Gospoda pod Aniołem Stróżem/XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Sophie de Ségur
Tytuł Gospoda pod Aniołem Stróżem
Rozdział Dramat
Wydawca Wydawnictwo Księgarni K. Łukaszewicza
Data wyd. 1887
Druk Drukarnia „Gazety Narodowej“
Miejsce wyd. Lwów
Tytuł orygin. L'auberge de l'Ange Gardien
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.
Dramat.

Podróż nietrwała długo; rankiem nasi trzej wędrowcy opuścili Bagnoles a już około południa przybyli do Lomnigny, ale nie pieszo, jak to miało miejsce poprzednio.
Pani Blidot, Elfy, Jakób i Paweł, wybiegli naprzeciwko nich z otwartemi rękami, uprzedzeni bowiem byli o dniu powrotu.
Moutier przedstawił Derigny pani Blidot i Elfy a skoro obu chłopców również do niego przyprowadził, żołnierz uściskał ich serdecznie i co najmniej z dziesięć razy ucałował, był nawet tak wzruszony, że się oddalił do innego pokoju a za nim poszedł Moutier wraz z chłopcami.
— Co ci jest przyjacielu, pytał Moutier, co cię tak wzruszyło?
— Mój Boże! Mój Boże! zawołał Derigny. Boże daj mi siłę do przecierpienia tej próby. O moje dzieci! Moje dzieci!
Jakób zbliżył się do niego ze łzami w oczach wpatrywał się długo w jego oblicze i przeciągając ręką po czole! dodał:
— To samo wołał nasz ojciec? gdy się od nas oddalał:
— Jak ci imię kochany chłopcze? zapytał Derigny.
— Jakób.
— A twemu bratu?
— Paweł.
Derigny wydał stłumiony krzyk i chciał postąpić krok, ale byłby niezawodnie upadł gdyby go Moutier nie podtrzymał.
— Powiedz mi na miłość boską, rzekł Derigny czy właścicielka tej gospody jest ich matką?
— Tak, odpowiedział Paweł.
— Nie, krzyknął Jakób, Paweł o niczem nie wie bo był wtenczas bardzo malutki; nasza matka już od dawna umarła i pani Blidot zastąpiła wprawdzie jej miejsce, jest bardzo dobrą, ale nie jest naszą rzeczywistą matką.
— A wasz ojciec? pytał znowu Derigny, głosem drżącym ze wzruszenia.
— Nasz ojciec? powtórzył Jakób. Biedny to człowiek, uprowadzili go od nas żandarmi.
Jakób jeszcze nie dopowiedział swego zdania, gdy Derigny pochwycił ich obu w swoje ramiona, wydając tak przeraźliwy krzyk, że przybiegł na to generał i obiedwie siostry. Biedny Derigny chciał coś mówić ale mu wyrazy zamarły na ustach, padł na podłogę zemdlony trzymając dzieci w swych objęciach.
Moutier pospieszył z pomocą biedakowi, a obie siostry dopomagały do odebrania mu dzieci.
Kiedy Jakób nareszcie mógł mówić zawołał:
— To jest mój ojciec! Mój nieszczęśliwy ojciec, zaraz go poznałem, jak tylko zawołał: Moje biedne dzieci! a głównie wtenczas kiedy nas przycisnął do swych piersi, bo tak samo uczynił, jak przyszli po niego żandarmi.
Krzyk, jaki wydał Derigny, sprowadził sąsiadów do gospody pod Aniołem Stróżem, obstąpili go dokoła i poczęli zadawać rozmaite pytania.
— Co to się stało? zapytała jakaś poczciwa kobieta.
— Ten człowiek zapewne umarł z głodu, dodał drugi.
— Dla czego płaczą dzieci?
— Z litości, bo to rzeczywiście straszna rzecz widzieć człowieka umierającego przy drzwiach z głodu.
— Przypatrzcie się temu grubemu panu, jak się ruszy, wszystkich zetrze na proch.
— To ten sam, którego Bournier zamordował.
— Jakimże znowu sposobem przywrócony został do życia.
— Ten wysoki żuaw woził go do kąpieli i wnet też powrócił do zdrowia.
— No, no, jak moja ciotka umrze, z pewnością nie zawiozę jej do kąpiel.
Derigny wciąż leżał bez przytomności, pomimo energicznych usiłowań generała, który trząsł go za ręce, że o mało mu nie połamał palców, pomimo że mu na twarz buchał dymem z fajki, od którego nawet niedźwiedź byłby się udusił, pomimo że nalał mu na głowę tyle wody, iż nawet dziecko można było w niej wykąpać. Żaden przecież z tych środków wcale nie podziałał.
Zaniepokojony tak długiem mdleniem już Moutier chciał pobiedz po proboszcza, gdy tenże właśnie nadszedł, przecisnąwszy się przez zbite przy drzwiach tłumy.
— Co tu się dzieje? zapytał. Powiedziano mi że jakiś człowiek umarł. Dlaczego wcześniej mnie nie przywołano?
