawia włosy, następnie dzwoni).


SCENA TRZECIA.
HEDDA i BERTA.

BERTA (wchodząc). Co pani każe?
HEDDA. Popraw ogień — zmarzłam.
BERTA. O Jezus! Zaraz będzie ciepło. (Rozgrzebuje żar, dokłada drzewa, potém zatrzymuje się i nasłuchuje). Proszę pani, ktoś dzwoni do drzwi wchodowych.
HEDDA. To idź otwórz, już ja dopilnuję pieca.
BERTA. Zaraz się rozpali. (Wychodzi drzwiami od przedpokoju).
HEDDA (klęcząc na podnóżku, dokłada drzewa do pieca).


SCENA CZWARTA.
HEDDA, po chwili TESMAN, wchodzi zmęczony, na palcach i chce zajrzeć przez firanki.

HEDDA (nie odwracając oczu od pieca). Dzień dobry.
TESMAN (zbliża się). Ależ na Boga, Heddo! (Zwracając się ku niéj). Czemu wstałaś tak rano?
HEDDA. Rzeczywiście, wstałam niezwykle rano.
TESMAN. A ja byłem pewny, że śpisz jeszcze.
HEDDA. Nie mów tak głośno, pani Elvsted śpi w moim pokoju.
TESMAN. Więc pani Elvsted tu nocowała.
HEDDA. Nikt po nią nie przyszedł.
TESMAN. No tak.
HEDDA (zamyka drzwiczki od pieca i podnosi się). Dobrzeście się bawili u radcy?
TESMAN. Nie byłaś niespokojną o mnie?
HEDDA. Ani mi to przez myśl nie przeszło. Ale pytam, czyś się dobrze bawił?
TESMAN. Czemużby nie, raz wypadkowo... Najlepiéj jednak bawiłem się z początku. Eilert czytał mi swój rękopism. Wyobraź sobie, przyszliśmy przynajmniéj o godzinę za wcześnie, Brack dawał jeszcze jakieś rozporządzenia, więc Eilert czytał.
HEDDA (siada po prawéj stronie stołu). No, opowiadaj mi.
TESMAN (siada na taburecie przy piecu). Nie możesz sobie, Heddo, wyobrazić, co to za dzieło! To najważniejsza książka, jaką napisano. Pomyśl tylko.
HEDDA. Tak, ale to mnie wcale nie zajmuje.
TESMAN. Muszę ci wyznać, Heddo, że kiedy on czytał — owładnęło mną brzydkie uczucie.
HEDDA. Brzydkie uczucie?
TESMAN. Zazdrościłem Eilertowi, że był w stanie taką rzecz napisać. Pomyśl tylko, Heddo.
HEDDA. Rozumiem.
TESMAN. A przytém wiedziéć, że przy tak wielkich zdolnościach, jest on, niestety, niepoprawnym.
HEDDA. Chcesz powiedziéć, że posiada więcéj sił żywotnych niż inni.
TESMAN. Mój Boże, nie potrafi nigdy utrzymać miary w użyciu.
HEDDA. I cóż tam było w końcu?
TESMAN. Zdaje mi się, że tam było coś na kształt bachanalii, Heddo.
HEDDA. Czy miał wieniec z winogradu?
TESMAN. Wieniec z winogradu? Nie, tego nie widziałem, ale miał długą kwiecistą mowę o kobiecie, która mu dodawała ducha w ciągu pracy.
HEDDA. Czy powiedział jéj imię?
TESMAN. Nie, tego nie uczynił, jednak zrozumiałem dobrze, iż chodzi tu o panią Elvsted.
HEDDA. No i gdzieżeś się z nim rozstał?
TESMAN. Na pańskiéj ulicy. Wyszliśmy razem — ostatni, a Brack wyszedł z nami, ażeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Przytém chcieliśmy Eilerta odprowadzić do domu, bo doprawdy przebrał miarę.
HEDDA. Być bardzo może.
TESMAN. Teraz jednak, następuje rzecz najważniejsza — powinienbym powiedziéć najsmutniejsza. Wstyd mi doprawdy ze względu na Eilerta, mówić ci o tém.
HEDDA. Cóż to takiego?
