Hedda Gabler/Akt IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Ibsen
Tytuł Hedda Gabler
Rozdział Akt IV
Pochodzenie Wybór dramatów
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1899
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Waleria Marrené
Tytuł orygin. Hedda Gabler
Źródło Skany na Commons
Inne Cały dramat
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Indeks stron
AKT IV.
Ten sam pokój, w domu Tesmanów. Salon pogrążony jest w ciemności, pokój w głębi oświetla zapalona lampa, stojąca na stole. Firanki zasłaniają drzwi szklane. Wieczór.

SCENA PIERWSZA.
HEDDA, BERTA, PANNA TESMAN.

HEDDA (w czarnéj sukni przechodzi przez salon do pokoju w głębi, a w nim kieruje się na lewo. Po chwili słychać parę akordów na fortepianie, potom Hedda wchodzi znowu do salonu).
BERTA (z czarnemi wstążkami przy czepku, wchodzi zapłakana z lampą w ręku, przez pokój w głębi, stawia lampę na stole przed kanapą narożną i oddala się po cichu).
HEDDA (idzie do drzwi szklanych, odsuwa nieco firankę i patrzy w ciemności).
PANNA TESMAN (wchodzi przez przedpokój w żałobnéj sukni, w kapeluszu, z czarnym welonem).
HEDDA (idzie naprzeciw niéj i podaje jéj rękę).
PANNA TESMAN. Heddo, przychodzę w żałobie, bo moja biedna siostra skończyła wreszcie.
HEDDA. Wiem już o tém, jak pani widzi, mąż mnie zawiadomił.
PANNA TESMAN. Obiecał to uczynić, zdawało mi się jednak, że powinnam przyjść sama do Heddy, do tego weselnego domu, oznajmić o téj śmierci.
HEDDA. Jak to łaskawie ze strony pani.
PANNA TESMAN. Och! Ryna nie powinna była teraz właśnie umierać. Dom Heddy nie powinien być w tym czasie obleczony żałobą.
HEDDA (odwracając rozmowę). Umarła podobno bardzo spokojnie?
PANNA TESMAN. Koniec jéj był tak piękny, tak cichy... Było téż dla niéj niewypowiedzianém szczęściem, że mogła jeszcze zobaczyć Jörgena, pożegnać się z nim. Może on jeszcze do domu nie wrócił?
HEDDA. Nie, pisał tylko, bym go tak prędko nie oczekiwała. Ale siadajże pani.
PANNA TESMAN. Dziękuję ci, najdroższa Heddo, chętniebym to uczyniła, gdybym tylko czas miała. Muszę jednak ją ubrać, przystroić, ażeby poszła do grobu, jak należy.
HEDDA. Czy mogę być w czém pomocną?
PANNA TESMAN. Nie myśl o tém nawet, takie rzeczy do ciebie nie należą, nie trzeba nawet o nich myśléć, przynajmniéj teraz.
HEDDA. Co do myśli... nad niemi panować nie można.
PANNA TESMAN (nie zważając). Mój Boże, tak to na świecie. U mnie w domu szyć będziemy śmiertelną szatę dla Ryny, a tutaj zapewne będzie wkrótce także szycie, ale dzięki Bogu, będzie to zupełnie co innego.


SCENA DRUGA.
POPRZEDNI, TESMAN wchodzi przez przedpokój.

