Groby polskie na cmentarzach paryskich

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Hoesick
Tytuł Groby polskie na cmentarzach paryskich
Pochodzenie Szkice i opowiadania historyczno-literackie
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1900
Druk L. Anczyc i spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
GROBY POLSKIE NA CMENTARZACH PARYSKICH.

Taki to los mój: na grobowcach siadać
I słuchać smutków błahych, wiotkich, kruchych...

Smutki, jakich się doznaje na widok grobów polskich, rozrzuconych po cmentarzach paryskich, nie są, ani błahe, ani wiotkie, ani kruche; bo jeśli każda mogiła tchnie jakąś melan­cholijną zadumą, to cóż dopiero mogiły wygnańców, którzy pomarli na obcej ziemi... Od takich mogił wieje podwójny smutek!
Przechadzając się wśród nich, myśli się o emigracyi — boć są to wszystko groby emigrantów — i o naszej wielkiej poezyi romantycznej, z Mickiewiczem, Chopinem i Słowackim na czele, którzy tu, na tym paryskim bruku,

Przynosząc z miasta uszy pełne stuku,
Przekleństw i kłamstwa, niewczesnych zamiarów,
Zapóźnych żalów, potępieńczych swarów,

tworzyli swe największe arcydzieła: Mickiewicz Pana Tadeusza, Chopin Mazury i Polonezy, Słowacki Beniowskiego i Króla ducha.
Tutaj też, w »gościnnej ziemi francuskiej«, strawieni tęsknotą za ojczyzną, ułożyli się do snu wieczystego: Mickiewicz na cmentarzu w Montmorency, Chopin na cmentarzu Père Lachaise, Słowacki na cmentarzu Montmartre.


I.