TESMAN. Gdyśmy szli do domu, zostałem się wypadkiem trochę w tyle, przez parę minut — i pomyśl tylko...
HEDDA. Cóż?
TESMAN. Gdym śpieszył za tamtemi, czy wiesz, co znalazłem na drodze?
HEDDA. Skądże-bym wiedziéć mogła?
TESMAN. Nie mów o tém nikomu, słyszysz, Heddo, obiecaj mi to przez wzgląd na Eilerta. (Wyciąga paczkę papierów z kieszeni). Znalazłem to.
HEDDA. Czy to ta paczka, którą wczoraj miał z sobą?
TESMAN. Tak jest, to jego szacowny znakomity rękopism. I on go zgubił, sam o tém nie wiedząc. Pomyśl, Heddo, jakie to smutne.
HEDDA. Dlaczegoż nie oddałeś mu rękopismu?
TESMAN. Bałem się tego uczynić, w stanie, w jakim był.
HEDDA. I nikomu nie mówiłeś, żeś go znalazł?
TESMAN. Nikomu. Przez wzgląd na Eilerta, nie mogłem tego mówić, jak łatwo zrozumiesz.
HEDDA. A zatém nikt nie wie, że masz ten rękopism?
TESMAN. Nie, nikt o tém wiedziéć nie powinien.
HEDDA. O czémże potém z nim mówiłeś?
TESMAN. Wcale już nie mówiłem, bo przy krzyżujących się ulicach znikł mi z oczu razem z kilku innemi.
HEDDA. Tak? Tamci zapewne odprowadzili go do domu?
TESMAN. Zapewne, Brack także poszedł w swoję stronę.
HEDDA. A ty gdzieś się jeszcze włóczył?
TESMAN. Ja i kilku jeszcze poszliśmy do mieszkania jednego z nas i tam piliśmy kawę, a lepiéj powiedziawszy nocną kawę, ale skoro trochę odpocznę i gdy zmiarkuję, że biedny Eilert się wyspał, zaraz pójdę odnieść mu rękopism.
HEDDA (wyciągając rękę). Nie, nie oddawaj mu go jeszcze, przynajmniéj nie w téj chwili, niech go wprzódy przeczytam.
TESMAN. Nie, najdroższa, tego uczynić nie mogę.
HEDDA. Nie możesz?
TESMAN. Nie, bo pomyśl tylko, jakie będzie jego przerażenie, gdy się obudzi i rękopismu nie znajdzie. Pomyśl tylko. A jak wiesz, nie ma żadnego brulionu. Sam mi to mówił.
HEDDA (patrząc na niego badawczo). Czy drugi raz takiéj rzeczy napisać nie można?
TESMAN. Nie, zdaje mi się, że to trudno. Jest to rzecz natchnienia. Rozumiesz.
HEDDA. Tak, być może. (Odmiennym tonem). Ale prawda, tu jest list do ciebie.
TESMAN. Nie może być?
HEDDA (podając mu list). List przyszedł bardzo rano.
TESMAN. Od ciotki Juli. (Kładzie rękopism na krześle obok siebie. Otwiera list czyta i zrywa się). Heddo! pisze, iż biedna ciotka Ryna jest umierająca.
HEDDA. Wszak to była rzecz przewidziana.
TESMAN. I że śpieszyć muszę, jeśli chcę ją raz jeszcze zobaczyć. Biegnę.
HEDDA (powstrzymując uśmiech). Aż biegniesz.
TESMAN. Droga Heddo — gdybyś się tak przemogła i poszła ze mną? Pomyśl.
HEDDA (powstaje zmęczona i niechętna). Nie, nie żądaj tego ode mnie. Nie mogę patrzeć na chorobę, na śmierć. Oszczędź mi tego, co jest dla mnie tak wstrętném.
TESMAN. Mój Boże! jak chcesz. (Zabiera się). Kapelusz? — Paltot? — Ach! w przedpokoju. Mam nadzieję, że nie będzie za późno. Heddo jak sądzisz?
HEDDA. Biegnij tylko.


SCENA PIĄTA.
Poprzedni i BERTA ukazuje się we drzwiach przedpokoju.

BERTA. Pan radca Brack pyta, czy wejść może?
TESMAN. O téj porze? Nie, ja go nie mogę przyjąć.

