Garbus (Féval)/Część piąta/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Garbus
Podtytuł Romans historyczny
Data wyd. 1914
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Bossu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
ZWYCIĘSTWO GARBUSA.

W tym samym pokoju, na parterze, w którym widzieliśmy Aurorę i donę Kruz na początku tego wieczoru i uczty, w tej chwili znajduje się tylko Aurora sama jedna. Klęczy na ziemi, ale nie może się modlić.
Hałas z pierwszego piętra jeszcze się zwiększa; jest to właśnie ten szczególny pojedynek Chaverny’ego z garbusem.
Ale Aurora nie zwracała już na to uwagi. Marzyła. Jej piękne oczy zmęczone łzami, błądziły w pustce. Nie zauważyła nawet wejścia dony Kruz do pokoju. Lekka jak ptaszek młoda Hiszpanka zbliżyła się cichutko na palcach do klęczącej i ucałowała jej włosy. Aurora odwróciła głowę..
Na widok pobladłych policzków i zgaszonych źrenic swej przyjaciółki, piękna gitanita uczuła ból w sercu.
— Przyszłam po ciebie — rzekła.
— Jestem gotowa — odpowiedziała Aurora.
Dona Kruz nie spodziewała się tego.
— A więc zastanowiłaś się dobrze? — zapytała.
— Modliłam się. W czasie modlitwy nieraz rzeczy ciemne staja się jasnemi.
Dona Kruz zbliżyła się do niej żywo.
— Powiedz mi, coś przeczuła — zapytała tkliwie.
— Jestem gotowa, — powtórzyła Aurora — gotowa umrzeć.
— Ależ tu wcale nie trzeba, abyś umierała, moja biedna droga siostrzyczko — Już oddawna — przerwała głosem ponurej rezygnacyi — i niejednokrotnie nosiłam się z tą myślą. Ja jestem jego nieszczęściem; przezemnie grozi mu bezustannie niebezpieczeństwo; ja jestem jego złym duchem. Gdyby nie ja, byłby wolny, swobodny, spokojny i szczęśliwy!
Dona Kruz słuchała, nie rozumiejąc jej wcale.
— Och, czemuż — zaczęła Aurora, ocierając łzy — nie uczyniłam wczoraj tego co postanowiłam dzisiaj! Czemuż nie uciekłam z jego domu! Czemuż nie umarłam!
— Co ty mówisz? — zawołała z przestrachem gitanita.
— Bo ty nie wiesz, Floruś, jaka wielka jest różnica między wczoraj a dzisiaj. Ujrzałam na chwilę otwierające się przedemną wrota raju; życie pełne pięknych uciech, radości i świętych rozkoszy! On mnie kochał Floro!
— Czyż naprawdę wiesz to dopiero od wczoraj?
— Ach, gdybym to była wcześniej wiedziała! Bóg jeden wie, czybyśmy się byli puścili w tę daleką podróż i narażali na niepotrzebne niebezpieczeństwa! Wątpiłam wciąż i bałam się! Jakże jesteśmy szalone, siostro droga! Nie trzeba drżeć, gdy spływają na nas błogosławieństwa nieba. Ale widzisz, to niemożliwe, szczęście, nie jest udziałem ziemi!
— Ale powiedz wreszcie, coś postanowiła, — zapytała Hiszpanka, nie rozumiejąca zgoła takich duchowych uniesień.
— Być posłuszną, aby tylko jego ocalić — odpowiedziała Aurora.
Dona Kruz zerwała się z krzesła uradowana.
— A więc chodźmy! Książę czeka na nas.
Nagle zatrzymała się w miejscu i jakiś smutny cień zasłonił jej uśmiech.
— Czy ty wiesz — rzekła — że po raz drugi spełniam czyn bohaterski dla ciebie? Nie kocham tak jak ty, to pewne, ale kocham jak umiem i zawsze znajduję ciebie na swej drodze.
Aurora zwróciła na nią pytające spojrzenie.