Słowacki, jakby w przeczuciu, iż kiedyś i jego »białe kości« spoczną na jednym z paryskich cmentarzy, lubił oddychać ich żałobną poezyą, a w listacłi swoich do matki niejednokrotnie rozpisuje się z upodobaniem o tych uroczych »miejscach wiecznego spoczynku«, których nagrobki i cyprysy tak często bywały świadkami jego samotnych przechadzek i dumań. Szczególniej lubił cmentarz Père Lachaise... Oto np. co raz pisał o nim wkrótce po swem przybyciu w r. 1831 do stolicy Francyi: »Jeden z najmilszych wieczorów, który miałem w Pa­ryżu, był na cmentarzu Père Lachaise. Nic nie widziałem piękniejszego w tym rodzaju: za miastem wzgórze bardzo rozległe, którego pochyłość cała gęsto okryta grobami i zarosła cyprysami, przez które z trudnością przedrzeć się można; różne drogi krzyżują się w tym lesie; w cyprysach mnóstwo róż miesięcz­nych, bladych, ale kwitnących wiecznie; czasem ognistym kwiatem błyśnie geranium. Groby wszystkie podobne do siebie: najczęściej małe kolumny z marmuru białego. We środku i na górze jest mała kaplica; stamtąd wzrok po murawie, z wierzchołków cyprysów utworzonej, spada na dół, i zdala w dymie błękitnym pokazuje się cały Paryż ze swoimi gmachami; nad nim, gdy byłem, zachodziło słońce. Czarne wozy ciągle tam przez pryncypalną ulicę przejeżdżają, ale pogrzeby tu bardzo ciche (u nas tak żydów chowają). Dochodząc do cmentarza, pełno ogródków i sklepików, obwieszonych wiankami ze świeżych i artyficialnych (sztucznych) kwiatów. To charakteryzuje Francuzów: każdy za kilka groszy pokaże innym swoją boleść, a kiedy da kilkanaście, to kwiaty z płótna aż po roku trzeba będzie odnowić«. »Kiedy chodziłem po grobach Père Lachaise, spotkałem śliczną pannę, w czarnym ubraną kolorze, ale na kulach, bo jedną stopę miała skrzywioną, a jednak kształt nogi bardzo piękny. Lekko i wesoło chodziła pomiędzy grobami i tłomaczyła idącej za nią staruszce, duguenie. Bardzo mnie zainteresowała... Wesołość przy tej ułomności pięknie się wydawała, jakby przymuszona. Zdawało się, że pod nią smutne musiała ukrywać myśli, bo czegóżby przyszła na groby; zdaje się, iż ją musiałem trochę zainteresować, bo także w czarnym byłem ubrany tużurku, i byłem sam, i częstośmy się spotykali, choć jej nie szukałem. Bardzo była ładna, kiedy schodziła do mnie cyprysową aleją i czasem podnosiła głowę, a wtenczas słońca promień, zabłąkany w cyprysowym lesie, padał na jej twarz białą«.
Ile razy zdarzyło mi się być na cmentarzu Père Lachaise zawszem »oczyma duszy« widział drobną i chudą postać Słowackiego »w czarnym tużurku«, szukającego »smutków błahych, wiotkich, kruchych«, wśród tych cyprysów i nagrobków; nie przeczę jednak, że kiedy się jest na cmentarzu Père Lachaise, to więcej nierównie, aniżeli o twórcy Balladyny, myśli się o Chopinie, który tu spoczywa, a którego grób bodaj czy nie jest najsławniejszym ze wszystkich na tem wzgórzu: żaden, nie wyłączając grobów Musseta i Abelarda i Heloizy, nie bywa odwiedzany przez taką liczbę cudzoziemców, szczególniej przez Anglików (nie mówiąc już o Polakach), co le tombeau de Chopin.
Jest to pomnik z perłowego marmuru, otoczony gustownemi sztachetami z kutego żelaza. Na kwadratowym cokule siedzi Muza, pochylona, zapłakana, wsparta na złamanej lirze. Jako dzieło sztuki, jest to rzeźba liryczna, która, przetłomaczona na język poezyi, stałaby się rzewną elegią na śmierć Chopina, elegią, napisaną przez przyjaciela. W przedniej ścianie podstawy, na której także — obok imienia i nazwiska i daty śmierci — znajduje się wyryty napis à Fréd. Chopin ses amis, bieli się alabastrowy medalion z subtelnym profilem mistrza. Z boku, na prawej ścianie, czyta się następujące słowa: Frédéric Chopin, né en Pologne à Żelazowa Wola près de Varsovie. Fils d’un émigré français, Marié à M-elle Krzyżanowska, filie d’un gentilhome polonais. Po drugiej stronie znajduje się nazwisko I. Clesinger’a, twórcy pomnika, oraz rok 1850, w którym został wzniesiony.
Historya tego grobowca jest następująca. Otoczony licznem gronem przyjaciół i uczennic, Chopin dogorywał wśród ciężkich męczarni. Między osobami, co prawie nie odstępowały od jego łoża, była i córka pani Sand, piękna Solange, od niedawna poślubiona rzeźbiarzowi Clesingerowi... »Bedąc świadkiem tej powolnej i budującej agonii ludzkiego geniusza, który już widzi niebo, a jednak mimo to wyrywa się do ziemi, Clesinger, opuściwszy mieszkanie Chopina, udał się do swej pracowni, ażeby tam stworzyć pomnik, godny takiego przyjaciela. Jakoż duch tego Ariela fortepianu był przy nim, gdy rozgorączkowanemi rękoma zaczął lepić figurę ze złamaną lirą w ręku. Jest to śpiew konającego łabędzia, jest to dusza śpiewaka Preludiów, nachylająca się ku tej ponurej drodze do nieba, która się zwie grobem. Wystarczył mu jeden dzień, ażeby zacząć i skończyć tę figurę... Jako dzieło sztuki jest to rzecz pełna prostoty, smutku i szlachetności, a będąc piękną w pomyśle, odznacza się prawdziwą wielkością«. Tak pisał niejaki A. H. w czasopiśmie L'Artiste dnia 1 listopada 1849 roku (a więc nazajutrz po pogrzebie Chopina), jednocześnie zaś, z inicyatywy Kamila Pleyela, utworzył się komitet pod przewodnictwem słynnego malarza Delacroix, w celu wzniesienia pomnika nad grobem zgasłego mistrza. Zaczęto zbierać składki, a kiedy po bardzo niedługim czasie udało się zebrać wystarczający fundusz, zwró­cono się do Clesingera, ażeby zrobiony przez siebie w glinie projekt pomnika Chopina wykuł w marmurze... W pierwszą rocznicę śmierci niezapomnianego artysty, d. 17 października 1850 roku, pomnik ten, już ukończony całkowicie, został odsło­nięty i poświęcony. Dnia tego, przed południem, liczne grono przyjaciół i uczniów genialnego kompozytora, zgromadziwszy się w małej kaplicy na cmentarzu Père Lachaise, udało się pod przewodem księdza, po uprzedniem wysłuchaniu cichej mszy, na grób Chopina, w celu odsłonięcia pięknego dzieła Clesingera. Gdy opadła zasłona, na pomnik posypały się kwiaty i wieńce, aż wreszcie, po wspólnie odmówionej modlitwie, deputowany Franciszek Wołowski wystąpił z mową, ale był tak wzruszony, iż musiał poprzestać na wypowiedzeniu kilku słów zaledwie...[1]