HEDDA. Ale ja mogę (do Berty). Poproś pana radcę.
(Berta wychodzi).

HEDDA (szepcze żywo). Rękopism Jörgenie. (Zdejmuje go z krzesła).
TESMAN. Daj mi go.
HEDDA. Nie, nie, ja ci go schowam. (Idzie do biurka i kładzie go między książkami).
TESMAN (w pośpiechu nie może znaleść rękawiczek).


SCENA SZÓSTA.
Poprzedni, RADCA BRACK wchodzi z przedpokoju.

HEDDA (kłaniając mu się). Prawdziwy z pana ranny ptaszek.
BRACK. Nieprawdaż? (do Tesmana). Jakto, pan już wychodzi?
TESMAN. Muszę koniecznie iść do ciotek. Wystaw pan sobie, biedna chora jest umierająca.
BRACK. Czy być może? Niechże ja pana nie zatrzymuję w takiéj chwili.
TESMAN. Rzeczywiście biedz muszę. Żegnam, żegnam. (Wychodzi śpiesznie przez przedpokój).


SCENA SIÓDMA.
HEDDA i RADCA BRACK.

HEDDA (zbliżając się do Radcy). Dzisiejszéj nocy było u pana więcéj niż wesoło.
BRACK. Ja, pani, nie przebrałem wcale miary.
HEDDA. Pan także nie.
BRACK. Jak pani widzi, ale cóż pani mąż opowiadał?
HEDDA. Tylko nudziarstwa, o jakiejś kawie, którą pili.
BRACK. Dowiedziałem się już o téj kawie, ale zdaje mi się, że Lövborg do niéj nie należał?
HEDDA. Nie, jeszcze wprzódy odprowadzili go do domu.
BRACK. I mąż pani go odprowadził?
HEDDA. Nie, kilku innych, jak mi mówił.
BRACK (z uśmiechem). Jörgen jest prawdziwą dobrą duszą, pani Heddo.
HEDDA. Prawdziwie dobrą. Ale czy się co kryje po za tą uwagą?
BRACK. No tak.
HEDDA. Siadajmy więc, kochany radco, i opowiadaj, będzie ci wygodnie (siada po lewéj stronie stolika i sadza Bracka koło siebie). I cóż?
BRACK. Miałem powód śledzić pochód nocny moich gości, a przynajmniéj niektórych z pomiędzy nich.
HEDDA. A pomiędzy niemi był może i Lövborg?
BRACK. Istotnie — jego także.
HEDDA. Teraz jestem na prawdę zaciekawiona.
BRACK. Czy pani wie, gdzie resztę nocy spędzili on i kilku innych?
HEDDA. Mów pan, jeśli się to da powiedziéć?
BRACK. I owszem, można to doskonale powiedziéć. Poszli na bardzo ożywiony wieczorek.
HEDDA. Na taki wesoły wieczorek?
BRACK. Jaknajweselszy.
HEDDA. Powiedz szczegóły, kochany radco.
BRACK. Lövborg otrzymał jeszcze wprzód zaproszenie. Wiedziałem o tém, ale odmówił, bo, jak pani wie, odmienił się zupełnie.
HEDDA. Tak, na północy u sędziego Elvsteda. A jednak tam poszedł.
BRACK. Bo widzi pani, wczorajszego wieczoru pochwycił go na nieszczęście jakiś zły duch.
HEDDA. Tak, słyszałam, że był natchniony.
BRACK. Tak, był natchniony, ale przypuszczam, że potém napadły go inne myśli, bo niestety! my mężczyźni, nie zawsze mamy niezachwiane zasady.
HEDDA. Pan stanowi, naturalnie, wyjątek. Więc cóż Lövborg?
BRACK. Krótko mówiąc, koniec był taki, że dostał się do salonu panny Dyany.
HEDDA. Salon panny Dyany?
BRACK. Panna Dyana dawała ten wieczór dla wybranego kółka przyjaciółek i wielbicieli.
HEDDA. Czy to taka czerwonowłosa?
BRACK. Właśnie.
HEDDA. Rodzaj śpiewaczki?
BRACK. Także — ale przedewszystkiém osoba gwałtownie polująca na panów — pani Heddo. Zapewne pani już o niéj słyszała? Lövborg dawniéj w dobrych swych czasach był jéj gorącym protektorem.
HEDDA. I jak się to skończyło?
BRACK. Jak się zdaje, bardzo źle. Panna Dyana od czułych uścisków przeszła do rękoczynów.
HEDDA. Przeciw Lövborgowi?
BRACK. Tak, on oskarżał ją czy téż jéj przyjaciółki o kradzież. Twierdził, że mu zginął pugilares i t. p. rzeczy. Krótko mówiąc, wyprawił okropną scenę.
HEDDA. Na czémże się skończyło?