— To tylko omdlenie księże proboszczu odpowiedział Moutier. Człowiek ten skutkiem niespodziewanej radości nagle omdlał.
Proboszcz ukląkł przy omdlałym, dotknął jego pulsu, wsłuchał się w bicie serca, i słysząc jak oddycha powstał z uśmiechem na ustach i rzekł:
— Nie ma niebezpieczeństwa; weźcie go ztąd i połóżcie na łóżko; skropcie mu skronie i twarz octem i przygotujcie mu trochę kawy.
Po udzieleniu takiej rady, proboszcz oddalił się, uważał bowiem, że jest zbytecznym.
— Mój zacny panie Moutier, rzekł Jakób, pozwól mi uratować mego ojca, zanim umrze; o proszę, bardzo proszę pana. Ciocia nie chce mi na to pozwolić.
Żołnierz odwrócił się i ujrzał rzeczywiście Jakóba klęczącego przy Elfy i błagającego ją ze łzami w oczach.
— Chodź mój biedny chłopcze i ucałuj twojego ojca, nie potrzebujesz się jednak obawiać, bo on nie umrze; za kilka chwil on cię sam także uściska i przyciśnie do serca.
Jakób spojrzał z wdzięcznością na Moutier, a nachyliwszy się nad Derignym ucałował go serdecznie kilkanaście razy.
Jakby rzeczywiście potrzebował pieszczoty syna, Derigny natychmiast otworzył oczy a ujrzawszy Jakóba zebrał wszystkie siły i podniósłszy się przycisnął go do serca.
Moutier dopomógł mu do powstania a tak nieszczęśliwy ów człowiek mógł teraz ściskać i całować, swoje oddawna nie widziane dzieci.
W pierwszej chwili, Derigny odzyskawszy przytomność czuł się zawstydzonym, że zwracał na siebie ogólną uwagę; wziął tedy obu chłopców za ręce i udał się z nimi ku dalszemu pokojowi.
Tu rzucił się na krzesło, wpatrywał się z czułością na Jakóba i Pawła, którzy go trzymali za szyję i całował ich serdecznie.
Wówczas rzekł do otaczających go.
— Przebacz pan, panie generale, przebaczcie wszyscy, byłem tak wzruszony, tak szczęśliwy, że nareszcie odnalazłem te biedne moje dzieci, że jak kobieta zemdlałem. Moje drogie, kochane dzieci! Jakimże to sposobem stało się, że was odnajduję w towarzystwie matki, ciotki i waszego zacnego przyjaciela?
Przy tych słowach zwrócił się do obu kobiet i do Moutier.
— Jest tu aż dwóch zacnych przyjaciół, ojcze, rzekł Jakób, pan generał i nasz kochany Moutier.
Derigny usłyszawszy imię ojca doznał rozkosznego drżenia serca.
— Tak samo, jak jeszcze byłeś malutki, wymawiałeś ten wyraz ojciec, dzisiaj brzmienie głosu twego wcale nie zmieniło się; wyraz ten dźwięczy w twoich ustach jak dawniej.
— Mój kochany przyjacielu, odezwał się teraz generał widocznie wzruszony, cieszę się niewymownie, że cię widzę szczęśliwym. W istocie sprawia mi to większą radość... niżbym ja doznał... poślubiając od razu wszystkie dziewczęta którym oświadczyłem się w Bagnoles. Więcej się czuję zadowolonym, niż gdybym Moutier, Elfy i wszystkich tutaj przysposobił sobie za moją własną rodzinę.
Wówczas Derigny powstał a czyniąc honor wojskowy, rzekł:
— Serdecznie za to dziękuję panu generałowi.
Potem zaś dodał.
— Jakim się to jednak stało cudem, że w miejscu o dwadzieścia mil oddalonym od domu, w których zostawiłem moje dzieci, tu ich znajduje?
— Dobry, miłosierny Bóg zesłał nam poczciwego Moutier, który ich tutaj przyprowadził, odpowiedziała pani Blidot.
— I Matka Boska, drogi ojcze, do której się zawsze modliłem, jak mi to nakazywała moja zmarła matka.
— Czy też przypominasz ją sobie, kochany Jakóbie? zapytał Derigny.
— Bardzo dobrze, ojcze, tylko rysy jej twarzy zatarły się już w mojej pamięci; przedstawia się mi ona tak blada ale tak blada, że kiedy myślę o tem strach mię często zdejmuje.
Derigny uściskał go w milczeniu, wydając głębokie westchnienie.
— Czy znowu jesteś smutny ojcze, choć nas widzisz przy sobie? zapytał Jakób.
— Myślę o naszej matce, kochany chłopcze, jej to modłom zapewne zawdzięczacie, że się tu znajdujecie. Mój dobry Moutier, jakim sposobem zapoznałeś się z mojemi dziećmi?
— Opowiem ci to przy kolącyi, odpowiedział Moutier.
— A ty, rzekł na to generał, w jaki to szczególny sposób zmuszony byłeś opuścić swoje dziatki i czemu przypisać że powróciwszy z krymskiej wojny, nie znalazłeś nikogo, co by ci mógł o nich donieść.