Upłynęło odtąd pięćdziesiąt lat blizko, a muzyka Chopina pozostała nietylko ostatniem słowem muzyki fortepianowej, ale i jej najidealniejszą poezyą. Przybyszewski nazywa ją »metamuzyką«, widząc w niej bezpośredni wyraz duszy kosmicznej, niezależnej od mózgu i zmysłów...« Jest to poezya Słowackiego, przetłomaczona na język tonów, a jej nieśmiertelny twórca po­zostanie na zawsze, dopóki nie zbraknie ludzi subtelnych i skłonnych do marzycielstwa, jedną z najsympatyczniejszych i najpoetyczniejszych postaci w dziejach ludzkości, jednym z tych geniuszów, których się uwielbia i kocha zarazem, a kocha jakiemś uczuciem miękkiem, rzewnem, kobiecem...
Że tak jest, tego dowodzi n. p. grób Chopina, na którym ciągle różni wielbiciele składają świeże wieńce, świeże kwiaty. Któregoś dnia, kiedym przyszedł podumać przy tym grobowcu, znalazłem na nim, u stóp zapłakanej Muzy, wiązankę prześlicznych róż, które, rzucone na perłowe tło marmuru, miały w sobie jakąś dziwną poezyę... A była to część tej poezyi, która, tchnąc z tego pomnika, jednocześnie i wszystko, co go otacza, otula swym czarownym welonem: i okoliczne akacye, pruszące białym kwiatem, i poblizkie mirty i bluszcze.
Jakże pięknie musi tu być nocą, kiedy niebieskawe blaski księżyca, przeświecając przez gęstwę drzew, padają na ten po­mnik, na tę Muzę, niepocieszenie smutną, i na ten alabastrowy profil śpiewaka Nokturnów, i kiedy słowiki, poukrywane w sąsiednich gąszczach, zakłócają grobową ciszę nocną. Dziwna rzecz, ale zdaje się, iż przy tym grobie — przy tym jedynym — nie musi być straszno w nocy, nawet wtedy, kiedy zegary biją północną godzinę, nawet jesienią, gdy wiatr, targając bezlistnemi gałęziami drzew, świszcze pomiędzy mogiłami, kiedy po niebie ciągną złowrogie chmury, a w powietrzu migają nietoperze. Jeszcze i o takiej porze, wspierając się o żelazne ogro­dzenie tego pomnika, miałoby się wrażenie, przypuszczam, że się słucha jakiegoś dramatycznego Nokturnu Chopina, lub przejmującego Finału z Sonaty z Marszem żałobnym...
Grób Klementyny z Tańskich Hoffmanowej, wśród polskich grobów należący do najpiękniejszych na cmentarzu Père Lachaise, znajduje się przy Chemin Molière et Lafontaine. Ozdobiony biustem zacnej matrony i autorki, z ładną grupą dzieci pośrodku, posiada następujące napisy (wszystkie polskie): Klementynie z Tańskich Hofmanowej. Ziomkowie. 1848. W innem miejscu wyryto tytuły ważniejszych dzieł tej szlachetnej niewiasty: Pamiątka. Rozrywki. Kochanowski. O powinnościach kobiet. Krystyna. Pisma świeckie. Pamiętniki. Wreszcie, na przodzie pomnika, widnieje piękne i wymowne zdanie, które było godłem Hofmanowej: Wszystkie dzieci polskie są mojemi dziećmi. Tuż obok znajduje się pobożna prośba do »matek i dzieci«, ażeby zmówiły Zdrowaś Marya.
Hoffmanowa umarła w r. 1845, opłakiwana przez całe społeczeństwo, które w niej widziało i czciło matkę i przewo­dniczkę wszystkich kobiet i dzieci polskich. Jakoż zaprzeczyć się nie da, że całe jedno pokolenie kształciło się i urabiało na Pamiątce po dobrej matce i Rozrywkach dla dzieci. To też wszystkie pisma, krajowe i emigracyjne, wystąpiły z gorącymi ne­krologami, rozpisując się o dobroczynnym wpływie Hoffmanowej, o jej literackich i obywatelskich zasługach i t. d. Rzecz charakterystyczna: jedynym człowiekiem, który, choć poważał Hoffmanową, nie stracił krytycznego sądu o niej, był Słowacki, który pod wrażeniem jej śmierci, pisząc do matki, napisał między innemi, co następuje: »Umarła tu nam autorka nasza, dla dzieci niegdyś pisząca. Odpoczynek jej, ale nie pokój, bo jeszcze wiele czynić pozostaje; nawet ona sama wiele z tego, co uczyniła, sama wywrócić musi: tamy, przeciwko exaltacyi kładzione, serca przez nią na kluczyk od spiżarni zamknięte, a które klucz nieszczęścia będzie musiał otworzyć na nowo. Bo nie na samych tylko prawidłach moralności stoi anioł żywota, ale i skrzydła ma, które go częściej na powietrzu utrzymują, niż na nogach... Nie wiedząc, a sprotestantyzowała kobiety«.
Nie uczynił tego Teodor Morawski, znany dziejopis narodu polskiego, poseł, dyrektor spraw zewnętrznych, wreszcie wiceprezes Towarzystwa Historyczno-literackiego, który także jest pochowany tutaj; spoczywa pod skromnym nagrobkiem, w niedalekiem sąsiedztwie sławnego poety francuskiego, Casimire’a Delavigne. Stojąc nad grobem tego historyka i męża stanu, mimowoli myśli się o jego wspaniałych Dziejach narodu polskiego, które się czytało w młodzieńczym wieku, a które on pisał na wygnaniu, tutaj, w tym hucznym Paryżu.
W innej stronie znajduje się grób Dr. Seweryna Gałęzowskiego, sławnego profesora Uniwersytetu wileńskiego, później naczelnego lekarza wojskowego, a w końcu założyciela i pierwszego prezesa szkoły Batignolskiej. Piękny nagrobek zdobi brązowy biust nieboszczyka.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Niepodobna opisywać wszystkich grobów polskich, znajdujących się na cmentarzu Père Lachaise: jest ich tyle, że prawie w każdej alei trafia się na jakiś ozdobniejszy lub skromniejszy nagrobek z polskim napisem. Zbiorowy grób jest tylko jeden, założony przez Józefa Reitzenheima[2].
Mówiąc o grobach polskich, trudno nie wspomnieć o grobie Balzaka, tego — jak chce Taine — największego po Szekspirze znawcy duszy ludzkiej, który, pochowany na cmentarzu Père Lachaise, spoczywa wśród samych Polaków, wśród samych Rzewuskich i Mniszków, a obok swej ubóstwianej żony, Ewy z Rzewuskich 1° voto Hańskiej, do której pisał tak sentymen­talne listy...