HEDDA. Dobrze, żeś przyszedł w końcu.
TESMAN. Jesteś tu z Heddą, ciociu Julu.
PANNA TESMAN. Miałam właśnie odchodzić, drogi chłopcze. Czyś się zajął tém wszystkiém, coś mi obiecał?
TESMAN. Lękam się, doprawdy, czym przynajmniéj połowy nie zapomniał. Jutro znów do ciebie przybiegnę, bo dzisiaj głowę mam tak skłopotaną, że myśli zebrać nie umiem.
PANNA TESMAN. Ależ, drogi Jörgenie, nie trzeba brać rzeczy w ten sposób.
TESMAN. Jakto?
PANNA TESMAN. W boleści trzeba się radować z tego, co się stało, jak ja to czynię.
TESMAN. Myślisz o ciotce Rynie.
HEDDA. Pani czuć się będzie bardzo samotną?
PANNA TESMAN. Tak będzie niezawodnie z początku, ale mam nadzieję, że to długo nie potrwa i że pokoik nieboszczki nie pozostanie pusty.
TESMAN. Co? Kogoż tam ciocia chcesz umieścić?
PANNA TESMAN. Ach! niestety, znajdzie się zawsze jaka biedna chora, potrzebująca starań i opieki.
HEDDA. Chce pani rzeczywiście brać znowu na siebie krzyż taki?
PANNA TESMAN. Krzyż! Dziecko, niech ci Bóg przebaczy. To przecież nie krzyż żaden.
HEDDA. A jeśli to byłaby osoba zupełnie obca?
PANNA TESMAN. O! z choremi zaprzyjaźnić się łatwo, a mnie tak bardzo potrzeba istoty, dla któréjbym żyć mogła. A także Bogu dzięki i tu w domu zdarzyć się może to i owo, przy czém stara ciotka byłaby przydatną.
HEDDA. Nie mówże pani o nas.
TESMAN. Pomyśl tylko, jakby nam dobrze było we troje w razie gdyby...
HEDDA. Gdyby co?
TESMAN (niespokojnie). No nic. Miejmy nadzieję, że to się zrobi.
PANNA TESMAN. No, no. Wy dwoje macie zapewne wiele sobie do powiedzenia. Może téż Hedda z czém ci się zwierzy, Jörgenie. Bywajcie zdrowi. Muszę śpieszyć do domu, do Ryny. (zwraca się do drzwi). Mój Boże, jak mi się to dziwném wydaje. Teraz Ryna jest jednocześnie razem ze mną i z nieboszczykiem Janem.
TESMAN. Ach! tak, ciociu Julu. (Panna Tesman wychodzi przez przedpokój).


SCENA TRZECIA.
HEDDA. TESMAN.

