Hedda Gabler/Akt II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Ibsen
Tytuł Hedda Gabler
Rozdział Akt II
Pochodzenie Wybór dramatów
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1899
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Waleria Marrené
Tytuł orygin. Hedda Gabler
Źródło Skany na Commons
Inne Cały dramat
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Indeks stron
AKT II.
Pokój u Tesmanów tak jak w pierwszym akcie. Fortepianu niema, na jego miejscu stoi eleganckie biurko z półeczką na książki. Przy kanapie na lewo znajduje się maleńki stolik, a na nim w otwartém pudełku od pistoletów leży rewolwer. Wszystkie bukiety zostały wyniesione prócz jednego bukietu pani Elvsted, który stoi na pierwszym planie na wielkim stole. Godzina poobiednia.

SCENA PIERWSZA.
HEDDA w stroju wizytowym, stoi w otwartych drzwiach szklanych i nabija rewolwer podobny do tego, który leży w otwartéj szkatułce. Potém RADCA BRACK.

HEDDA (wygląda na ogród i woła). Witam znowu, panie radco.
BRACK (z głębi nieco woła). Witam, witam wzajemnie.
HEDDA (podnosi pistolet i celuje). Zastrzelę pana!
BRACK (wołając z głębi). Ach! nie, nie, nie celujże pani tak do mnie.
HEDDA. To dlatego, że pan wchodzi bocznemi drzwiami (strzela).
BRACK (bliżéj). Czyś pani zmysły straciła?
HEDDA. Mój Boże! Czym przypadkiem pana nie trafiła?
BRACK (zawsze za sceną). Dajże pani pokój tym szaleństwom.
HEDDA. No, chodzże, panie radco.
BRACK (w ubiorze właściwym męskiemu zebraniu, ma na ręku lekki paltot, wchodzi szklanemi drzwiami). Do dyabła, jeszcze pani ten sport uprawia? Do czego pani właściwie strzela?
HEDDA. Ot tak sobie, strzelam w powietrze.
BRACK (wyjmując jéj ostrożnie rewolwer z ręki). Pozwól, łaskawa pani (przygląda się rewolwerowi) Ach! znam go doskonale (oglądając się). Gdzież jest szkatułka... Tutaj (Przystępuje do stoliczka i kładzie rewolwer do szkatułki). Bo na dziś chyba dość téj zabawy.
HEDDA. Na miłość boską, czémże zająć się mogę?
BRACK. Nikt panią nie odwiedzał?
HEDDA (zamykając drzwi szklane). Nie było żywéj duszy. Z naszych bliższych znajomych nikt dotąd nie powrócił ze wsi.
BRACK. Męża zapewne także niéma w domu?
HEDDA (zamyka w szufladzie biurka szkatułkę z pistoletami). Niéma. Zaraz po obiedzie pobiegł do ciotek. Nie spodziewał się pana tak wcześnie.
BRACK. Powinienem się tego domyślać, to było z mojéj strony niemądre.
HEDDA (patrząc na niego). Dlaczego niemądre?
BRACK. Bo należało przyjść wcześnie.
HEDDA (chodząc po pokoju). Byłbyś pan w takim razie nie zastał nikogo. Po obiedzie byłam w swoim pokoju, przebierałam się.
BRACK. A czy niéma tam jakiéj szparki, którą wcisnąćby się można?
HEDDA. Zapomniałeś pan takiéj zostawić.
BRACK. W każdym razie, to było z mojéj strony niemądre.
HEDDA. No, usiądźmy tutaj i poczekajmy, bo mąż pewno nie zaraz wróci.
BRACK. Miły Boże! Co do mnie, będę cierpliwy.
HEDDA (siada w rogu kanapy).
BRACK (kładzie paltot na poręczy najbliższego krzesła i siada na niém, trzymając kapelusz w ręku. Krótkie milczenie, oboje patrzą na siebie).
HEDDA. I cóż?
BRACK (w tym samym tonie). I cóż?
HEDDA. Ja naprzód pytałam.
BRACK (nachylając się ku niéj). Pomówmy z sobą w zaufaniu, pani Heddo.
HEDDA (odsuwając się trochę). Zdaje mi się, że wieki upłynęły od czasu, gdyśmy rozmawiali w ten sposób, bo nie biorę w rachunek wczorajszéj i rańszej chwilki.
BRACK. Tak, ma pani na myśli poufną rozmowę na cztery oczy.
HEDDA. Coś na kształt tego.
BRACK. Pragnąłem gorąco, byś pani wreszcie powróciła.
HEDDA (żartobliwie). O, co do pana, nigdy nie miałam żadnych nadziei.
BRACK. Pragnę tylko służyć zawsze radą i czynem, jako zaufany, wierny, wypróbowany przyjaciel.
HEDDA. Męża?
BRACK (z ukłonem). Właściwie mówiąc — żony, a w następstwie i męża, ma się rozumiéć. Wie pani, że taki trójkątny stosunek, jest rzeczywiście, dla każdéj ze stron, bardzo przyjemny.
HEDDA. Tak, nieraz brak mi było trzeciego... gdyśmy tak we dwoje siedzieli w przedziale wagonu.
BRACK. Na szczęście, podróż poślubna skończona.
HEDDA (potrząsając głową). Podróż może być jeszcze długa, bardzo długa. Ja po drodze tylko zatrzymałam się tymczasowo.
BRACK. To należy wyskoczyć i rozruszać się trochę, pani Heddo.
HEDDA. Ja nie wyskakuję nigdy.
BRACK. Nigdy, doprawdy?
HEDDA. Nie, bo zawsze znajdzie się ktoś, co...
BRACK (śmiejąc się). Co na nas następuje, chcesz pani powiedziéć?
HEDDA. Właśnie.
BRACK. Ależ mój Boże...
HEDDA (z ruchem odrzucającym). A którego miéć nie chcę. Wolę więc pozostać tam, gdzie jestem — we dwoje.
BRACK. Tak, ale jeżeli trzeci wsiądzie do tych dwojga?
HEDDA. Widzi pan, to już zupełnie co innego.
BRACK. Wypróbowany inteligentny przyjaciel.
HEDDA. Zajmujący, w każdym wypadku, jaki zdarzyć się może.
BRACK. I człowiek nie fachowy.
HEDDA. (oddychając ciężko). To może stanowiłoby ulgę.
BRACK (słysząc otwierające się drzwi wchodowe, patrzy na nią z pod oka). Trójkąt zamknięty.
HEDDA (półgłosem). Pociąg leci daléj.