II.

Kiedym w r. 1890 mieszkał w Paryżu, w Quartier Latin, jako student Sorbony, zdarzało się bardzo często, szczególniej na wiosnę, w maju, gdy piękna pogoda zniechęcała do siedzenia w domu, a ciepłe słońce wywabiało na świeże powietrze, że z tomem pism Słowackiego siadałem na imperial omnibusu Batignolles-Clichy-Odeon i jechałem na cmentarz Montmartre; tam bowiem, przy grobie autora Anhellego, znajdowałem to, czego o tej porze nie mogłem znaleźć w żadnym z ogrodów pary­skich, ani w prześlicznym Jardin du Luxemburg, ani w piękniejszym jeszcze, mnóstwem marmurowych posągów zdobnym, Parku Tuilleryjskim: mianowicie spokój i ciszę, ciszę, niezamąconą ani poblizkim zgiełkiem ulicznym, ani hałasem bawią­cych się dzieci, ani dźwiękami orkiestry wojskowej, ciszę, która mi pozwalała zapomnieć, że jestem w Paryżu, w której jedynym tonem głośniejszym był śpiew ptactwa, a której melancholię podnosiły wspaniałe zacienione aleje, łagodne powiewy wiatru, zapach kwitnących lip i akacyj. Wszystko to, wraz z mnóstwem plam świetlnych, mieniących się na ziemi, na marmurach grobów, strzeżonych przez zadumane cyprysy, miało swoją ogromną poezyę, bo nieprawdą jest, żeby cmentarze usposabiały ponuro, ażeby tam strach ogarniał człowieka. Może w nocy, ale w dzień, na wiosnę, kiedy drzewa są w pełnym rozkwicie, lub jesienią, kiedy pożółkłe liście przypruszają ziemię i groby, każdy cmen­tarz ma swoją poezyę, która jest smutną, to prawda, ale czyż prawdziwa poezya bywa wesołą?... Są ludzie, którzy na cmentarzu, w dali od życiowej wrzawy, czują się lepiej, niż wśród gwarnych zbiegowisk ludzkich; tutaj bowiem, w obrębie cmen­tarnego muru, gdzie całe pokolenia znalazły »wieczny odpoczynek«, i oni, zmęczeni życiem, odpoczywają chwilowo, znaj­dują psychiczne wytchnienie i odpoczynek dla nerwów. Nie brak i takich nawet, co na cmentarzach dają rendez-vous kobietom, by tam z niemi gruchać i romansować wśród mogił i krzyżów... Są i tacy, których atmosfera cmentarna, o ile idzie w parze z samotnością, usposabia do czytania poezyj. Jest to romantyzm, nie przeczę, romantyzm jednak, który, jeśli jest szczery, nie trąci romantyczną pozą, ma prawo obywatelstwa. Co do mnie, to muszę wyznać, że możność czytania — pół głosem — niektórych poezyj Słowackiego, szczególniej Anhellego, w pobliżu grobu Słowackiego, dostarczała mi niewysłowionej sensacyi, Anhelli zaś, czytany w takich warunkach, wydaje się dwakroć poetyczniejszym, dwakroć smętniejszym i rzewniejszym.
Bo Anhelli, to symbol i tragedya emigracyi, tej emigracyi, której znaczna część spoczywa na tym cmentarzu, a nad którą, jak owa Eloe w poemacie, unosi się mistyczny duch poezyi anhellicznej...
— A gdy się zbliżali ku cmentarzowi, Anhelli usłyszał hymn skarżących się mogił i jakoby skargę popiołów na Boga. Lecz skoro się jęki podniosły, Anioł, siedzący na szczycie wzgórza, skinął skrzydłami i uciszył je. I trzy razy to uczynił, albowiem po trzykroć rozpłakały się mogiły. I zapytał się Anhelli Szamana, co to za Anioł z białemi skrzydłami i ze smutną gwiazdą we włosach, przed którym ucichają grobowce... A Szaman, zapatrzywszy się w gwiazdy, rzekł: »A wiesz-li, kto to jest ten Anioł smutny na cmentarzu? Oto się zowie Eloe, a urodził się ze łzy Chrystusowej na Golgocie, z tej łzy, która wylana była nad narodami... Teraz Anielica ta jest wy­gnaną, jak wy jesteście wygnani, i ukochała mogiły wasze i piastunką jest grobowców, mówiąc kościom, nie skarżcie się, lecz śpijcie!... Przywyknij do niej za życia, albowiem będzie na mogile twojej stąpać przy blasku księżyca; przywyknij do głosu jej, abyś się nie obudził, gdy mówić będzie. Zaprawdę, że dla tych, co są smutni, ta kraina piękną jest i nie bezludną«.
Co się tyczy samego grobu Słowackiego, to jest to nietylko jeden z najpiękniejszych grobów polskich wogóle, ale nadto jest to prawdziwy grób poety, taki, jakiego nie mają nawet tacy sławni poeci, jak Heine lub Musset. Gdy nagrobek Heinego — o kilkadziesiąt kroków od grobu Słowackiego — po prostu woła o pomstę do nieba, tak jest skromny i zaniedbany, a grób Musseta — na Père Lachaise — ma za jedyną ozdobę un saule au cimetière, ocieniającą konwencyonalne popiersie autora Nocy październikowej, grobowiec Słowackiego, położony przy Avenue des Carrières, w 23-ej dywizyi, w jednej z najpiękniejszych alei cmentarza, przynosi zaszczyt Józefowi Reitzenheimowi, którego staraniem podobno został wzniesiony[3].