HEDDA (spogląda zimno i badawczo na Tesmana). Zdaje mi się doprawdy, że ta śmierć więcéj dotknęła ciebie niżeli ją.
TESMAN. To nietylko ta śmierć. Jestem bardzo zaniepokojony Eilertem.
HEDDA (szybko). Czy zaszło z nim co nowego?
TESMAN. Zabiegłem do niego po obiedzie, ażeby mu powiedzieć, żem znalazł rękopism.
HEDDA. I cóż, czyś go zastał?
TESMAN. Nie było go w domu. Potém spotkałem panią Elvsted i ona mi mówiła, że tu był dziś rano.
HEDDA. Tak, zaraz po twojém odejściu.
TESMAN. I podobno powiedział, że podarł rękopism. Czy tak?
HEDDA. Tak sądził.
TESMAN. Mój Boże, musiał być całkiem nieprzytomny. Zapewne skoro był w takim stanie, nie oddałaś mu rękopismu, Heddo?
HEDDA. Nie, nie oddałam.
TESMAN. Aleś mu przynajmniéj powiedziała, że go tu mamy.
HEDDA. Nie (szybko). Możeś mówił to pani Elvsted?
TESMAN. Nie mówić jéj tego nie chciałem. Jemu samemu jednak powinnaś była powiedziéć. Pomyśl tylko, jak musi być zgryziony. Daj mi rękopism. Zaraz do niego pobiegnę. Gdzież go masz?
HEDDA (zimna i niewzruszona, opierając się na fotelu). Nie mam go już.
TESMAN. Nie masz go już? Cóż to ma znaczyć na Boga!
HEDDA. Spaliłam go — w całości.
TESMAN (przerażony). Spalony! Rękopism Eilerta spalony!
HEDDA. Nie krzycz tak. Służąca mogłaby cię usłyszéć.
TESMAN. Spalony! Wielki Boże! Nie, to niepodobna.
HEDDA. A przecież tak jest.
TESMAN. Czy ty wiesz sama, Heddo, coś uczyniła? Jest to zniszczenie przedmiotu, pomyśl tylko. Spytaj się radcy prawnego, on ci dopiero powie.
HEDDA. Byłoby najrozsądniéj, gdybyś o tém nie mówił ani z radcą prawnym ani z nikim innym.
HEDDA. Jak mogłaś uczynić rzecz tak niesłychaną? Skąd ci to przyszło? Odpowiedz mi przynajmniéj.
HEDDA (tłumiąc zaledwie widoczny uśmiech). Uczyniłam to dla ciebie, Jörgenie.
TESMAN. Dla mnie?
HEDDA. Gdyś dziś rano przyszedłszy do domu, opowiadał, jak on ci czytał...
TESMAN. Tak, tak, i cóż?
HEDDA. Przyznałeś się, żeś mu tego dzieła zazdrościł.
TESMAN. O mój Boże! nie trzeba było tego brać tak dosłownie.
HEDDA. A przytém nie podobna mi było znieść myśli, że mógłbyś być przez kogo innego przyćmiony.
TESMAN (na pół uradowany, na pół zwątpiały woła). Heddo! Czy to prawda! Tak — ale ja — ale — nie przypuszczałem nigdy dotąd, byś mnie tak kochała. Pomyśl tylko!
HEDDA. No, dobrze, żeś się o tém dowiedział teraz właśnie. (nagle zmieniając ton). Możesz się ciotki Juli zapytać; ona ci to dokładnie wytłómaczy.
TESMAN. Zdaje mi się, Heddo, że cię pojmuję. O mój Boże czy to możliwe?
HEDDA. Nie krzycz tak, służąca usłyszy.
TESMAN (śmieje się z wielkiéj radości). Służąca! Doprawdy paradną jesteś, Heddo, służąca to przecież Berta. Ja sam to Bercie opowiem.
HEDDA (zaciskając dłonie w zwątpieniu). Ginę, ginę wśród tego wszystkiego.