— Nie przerażaj się, ukochana — zaśmiała się dona Kruz. — Ja nie umrę z miłości, to ci przyrzekam. Tak kochać mogę jeszcze nie raz jeden przed śmiercią. Ale to pewna, że gdyby nie ty, nie tak łatwo wyrzekłabym się tego króla błędnych rycerzy, pięknego Lagardera! A i to pewna także, że po pięknym Lagarderze nikt tak nie trafił do mego serca jak ten roztrzepaniec Chaverny.
— Co! — zawołała Aurora.
— A wiem, wiem! Jego postępowanie może się wydawać trochę za bardzo lekkomyślne. Ale cóż chcesz? Z wyjątkiem Lagardera nienawidzę świętych. Ten potwór, markizek, całkiem zawrócił mi głowę.
Aurora ujęła ją za rękę.
— Siostrzyczko — rzekła z tkliwym uśmiechem — serduszko twoje więcej warte niż słowa. I dlaczegóż zresztą miałbyś mieć jakieś subtelniejsze skrupuły rasowe?
Dona Kruz przygryzła wargi.
— Zdaje się, — szepnęła — że ty nie wierzysz w moje wysokie urodzenie?
— Panna de Nevers jestem ja sama — odpowiedział spokojnie Aurora.
Gitanita otworzyła szeroko oczy.
— Czy Lagarder powiedział ci to? — zapytała z dobroduszną ciekawością.
— Nie, — odparła Aurora — to jest jedyny błąd, jaki mam mu do zarzucenia w życiu. Gdyby mi był powiedział....
— W takim razie — przerwała dona Kruz — kto ci powiedział?
— Nikt. Ale ja wiem. Wszystkie wypadki które zaszły od samego mego urodzenia, od wczoraj nabrały dla mnie nowego znaczenia. Przypominałam je sobie, porównywałam i wyprowadziłam wnioski. Oczywistość wypłynęła sama z siebie. Dziecię, śpiące w fosie Kajlusów podczas gdy mordowano jego ojca, to byłam ja. Dotychczas widzę wyraz oczu mego ukochanego przyjaciela, gdyśmy zwiedzali razem to straszne miejsce. Tak, to byłam ja! A potem.... czyż mi Henryk nie kazał ucałować posągu marmurowego Neversa na cmentarzu Saint-Magloire? A ten Gonzaga, którego imię prześlą duje mnie od dziecka, a dzisiaj ostatni cios mi zadaje, czyż nie jest mężem wdowy po Neversie?
— Ależ przecież on sam chciał mnie zwrocić mojej matce! — przerwała gitanita.
— Biedna moja Floro, nie zdołamy tego wszystkiego rozplątać, to wiem dobrze. Jesteśmy obie dziećmi i proste nasze serca niezdolne zgłębić przewrotności ludzkiej. A zresztą, na co nam to? Co chciał Gonzaga z ciebie uczynić nie mam pojęcia, ale domyślam się, iż byłaś narzędziem w jego rękach. Od wczoraj widzę to dobrze, a i ty teraz także.
— To prawda — szepnęła dona Kruz, zmarszczywszy brwi w zamyśleniu.
— Wczoraj dopiero — mówiła cicho Aurora wyznał mi Henryk, że mnie kocha.
— Dopiero wczoraj? — zawołała gitanita z najwyższem zdziwieniem.
— I dlaczego się ociągał! Musiała być jakaś między nami przeszkoda? Jaka, jeżeli nie szlachetne skrupuły najszlachetniejszego człowieka na świecie? Wysokość to mego urodzenia i wielkość mego dziedzictwa oddalała go odemnie!
Dona Kruz uśmiechnęła się żartobliwie. Aurora spojrzała na nią i śliczna jej twarzyczka przybrała wyraz surowej dumy.
— Floruś, czyż mam żałować, że rozmawiałam z tobą tak szczerze? — szepnęła.
— Nie gniewaj się, najdroższa moja — zawołała gitanita, zarzucając obie ręce na szyję Aurory. Uśmiechnęłam się, na myśl, że ja która nie jestem księżniczką nie byłabym się nigdy domyśliła tej przeszkody.