Bardzo być może, iż część tego zaszczytu przypada także i młodemu malarzowi francuskiemu, a serdecznemu przyjacielowi Słowackiego, Karolowi Pettiniaud Dubos, który zaraz po śmierci autora Króla Ducha zajął się wraz z późniejszym arcybiskupem warszawskim, Szczęsnym Felińskim, postawieniem pomnika na mogile Juliusza, a przytem sam narysował model pomnika. »Na odłamku skały stoi krzyż owinięty bluszczem; że jednak nie starczyło funduszów na jednolitą podstawę, wzgórek przeto ułożono z drobnych kamieni, które ząb czasu wkrótce rozsunął«[4]. Tak zapewniał w r. 1893 ks. arcybiskup Feliński, a słowa jego, lubo pisane w 44 lat po fakcie, mogą w tym razie posiadać większą wagę i znaczenie, aniżeli słynne »czterdzieści i cztery« z Mickiewiczowskich Dziadów. Bo nie należy zapominać, że ks. arcybiskup Feliński jest największym autorytetem, gdy chodzi o wszystko, co ma blizki lub dalszy związek ze śmiercią i pogrzebem Słowackiego. Jemu zawdzięczamy, że Juliusza nie pochowano — jak Schillera lub Mozarta — we wspólnej mogile, ale że wielki poeta i marzyciel spoczywa we własnym grobie, który już na wieki pozostanie jego własnością. Oto, co w tej sprawie pisał do mnie ks. arcybiskup Feliński, w swoim pięknym liście z grudnia r. 1894, który później ogłosiłem w Czasie krakowskim: »Fundusz pozostawiony przez Juliusza, był bardzo szczupły; żaden z nas dwóch (t. j. Feliński i Pettiniaud) dorzucić co doń nie był w stanie, odwołać się zaś nie było do kogo, bo czas naglił; trzeba więc było opędzić koszta pogrzebu tem, co zmarły zostawił. Przedewszystkiem chodziło nam o to, by go nie złożyć w grobie tymczasowym, wieczyste zaś miejsce, w odległej nawet dzielnicy cmentarza, kosztowało 500 franków, co wyczerpało większą połowę pozostawionej sumy. Trzeba więc było poprzestać na nie­zmiernie skromnym kondukcie (t. j. na najskromniejszym karawanie 9-ej klasy), zwłaszcza, że i na pomnik grobowy trzeba było coś zostawić. Poczciwy Pettiniaud obliczył wszystko co do centa, wszystko zamówił i opłacił...«[5] Z przytoczonego ustępu, jak nitka z kłębka, da się z łatwością wysnuć cała historya tego Juliuszowego grobu, historya, w której najprzód odegrali zaszczytną rolę »poczciwy Pettiniaud« i Feliński, świadkowie ostatnich chwil poety, a następnie Józef Reitzenheim, pani Becu i — według Aëra — pani Cora Chamfleury, niegdyś Cora Pinard. Felińskiemu i Pettiniaud należy się niewypowiedziana wdzięczność »za te dwa metry ziemi, zakupione na wieczne czasy na cmentarzu Montmartre«[6], jeżeli przypomnimy sobie, że Schiller spoczął we wspólnym dole, pochowany przez religijno-cechowe bractwo cechu krawieckiego, (co nie przynosi zaszczytu Goethemu), a Mozarta złożono w grobie za 2 złr. 26 cnt., w grobie, który, nieodznaczony żadnym krzyżem ani tablicą, przekopano wkrótce, tak, iż dzisiaj nie wie nikt zgoła, gdzie spoczywa nieśmiertelny twórca Don Juana i Requiem. Pod tym względem jesteśmy szczęśliwsi od Niemców. Szkoda, że i nie pod innymi jeszcze!... Powiada ks. arcybiskup Feliński, że dla­tego musiano poprzestać na niezmiernie skromnym pogrzebie, bo »i na pomnik grobowy trzeba było coś zostawić«. Jaki wniosek daje się wyciągnąć z tych słów? Oto, że pomnik, wy­konany według rysunku Pettiniaud, ów »ładny choć nietrwały pomnik«, z krzyżem na odłamku skały, oplecionym bluszczem, był pierwszym nagrobkiem Słowackiego, nagrobkiem, który »ząb czasu wkrótce rozsunął«, a więc nie tym nagrobkiem, który stoi obecnie: ten jest drugim z rzędu, wzniesionym na miejscu pierwszego; tamten wznieśli Feliński i Pettiniaud, za pieniądze poety samego; ten powstał »staraniem p. Reitzenheima«, który już niejeden podobno pomnik wzniósł na cmen­tarzu Montmartre, a zdaje się nie ulegać wątpliwości, że naj­większa suma, która umożliwiła Reitzenheimowi wzniesienie tego pomnika, pochodziła od matki Juliusza, od pani Becu. W Życiu matki Słowackiego, skreślonem przez dobrze poinfor­mowanego Bolesława D... Rz..., a wydrukowanem w rok po śmierci pani Becu, w Dzienniku literackim lwowskim z d. 22 lipca 1856 r., czytamy między innemi, co następuje: »Otoczywszy się wszelkiemi pamiątkami zmarłego syna, ś. p. Salomea Becu w nich tylko żyła, a przesiadając zawsze nad medalionem, wyobrażającym rysy pięknej postaci jego, wykonanym z brązu przez Oleszczyńskiego, zbierała i porządkowała jego listy i pisma, odczytywała je... lecz nigdy o nim nie mówiła. Kiedy po zmarłej ciotce swojej odziedziczyła wraz z bratem swoim, Teofilem Januszewskim, piękną majętność Ubień, niedaleko Lwowa położoną..., otrzymawszy paszport, pojechała do Galicyi. We Lwowie przebyła zimę, a mając paszport, powzięła zamiar zobaczyć grób syna... Udała się więc do Paryża, i tam, pozbierawszy wszystkie pozostałe po nim pamiątki i postawiwszy mu wspaniały na grobie pomnik, kazała w wielu egzemplarzach zdjąć z niego dagierotyp, dla rozdania na pamiątkę krewnym i przyjaciołom. Wróciła do Krzemieńca i tam do końca życia swego zamie­szkała...