SCENA DRUGA.
Poprzedni. TESMAN, w popielatym garniturze, w kapeluszu filcowym z mnóstwem książek pod pachą i w kieszeniach.

TESMAN (idzie do stołu przy narożnéj kanapie). Ha! zmęczyłem się, niosąc to wszystko. (Kładzie książki na stole). Pot się ze mnie leje, patrz, Heddo. Jesteś pan już, kochany radco. Jakto? Jakto? Berta nic mi o tém nie powiedziała.
BRACK (powstając). Przyszedłem przez ogród.
HEDDA. Cóż to za książki przyniosłeś?
TESMAN (przerzucając je). Kilka książek specyalnych, które mi są potrzebne.
BRACK. Aha! książki fachowe, proszę pani.
HEDDA i BRACK (zamieniają znaczące spojrzenie i uśmiechają się).
HEDDA. Więc potrzebujesz jeszcze książek fachowych?
TESMAN. Droga Heddo, takich książek nigdy dość. Trzeba znać wszystko, co w tym przedmiocie pisano i drukowano.
HEDDA. Tak, trzeba.
TESMAN (przebierając pomiędzy książkami). Patrz, postarałem się także o książkę Lövborga. (Podając ją). Może masz ochotę do niéj zajrzéć, Heddo? Co?
HEDDA. Nie, dziękuję, zresztą może kiedyś...
TESMAN. Po drodze przerzucałem ją.
BRACK. I co pan o niéj myśli, jako człowiek fachowy?
TESMAN. Zdaje mi się, że trzymaną jest w tonie dziwnie spokojnym, dawniéj niepotrafiłby on pisać w ten sposób. (Zbiera książki). Teraz muszę to wszystko zanieść do siebie. Będzie to prawdziwa rozkosz przecinać te książki. Muszę się także trochę przebrać. (Do Bracka). Niéma potrzeby iść zaraz?
BRACK. Wcale nie, nic pilnego.
TESMAN. W takim razie mam trochę czasu. (Odchodzi z książkami, ale zatrzymuje się we drzwiach i odwraca do żony). A... miałem ci powiedziéć, Heddo. Ciocia Jula dziś wieczór nie przyjdzie.
HEDDA. Nie? Może z powodu tego kapelusza?
TESMAN. Gdzież tam! Jak możesz coś podobnego o niéj przypuścić... Ale wiesz, z ciocią Ryną jest bardzo źle.
HEDDA. Ona tak zawsze.
TESMAN. Dziś jest dużo gorzéj. Biedaczka.
HEDDA. Naturalnie, że siostra nad nią czuwa. Muszę się pocieszyć.
TESMAN. A pomimo to nie możesz sobie wyobrazić, jak uradowaną jest ciocia Jula, że po powrocie tak ślicznie wyglądasz.
HEDDA (powstając, półgłosem). Ach wiecznie te ciotki.
TESMAN. Co?
HEDDA (idąc ku drzwiom szklanym). Nic.
TESMAN. Idę już (Wychodzi przez pokój w głębi).


SCENA TRZECIA.
HEDDA i BRACK.