BRACK. Na najzwyczajnieszéj bójce, pomiędzy temi paniami i panami. Na szczęście, zjawiła się w końcu policya.
HEDDA. Aż policya?
BRACK. Ale ta szalona pałka, Lövborg, nie dał pomimo to za wygranę.
HEDDA. Jakto?
BRACK. Stawił gwałtowny opór. Rzucił się na konstablów, dał jednemu w twarz i podarł na nim ubranie, z tego powodu musiał pójść na odwach.
HEDDA. Skądże pan to wszystko wié?
BRACK. Z policyi.
HEDDA (oglądając się wkoło). W taki to on zachowywał się sposób? Nie miał więc wieńca winogradu na czole?
BRACK. Z winogradu? pani Heddo?
HEDDA (zupełnie innym tonem). A teraz, powiedz mi, panie radco, dlaczego szpiegowałeś Lövborga?
BRACK. Naprzód nie mogło mi to być przyjemném, gdy okazało się przy badaniu, że szedł prosto ode mnie.
HEDDA. A zatem, było i badanie?
BRACK. Ma się rozumiéć, potem niech będzie co chce, sądzę, że jako przyjaciel domu, obowiązany jestem tak pani, jak jéj mężowi, zdać sprawę z jego nocnego postępowania.
HEDDA. I dlaczegóż to?
BRACK. Bo widzę dobrze, iż chce się wami zasłaniać.
HEDDA. Skądże to panu przyszło na myśl?
BRACK. Ach! Boże! przecież nie jesteśmy ślepi, pani Heddo. Uważaj tylko, ta pani Elvsted nie prędko zapewne stąd wyjedzie.
HEDDA. A choćby i było co między niemi, jest tyle innych miejsc, w których spotykać się mogą.
BRACK. Ale nie wśród rodziny. Każdy przyzwoity dom będzie teraz dla Lövborga zamknięty.
HEDDA. Sądzisz pan, że i mój także?
BRACK. Tak. Przyznaję, byłoby mi więcéj, niż przykro, gdyby ten pan miał wstęp tutaj, gdyby ktoś obcy... i niepotrzebny miał wciskać się...
HEDDA. W trójkąt.
BRACK. Właśnie. Dla mnie równałoby się to wygnaniu z niego.
HEDDA (patrząc na niego z uśmiechem). Więc... cel pański to być jedynym kurem w kojcu.
BRACK (przytakuje zwolna i mówi ciszéj). Tak, to mój cel i walczyć o niego będę wszelkiemi środkami, jakiemi posługiwać się mogę.
HEDDA (uśmiech znika z jéj twarzy). Możesz pan być w danym razie człowiekiem niebezpiecznym.
BRACK. Tak pani sądzi?
HEDDA. Zaczynam w to wierzyć i cieszę się z całego serca, że pan nie ma nademną najmniejszego prawa.
BRACK (uśmiecha się dwuznacznie). Tak, pani Heddo, możesz mieć słuszność. Kto wie przecież, czy w takim razie nie odważyłbym się na wszystko.
HEDDA. Słuchaj, panie radco, to coś brzmi nakształt groźby.
BRACK (powstając). Bardzo dalekiéj. Bo widzi pani, trójkąt musi być dobrowolnie wzmocniony i broniony.
HEDDA. Jestem także tego zdania.
BRACK. Powiedziawszy, com miał do powiedzenia, muszę wracać do domu. Żegnam panią. (Idzie ku drzwiom szklanym).
HEDDA (powstając). Idzie pan przez ogród?
BRACK. To krótsza droga.
HEDDA. A przytém prowadzi do drzwi bocznych.
BRACK. Wielka prawda. Nic nie mam przeciwko bocznym drzwiom. Są one niekiedy bardzo pikantne.
HEDDA. Gdy ich strzegą strzały...
BRACK (we drzwiach śmiejąc się). Nie strzela się przecież do oswojonego kura w kojcu.
HEDDA (śmiejąc się także). Zwłaszcza, gdy się ma tylko jednego. (Oboje śmieją się, kłaniając wzajem. Brack wychodzi, Hedda drzwi za nim zamyka, i stoi chwilę poważnie zamyślona, patrząc za nim, potém zagląda przez portyerę do pokoju w głębi, idzie następnie do biurka, bierze rękopism Lövborga z pomiędzy książek i chce go przerzucać. Głos Berty daje się słyszeć w przedpokoju, Hedda odwraca się i słucha, potém zamyka szybko rękopism do szuflady i kładzie klucz na tece. Lövborg podniecony, z ubiorem w nieładzie, w paltocie, z kapeluszem w ręku ukazuje się we drzwiach przedpokoju).