« Jak z tem pogodzić wiadomość, że pomnik Słowackiego wzniesiono »staraniem p. Reitzenheima«? Zważywszy, że Józef Reitzenheim w r. 1848 poznał się z panią Becu we Lwowie[7] i że pani Becu, kiedy po śmierci Julka przyjechała do Paryża, z pewnością komunikowała się z Reitzenheimami, w których domu Słowacki bywał tak częstym gościem: jest się upoważnionym do przypuszczenia, że pani Becu dała pieniądze, potrzebne na wzniesienie grobowca, a Reitzenheim, jako specyalista od grzebania emigrantów, zajął się wzniesie­niem tego pomnika[8]. Bo trudno przypuścić, aby pani Becu tak długo bawiła w Paryżu, dopóki nie był gotowy pomnik na grobie Juliusza, co z pewnością trwało dość długo. Owe dagierotypy zaś, o których wspomina Bolesław D... Rz..., mógł z polecenia pani Becu kazać porobić Reitzenheim. Wszystko to jest bardzo naturalne: tak naturalne nawet, że już mniej prawdopodobną wydaje się romantyczna legenda, która aż do ostatnich czasów jeszcze krążyła wśród emigracyi paryskiej, a spisana przez Aëra (Rzążewskiego) w jego niefortunnej powieści z życia Słowackiego p. t. Miłość poety; głosi ona, że kiedy miano wznieść nagrobek dla Słowackiego, pani Chamfleury «hojnym sypnęła datkiem«. Tą panią Chamfleury była owa poetyczna Cora Pinard, która się tak namiętnie kochała w Słowackim w r. 1832. Jest to bardzo piękna legenda, cóż, kiedy mimowoli rodzi się zapytanie: w jakim czasie mogła pani Chamfleury »hojnym sypnąć datkiem»? Czy zaraz po śmierci Juliusza, t. j. zaraz po pogrzebie, na którym — jak głosi ta sama legenda — widziano ją »zakwefioną«, idącą za skromnym karawanem. Gdyby tak było istotnie, toby może Feliński i Pettiniaud nie rozporządzali tak małym funduszem, że »nie starczyło na jednolitą podstawę, lecz musiano ułożyć wzgórek z drobnych kamieni...« Albo ów »hojny datek«, którym sypnęła pani Cham­fleury, nie musiał być tak »hojnym«, jak chce legenda, albo pani Chamfleury »sypnęła« nim później dopiero, powiększając fundusz pozostawiony przez panią Becu. Ostatnie przypuszczenie nie jest nieprawdopodobne, bo ruchliwy Reitzenheim bardzo łatwo mógł dotrzeć do pani Chamfleury. Jest to prawdopodobniejszem nawet, niż legenda o bytności »zakwefionej« Kory na pogrzebie poety[9], jeśli się zważy, że pani Chamfleury mieszkała w Passy, gdzie z trudnością mogła się dowiedzieć o śmierci Słowackiego. Chybabyśmy przypuścili jakiś nadzwyczajny przypadek, przypadek w rodzaju tego, który sprawił — jak chce Władysław Mickiewicz — że autor Grażyny dowiedział się o śmierci Juliusza dopiero nazajutrz po pogrzebie.
W każdym razie, jakiekolwiek okoliczności towarzyszyły wzniesieniu pomnika na grobie Słowackiego, pomnik jest, a odnowiony w r. 1894 »staraniem Komisyi opieki nad grobami polskimi w Paryżu« (co zbyt szumnie, mojem zdaniem, zazna­czono na białej specyalnej tablicy, zajmującej cały przód grobowca), najzupełniej wytrzymuje porównanie z innymi grobami poetów, nie wyłączając grobów Shelleya i Keatsa, od których jest znacznie piękniejszym i ozdobniejszym.
Na szerokiej podstawie, podobnej do sarkofagu, wznosi się rodzaj skalistego wzgórka poukładanego z wielkich kamieni, a zakończonego dużym, szerokim i gładkim krzyżem kamiennym. Na skale, pod krzyżem, leży kilka grubych książek, do połowy przesłoniętych wieńcem laurowym, który znów przesłania poetyczna harfa, pewno ta sama o której jest mowa w Lilli Wenedzie. Za harfą, w dziupli skalnej, siedzi sowa, symbol mądrości; o harfę zaś, z prawej strony, opiera się krągły medalion z pięknym profilem poety, wykonanym przez Oleszczyńskiego. Po skale wije się bluszcz, wyglądający z za medalionu. Poniżej leży, niby od niechcenia rzucony na skałę, zwój papieru, do połowy rozwinięty, a na nim widnieją tytuły niektórych utworów Słowackiego, Anhelli i Bogarodzica między innemi. Na jednym z głazów, najbardziej wysuniętym na przód pomnika, czytamy:

Jules Słowacki
Né le 25 Aôut 1809
Décédé le 3 Avril 1849.

Jak przystało na wielbiciela i biografa Słowackiego, mogiłę tę, zawsze obłożoną świeżymi wieńcami i spowitą w bluszcz, odwiedzałem bardzo często; a przechadzając się po długiej cienistej alei, przy której, po prawej stronie, w cieniu olbrzymiej lipy, spoczywa ów wielki poeta-marzyciel, najczęściej do­świadczałem tego samego uczucia, któremu on dał tak rzewny wyraz w początkowych strofach Grobu Agamemnona:

Serce zasnęło, lecz śni. Jak mi smutno!
O, jak daleko brzmi ta harfa złota,
Której mi tylko echo wiecznie słychać.

Tu świerszcze polne, pomiędzy kamienie
Przed nadgrobowem pochowane słońcem,
Jakby mi chciały nakazać milczenie,
Sykają. Strasznym jest rapsodu końcem
Owo sykanie, co się w grobach słyszy...

Tak więc, to los mój, na grobowcach siadać
I szukać smutków błahych, wiotkich, kruchych...

.....................
.....................
.....................

Naprzeciwko grobu Słowackiego, po drugiej stronie tej samej alei, znajduje się grób Izydora Sobańskiego. Jest to grobowiec w formie rzymskiego sarkofagu. Poczerniały od starości, bardzo zaniedbany, otoczony zardzewiałemi i poszczerbionemi sztachetkami z kutego żelaza, odznacza się tem jedynie, że nosi lapidarny napis: La XVI année de l'émigration polonaise. Jest coś Dantejskiego w tych kilku słowach... Niemniejszą wymowę posiada proste zestawienie dwóch dat, że mąż, który spoczywa pod tym kamieniem, urodził się w r. 1796 en Pologne, umarł zaś à Paris w r. 1847. Dziwna powaga i smutek wieją z tych omszałych liter...
Daleko piękniejszym pod względem zewnętrznego wy­glądu, a naprawdę poetycznym, jest grób Mieczysława Kamień­skiego, stanowczo najefektowniejszy ze wszystkich grobów polskich na Montmartre. Grób to żołnierza poległego na polu chwały.
Syn pułkownika Mikołaja Kamieńskiego, serdecznego przyjaciela Słowackiego, a sławnego apostaty Towianizmu, był to młodzieniec genialnych zdolności. Choć mógł zostać poetą, bo miał pierwszorzędny talent literacki (czego do­wodzą jego papiery pośmiertne), wybrał zawód żołnierza, bo wolał pójść śladem swego dzielnego ojca-pułkownika, który zdobył sobie krzyż virtuti militari, oraz medal włoski al valore militare. Urodzony we Francyi, jako syn emi­granta, wstąpił, jako wolontaryusz, do legii cudzoziemskiej, a kiedy a w r. 1859 wybuchła wojna włoska, poszedł walczyć za wolność i niepodległość Włoch. Poszedł i zginął! Śmiertelnie raniony w bitwie pod Magentą, umarł w Medyolanie, w szpitalu, na ręku ojca. Ten ostatni, opłakując zgon swego jedynego syna-bohatera, napisał po francusku wzruszającą książeczkę p. t. La mort d’un soldat, w której opowiedział koleje życia Mieczysława, a zarazem ogłosił kilka fragmentów z jego pism, także pisanych po francusku; albowiem taka już jest dola dzieci emigrantów, że choć się uważają za Polaków, po polsku mówią źle albo wcale, a dobrze władają tylko językiem francuskim. I Mieczysław Kamieński, choć w nim dusza i serce były polskie, wysłowić się i wypisać umiał tylko po francusku. Wszystko za to, co pisał, było o Polsce, o niedoli i smutkach emigracyi, o smutkach zwłaszcza, prawie tragicznych, dzieci emigrantów, zrodzonych na wygnaniu. Niektóre myśli, w tych pismach zawarte, a przytoczone w pomienionej książeczce (przeznaczonej, jako nagroda pilności dla uczniów szkoły batignolskiej), są nadzwyczaj głębokie i trafne, a wyrażone z takim rzewnym liryzmem, że tylko poeta może tak wzruszać swojemi rozmy­ślaniami.
Grobowiec tego młodego żołnierza-poety, który mu wystawili rodzice, dowodzi, jak go kochali. Na podstawie kamiennej, obrosłej bluszczem, umiera młody żołnierz francuski. Jest to prześliczny odlew brązowy, prawdziwe dzieło artysty. Jest to portret Kamieńskiego. Na podstawie, dookoła, znajduje się szereg napisów polskich i francuskich. Miecislas Kamieński, jeune Polonais, Soldat volontaire français, Tué à Magenta, Fils unique des parents exilés. — Przyjm, Panie, trud, boje i życie nasze w ofierze... Je meurs calme, polonais et chretien. Adieu réves illusions, vanités!!! (Ses derniers mots). Za pomnikiem, w obrębie kamiennego ogrodzenia, stoi piękny krzyż z białego marmuru, pod nim zaś, na kamiennem wzniesieniu, widać prawdziwe arcy­dzieło z śnieżno-białego alabastru: na pięknej poduszce, otoczona wieńcem wawrzynu, leży prześliczna głowa zmarłego młodzieńca, z orderem Legii honorowej na piersiach. Jest to wierna podobizna Kamieńskiego, podobizna, będąca — dla mnie przynajmniej — wymarzoną głową Hamleta. Dokoła stoi mnó­stwo doniczek i wazonów z kwiatami, pod którymi spoczywają trzy trumny: syna i rodziców. Z napisów, wyrytych na tylnej ścianie pomnika, okazuje się, że rodzice przeżyli swego jedy­naka: ojciec, heureux d’avoir réjoint son fils, zmarł w styczniu r. 1873, jako 74-letni starzec (ur. 6 grudnia 1799), matka zaś, née comtesse Potocka, zmarła dopiero w maju 1894 r., dans sa 84-me année.
W tej samej alei znajduje się piękne mauzoleum marmurowe, będące grobem rodziny Sapiehów. Jest to najbogatszy z grobów paryskich polskich.
Bez porównania skromniejszym jest grób Bohdana Zaleskiego, spoczywającego w gronie swoich najbliższych, pomiędzy bratem, Józefem Janem Zaleskim, majorem wojsk polskich, zmarłym w r. 1864, i żoną, Zofią z Rosengartenów, zmarłą d. 23 lutego 1868 r. »w 44 lecie życia«. Zwykły to grób rodzinny: patrząc nań, całkiem się nie ma wrażenia, że pod tym żelaznym, bardzo niegustownym krzyżem ażurowym, zdo­biącym banalny pomniczek, spoczywa poeta, tak wysoko ceniony za życia, tak uwielbiany przez Mickiewicza, a tak lekce­ważony przez Słowackiego.
Kiedym stał nad grobem tego »lirnika Ukrainy«, wsparty o żelazne sztachety, i kiedym czytał na białej marmuro­wej tabliczce, ujętej w żelazne ramki, wypisane czarnemi literami:

Bohdan Zaleski
1802—1886.
mimowoli przyszło mi na myśl: czyj sąd ostoi się przed bezwzględnym wyrokiem czasu: Słowackiego czy Mickiewicza? Chyba Słowackiego...