TESMAN. Dlaczegóż to, Heddo?
HEDDA (zimno, panując nad sobą). To takie komiczne, Jörgenie.
TESMAN. Komiczne? Żem ja tak serdecznie uradowany! Jednak może niepotrzebnie opowiadałbym to Bercie.
HEDDA. Dlaczegóżbyś i tego nie miał zrobić?
TESMAN. Nie, jéj nie powiem, ale ciocia Jula musi wiedziéć o wszystkiém. I o tém także, iż zaczynasz nazywać mnie Jörgenem. Pomyśl tylko, ciotka Jula będzie uszczęśliwiona.
HEDDA. Gdy się dowie, że dla ciebie spaliłam rękopism Lövborga?
TESMAN. I to prawda, że cała ta rzecz o rękopiśmie powinna zostać tajemnicą. Tylko o tém, że mnie tak gorąco kochasz, muszę cioci Juli powiedziéć. A przytém chciałbym zbadać, czy tak zwykle bywa z młodemi kobietami? Jak sądzisz?
HEDDA. Myślę, że o to także powinienéś zapytać cioci Juli.
TESMAN. Zrobię to przy pierwszéj sposobności. (Spogląda znowu niespokojnie i namyśla się). Jednakże z tym rękopismem to straszna rzecz, gdy pomyślę o biednym Eilercie.


SCENA CZWARTA.
Poprzedni i pani Elvsted wchodzi przez przedpokój.

PANI ELVSTED (w sukni spacerowéj jak w pierwszym akcie, kłania się i mówi wzburzona). Droga Heddo, nie bierz mi za złe, iż znowu przychodzę.
HEDDA. Co się stało, Theo?
TESMAN. Pewno znowu coś z Eilertem?
PANI ELVSTED. Jestem w strasznym niepokoju, czy go jakie nieszczęście nie spotkało.
HEDDA (chwytając jéj ramię). Ach! Dlaczego tak sądzisz?
TESMAN. Wielki Boże! Skądże podobne przypuszczenie?
PANI ELVSTED. Właśnie gdym wracała do mego mieszkania, słyszałem, że mówiono o nim. Och! — Dziś po mieście krążą o nim najnieprawdopodobniejsze wieści.
TESMAN. Ja słyszałem je także, ale mogę zaświadczyć, że poszedł prosto spać do domu. Pomyśl pani tylko.
HEDDA. I cóż mówiono?
PANI ELVSTED. Nie mogłam tego wyrozumiéć. Może nie wiedziano bliższych szczegółów. Gdy mnie ujrzano, nastąpiło milczenie, a ja nie śmiałam pytać.
TESMAN (chodzi niespokojnie po pokoju). Miejmy nadzieję — tak jest, miejmy nadzieję, że się pani przesłyszała.
PANI ELVSTED. O nie, jestem pewna, że o nim mówiono. Doszedł mnie jakby ten wyraz — szpital, albo téż...
TESMAN. Szpital?
HEDDA. Nie, to niepodobna!
PANI ELVSTED. W śmiertelnym niepokoju, poszłam pytać do jego mieszkania.
HEDDA. Odważyłaś się na to?
PANI ELVSTED. Cóż miałam robić? Nie mogłam dłużéj znieść niepewności.
TESMAN. I pewnie go pani nie zastała?
PANI ELVSTED. Nie. Nic mi o nim powiedziéć nie umiano, prócz tego że od wczorajszego popołudnia nie był wcale w domu.
TESMAN. Od wczoraj, pomyśléć tylko.
PANI ELVSTED. Musiało mu się niezawodnie coś złego przytrafić
TESMAN. Słuchaj, Heddo! A gdybym tak poszedł na miasto i przepytał się w różnych miejscach?
HEDDA. Nie, ty się do tego nie mieszaj.