— Dałby Bóg, żebym się myliła! — rzekła Aurora ze łzami w oczach. — Wielkość ma swoje cierpienia i radość, i ja, która w dwudziestej wiośnie życia gotowa jestem umrzeć, poznałabym z powodu niej same tylko łzy.
Gitanita chciała zaprzeczyć, lecz Aurora pieszczotliwie położyła jej rękę na ustach.
— Jestem zupełnie spokojna — mówiła dalej. — Mam ogromną ufność w Bogu, który nas nigdy nie doświadcza ponad granice naszych ziemskich sił. Jeżeli mówię o swej śmierci, nie myśl, że chcę jej chwilę dobrowolnie przyspieszyć. Samobójstwo jest ciężkim grzechem i zamyka wejście do nieba. A jeżeli jabym tam nie poszła to gdziebym na niego czekała? Nie, wszak inni załatwią się z mojem życiem. Tego to już nie zgaduję, ale wiem napewno.
Dona Kruz zbladła straszliwie.
— Skąd to wiesz?- — zapytała wzburzona.
— Kiedy siedziałam tutaj sama jedna — odpowiedziała spokojnie i wolno Aurora — rozmyślałam nad tem wszystkiem, co ci przed chwilą mówiłam i jeszcze o wielu innych rzeczach. Dowodów mam dość na to. Porwano mię wczoraj dlatego, że jestem panną Nevers, i księżna Gonzaga też dlatego że jestem panną Nevers, tak strasznie nienawidzi mojego Henryka. I wiesz, Floro że ta ostatnia myśl odejmuje mi całą odwagę. Myśl że znajduję się między moją matką a Henrykiem, tak wrogo usposobionemi względem siebie, ta myśl jak ostry sztylet przeszywa moje biedne serce! Musi przyjść chwila, w której będę musiała wybierać I bo ja wiem? Od czasu gdy poznałam imię mego ojca, czuję, że mam jego duszę. Po raz pierwszy w życiu staje przedemną obowiązek i głos tego obowiązku jest również silny jak głos szczęścia. Wczoraj jeszcze nie przypuszczałam, że jest coś, co może mię zmusić do rozłączenia się z Henrykiem.... Dzisiaj....
— Dzisiaj? — powtórzyła dona Kruz widząc, że Aurora zatrzymała się.
Młoda dziewczyna odwróciła głowę, aby otrzeć łzy z oczu. Gitanita patrzyła na nią mocno wzruszona. W tej chwili opuściły ją wszelkie osobiste nadzieje, jakie rozbudził w niej Gonzaga. Była jedynie przejętą losem przyjaciółki.
— Siostrzyczko droga — rzekła — wierzę iż jesteś panną Aurorą de Nevers; niewiele jest księżnych któreby mogły poszczycić się taką jak ty córką Aleś przed chwilą wypowiedział słowa, które mnie bardzo zaniepokoiły.
— Jakie słowa?
— Powiedziałaś: “Inni załatwią się z mojem życiem... ”
— Zapomniałam — odrzekła Aurora. — A więc kiedy tutaj siedziałam sama z głową pełną chaosu, pałającą gorączką, nagle, widocznie wskutek gorączki, wstałam i z całą odwagą wyszłam z tego pokoju i przez ukryte schody, któreś ty mi pokazała i korytarz dostałam się do buduaru, w którym wtedy stałyśmy razem. Zbliżyłam się do tych samych drzwi, po za któremi wywoływano ciebie. Hałas ucichł był zupełnie. Przyłożyłam oko do dziurki w zamku. Dokoła siedzieli sami mężczyźni, kobiet nie było....
— A tak, oddalono nas — wtrąciła dona Kruz.
— Czy wiesz dlaczego, Floruś moja?
— Gonzaga powiedział nam.... — zaczęła gitanita.
— Ach, więc ten człowiek, który się zdawał przewodzić wszystkim to Gonzaga? — zawołała Aurora i zimny dreszcz przebiegł jej ciało.
— Tak, to książę Gonzaga.
— Nie wiem, co ci powiedział, ale pewna, jestem, że musiał skłamać — rzekła Aurora.
