Przejdź do zawartości

George Sand (Wotowski)/Wspólne pożycie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł George Sand
Podtytuł Aurora Dudevant. Kobieta nieposkromionych namiętności. Ostatnia miłość w życiu Chopina
Wydawca „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Data wyd. 1928
Druk „Drukarnia Teatralna“ F. Syrewicza i S-ki
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Julien-Léopold Boilly
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


WSPÓLNE POŻYCIE.

Wspólne ich życie trwa bez przerwy lat sześć. Życie przyznać trzeba monotonne i jednostajne. W lecie — Nohant, w zimie — Paryż.
Początkowo w Paryżu zamieszkują oddzielnie. Pani Sand zajmuje pawilon w ogrodzie przy ulicy Pigalle № 16, a Chopin — dwa piękne pokoje z przedpokojem przy ulicy Tronchet № 5.
Fryderykowi jednak, niewielka odległość dzieląca od ukochanej, wydaje się olbrzymią, zamieszkuje więc w wolnym apartamenciku nad mieszkaniem pisarki.
Rano do godziny czwartej lekcji udziela Chopin, czem zarobkuje. Lekcje te często wyczerpują go, zażywa po nich krople opjum, lub zwilża czoło wodą kolońską. Pani Sand dopiero o czwartej wstaje, bo pisze długo w noc. Obiad spożywają wspólnie, potem każde oddzielnie tworzy, w swych pokojach, aż do wieczora. Wieczorem zwykłe zebranie u George w salonie o pięknych zielonych meblach, z obrazami Delacroix, portretem gospodyni pendzla Calamatty’ego na ścianach, palisandrowym fortepianem i... Chopinem.
Nie od rzeczy będzie dorzucić kilka słów w jaki sposób tworzyła para artystów. George Sand, jak piorun, zarzuca szybkiem nerwowem pismem szeregi kartek, których nie odczytywała nigdy.
Chopin zaś wydawał swoje utwory w męce i z trudem. Zamykał się na całe dni w swym pokoju, chodził, płakał, gryzł i łamał pióra, sto razy zmieniając jeden takt, a nazajutrz całą pracę rozpoczynał od początku. Czasem sześć tygodni siedział nad jedną stroniczką, aby po upływie tego czasu — napisać ją tak, jak wówczas, gdy szkicował ją po raz pierwszy.
George z podziwem patrzyła na ten system, wzruszając nieraz ramionami. Ona pisarka łatwa i płodna pojąć nie mogła dążenia do najwyższej doskonałości. Chopin zaś postępował, jak malarz Giotto, którego, gdy Papież prosił, by mu nadesłał swe najbardziej wykończone dzieło — przysłał... cyrklem wyrysowane koło.
W saloniku George Sand, jak świetnie to opisał Ferdynand Hoesick w swej książce „Chopin“ — zbierało się wieczorami wszystko, co było z kolonji polskiej najlepszego. Więc Grzymała, książe Czartoryski, Słowacki, Krasiński, rysownik Kwiatkowski a najczęściej Adam Mickiewicz. A gdy na dźwięki rzewnej muzyki nieraz łza zabłysła w oku polskich emigrantów, mistrz urywał grę, by przeobrazić się cały. Bo naogół melancholijny Chopin miewał swe chwile wesołości. Wtedy podnosił kołnierz a z za fortepianu wyzierała to twarz lorda angielskiego, to surowego biurokraty, to żyda — a wielki artysta, wycisnąwszy najprzód łzy, później swemi transformacjami pobudzał do szalonego śmiechu.