SCENA PIĄTA.
Poprzedni, RADCA BRACK. BERTA.

BRACK (z kapeluszem w ręku wchodzi przez przedpokój. Jest bardzo poważny. Berta otwiera i zamyka za nim drzwi).
TESMAN. Ach to ty, kochany radco.
BRACK. Tak, musiałem koniecznie być u państwa dziś jeszcze.
TESMAN. Widzę, żeś pan odebrał zawiadomienie od ciotki Juli?
BRACK. Tak, odebrałem je także.
TESMAN. Czy to nie smutne?
BRACK. Mój drogi, jak kto uważa.
TESMAN (ogląda się niepewny). Może się jeszcze coś stało.
BRACK. Właśnie.
HEDDA (zmieszana) Coś złego, panie radco?
BRACK. Jak kto chce uważać, łaskawa pani.
PANI ELVSTED (mimowolnie). Tu chodzi o Lövborga?
BRACK (rzucając na nią szybkie spojrzenie). Skąd to pani przyszło na myśl, może pani coś wie?
PANI ELVSTED (zmieszana). Nie, nie, nic nie wiem, ale...
TESMAN. Na Boga! mówże pan.
BRACK (wzruszając ramionami). Niestety Lövborga przeniesiono do szpitala. Jest konający.
PANI ELVSTED (z okrzykiem). O Boże! O Boże!
TESMAN. W szpitalu! i już konający!
HEDDA (mimowolnie). Więc tak szybko?...
PANI ELVSTED (z rozpaczą) Heddo! Rozstaliśmy się niepojednani.
HEDDA (szeptem). Ależ Theo! Theo!
PANI ELVSTED (nie zważając). Idę do niego. Idę. Muszę się z nim jeszcze zobaczyć.
BRACK. To daremnie, łaskawa pani. Nikogo nie dopuszczają do niego.
PANI ELVSTED. Powiedz-że pan, co się z nim stało? Co to jest?
TESMAN. Przecież nie sam?
HEDDA. Tak, właśnie jestem pewna, że sam.
PANI ELVSTED. Jakie to straszne!
TESMAN Jak możesz, Heddo...
BRACK (patrząc jéj bystro w oczy). Niestety, odgadłaś to pani.
PANI ELVSTED. Jakie to straszne!
TESMAN. Więc sam! Pomyśléć tylko.
HEDDA. Strzelił do siebie?
BRACK. Znowu pani trafnie odgadła.
PANI ELVSTED (usiłując panować nad sobą). I kiedyż się to stało?
BRACK. Dziś po południu, między trzecią i czwartą.
TESMAN. Mój Boże! i gdzie on to uczynił?
BRACK (trocha niepewnie). Gdzie? Zapewne w swojém mieszkaniu.
PANI ELVSTED. To być nie może. Byłam tam między szóstą a siódmą.
BRACK. W takim razie gdzieindziéj. Tego nie wiem dokładnie. To pewne, że go znaleziono konającym. Strzelił sobie w piersi.
PANI ELVSTED. Jakież to okropne! Że téż tak musiał skończyć!
HEDDA (do Bracka). Strzelił w piersi?
BRACK. Tak, jak mówiłem.
HEDDA. Nie w skroń?
BRACK. W piersi, proszę pani.
HEDDA. Tak w piersi, to także dobrze.
BRACK. Co pani mówi?
HEDDA. Nic — nic.
TESMAN. I powiada pan, że rana jest niebezpieczna.
BRACK. Jest bezwarunkowo śmiertelna. Prawdopodobnie już skończył.
PANI ELVSTED. Tak, ja to przeczuwam. Skończył, skończył, o Heddo.
TESMAN. Ale, powiedz mi pan, skąd dowiedziałeś się o tém wszystkiém?
BRACK (krótko). Przez kogoś z policyi, z którym miałem do pomówienia.
HEDDA (głośno). To czyn przynajmniéj!
TESMAN (przestraszony). Niechże Bóg broni. Co ty mówisz, Heddo.
HEDDA. Mówię, że w tém jest coś pięknego.
BRACK. Hm! proszę pani.
TESMAN. Coś pięknego? Ależ pomyśl tylko.
PANI ELVSTED. O Heddo, jak możesz upatrywać w tém piękno?
HEDDA. Lövborg zakończył rachunki z samym sobą. Miał odwagę uczynić to, co uczynioném być musiało...
PANI ELVSTED. Nie myśl tak, Heddo. On to uczynił w przystępie szaleństwa.
TESMAN. W zwątpieniu.
HEDDA. Nie, o tém jestem przekonana.
PANI ELVSTED. Uczynił to w przystępie szaleństwa, tak samo jak podarł rękopism.
BRACK (zdziwiony). Rękopism? podarł rękopism?
PANI ELVSTED. Tak, podarł go wśród nocy.
TESMAN (szepcze cicho). O Heddo! Z tego nie wybrniemy nigdy.
BRACK. Hm! To jednak dziwne!
TESMAN (chodzi po pokoju). I pomyśléć, że Eilert Lövborg w taki sposób schodzi ze świata, nie zostawiając po sobie tego, coby unieśmiertelniło jego imię.
PANI ELVSTED. Och! gdyby to można znów zebrać i ułożyć.
TESMAN. Pomyśl tylko pani, gdyby tak można? Nie wiem co dałbym za to.
PANI ELVSTED. Kto wie, czy się to nie da zrobić.
TESMAN. Jakto?
PANI ELVSTED (szukając w kieszeni od sukni). Patrz pan, zachowałam luźne kartki, które miał przed oczyma gdy dyktował.
HEDDA (postępując krok naprzód). Ach!
TESMAN. Zachowała je pani? Jakim sposobem?
PANI ELVSTED. Mam je z sobą. Zabrałam je wyjeżdżając i pozostały w kieszeni.
TESMAN. Pozwól pani, niech zobaczę.
PANI ELVSTED (daje mu paczkę różnych kartek). Ale są tak pomieszane...
TESMAN. Pomyśl pani jednak, gdybyśmy się w nich mogli połapać. Może pomagając sobie wzajem?
PANI ELVSTED. Spróbujmy przynajmniéj.
TESMAN. To nam się uda, udać musi. Poświęcę na to całe życie.
HEDDA. Życie, Jörgenie?
TESMAN. Tak, a raczéj cały czas, jakim rozporządzam. Moje własne prace mogą tymczasem spoczywać. Rozumiesz mnie, Heddo, winienem to pamięci Eilerta.
HEDDA. Być może.
TESMAN. Droga pani Elvsted, zabierzmy się do tego. Mój Boże, na nic się nie zda rozpamiętywać to, co się stało. Trzeba próbować, o ile można, przyjść do równowagi myśli.
PANI ELVSTED. Będę się o to starać.
TESMAN. No, to chodź pani. Trzeba przejrzeć notatki. Gdzie siadamy? Tutaj, nie, lepiej będzie w tamtym pokoju. Wybacz, kochany radco. Chodź pani.
PANI ELVSTED. O Boże, gdyby się to dało zrobić. (Odchodzi z Tesmanem do pokoju w głębi. Pani Elvsted zdejmuje kapelusz i okrywkę. Potem siada z Tesmanem przy stole i przy świetle wiszącéj lampy, zagłębiają się oboje w porządkowaniu papierów.