SCENA ÓSMA.
LÖVBORG, HEDDA.

LÖVBORG (do kogoś w przedpokoju). A ja powiadam, że wejść muszę. (Zamyka drzwi za sobą, spostrzega Heddę, stara się zapanować nad sobą i kłania się).
HEDDA (przy biurku). Uważam, panie Lövborg, że pan przychodzi dość późno, by odprowadzić Theę.
LÖVBORG. Albo też przychodzę do niéj zbyt wcześnie, proszę mi wybaczyć.
HEDDA. Skąd pan wie, że ona jest dotąd u mnie?
LÖVBORG. Powiedziano mi w jéj mieszkaniu, że wcale na noc nie wróciła.
HEDDA (przechodzi do stołu). Czy nie zauważyłeś pan niczego po ludziach, którzy to mówili?
LÖVBORG (patrząc na nią pytająco). Cóż miałem zauważyć?
HEDDA. Chcę powiedzieć, czy nie znać było, że mają z tego względu jakie podejrzenia?
LÖVBORG (rozumiejąc ją nagle). Ach! to prawda! Pociągam ją za sobą! Ale nie, nic nie zauważyłem — Jörgen pewno jeszcze nie wstał?
HEDDA. Nie zdaje mi się.
LÖVBORG. Kiedy przyszedł do domu?
HEDDA. Nadzwyczaj późno.
LÖVBORG. Czy opowiadał co?
HEDDA. Tak, słyszałam, że u Brack’a było bardzo wesoło.
LÖVBORG. I nic więcéj?
HEDDA. Nie sądzę. Zresztą, byłam tak strasznie zmęczona. (Pani Elvsted wchodzi, odsuwając portyerę pokoju w głębi).


SCENA DZIEWIĄTA.
POPRZEDNI, PANI ELVSTED.