BRACK. O jakim to kapeluszu mówiłaś pani?
HEDDA. Ach! to z panną Tesman dziś rano. Położyła swój kapelusz tu na krześle (patrzy na Bracka i śmieje się), a ja udałam, jakbym myślała, że ten kapelusz należy do pokojówki.
BRACK (wstrząsając głową). Droga pani, jak mogłaś uczynić tę przykrość dobréj pannie Tesman?
HEDDA (zdenerwowana, chodzi po pokoju). Wie pan, przychodzą na mnie takie chwile, że ani się spostrzegę, jak zrobię coś podobnego. Nie mogę się oprzeć pokusie. (Rzuca się na fotel). Doprawdy tego saméj sobie wytłómaczyć nie umiem.
BRACK (za fotelem). Nie jesteś pani szczęśliwą, oto powód.
HEDDA (oglądając się). Bo téż nie wiem, dlaczego miałabym być szczęśliwą? Może mi to pan wytłómaczy?
BRACK. Pomiędzy wielu innemi powodami, dlatego, że masz pani właśnie to mieszkanie, które mieć chciałaś.
HEDDA (patrzy na niego i śmieje się). Pan także wierzy w tę całą historyę z mieszkaniem.
BRACK. Więc to nieprawda?
HEDDA. Może jest w niéj troszeczkę prawdy.
BRACK. Cóż?
HEDDA. To, że Tesman zeszłego lata zwykle odprowadzał mnie do domu, gdyśmy się w towarzystwach spotykali.
BRACK. Niestety, mnie wypadała inna zupełnie droga.
HEDDA. Prawda. Zeszłego lata chodziłéś pan zupełnie innemi drogami.
BRACK (śmieje się). Wstydź się pani... No, więc pani i Tesman...
HEDDA. Pewnego wieczoru, przechodziliśmy tędy, a on biedak kręcił się, bo nie wiedział, o czém ma mówić. Żal mi się więc zrobiło uczonego człowieka...
BRACK (śmieje się z niedowierzaniem). Pani się żal zrobiło? Hm?
HEDDA. Tak, zrobiło mi się żal. I ażeby mu w tym kłopocie dopomódz — powiedziałam nieuważnie, że chciałabym w téj willi zamieszkać.
BRACK. I nic więcéj?
HEDDA. Tego wieczoru nic więcéj.
BRACK. Potém więc?
HEDDA. Tak, potém. Moja nieuwaga miała następstwa, kochany radco.
BRACK. Niestety, najczęściéj tak bywa, pani Heddo!
HEDDA. Dziękuję. W tych marzeniach o willi spotkała nas razem pani Falk i widzi pan w skutek tego nastąpiły nasze zaręczyny, małżeństwo, poślubna podróż i wszystko inne. Tak, tak, panie radco, jak sobie kto pościele, tak się wyśpi. Oto, co chciałam powiedziéć.
BRACK. Zapewne. W gruncie rzeczy możeś sobie pani z tego wszystkiego nic nie robiła.
HEDDA. Bóg widzi, że tak było.
BRACK. No, ale teraz, kiedyśmy panią tutaj tak wygodnie urządzili.
HEDDA. Uch! zdaje mi się, że tu w każdym pokoju czuć lawendę i zasuszone róże, być może jednak, że ten zapach wniosła tu ciotka Jula.
BRACK (śmiejąc się). Nie, sądzę raczéj, że pozostawiła go tu nieboszczka radczyni.
HEDDA. Jest tu jakaś stęchlizna, coś, co przypomina zapach kwiatów nazajutrz po balu. (Zakłada ręce na karku, opiera się na fotelu patrząc na niego). Ach! kochany radco, nie możesz sobie wyobrazić, jak okropnie nudzić się tu będę.
BRACK. Alboż pani nie wynajdzie sobie celu w życiu?
HEDDA. Celu — któryby mnie pociągnął?..
BRACK. Naturalnie.
HEDDA. Bóg jeden wie, jakim by ten cel być musiał. Nieraz sobie myślę (przerywając), ale nie, to się na nic nie zda.
BRACK. Kto wie? Powiedz pani.
HEDDA. Gdybym mogła namówić męża do rzucenia się w politykę?
BRACK (śmiejąc się). On? Nie, doprawdy, polityka do niego wcale nie pasuje.
HEDDA. No, temu wierzę, gdybym jednak mogła go do tego namówić...
BRACK. I cóżby pani z tego przyszło, kiedy on się nie nada. Po cóż go namawiać?
HEDDA. Bo ja się nudzę, wiedz pan o tém (po krótkiéj przerwie). Czy pan uważa za rzecz niemożliwą, żeby on został ministrem?
BRACK. Hm! widzi pani, ażeby zostać ministrem, trzeba przedewszystkiem być człowiekiem bogatym.
HEDDA (podnosi się niecierpliwie). A więc znowu! te ubogie stosunki, w jakie weszłam (przechadza się po pokoju). One to czynią życie nieznośném, prawie śmieszném. — Tak jest.
BRACK. Co do mnie, sądzę iż przyczyna leży w czém inném.
HEDDA. W czémże więc?
BRACK. W tém, żeś pani nigdy nie znalazła w życiu nic podniecającego.
HEDDA. Chcesz pan powiedziéć, nic poważnego.
BRACK. I tak wyrazić się można. Teraz jednak to nadejść może.
HEDDA (wstrząsa głową). Mówisz pan o tych przykrościach przy nominacyi na marną profesurę. Jest to tylko rzecz męża. Temu przecież nie poświęcę ani jednéj myśli.
BRACK. Nie, nie o tém myślałem. Gdyby jednak zdarzyło się pani coś... coś, co mówiąc wzniosłym stylem, nazwiemy poważném, odpowiedniém zadaniem życia (uśmiecha się), nowém zadaniem, droga pani.
HEDDA (gniewnie) Milcz pan. Nie doczekasz się podobnéj rzeczy.
BRACK (ostrożnie). Po kilku latach — zresztą jaknajpóźniéj pomówimy o tém.
HEDDA. Nie mam do tego wcale powołania, panie radco. Nie mam nic wspólnego z podobném zadaniem.
BRACK. Jakto? nie miałaby pani — jak wszystkie prawie kobiety czuć się powołaną do...
HEDDA (w drzwiach szklanych). Ach! milcz-że. Czasem zdaje mi się, żem tylko powołana do jednéj rzeczy.
BRACK (zbliżając się do niéj). A tą jest, jeśli zapytać mogę?
HEDDA (wyglądając przez szyby). Zanudzić się na śmierć. Wiesz pan teraz (odwraca się do drzwi w głębi ze śmiechem). Właśnie. Jest i profesor.
BRACK (cicho ostrzegając). No, no, pani Heddo.


SCENA CZWARTA.
Poprzedni i TESMAN, w stroju wizytowym, w ręku ma kapelusz i rękawiczki, wchodzi z pokoju w głębi.

TESMAN. Heddo, czy nie było odpowiedzi od Lövborga?
HEDDA. Nie.
TESMAN. No, to zobaczysz, że on tu niedługo przyjdzie.
BRACK. Więc pan rzeczywiście sądzi, że przyjdzie?
TESMAN. O tem jestem przekonany, bo coś pan mówił dziś rano, są to tylko pogłoski.
BRACK. Czy tak?
TESMAN. Przynajmniéj tak twierdzi ciocia Jula, ona wcale nie wierzy, by on mógł wejść mi w drogę.
BRACK. W takim razie wszystko jest jaknajlepiéj.
TESMAN (kładąc na krześle z prawéj strony kapelusz i rękawiczki). Muszę jednak jeszcze na niego zaczekać.
BRACK. Mamy czas. Przed siódmą — wpół do ósméj nie spodziewam się gości.
TESMAN. Możemy więc do téj godziny dotrzymać towarzystwa Heddzie, a on nadejdzie tymczasem. Nie prawdaż?
HEDDA (kładzie paltot i kapelusz Bracka na rogowéj kanapie). W najgorszym razie, pan Lövborg może tu zostać ze mną.
BRACK (chce sam wziąć rzeczy). Przepraszam panią. — Co pani nazywa najgorszym razem?
HEDDA. Gdyby z panami pójść nie chciał.
TESMAN (oglądając się niezdecydowany). Ależ droga Heddo, czy sądzisz, że wypada, aby tak z tobą został? Pomyśl, wszak ciotka Jula przyjść nie może.
HEDDA. Przyjdzie pani Elvsted i wypijemy we troje herbatę.
TESMAN. Tak, to dobrze.
BRACK (z uśmiechem). I to byłoby dla niego najzdrowiéj.
HEDDA. Dlaczegóż?
BRACK. Mój Boże. Pani musiała słyszéć o moich kawalerskich wieczorach, są one tylko stosowne dla ludzi nieugiętych zasad.
HEDDA. Może téż pan Lövborg okaże się teraz człowiekiem nieugiętych zasad. Nawrócony grzesznik.


SCENA PIĄTA.
Poprzedni. BERTA.