Hedda idzie i siada to fotelu, Brack idzie za nią.

HEDDA (półgłosem). Panie radco! jakież to wyswobodzenie z tym Lövborgiem.
BRACK. Wyswobodzenie, pani Heddo? Rzeczywiście dla pani jest to wyswobodzenie.
HEDDA. Ja téż mówię o sobie. Jest wyswobodzeniem wiedzieć, że śmiałe czyny jeszcze na świecie istnieją, — czyny, z których bije blask bezświadomego piękna.
BRACK (uśmiecha się). Hm! droga pani Heddo.
HEDDA. Wiem dobrze, co pan chcesz powiedziéć, bo pan także pomimo wszystko jest rodzajem fachowca, tak samo jak...
BRACK (patrząc na nią bystro). Lövborg był dla pani czémś więcéj, niż sama przed sobą chcesz przyznać. Czy się mylę?
HEDDA. Na podobne pytania panu nie odpowiadam. Wiem to tylko, że Lövborg miał odwagę żyć wedle własnéj myśli. A co najważniejsze, w czém leży całe piękno, miał wolę i siłę biesiadę życia porzucić tak wcześnie.
BRACK. Boli mnie to, pani Heddo, że muszę ci odjąć tak piękne złudzenie.
HEDDA. Złudzenie?
BRACK. Z którego i tak byłabyś pani wkrótce otrzeźwioną.
HEDDA. Na czém ono polega?
BRACK. On się nie zabił dobrowolnie.
HEDDA. Jakto?
BRACK. Nie. Rzecz z Lövborgiem nie była w zupełności taką, jak opowiedziałem.
HEDDA (zdumiona). Przemilczałeś pan co? Cóż takiego?
BRACK. Z powodu biednéj pani Elvsted, zmieniłem niektóre okoliczności.
HEDDA. Jakież to?
BRACK. Naprzód, umarł już rzeczywiście.
HEDDA. W szpitalu?
BRACK. Nie odzyskawszy przytomności.
HEDDA. Co pan więcéj przemilczał?
BRACK. Że nie stało się to w jego pokoju.
HEDDA. To rzecz obojętna.
BRACK. Nie zupełnie, bo powiem pani, że Lövborg znaleziony został w buduarze panny Dyany.
HEDDA (zrywa się i opada na fotel). To niepodobna. Nie mógł tam dzisiaj być po raz drugi.
BRACK. Był tam dziś po południu. Przyszedł i żądał, by mu oddała jakiś przedmiot, który mu, jak twierdził, zabrała i w zupełném pomieszaniu mówił o dziecku, które miało zniknąć.
HEDDA. Ach — więc dlatego.
BRACK. Myślałem, że mogła tu być mowa o rękopiśmie, ale jak słyszałem, sam go podarł i zniszczył. Więc zapewne szło o pugilares.
HEDDA. Zapewne... I to tam go znaleziono?
BRACK Tam, miał wystrzelony pistolet w kieszeni na piersiach. Strzał trafił go śmiertelnie.
HEDDA. W piersi?
BRACK. Nie, w niższą część brzucha.
HEDDA (patrzy na niego z wyrazem obrzydzenia). I to jeszcze. Ta śmieszność, ta powszedniość, co jak klątwa rozciąga się na wszystko, czego tylko dotknę.
BRACK. Dodać tu jeszcze coś trzeba, pani Heddo, co także należy do rzeczy powszednich.
HEDDA. Cóż takiego?
BRACK. Pistolet, jaki miał przy sobie...
HEDDA (tracąc oddech). Jakto?
BRACK. Pistolet ten ukraść musiał.
HEDDA (zrywając się). Ukraść! To nieprawda. On tego nie zrobił.
BRACK. Inaczéj być nie może, musiał go ukraść... Cicho.

(Tesman i pani Elvsted wstali od stołu w głębi i przeszli do salonu).