— Nie mam nikogo z rodziny, ani rodziców, ani brata, ani siostry, odparł Derigny. Jeżeli pan generał pozwolisz opowiem panu moją historyą, jest ona bardzo smutna, ale krótka.
Byłem jedynem dzieckiem moich rodziców utraciwszy ich bardzo wcześnie, wychowywałem się u babki. I ta dobra kobieta wkrótce rozstała się z tym światem. Moja żona także była sierotą i również znajdowała się na opiece u nieboszczki mojej babki. Po jej śmierci, pozostaliśmy sami, ja i Małgorzata. Wyciągnąłem los do wojska, wprawdzie do rezerwy dla tego też nie obawiałem się wcale, aby mię kiedykolwiek powołano do służby.
Kochałem Magdalenę, ona też odpowiedziała mi wzajemną miłością i pobraliśmy się ze sobą. Ja miałem wówczas lat 21, ona zaś 16. Żyliśmy bardzo szczęśliwie, zarabiałem jako mechanik dostateczne fundusze na utrzymanie; małżeństwu naszemu Bóg błogosławił, zsyłając nam tych dwoje dzieci. Jakób miał tak dobre serce, że często poruszał nas do łez. Niestety! rozeszły się wieści, dowiedziałem się że wzywają do rezerwy; moja biedna Małgorzata zmartwiła się bardzo, płakała po dniach i po nocach; jeżeli będę zmuszony odjechać ona z temi dwoma aniołkami pozostanie w najokropniejszej nędzy; zdrowie jej znacznie osłabło; otrzymałem wkrótce marszrutę, gdzie mianowicie mam się udać dla spotkania mego pułku.
Boleść Małgorzaty przyprowadzała mię do szaleństwa; straciłem zupełnie głowę; sprzedaliśmy nasze sprzęty i odjechaliśmy, aby tym sposobem ochronić od pójścia do wojska; pozostawało mi zaledwie sześć miesięcy do wysłużenia przepisanych lat i byłbym wolny.
Szliśmy częścią piechotą, częścią jechaliśmy na wozie; nareszcie przybyliśmy do pięknej miejscowości, o dwadzieścia mil odległej od naszej wioski; nająłem odosobniony domek i żyliśmy prawie w nędzy ukryci, ponieważ staraliśmy się oszczędzać fundusze a nie mieliśmy odwagi szukania jakiej pracy; moja żona coraz czuła się słabszą, nareszcie umarła, mówił Derigny, cichym drżącym głosem, pozostawiwszy mię z dwoma aniołkami, z temi dwoma sierotami, których należało pielęgnować i żywić.
W czasie pobytu naszego w tym domku, nie chcąc zupełnie zawierać żadnych znajomości, zaledwie tylko chodziliśmy na msze do kościoła w niedzielę i w większe uroczystości; bladość mojej żony, grzeczność moich dziatek zwróciła ogólną uwagę; kiedy czuła się bardzo już chora, poprosiliśmy ks. Proboszcza który nas kilkakrotnie odwiedzał. Po jej śmierci, musiałem pójść do merostwa, zameldować o tem i powiedzieć właściwe nazwisko. W trzy tygodnie później, właściwie w dniu, kiedy moim dzieciom oddałem ostatni już kawałek chleba i postanowiłem wyszukać sobie koniecznie jakiej roboty, zostałem aresztowany przez żandarmów i zmuszony do opuszczenia biednych dzieci, mimo łez, mimo błagań pokornych.
Przebywszy do korpusu zostałem przedewszystkiem skazany na więzienie, za niestawienie się do szeregów, w właściwym czasie. Jeden z żandarmów przyrzekł mi że powróci i że się zajmie mojemi dziećmi, jak się jednak pokazało już ich w domu nie zastał.
Skoro nareszcie mnie uwolniono z więzienia prosiłem o urlop, dla dowiedzenia się o moich dzieciach a następnie dla pomieszczenia ich pomiędzy dziećmi żołnierskiemi. Mój pułkownik, człowiek bardzo zacny, zgodził się, lecz niestety przybywszy do Korbiniec nie znalazłem ich a nawet i ślad o pobycie także zaginął; nikt ich wcale nie widział; przebiegałem dniem i nocą po całej okolicy, zwracałem się nawet do żandarmerji, do policji miejskiej i wiejskiej, wszystko nadaremnie. Musiałem połączyć się tedy z pułkiem na południu, nie wiedząc zupełnie co się stało z moimi najukochańszemi malcami. Bóg jeden tylko wie jak wiele wycierpiałem. Nigdy nie mogłem zapomnieć ani o mojej ukochanej nieboszce ani o moich sierotach. Gdybym nie zachował z młodości istotnie religijnych zasad, byłbym niezawodnie targnął się na własne życie, bo niepodobna mi było przenieść spokojnie tej okropnej boleści.
Wszystko było dla mnie obojętne, wszakże obawiałem się kary i pokuty Najwyższego. Oto moja cała historya życia, panie Generale; jest krótka ale przesiąknięta łzami.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Sophie de Ségur.