BERTA (wchodząc z przedpokoju). Proszę pani, przyszedł jakiś pan i pyta, czy może wejść.
HEDDA. Poproś.
TESMAN (cicho). Jestem przekonany, że to on. Pomyśl-że.
BERTA (otwiera drzwi z przedpokoju Lövborgowi, a sama się cofa).


SCENA SZÓSTA.
HEDDA, TESMAN, BRACK, EILERT LÖVBORG wysoki i szczupły, w tym wieku co Tesman, wygląda jednak starzéj, twarz zużyta i pociągła, czarne włosy i broda, wypieki na policzkach. Nosi elegancki czarny nowy tużurek, ciemne rękawiczki, w ręku ma cylinder. Wchodzi nieco zmieszany i kłania się blizko drzwi. Późniéj BERTA.

TESMAN (idzie naprzeciw niego i ściska mu rękę). Kochany Eilercie, spotykamy się znowu.
LÖVBORG. (mówi stłumionym głosem). Dziękuję ci za list twój. (Zbliża się do Heddy). Czy mogę i panią powitać?
HEDDA (podając mu rękę). Witam pana. (Wskazując na Bracka). Nie wiem, czy panowie?...
LÖVBORG (kłaniając się lekko). Pan radca Brack, jeśli się nie mylę.
BRACK (tak samo). Tak jest. Przed kilku laty...
TESMAN (kładąc ręce na ramionach Lövborga). A teraz bądź jak we własnym domu. Nieprawdaż, Heddo? Bo słyszałem, że chcesz się tu znowu osiedlić.
LÖVBORG. Mam ten zamiar.
TESMAN. To bardzo rozumnie. Posłuchaj no, mam właśnie twoję książkę, dotąd jednak nie miałem jeszcze czasu jéj przeczytać.
LÖVBORG. Możesz sobie téj pracy oszczędzić.
TESMAN. Jakto?
LÖVBORG. Nie wiele w niéj znajdziesz.
TESMAN. Ach, co téż ty mówisz.
BRACK. Ja słyszałem o niéj wielkie pochwały.
LÖVBORG. Właśnie tego chciałem i napisałem książkę w ten sposób, by nikt nie miał nic przeciwko niéj.
BRACK. To bardzo rozumnie.
TESMAN. Ależ kochany Eilercie...
LÖVBORG. Bo probuję znowu wyrobić sobie stanowisko, i zaczynam od początku.
TESMAN (trochę zmieszany). A tak, chcesz może...
LÖVBORG (uśmiecha się, stawia kapelusz i wyjmuje z kieszeni zwój papierów). Ale gdy to wyjdzie w druku, Jörgenie — przeczytaj. To będzie coś warte, bo tu będę samym sobą.
TESMAN. Tak. Cóż to jest właściwie?
LÖVBORG. Dalszy ciąg.
TESMAN. Dalszy ciąg czego?
LÖVBORG. Mojéj książki.
TESMAN. Téj saméj?
LÖVBORG. Ma się rozumiéć.
TESMAN. Ależ Eilercie, ona obejmuje już czas obecny!
LÖVBORG. Właśnie, a ta mówić będzie o przyszłości.
TESMAN. O przyszłości! Przecież my o niéj nic nie wiemy.
LÖVBORG. Pomimo to da się o niéj wiele powiedzieć (rozkłada rękopism). Zobaczysz.
TESMAN. To nie twoje pismo.
LÖVBORG. Dyktowałem (przerzuca rękopism). Rzecz dzieli się na dwie części. Pierwsza mówi o cywilizacyjnych czynnikach przyszłości, a tutaj część druga (znowu przerzuca rękopism) o biegu cywilizacyi w przyszłości.
TESMAN. To dziwne! Nigdy nie przyszłoby mi na myśl pisać o czémś podobném.
HEDDA (przy drzwiach szklanych, bębni palcami po szybach). Hm! o nie, z pewnością.
LÖVBORG (składa rękopism i kładzie na stole). Wziąłem go, bo chciałem dziś wieczór parę ustępów przeczytać.
TESMAN. To poczciwie z twéj strony, ale dziś wieczór (patrzy na Bracka). Nie wiem, czy to będzie możliwe.
LÖVBORG No to innym razem, nic pilnego.
BRACK. Bo dziś jest u mnie małe zebranie, głównie na cześć Tesmana, pojmuje pan.
LÖVBORG (spoglądając na kapelusz). No, to ja nie będę przeszkadzał...
BRACK. O nie, posłuchaj pan, zrób mi tę łaskę i chodź z nami.
LÖVBORG (krótko i stanowczo). Nie, to niepodobna, dziękuję panu bardzo.
BRACK. Cóż znowu? Chodź pan. Będzie tylko małe dobrane kółko i wierz mi pan będzie wesoło, jak mówi pani Hed... pani Tesman.
LÖVBORG. Nie wątpię. Ale pomimo to...
BRACK. Mógłbyś pan wziąć swój rękopism i coś z niego Tesmanowi przeczytać. U mnie jest dość miejsca.
TESMAN. Pomyśl nad tém, Eilercie. Mógłbyś to zrobić... No...
HEDDA (wtrącając się). Ależ mój drogi, skoro pan Lövborg nie chce... Jestem przekonana, że będzie wolał pozostać ze mną na herbacie.
LÖVBORG (patrząc na nią). Z łaskawą panią?
HEDDA. I z panią Elvsted.
LÖVBORG. Ach! (lekko) Spotkałem dziś przelotnie panią Elvsted.
HEDDA. Doprawdy? Tak jest, przyjechała i dlatego to nawet trzeba, byś pan pozostał, bo nie będzie nikogo, coby ją mógł do domu odprowadzić.
LÖVBORG. To prawda. Dziękuję pani bardzo — w takim razie zostanę.
HEDDA. Dobrze więc, muszę tylko służącéj wyraźnie powiedziéć. (Idzie do drzwi przedpokoju i dzwoni).

Berta przychodzi, Hedda mówi z nią coś po cichu, wskazując pokój w głębi. Berta robi znak, że rozumie i odchodzi.