TESMAN (z papierami w ręku). Wiesz, Heddo, niepodobna pracować przy wiszącéj lampie. Pomyśl tylko.
HEDDA. Myślę.
TESMAN. Może moglibyśmy siedziéć przy twojém biurku.
HEDDA. Co do mnie (szybko). Nie! czekaj, wprzód je muszę uporządkować.
TESMAN. To niepotrzebne, Heddo, jest na niem dość miejsca.
HEDDA. Nie, nie, mówię ci, że muszę zrobić porządek. To oto położę na fortepianie. (Bierze jakiś przedmiot przykryty nutami, kładzie nań jeszcze papiery i wynosi do pokoju wgłębi na lewo. Tesman kładzie papiery na biurku, stawia na niém lampę stojącą na stoliku przed narożną kanapą i na nowo rozpoczyna pracę z panią Elvsted. Hedda stoi chwilę za krzesłem pani Elvsted i lekko gładzi jéj włosy.
HEDDA. Słodka Theo, jakże ci idzie z pomnikiem Lövborga?
PANI ELVSTED (patrzy na nią bezwiednie). O Boże! Niesłychanie trudno się w tém połapać.
TESMAN. Nic nie pomoże; musimy to zrobić. A potém porządkować cudze papiery, to właśnie dla mnie robota.

(Hedda idzie do pieca i siada na taburecie. Brack oparty na fotelu, nachyla się ku niéj).

HEDDA (szepcze). Co to pan mówił o pistolecie?
BRACK (cicho). Że go musiał ukraść.
HEDDA. Dlaczegoż ukraść?
BRACK. Bo inne tłómaczenie jest niemożliwe.
HEDDA. Czemu?
BRACK (patrząc na nią). Naturalnie, Lövborg był tu dziś rano. Nieprawdaż?
HEDDA. Był.
BRACK. Czyś pani była z nim sama?
HEDDA. Przez krótką chwilę.
BRACK. I nie wyszłaś pani z pokoju w czasie jego bytności?
HEDDA. Nie.
BRACK. Przypomnij sobie pani dokładnie, czyś ani na minutę nie wyszła?
HEDDA. Może byłam w przedpokoju?
BRACK. A przez ten czas gdzie była szkatułka z pistoletami?
HEDDA. Szkatułka znajdowała się...
BRACK. Gdzie, pani Heddo?
HEDDA. Tutaj, na biurku.
BRACK. Czyś pani potem zaglądała do niéj? Czy obydwa pistolety tam były?
HEDDA. Nie.
BRACK. Bo też to niepotrzebne. Widziałem pistolet znajdujący się w kieszeni Lövborga; poznałem go jako widziany tu wczoraj, i wprzódy wielokrotnie.
HEDDA. Może jest on w posiadaniu pana?
BRACK. Nie; znajduje się w ręku policyi.
HEDDA. A cóż ma wspólnego policya z pistoletem?
BRACK. Chce za jego pomocą na ślad właściciela natrafić.
HEDDA. I pan sądzi, że go odkryje?
BRACK (nachyla się nad nią i szepcze). Nie, dopóki ja milczéć będę.
HEDDA (patrzy na niego trwożnie). A gdybyś pan przemówił, to co?
BRACK (ściąga ramiona). Wówczas zawsze jeszcze pozostanie wymówka, że pistolet był skradziony.
HEDDA (silnie). Lepiéj umrzéć!
BRACK (uśmiecha się). Takie rzeczy się mówi, ale się ich nie robi.
HEDDA (nie odpowiadając). A jeśli pistolet nie został skradziony, a odkryją właściciela, cóż nastąpi?
BRACK. Wtedy, Heddo, będzie skandal.
HEDDA. Skandal?
BRACK. Tak; skandal, którego się tak straszliwie lękasz. Naturalnie, musisz pani stanąć przed sądem, tak samo, jak panna Dyana; ona musi wyjaśnić to, co się stało, czy to był strzał przypadkowy, czy zabójstwo; czy chciał wydobyć z kieszeni pistolet i przytem padł strzał, lub téż czy ona wyrwała mu go z ręki, strzeliła i napowrót pistolet włożyła do kieszeni. To przypuszczenie jest prawdopodobne, bo panna Dyana — to śmiała dziewczyna.
HEDDA. Ależ to wszystko mnie się nie tyczy!
BRACK. Nie; pani musi tylko odpowiedzieć na pytanie, dlaczego dałaś pistolet Lövborgowi? A jakież stąd wyciągną wnioski, żeś mu go dała?
HEDDA (spuszczając głowę). To prawda. O tém nie pomyślałam.
BRACK. Na szczęście, niéma żadnego niebezpieczeństwa, dopóki ja milczę.
HEDDA (patrząc na niego). A zatém jestem zupełnie w pana mocy, zdana na łaskę i niełaskę.
BRACK (szepcze jeszcze ciszéj). Najdroższa Heddo! wierz mi, nie nadużyję mego położenia.
HEDDA. Niemniéj jestem w pana mocy, zależną od twojéj woli, niewolnicą. Tak — niewolnicą (powstaje szybko). Nie! téj myśli znieść nie mogę.
BRACK (patrzy na nią nawpół żartobliwie). Trzeba się poddać temu, czego zmienić niepodobna.
HEDDA (patrząc na niego w ten sam sposób). Być może. (Idzie do biurka, powstrzymuje mimowolny uśmiech i naśladuje sposób mówienia Tesmana). No, cóż Jörgenie? pójdzie dobrze? co?
TESMAN. Bóg to wié. W każdym razie jest pracy na długie miesiące.
HEDDA (jak wprzódy). Nie; pomyśl tylko. (Głaszcze lekko rękoma włosy pani Elvsted). Dziwném musi ci się to wydawać, Theo, pracować teraz wspólnie z moim mężem, jak dawniéj pracowałaś z Lövborgiem?
PANI ELVSTED. Boże! gdybym twemu mężowi także mogła dodać ducha!
HEDDA. O! to przyjdzie z czasem.
TESMAN. Wiész, Heddo! zdaje mi się doprawdy, że coś podobnego odczuwam. Ale idź do radcy.
HEDDA. Więc wy oboje nie potrzebujecie mnie wcale?
TESMAN. Wcale nie. (Zwraca głowę do Bracka). Odtąd musisz pan być tak łaskaw i dotrzymywać Heddzie towarzystwa, kochany radco.
BRACK (patrząc na Heddę). Będzie to dla mnie niezmierną przyjemnością.
HEDDA. Dziękuję, ale dziś jestem zmęczona; położę się trochę tam na kanapie.
TESMAN. Odpocznij trochę, najdroższa.