PANI ELVSTED (idąc naprzeciw Lövborga). Nareszcie!
LÖVBORG. Tak, nareszcie i za późno.
PANI ELVSTED (patrząc na niego z niepokojem). Za późno? Dlaczego za późno?
LÖVBORG. Teraz już na wszystko za późno. Ze mną rzecz skończona.
PANI ELVSTED. O nie, nie, tego nie mów.
LÖVBORG. Powiesz to sama, gdy wszystko usłyszysz.
PANI ELVSTED. Ja nic nie chcę słyszéć.
HEDDA. Może pan chce z nią mówić sam na sam... W takim razie odchodzę.
LÖVBORG. Zostań pani także, ja o to proszę.
PANI ELVSTED. Powtarzam, ja nic nie chcę słuchać.
LÖVBORG. Nie o wypadkach téj nocy chcę mówić.
PANI ELVSTED. Więc o czémże?
LÖVBORG. O tém, że nasze drogi teraz rozejść się muszą.
PANI ELVSTED. Rozejść?
HEDDA (mimowolnie). Wiedziałam o tém.
LÖVBORG. Nie jesteś mi już potrzebną, Theo.
PANI ELVSTED. I ty możesz mi to powiedziéć? Nie jestem ci potrzebną. Będę ci przecież pomagać jak dotąd, będziemy daléj razem pracować.
LÖVBORG. Nie mam zamiaru pracować daléj.
PANI ELVSTED (z rozpaczą). A cóż ja pocznę z mojém życiem?
LÖVBORG. Musisz próbować żyć daléj tak, jak gdybyś nigdy mnie nie spotkała.
PANI ELVSTED. Ale ja tego nie potrafię.
LÖVBORG. Spróbuj, Theo. Musisz wracać do domu.
PANI ELVSTED (w największém wzburzeniu). Nigdy, przenigdy! Gdzie ty jesteś, tam i ja będę. Nie odpędzisz mnie podobnemi słowami. Tu pozostanę i będę z tobą, gdy wyjdzie twoja książka.
HEDDA (półgłosem ze zdziwieniem). Ach! tak... książka?
LÖVBORG (patrząc na nią). Książka moja i Thei — bo tak jest właściwie.
PANI ELVSTED. Tak, czuję dobrze, że tak jest i dlatego mam prawo być z tobą, gdy ona wyjdzie. Chcę widziéć własnemi oczyma, jak ludzie będą mieli znów dla ciebie szacunek i tę radość chcę z tobą podzielić.
LÖVBORG. Theo! nasza książka nigdy nie wyjdzie.
HEDDA. Ach!
PANI ELVSTED. Nigdy nie wyjdzie?
LÖVBORG. Wyjść nie może.
PANI ELVSTED (z najwyższym niepokojem). Coś zrobił z rekopismem?
HEDDA (patrzy na niego sztywno). Tak, rękopism.
PANI ELVSTED. Gdzie masz rękopism?
LÖVBORG. Theo! Nie pytaj mnie o to.
PANI ELVSTED. Przecież ja muszę wiedziéć, mam do tego prawo, chcę wiedziéć.
LÖVBORG. A więc, rękopism... rękopism podarłem na strzępy.
PANI ELVSTED (z okrzykiem). Nie! nie!
HEDDA (mimowolnie). To nie prawda!
LÖVBORG (patrząc na nią). Pani sądzi, że to nie prawda?
HEDDA (panując nad sobą). Skoro pan to sam mówi... Jednak wydaje się to tak nieprawdopodobném.
LÖVBORG. Nie mniéj to prawda.
PANI ELVSTED (łamiąc ręce). O Boże! Heddo! O Boże! Zniszczyć swoje własne dzieło!
LÖVBORG. Zniszczyłem moje własne życie, mogłem więc zniszczyć także pracę życia.
PANI ELVSTED. Uczyniłeś to dzisiejszéj nocy?
LÖVBORG. Tak, słyszałaś, rękopism podarłem na strzępy i te rzuciłem do fiordu jaknajdaléj od brzegu. Tam przynajmniéj jest czysta morska woda. Niech niemi miota, wśród wichru i burzy. Po chwili zapadną się coraz głębiéj jak i ja, Theo.
PANI ELVSTED. Czy wiesz sam, coś uczynił? Przez całe życie będę miała to uczucie, żeś zamordował własne dziecię.
LÖVBORG. Masz słuszność. Bo téż był to rodzaj dzieciobójstwa.
PANI ELVSTED. Jak mogłeś! Jak mogłeś! Do tego dziecięcia ja także miałam prawo.
HEDDA (zaledwie słyszalnym głosem). Ach! dziecię!
PANI ELVSTED (oddychając ciężko). Wszystko minęło! Tak, tak, odchodzę, Heddo.
HEDDA. Ale przecież nie wyjeżdżasz?
PANI ELVSTED. Sama nie wiem, co uczynię. Wszystko wkoło mnie pochłonęła ciemność. (Odchodzi przez przedpokój).


SCENA DZIESIĄTA.
HEDDA, LÖVBORG.