TESMAN (jednocześnie mówi do Lövborga). Słuchaj, Eilercie. Czy chcesz mieć odczyty o tych stosunkach przyszłości?
LÖVBORG. Tak jest.
TESMAN. Dziś u księgarza słyszałem, że masz zamiar w jesieni urządzić szereg odczytów.
LÖVBORG. Tak, mam ten zamiar, przecież tego mi za złe nie weźmiesz?
TESMAN. Broń Boże, tylko...
LÖVBORG. Widzę przecież, że ci wchodzę w drogę.
TESMAN (zmieszany). Co do mnie, zaprzeczyć nie mogę, że ty...
LÖVBORG. Ale zaczekam, aż będziesz nominowany.
TESMAN. Zaczekasz? Więc... Więc nie chcesz ze mną współzawodniczyć?
LÖVBORG. Bynajmniéj. Chcę tylko otrzymać nad tobą zwycięztwo w umysłach ludzkich.
TESMAN. Boże mój! więc ciotka Jula miała słuszność. O tak! wiedziałem o tém. Słuchaj, Heddo, Lövborg wcale nie chce stawać nam na przeszkodzie.
HEDDA (krótko). Nam? Ja tu przecież w grę nie wchodzę.

Berta wchodzi, Hedda idzie do pokoju w głębi, Berta stawia tacę z karafkami i szklankami na stole. Hedda wraca do salonu, Berta odchodzi.

TESMAN (jednocześnie). A pan co na to powiesz, panie radco?
BRACK. Powiem, że sława i zwycięstwo — hm — są to bardzo piękne rzeczy.
TESMAN. No są, ale prócz tego...
HEDDA (spogląda na Tesmana z zimnym uśmiechem). Stoisz tu jakby rażony piorunem.
TESMAN. Tak nagle... Zaledwie uszom dowierzam.
BRACK. Bo też burza przeciągnęła nad nami, łaskawa pani.
HEDDA (pokazując pokój w głębi). Może panowie tam wejdą i zechcą wypić szklankę zimnego ponczu.
BRACK (spoglądając na zegarek). Chyba na pożegnanie. To nie da odmówienia.
TESMAN. Znakomicie, Heddo, znakomicie! Jestem w tak wesołém usposobieniu...
HEDDA. A pan, panie Lövborg?
LÖVBORG (odmawiając). Nie, dziękuję, nie nalewaj pan dla mnie.
BRACK. Ależ zimny poncz nie jest, o ile wiem, żadną trucizną.
LÖVBORG. Może nie dla wszystkich.
HEDDA. To ja dotrzymam towarzystwa panu Lövborgowi.
TESMAN. Zrób to, droga Heddo.

(Brack i Tesman przechodzą do pokoju w głębi, siadają, piją poncz, palą papierosy i rozmawiają żywo pomiędzy sobą. Lövborg stoi niedaleko pieca).

HEDDA (idzie do biurka i mówi podniesionym głosem). Pokażę panu fotografie, które mu się z pewnością podobają. Powracając z podróży, zwiedziliśmy Tyrol. (Zbliża się z albumem, który kładzie na stole i siada w rogu kanapy).

(Lövborg zbliża się i patrzy na nią, potém bierze krzesło i siada w ten sposób, że jest odwrócony od pokoju w głębi).

HEDDA (otwierając album). Patrz pan na te skały, to grupa Ortlerska, oto tu mąż napisał: Grupa Ortlerska pod Meranem.
LÖVBORG (który ciągle na nią patrzał, mówi cicho i powoli). Heddo Gabler.
HEDDA (spogląda na niego ukradkiem). Ależ! Cicho.
LÖVBORG (powtarza cicho). Heddo Gabler.
HEDDA (patrząc w album). Tak nazywałam się niegdyś, wówczas, gdyśmy się znali.
LÖVBORG. A teraz — i już przez całe życie nie mogę cię nazywać Heddą Gabler.
HEDDA (przerzucając album). Tak, musi się pan do tego przyzwyczaić, a zdaje mi się, im wcześniéj, tém lepiéj.
LÖVBORG (z goryczą). Hedda Gabler zamężna — z Jörgenem Tesmanem.
HEDDA. Tak — stało się.
LÖVBORG. O Heddo, Heddo! — jak mogłaś się tak poniżyć!
HEDDA (patrzy na niego ostro). Co? O tém ani słowa.
LÖVBORG. O czém?
TESMAN (zbliża się do nich).
HEDDA (która go usłyszała mówi, obojętnie). A to jest dolina Ampezzo. Patrz pan na te szczyty. (Patrzy przyjaźnie na męża). Jakże się nazywają te dziwne szczyty, powiedz.
TESMAN. Niech zobaczę, są złożone z dolomitów.
HEDDA. Właśnie, tak, to są dolomity.
TESMAN. Heddo, chciałem zapytać, czy nie przynieść tu ponczu, dla ciebie przynajmniéj.
HEDDA. Dobrze, a może także parę ciastek.
TESMAN. Może papierosa.
HEDDA. Dziękuję.
TESMAN. Tak. (Odchodzi do pokoju w głębi, a daléj na prawo).

(Brack zdaleka patrzy uważnie na Heddę i Lövborga).


SCENA SIÓDMA.
Poprzedni bez Tesmana.

LÖVBORG (stłumionym głosem jak wprzódy). Odpowiedz mi, Heddo! jak mogłaś to uczynić?
HEDDA (z pozoru zatopiona w albumie). Jeśli pan nie przestanie nazywać mnie Heddą, nie będę z panem mówić.
LÖVBORG. Czy nawet wówczas, gdy jesteśmy sami, nie wolno mi tego czynić?
HEDDA. Nie. Możesz to pan czynić myślą, ale mówić ci tego nie wolno.
LÖVBORG. Rozumiem. Obraża to twoję miłość dla Tesmana?
HEDDA (spogląda na niego ukradkiem i uśmiecha się). Miłość! To doskonałe.
LÖVBORG. Więc nie miłość?
HEDDA. Równie daleką jestem od miłości jak złamania wiary. Nie chcę o niéj słyszeć.
LÖVBORG. Heddo! — Powiedz mi tylko jedno.
HEDDA. Cicho.


SCENA ÓSMA.
Poprzedni, TESMAN wchodzi z tacą w ręku z pokoju w głębi, późniéj Berta.