∗                    ∗

Mimo jednak pozornie jaknajlepszej zgody, wzajemny stosunek pary układa się dość dziwnie. Wewnątrz kipi ukryte rozdrażnienie. George od czasu powrotu z Majorki ma dość swego kochanka, który w gruncie kochankiem nie jest a uciążliwym pupilem — Chopina zaś drażnią różne nawyknienia i otoczenie umiłowanej.
Przedewszystkiem ten Piotr Leroux, który zakwaterował się w Nohant! Co on tam właściwie robi? Miał być wielce pomocny George przy jej rozwiązaniu romansu z Mallefille’m, ale złośliwi powiadają, że sam zajął jego miejsce.
Kim jest w rzeczywistości Piotr Leroux? Czemś w rodzaju komunizującego okultysty, czy proroka-mistyka. George zamyka się z nim sam na sam godzinami w pokoju.
— Co z nim robisz? — zapytuje zaniepokojony Fryderyk.
— Otwiera mi nowe horyzonty... — odpowiada — pod jego wpływem ukończyłam powieści: Spirydjona, Consuelo, Hrabinę Rudolfstadt... dał mi impuls do najlepszych rozdziałów...
Dziwny stosunek i dziwnie się z niego wszyscy uśmiechają.
Lecz, gdyby nawet ten prorok w zabłoconych butach był istotnie jedynie doradcą literackim, jakże on drażni swem chamstwem, złem wychowaniem, brakiem jakiejkolwiek zewnętrznej kultury... Coby na to powiedział Liszt, który sam siebie nazywał „profesorem dobrych manjer“.
Dalej niecierpliwią również Chopina domownicy — Hipolit — brat Sand — pijak i gbur, służba spoufalona i bezczelna... Parokrotnie zwracał już na to uwagę.
— Doprawdy, nie panuje u ciebie nastrój, godny artysty...
— Wiecznie Fryderyku robisz z muchy słonia! Najprzód dopatrujesz się w moim stosunku z Leroux tego, czego niema; potem czepiasz się wszystkich. Cenię naturalność i swobodę przedewszystkiem. Każdy niech się zachowuje w moim domu, jak mu się podoba. Jestem szczerą demokratką!
Chopin jest słaby. Chopin niema energji Musseta, aby się zdobyć na porządną awanturę. Tłumi w sobie gniew, który bardzo odbija się na jego zdrowiu, a zemstę objawia swoiście... dąsami.
Zamyka się na całe dni do swego pokoju, lub milczy jak zaklęty.
Ale pani Sand nigdy nie ustąpi i kończy się tem, że on przerywa dąsy.
„Znowu wczoraj nie wycedził ani jednej sylaby — kiedyś George oświadcza przyjaciółce — ale i ja nie odezwałam się pierwsza. Nie chcę, by mniemał, że jest tu panem. Tem nieznośniejszy byłby na przyszłość! Zresztą, gdybym ustąpiła, czułby się ze zwycięstwa jeszcze bardziej nieszczęśliwy, bo nie wie nigdy czego chce, ani też czego nie chce!“
Zapewne Chopin był zazdrosny, gorzej jeszcze, bo nie w sensie zwykłym tego słowa. Była to nietylko zazdrość kochanka. Był zazdrosny o przeszłość, o przyszłość, o znajomości i przyjaźni. Była to chęć wyłącznego posiadania; pragnął mieć przekonanie, że o każdej porze i każdej godzinie George myśli wyłącznie dla niego i wyłącznie o nim.
Jak dalekim był od rzeczywistości!
To też w chwilach rozgoryczenia płatał umyślnie figle kochance, lub sam będąc zbyt słabym, cieszył się o ile jej ktoś należycie, z ironją dokuczyć potrafił.
Pewnego razu meldują Chopinowi w Paryżu wizytę W. Lentz’a, rosyjskiego muzyka. Chopin naogół nie cierpiał rosjan; ale u dołu wizytówki widniał napis: „proszę przyjąć — Franciszek Liszt“. Prośbie najlepszego przyjaciela nie mógł odmówić i zmuszony był przybysza zaprosić do siebie. Lentz siada do fortepianu i poczyna grać. Gra dobrze, widać, iż jest uczniem Liszta.
Chopin oświadcza:
— Owszem, posiada pan zdolności! Będę panu udzielał dwie godziny tygodniowo; proszę być punktualnym! U mnie wszystko idzie jak w zegarku, dom mój, to mechanizm...
Po pewnym czasie zaprasza go kiedyś w celu poznania z panią Sand, ponieważ Lentz aż płonie, by być jej przedstawionym. Przybywa więc i zastaje prócz George, Paulinę Viardot, panią Marliani i jeszcze parę osób. Sand nie odzywa się słówkiem — niecierpi rosjan, ale gość siada umyślnie obok niej, podczas gdy Chopin „fruwa dokoła, niby niespokojna ptaszyna“. Chcąc stworzyć nastrój, prosi ucznia o odegranie jakiegoś popisowego utworu. Lentz, nieco onieśmielony, stosuje się do woli mistrza i spełnia zadanie znakomicie. Ale gospodyni milczy w dalszym ciągu zawzięcie. Lentz zapytuje:
— Czy nie odwiedzi pani Petersburga?
— Nie zniżę się nigdy do krainy niewolników!
— Dobrze pani uczyni... mogłaby pani zastać drzwi zamknięte!
George spogląda, zdumiona niespodziewaną repliką i szeroko otwiera swe „przepastne oczy“. Chopin jednak, mimo, że sprzeczka wynikła na tle znienawidzonej Rosji, bynajmniej nie wydaje się oburzony, robi wrażenie, jakby się śmiał, ukryty za lampą. George wstaje majestatycznie ze swego miejsca, zatrzymuje się przed kominkiem i zapala potężnego trabucos’a.
Fryderyku, podaj fidibus! — woła.
Fryderyk pędzi i niesie płonącą zapalniczkę.
— W Petersburgu, podejmuje walkę George, wypuszczając z ust gęsty kłąb dymu — napewno nie mogłabym wypalić w salonie nawet cygara...
— W żadnym salonie — mówi Lentz, spozierając na obrazy — nie widziałem jeszcze kobiety palącej cygara...
Snać jednak najlepszy był to sposób postępowania, bo dnia następnego w czasie lekcji powiedział do niego Chopin:
— Pani Sand wydało się, iż wczoraj nie rozmawiała z panem dość uprzejmie! Muszę jednak zapewnić, że jej się pan podobał...
Ale, niestety, niewielu miało odwagę w ten sposób z George postępować.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.