Z pomiędzy grobów t. z. zbiorowych, których na cmentarzu Montmartre znajduje się aż dziesięć, a pod którymi spoczywa do trzydziestu trumien pod każdym, najpiękniejsze są dwa, wzniesione przez marszałka Stępowskiego: oba kamienne, z czasem pomalowane olejno. Jeden jest w postaci wysokiego katafalku, na którym, wsparta na kaskach, hełmach, armatach, sztandarach, bębnach, karabinach, rzymskich pancerzach i tarczach, stoi ogromna trumna, cała pokryta nazwiskami samych wojskowych; drugi ma kształt greckiej kapliczki, a wśrodku niej, pomiędzy kolumnami, widać gruby krzyż gotycki. Na każdej z kolumn tego pomnika, wzniesionego w r. 1861, wy­ryto po jednem nazwisku, a są to wszystko nazwiska ludzi niepospolitych, zasłużonych krajowi, posłów na sejm, dzielnych obywateli, uczonych i kapłanów. Na dachu widać orła... Po bo­kach kilka napisów łacińskich i jeden francuski... Aleja, przy której wznoszą się te dwa pomniki, nazywa się od nich Alée des Polonais.
Zaraz za nimi, w tej samej 17 dywizyi, na samym początku t. z. Alée des Gardes, wznoszą się dwa inne groby zbiorowe: jeden w formie okrągłej kolumny, strzaskanej pośrodku, na której widnieje napis pod krzyżem: Memoriae Polonorum; drugi w formie obelisku, wspartego na kulach armatnich, a zakończonego niewielkim krzyżykiem. Mnóstwo nazwisk, pomiędzy któremi spotyka się i znane bardzo, pokrywa wszystkie boki obu pomników... Joachim Lelewel także jest pochowany na cmen­tarzu Montmartre: spoczywa w grobie zbiorowym, najstarszym ze wszystkich grobów tego rodzaju. Grobowiec ten, założony w r. 1839, fundacyi jen. Gawrońskiego, przedstawia się w formie czworoboku, ozdobionego herbami polskimi, oraz szeregiem nazw miejscowości, jak Grochów lub Ostrołęka, będących widownią głównych bitew w roku 1831... Co się tyczy Lelewela, to o jego schyłku życia i śmierci tak pisze w swych wspomnieniach Edward Siwiński: »Lelewel mieszkał w Brukselli, gdyż pobyt w Paryżu był mu wzbronionym. Gdy po­padł w ciężką a już ostatnią chorobę, przyjaciel jego a towarzysz z uniwersytetu wileńskiego, Dr. Seweryn Gałęzowski, (który, zrobiwszy znaczny majątek w Meksyku, osiadł w Paryżu) zajął się natychmiast Lelewelem, uchylenie zakazu pobytu u rządu wyjednał, sam gasnącego Lelewela do Paryża sprowadził, w mieszkaniu swojem umieścił i najtroskliwszem staraniem otoczył... Pochowano Lelewela w jednym ze wspólnych polskich grobów, bo wszyscy ci mężowie, co w nich spo­czywają, jak byli towarzyszami dobrowolnego tułactwa, tak i w mogile towarzyszami pozostać pragnęli«[10].






  1. Zob. korespondencyę z Paryża do londyńskiego John Bull’a, w numerze z d. 26 paźdz. 1850 r.
  2. Oto kilkanaście wybitniejszych nazwisk Polaków, spo­czywających na cmentarzu Père Lachaise: Tadeusz Tyszkie­wicz (jenerał i senator), Ludwik Nabielak, jenerał Wysocki, Stanisław Komar (ojciec Delfiny Potockiej), Michał Tyszkiewicz, Adolf Cichowski, Aleksander Tys (naczelny prokurator Senatu Królestwa Polskiego), Ludwik Wołowski (senator i członek Akademii Francuskiej), Ksawery Szlenker, i wielu innych.
  3. Polska w Paryżu (Paryż, 1889), str. 19.
  4. Z listu ks. arcybiskupa Felińskiego, cyt. w art. Leopolda Méyeta p. t. Mogiła na Montmartre. Zob Gazeta Lwowska, nr. 193 z d. 23 sierpnia 1896.
  5. Zob. w feljetonie Czasu z d. 13 lipca 1895 (nr. 158).
  6. L. Méyet, Op. cit.
  7. Zob. Listy Słowackiego, II, 202.
  8. Według czyjego rysunku? To pytanie musi pozostać bez odpowiedzi. Może Reitzenheim poprosił malarza Pettiniaud, ażeby narysował model pomnika? Bądź co bądź, jest to przypuszczenie jedynie, ale przypuszczenie prawdopodobne...
  9. Tygodnik Illustrowany z r. 1885.
  10. Gazeta Warszawska, nr. 53 z r. 1897. I na cmentarzu Montparnasse znajduje się kilkanaście grobów polskich; z tych dwa są zbiorowe. W pierwszym, dawniejszym, spoczywa major Straszewicz; w drugim zaś, założonym przez Komisyę Opieki nad grobami polskimi, spoczywają: Leonard Rettel, Cypryan Norwid, poeta i w. i. Na tymże cmentarzu spoczywa sławny jenerał Mierosławski, który, jeżeli położył jaką zasługę, to chyba tę tylko, że natchnął Klaczkę do napisania nieporównanego Katechizmu Nierycerskiego... W każdym razie spoczywa pod ładnym nagrobkiem, ozdobionym popiersiem dłuta Cypryana Godeb­skiego. Tutaj też, w grobie Lewenhardów, spoczywa Henryka Pustowojtow, »pełna odwagi, energii i poświęcenia«, zmarła w r. 1881. Nieopodal znajduje się grób Cypryana Godebskiego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Hoesick.