TESMAN. Niosę dobre rzeczy. (stawia tacę na stole).
HEDDA. Dlaczegóż to sam przynosisz?
TESMAN (nalewając szklankę). Usługiwać ci sprawia mi taką przyjemność, Heddo.
HEDDA. Nalałeś obiedwie szklanki, a pan Lövborg pić nie chce.
TESMAN. Ale niedługo przyjdzie pani Elvsted.
HEDDA. Prawda — pani Elvsted.
TESMAN. Czyś o niéj zapomniała?
HEDDA. Byliśmy zupełnie zatopieni. (Pokazuje mu album). Czy pamiętasz jeszcze tę wioskę?
TESMAN. Ach! tę niedaleko przejścia przez Brenner. Tam, gdzieśmy nocowali.
HEDDA. I spotkali tylu wesołych letników.
TESMAN. Gdybyśmy tam byli ciebie mieli, Eilercie. (Powraca do Bracka).
LÖVBORG. Odpowiedz mi tylko na to jedno, Heddo...
HEDDA. Cóż więc?
LÖVBORG. Czy w stosunku twoim ze mną nie było wcale miłości? Ani trochy, ani cienia miłości?
HEDDA. Czy to była właściwa miłość? Dziś zdaje mi się że byliśmy w stosunku dobrego koleżeństwa, jak dwoje przyjaciół. (Uśmiecha się). Pan miałeś bardzo szczere serce.
LÖVBORG. Pani chcesz to uważać w taki sposób?
HEDDA. Gdy jednak o tém myślę, widzę, że było coś pięknego, coś pociągającego w tém tajemném zaufaniu, w tém koleżeństwie, którego nikt a nikt się nie domyślał.
LÖVBORG. Nieprawdaż, Heddo, że tak było? Gdym przychodził do was w poobiednich godzinach, a twój ojciec siadywał za oknem, czytając gazety, zwrócony do nas plecami...
HEDDA. A my we dwoje, na narożnéj kanapie...
LÖVBORG. Zawsze z tą samą ilustracyą...
HEDDA. W braku albumu...
LÖVBORG. Tak, Heddo — a jam się wtedy spowiadał przed tobą, i mówiłem ci to, o czém nikt inny wówczas nie wiedział, żem hulał nieraz całe noce i wcale się w domu nie pokazywał. Każdy dzień upłyniony był dniem szału. O Heddo! jaką ty miałaś władzę nademną, i ta zmuszała mnie do wyznań.
HEDDA. Pan sądzi, że to ja miałam tę władzę?
LÖVBORG. Inaczéj sobie tego wytłómaczyć nie mogę. A wszystkie te podstępne pytania, któreś mi zadawała...
HEDDA. A które pan rozumiałeś doskonale.
LÖVBORG. A które umiałaś stawiać tak naiwnie.
HEDDA. Jakto podstępne? jeśli zapytać wolno?
LÖVBORG. Były one podstępne, a pomimo to naiwne. Wypytywać się o... o takie rzeczy.
HEDDA. Jakżeż pan mogłeś odpowiadać?
LÖVBORG. Otóż tego to zrozumieć nie mogę — teraz, poniewczasie. Powiedz mi jednak, Heddo, czy na dnie tego stosunku nie było miłości? Czy nie czyniłaś tego ażeby mnie nawrócić?
HEDDA. Niezupełnie.
LÖVBORG. Więc cóż cię do tego skłaniało?
HEDDA. Czy panu to trudno zrozumieć — że młoda dziewczyna — gdy się to może stać potajemnie...
LÖVBORG. Cóż?..
HEDDA. Chciałaby zajrzéć do tego świata, o którym...
LÖVBORG. O którym?...
HEDDA. O którym nic wiedziéć nie może.
LÖVBORG. Więc to dlatego?
HEDDA. A także, może także...
LÖVBORG. Także ten rodzaj koleżeństwa! Ach! czemuż ono przynajmniéj nie było trwałem...
HEDDA. To już była pańska wina.
LÖVBORG. Zerwałaś ze mną.
HEDDA. Tak, gdy zaszło niebezpieczeństwo, ażeby rzeczywistość nie wtargnęła do naszego stosunku. Wstydź się pan. Jak mogłeś chciéć się targnąć na... na naiwną współtowarzyszkę.
LÖVBORG (załamując ręce). Czemuż nie uczyniłaś tego rzeczywiście, czemuż nie zastrzeliłaś mnie, a groziłaś tylko?..
HEDDA. Ja tak bardzo lękam się skandalu.
LÖVBORG. Tak, Heddo, w gruncie rzeczy jesteś tchórzem.
HEDDA. Strasznym tchórzem. (Zupełnie odmiennym tonem). Było to szczęściem dla pana. Pocieszyłeś się u Elvstedów.
LÖVBORG. Wiem, że Thea zwierzyła się pani.
HEDDA. A pan może zwierzył jéj się z tego, co było między nami?
LÖVBORG. Ani słowa. Jest zbyt ograniczona, by to zrozumiéć.
HEDDA. Ograniczona?
LÖVBORG. W podobnych rzeczach jest ograniczona.
HEDDA. A ja jestem tchórzliwa. (Nachyla się ku niemu bliżéj i mówi patrząc mu w oczy). Teraz jednak uczynię panu zwierzenie.
LÖVBORG (zdumiomy). Zwierzenie?
HEDDA. Nie miałam odwagi pana zastrzelić.
LÖVBORG. Tak?
HEDDA. Ale owego wieczoru, nie w tém leżało moje największe tchórzostwo.
LÖVBORG (patrzy na nią przez chwilę, pojmuje i szepcze namiętnie). O Heddo! Heddo! teraz widzę jasne tło naszego koleżeństwa. Ty i ja! W tobie była żądza życia.
HEDDA (cicho z ostrém spojrzeniem). Strzeż się pan. Nie przypuszczaj nic podobnego. (Zaczyna się śmiać).

(Berta otwiera drzwi przedpokoju i wpuszcza panią Elvsted).

HEDDA (zamyka album i woła śmiejąc się). Najdroższa Theo! Chodźże, chodź.


SCENA DZIEWIĄTA.
Poprzedni, pani Elvsted w ubraniu wieczorowém, potém Berta.

