Strona:De Segur - Gospoda pod Aniołem Stróżem.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Paweł.
Derigny wydał stłumiony krzyk i chciał postąpić krok, ale byłby niezawodnie upadł gdyby go Moutier nie podtrzymał.
— Powiedz mi na miłość boską, rzekł Derigny czy właścicielka tej gospody jest ich matką?
— Tak, odpowiedział Paweł.
— Nie, krzyknął Jakób, Paweł o niczem nie wie bo był wtenczas bardzo malutki; nasza matka już od dawna umarła i pani Blidot zastąpiła wprawdzie jej miejsce, jest bardzo dobrą, ale nie jest naszą rzeczywistą matką.
— A wasz ojciec? pytał znowu Derigny, głosem drżącym ze wzruszenia.
— Nasz ojciec? powtórzył Jakób. Biedny to człowiek, uprowadzili go od nas żandarmi.
Jakób jeszcze nie dopowiedział swego zdania, gdy Derigny pochwycił ich obu w swoje ramiona, wydając tak przeraźliwy krzyk, że przybiegł na to generał i obiedwie siostry. Biedny Derigny chciał coś mówić ale mu wyrazy zamarły na ustach, padł na podłogę zemdlony trzymając dzieci w swych objęciach.
Moutier pospieszył z pomocą biedakowi, a obie siostry dopomagały do odebrania mu dzieci.
Kiedy Jakób nareszcie mógł mówić zawołał:
— To jest mój ojciec! Mój nieszczęśliwy ojciec, zaraz go poznałem, jak tylko zawołał: Moje biedne dzieci! a głównie wtenczas kiedy