HEDDA (po krótkiéj chwili milczenia). Nie odprowadza jéj pan do domu?
LÖVBORG. Ja — przez ulicę — ażeby może ludzie widzieli, że ona ze mną idzie?
HEDDA. Nie wiem dobrze, co się stało téj nocy, ale czyż tego naprawić niepodobna?
LÖVBORG. Nie o tę jednę noc idzie, dodaj, że takiego życia dłużéj znieść nie jestem w stanie... Wiem to oddawna... Ta noc złamała we mnie siłę i chęć do walki.
HEDDA (oglądając się). Słodka marzycielka położyła swój paluszek na szali losu człowieka (patrzy na niego). Że też pan możesz być tak dla niéj bez serca.
LÖVBORG. Nie sądź pani, by to był brak serca.
HEDDA. Jakto, zniszczyć to, co oddawna było całém jéj istnieniem, nie jest-że to brak serca?
LÖVBORG. Tobie, Heddo, mogę powiedziéć prawdę.
HEDDA. Prawdę?
LÖVBORG. Tylko mi wprzód przyrzecz, że Thea nigdy się o tém nie dowie.
HEDDA. Daję na to słowo.
LÖVBORG. Dobrze. Więc wyznam, że wszystko, com opowiedział, było nieprawdą.
HEDDA. O rękopiśmie?
LÖVBORG. Nie podarłem go, ani téż rzuciłem do fiordu.
HEDDA. Nie? Więc gdzież on jest?
LÖVBORG. A przecież zniszczyłem go, Heddo, zniszczyłem w zupełności.
HEDDA. Tego nie rozumiem?
LÖVBORG. Thea powiedziała, że mój czyn był rodzajem dzieciobójstwa.
HEDDA. Powiedziała tak.
LÖVBORG. Zamordować swe dziecię, to nie jest jeszcze czyn najgorszy, jaki ojciec popełnić może.
HEDDA. Jakto?
LÖVBORG. Wyobraź sobie, Heddo, człowieka — który nad ranem — po nocy bezpamiętnéj hulanki, przychodzi do matki swego dziecka i mówi: „Słuchaj, byłem tu i tam, w takiém a takiém miejscu, dziecię było ze mną i zniknęło jak kamień w wodę rzucony. Dyabeł wie, w jakie dostało się ręce, co z niem daléj będzie.”
HEDDA. Ależ — to była tylko książka.
LÖVBORG. Czysta dusza Thei była w téj książce.
HEDDA. Rozumiem.
LÖVBORG. A zatém, rozumiesz także, iż dla niéj i dla mnie przyszłości niéma.
HEDDA. Jakąż drogą pan teraz pójdzie?
LÖVBORG. Żadną. Chcę wszystkiemu raz koniec położyć, a im prędzéj, tém lepiéj.
HEDDA (przystępując do niego). Posłuchaj mnie, Eilercie. Staraj się, ażeby stało się to w sposób piękny.
LÖVBORG. Stało w sposób piękny... (uśmiecha się). Z winogradem na skroni, jak wczoraj mówiłaś.
HEDDA. O nie, o winogradzie nie myślę teraz, tylko o pięknie. Żegnam pana. Idź pan już i nie wracaj nigdy.
LÖVBORG. Żegnam panią. Pozdrów odemnie Jörgena. (Chce odejść).
HEDDA. Czekaj pan, chcę ci dać pamiątkę. (Idzie do biurka, otwiera szufladę i szkatułkę z pistoletami, wyjmuje z nich jeden i daje Lövborgowi.)
LÖVBORG (oglądając go). To... to ma być pamiątka?
HEDDA (powoli skłaniając głowę). Czy pan nie poznajesz? ta sama broń była niegdyś przeciw tobie zwrócona.
LÖVBORG. Powinnaś jéj pani wówczas była użyć.
HEDDA. Użyj jéj pan teraz.
LÖVBORG (kładzie pistolet do kieszeni). Dziękuję.
HEDDA. Tylko pamiętaj o pięknie, Eilercie, przyrzecz mi to.
LÖVBORG. Żegnaj mi, Heddo. (Wychodzi przez przedpokój).
HEDDA (przez chwilę słucha pod drzwiami, potem idzie do biurka i przynosi rękopism. Przypatruje mu się, wyciąga niektóre kartki i przegląda je, wreszcie bierze cały rękopism i siada na fotelu przy piecu, trzymając go na kolanach. Po chwili rzuca kilka kart w ogień i szepcze sama do siebie). Ha!... spalę twoje dziecię, Theo, ty, z temi kręconemi włosami. (Rzuca w ogień część rękopismu). Dziecię twoję i Eilerta. (Rzuca resztę rękopismu w ogień). Tak, palę wasze dziecię, palę dziecię...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Henryk Ibsen i tłumacza: Waleria Marrené.