HEDDA (z kanapy wyciąga do niéj ramiona). Droga Theo, nie możesz sobie wyobrazić, jak cię oczekiwałam.
PANI ELVSTED (przechodząc kłania się panom, będącym w pokoju w głębi, idzie do Heddy i podaje jéj rękę, Lövborg tymczasem powstał i oboje witają się milczącem skinieniem).
PANI ELVSTED. Czy mam pójść tam i powiedziéć parę słów twemu mężowi?
HEDDA. Daj im pokój, niech sobie siedzą, pójdą niedługo.
PANI ELVSTED. Pójdą.
HEDDA. Na bibkę.
PANI ELVSTED (szybko do Lövborga). Ale pan nie idzie?
LÖVBORG. Nie.
HEDDA. Pan Lövborg zostanie z nami.
PANI ELVSTED (bierze krzesło i chce przy niém usiąść). Jak tu dobrze.
HEDDA. Nie, droga Theo, nie tam. Przyszłaś teraz do mnie i ja téż usiądę między wami.
PANI ELVSTED. Będzie, jak chcesz. (Przechodzi około stołu i siada ma kanapie po prawéj stronie Heddy).
LÖVBORG (siada znów na krześle, po chwili do Heddy). Jaka ona śliczna, napatrzeć, jéj się nie można.
HEDDA (głaszcząc lekko jéj włosy). Jest téż tylko do patrzenia.
LÖVBORG. Tak, bo my oboje, ja i ona, jesteśmy sobie prawdziwemi towarzyszami, mamy w sobie bezgraniczne zaufanie, możemy z sobą mówić z wszelką naiwnością.
HEDDA. A do tego mówić jawnie.
LÖVBORG. Tak.
PANI ELVSTED (po cichu, rzucając się na Heddę). O Heddo, jakżem szczęśliwa. On mówi, żem mu dodała ducha.
HEDDA (patrząc na nią z uśmiechem). Najdroższa. Czy doprawdy tak mówi?
LÖVBORG. A także odwagę do czynu.
PANI ELVSTED. O Boże! Ja i odwaga!
LÖVBORG. Ma niesłychaną odwagę, gdy idzie o współtowarzysza.
HEDDA. Odwagę... odwagę, jeśli ją kto posiada.
LÖVBORG. To co?
HEDDA. Może żyć własném życiem. (Szybko zmieniają ton). Teraz jednak, Theo, napij się zimnego ponczu.
PANI ELVSTED. Dziękuję ci, nigdy takich rzeczy nie piję.
HEDDA. To może pan.
LÖVBORG. Ja także nie.
PANI ELVSTED. On nie pije także.
HEDDA (patrząc mu w oczy). A jeśli ja tak chcę.
LÖVBORG. Nic nie pomoże.
HEDDA (śmiejąc się). Więc nie mam żadnéj władzy nad panem?
LÖVBORG. W tych rzeczach nie.
HEDDA. Na seryo, zdaje mi się, żeś to pan powinien uczynić, przez wzgląd na siebie samego.
PANI ELVSTED. Ależ Heddo.
LÖVBORG. Czemu?
HEDDA. Właściwiéj mówiąc, przez wzgląd na ludzi.
LÖVBORG. Tak?
HEDDA. Ludzie mogą łatwo pomyśléć, że pan sam nie jest siebie pewien.
PANI ELVSTED (cicho). Nie, nie, Heddo.
LÖVBORG. Ludzie mogą myśléć, co im się podoba.
PANI ELVSTED (wesoło). Nieprawdaż?
HEDDA. Zrozumiałam to, patrząc na radcę.
LÖVBORG. Cożeś pani dostrzegła?
HEDDA. Uśmiechał się tak szyderczo, gdyś pan nie chciał usiąść z niemi do stołu, jakbyś sobie nie ufał.
LÖVBORG. Jakbym sobie nie ufał? Wolałem naturalnie tu zostać i rozmawiać z panią.
PANI ELVSTED. To przecież łatwe do zrozumienia, Heddo.
HEDDA. Tego jednak Brack domyśléć się nie mógł, widziałam także, jak ściągnął usta i spojrzał ukradkiem na Jörgena, jakby chciał mówić, że pan sobie nie dowierza, nawet w tak szczupłém kółku.
LÖVBORG. Nie dowierzam? Pani mówi, że sobie nie dowierzam?
HEDDA. Nie ja, tylko radca Brack tak to zrozumiał.
LÖVBORG. Dajmy mu pokój.
HEDDA. Więc pan do niego nie pójdzie?
LÖVBORG. Zostanę z panią i Theą.
PANI ELVSTED. Tak, Heddo, przecież to rozumiesz.
HEDDA (uśmiecha się, kłaniając Lövborgowi). A zatém niewzruszony w zasadach raz na zawsze. Takim człowiek być powinien. (Zwraca się do pani Elvsted i głaszcze ją). Czym ci tego nie powiedziała, gdyś była dziś rano pełna niepokoju?
LÖVBORG (zdziwiony). Niepokoju!
PANI ELVSTED. (przestraszona). Heddo! ależ Heddo!..
HEDDA. Widzisz, jak niepotrzebnie dręczysz się ciągle w tak okropny sposób. (Zmieniając ton). Teraz wszyscy jesteśmy zadowoleni.
LÖVBORG (z oburzeniem). Pani! — cóż to znaczy?
PANI ELVSTED. Boże! Boże! Heddo! Co ty mówisz? Co robisz?
HEDDA. Uspokój się. Ten nieznośny radca na nas patrzy.
LÖVBORG. W śmiertelnym niepokoju? O mnie?
PANI ELVSTED (cicho, żałośnie). O Heddo, jakżeś mnie unieszczęśliwiła!
LÖVBORG (spogląda przez chwilę na nią gniewnie, ze zmienioném obliczem). Więc taką jest wiara we mnie współtowarzysza?
PANI ELVSTED (błagalnie). Najdroższy, posłuchaj naprzód.
LÖVBORG (bierze jednę z nalanych szklanek ponczu, podnosi w górę i mówi cichym, ochrzypłym głosem). Twoje zdrowie, Theo! (Wypróżnia szklanką szybko i bierze drugą).
PANI ELVSTED (cicho). O Heddo! Heddo! jak mogłaś tego chciéć.
HEDDA. Ja tego chciałam? czyś zmysły straciła?
LÖVBORG. A także pani zdrowie. Dziękuję za usłyszaną prawdę! Niech żyje prawda! (Pije i znów nalewa szklankę).
HEDDA (kładąc mu rękę na ramieniu). Tak, nie więcéj — na teraz. Pamiętaj pan przecież, że masz iść na zabawę.
PANI ELVSTED. Nie, nie, nie.
HEDDA. Cicho! patrzą na ciebie.
LÖVBORG. Ty Theo? bądźże teraz w porządku.
PANI ELVSTED. Tak!
LÖVBORG. Czy twój mąż wiedział o tém, żeś za mną pojechała?
PANI ELVSTED (łamiąc ręce). Heddo! Czy słyszysz, o co on mnie pyta?
LÖVBORG. Czy stanęła pomiędzy tobą a nim zmowa, że pojedziesz do miasta, ażeby mnie pilnować? Może on sam ci to nakazał, Theo? Może chce mnie wziąć znowu do swojéj kancelaryi, albo potrzebuje mnie do swéj partyjki?
PANI ELVSTED (cicho i żałośnie). Och! Eilercie! Eilercie!
LÖVBORG (bierze szklankę i chce ją wychylić). Niech żyje stary sędzia!
HEDDA (broniąc mu). Teraz nie. Pamiętaj pan, że idziesz z temi panami i masz memu mężowi coś przeczytać.
LÖVBORG (spokojnie stawia szklankę). Postąpiłem niedorzecznie, Theo, biorąc to tak do serca. Nie gniewaj się więc na mnie.. Obaczysz — ty i wszyscy inni — że choćbym nawet raz upadł... to... to podniosę się znowu, z twoją pomocą, Theo.
PANI ELVSTED (uradowana). Boże! dzięki ci.
BRACK (tymczasem spojrzał na zegarek, powstał wraz z Tesmanem i wyszedł z nim do salonu, biorąc paltot i kapelusz, do Heddy). Pani! nadeszła nasza godzina.
HEDDA. Tak jest, nadeszła.
LÖVBORG. I moja także, panie radco (powstaje także).
PANI ELVSTED (cicho, błagalnie). O, nie rób tego.
HEDDA (ściskając jéj ramię). Słyszą cię.
PANI ELVSTED (ze słabym okrzykiem). Ach!
LÖVBORG (do Bracka). Byłeś pan łaskaw i mnie zaprosić.
BRACK. Więc i pan idzie z nami?
LÖVBORG. Jeśli pan pozwala.
BRACK. Jakże mi przyjemnie!
LÖVBORG (przysuwa do siebie rękopism i mówi do Tesmana). Chciałbym ci tu niektóre rzeczy pokazać przed oddaniem do druku.
TESMAN. To ślicznie. Ale Heddo, któż odprowadzi panią Elvsted do domu?
HEDDA. Na to się poradzi.
LÖVBORG (patrząc na panie). Pani Elvsted! Ależ naturalnie ja wrócę i odprowadzę ją (Zbliżając się do niéj). Tak, około dziesiątéj, czy będzie to dla pani dogodne?
HEDDA. Bardzo.
TESMAN. A zatém, wszystko w porządku. Tylko, Heddo, nie spodziewaj się mnie tak wcześnie.
HEDDA. Najdroższy, baw, jak długo ci się podoba.
PANI ELVSTED (z tajemną trwogą). A zatém, panie Lövborg — czekam tutaj na pana.
LÖVBORG (z kapeluszem w ręku). Ma się rozumiéć, łaskawa pani.
BRACK. A zatém, panowie, idzie nas wesoła drużyna i mam nadzieje, że się zabawimy, jak twierdziła pewna piękna pani.
HEDDA. Ach! gdyby owa piękna pani mogła tam być niewidzialną.
BRACK. Dlaczegoż niewidzialną?
HEDDA. Ażeby usłyszéć niektóre wasze koncepta we właściwéj formie, panie radco.
BRACK (śmieje się). Tegobym pięknéj pani nie radził.
TESMAN (śmiejąc się także). Doprawdy, paradną jesteś, Heddo.
BRACK. No, żegnamy panie. Adieu.
LÖVBORG (na wychodném). A zatém o dziesiątéj!