(Hedda idzie do pokoju w głębi i zapuszcza za sobą portyerę. — Krótka pauza. Nagle odzywają się gwałtowne tony taneczne, grane na fortepianie).

PANI ELVSTED (zrywając się). Oo! Co to jest?
TESMAN (śpiesząc do drzwi). Ależ, najdroższa, nie grajże dziś tańców. Pomyśl o ciotce Rynie, a także o Eilercie.
HEDDA (pokazuje głowę przez portyerę). I o ciotce Juli i o wszystkiém. Na przyszłość będę cicho. (Zapuszcza znowu portyerę).
TESMAN (przy biurku). Przykro jéj niezawodnie widziéć nas przy téj smutnéj robocie. (do pani Elvsted). Wié pani co? Idź pani do ciotki Juli, ja tam będę przychodzić wieczorami, możemy tam pracować. Co?
PANI ELVSTED. Możeby to było najlepiéj.
HEDDA (z drugiego pokoju). Słyszę, co mówisz, Jörgenie, ale cóż ja będę robić sama?
TESMAN (przerzucając papiery). Radca będzie do ciebie przychodził.
BRACK (na fotelu, wesoło). Będę przychodził co wieczór. Obaczy pani, że się będziemy dobrze bawić.
HEDDA (głośno i wyraźnie). Miéj tę nadzieję, radco. Będziesz jedynym kurem w kojcu.

(Słychać pistoletowy strzał. — Tesman, pani Elvsted i Brack zrywają się z miejsca).

TESMAN. Ach! znowu z temi pistoletami! (Rozsuwa portyery i biegnie do pokoju w głębi, za nim pani Elvsted. Hedda leży bez życia na kanapie. Zamieszanie i krzyki. Berta wbiega przestraszona z prawéj strony).
TESMAN (biegnąc do Bracka). Zastrzeliła się, prosto w skroń. Pomyśl pan tylko!
BRACK (na wpół omdlały na fotelu). Boże miłosierny! Nie robi się takich rzeczy!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Henryk Ibsen i tłumacza: Waleria Marrené.