(Brack, Lövborg i Tesman wychodzą przez przedpokój. Jednocześnie Berta wnosi zapaloną lampę i stawia ją na stole w salonie i wychodzi).


SCENA DZIESIĄTA.
HEDDA, PANI ELVSTED.

PANI ELVSTED. (chodzi niespokojnie po pokoju). O Heddo! Heddo! co z tego będzie?
HEDDA. Przyjdzie o dziesiątéj. — Widzę go już, z wieńcem winogradu na czole, rozpłomieniony i śmiały.
PANI ELVSTED. Gdyby tylko tak było.
HEDDA. Widzisz. To będzie dowód, że znowu potrafi nad sobą panować. I wtedy na całe życie będzie bezpieczny.
PANI ELVSTED. O Boże! byle tylko powrócił takim, jak mówisz.
HEDDA. Wróci takim, nie innym. (Wstaje i idzie ku niéj). Wątp o nim, ile chcesz, ja w niego wierzę i oto będzie próba.
PANI ELVSTED. Coś się w tém kryje, Heddo?
HEDDA. Masz słuszność. Chcę raz jeden w życiu miéć wpływ na los człowieka.
PANI ELVSTED. Alboż go nie masz?
HEDDA. Nie mam — i nie miałam nigdy.
PANI ELVSTED. A na los twego męża?
HEDDA. To téż byłoby warte trudu. O, gdybyś rozumiała, jak jestem biedną, a ty mogłabyś być bogatą. (Ściska ją namiętnie). Zdaje mi się żebym ci jeszcze opaliła włosy.
PANI ELVSTED. Puść mnie, puść mnie, Heddo, ja się ciebie boję.


SCENA JEDENASTA.
Poprzedni, BERTA.

BERTA (we drzwiach). Proszę pani, herbata w jadalnym pokoju gotowa.
HEDDA. Dobrze. Idziemy.
PANI ELVSTED. Nie, nie, nie, wolę pójść sama do domu, teraz, zaraz.
HEDDA. Co za szaleństwo! Naprzód wypij herbatę, dzieciaku, a potém — o dziesiątej przyjdzie Lövborg z wieńcem winogradu na skroni. (Ciągnie do drzwi prawie gwałtem panią Elvsted).



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Henryk Ibsen i tłumacza: Waleria Marrené.