— Czemu tak myślisz, siostrzyczko?
— Dlatego, że gdyby ci powiedział prawdę, nie byłabyś przyszła po mnie, Floruś, jedyna.
— Jakaż więc jest ta prawda? Powiedz, bo naprawdę chyba oszaleję!
Nastała chwilowa cisza. Aurora z czołem opartem na ramieniu przyjaciółki zdawała się marzyć.
— Czyś zauważyła — spytała wreszcie — te bukiety z kwiatów, zdobiące stół jadalny?
— Owszem, piękne kwiaty.
— A czy pamiętasz jak ci Gonzaga parę razy powtarzał: “Jeżeli odmówi, będzie wolną?”.
— Tak mówił.
— A więc słuchaj, — ciągnęła Aurora, ujmując za rękę donę Kruz. — Otóż ten sam Gonzaga przemawiał do siedzących dokoła stołu gości wówczas, gdym patrzyła przez dziurkę od klucza. Wszyscy słuchali go w głębokiem milczeniu, bladzi ze wzruszenia. Przyłożyłam ucho do otworu w zamku i słyszałam....
Jakiś hałas od strony drzwi przerwał jej mowę.
— Coś słyszała? — powtórzyła niecierpliwie dona Kruz.
Ale Aurora nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż w uchylonych drzwiach ukazało się blade i stroskane oblicze pana Pejrola.
— Czy panie gotowe? — zapytał. — Czekamy.
— Zaraz idę — rzekła.
Wchodząc na schody, dona Kruz objęła jej kibić ramieniem i spytała szeptem:
— Dokończ, najdroższa! Coś ty mówiła o tych kwiatach?
Aurora uścisnęła ją lekko za rękę i odpowiedziała ze słodkim uśmiechem:
— Piękne kwiaty! Masz racyę. A pan Gonzaga posiada uprzejmość prawdziwe wielkich panów. Odmawiając jego życzeniu, odrzucając jego plan małżeństwa, nietylko będę zupełną wolną, ale otrzymam jeden z tych pięknych bukietów.
Dona Kruz spojrzała na nią uważnie; czuła, że poza temi słowami ukrywa się coś groźnego i tragicznego. Ale nie mogła odgadnąć co?

∗             ∗

— Brawo, garbus! Trzeba cię zrobić królem biboszów.
— Trzymaj się, Chayerny! Trzymaj się! Ostro!
— Oho! Chaverny wylał już pół szklanki na swój żabot, oszukuje!
Na żądanie garbusa przyniesiono duże puhary. Rozległ się długi okrzyk radości. Garbus wylał do jednego puharu całą butelkę szam pana. Chaverny chciał też zrobić to samo, ale tak mu się trzęsły ręce, że nie mógł.
— Markizie — wykrzyknęła Nivella — czyż mam stracić prze ciebie moich pięć niebieskich?
— O, niema obawy! — zawołał garbus ze śmiechem — przecież dopiero teraz na dobre zaczynamy! Pomóżcie tylko, panowie, markizowi napełnić puhar.
Noce, Choisy, Gironnc i Oriol otoczyli Chaverny’ego. Nalano mu puhar.
— Zdrowie wasze! — bełkotał Chaverny.
Gironne i Noce trzymali go pod ramiona.
Garbus skłonił się wszystkim dokoła.
— Ta porcya — rzekł — musi być spełniona jednym łykiem, bez odetchnięcia.
— Nie, to prawdziwy aniołek z tego gałgusa! — pomyślał Kokardas.
Paspoal wodził wybałuszonemi oczami za Nivellą, Fleury i innemi wciąż szepcząc do siebie jakieś płomienne słowa.
— Dajcie spokój — wołały kobiety — zabijecie go!
— Ostro, markizę! Ostro! Trzymaj się! — wołała Nivella, trwożna o swoje akcye.
Garbus przyłożył puhar do ust i zaczął pić zwolna, lecz jednym tchem. Klaskano entuzyastycznie w dłonie.
Chaverny podtrzymywany przez przyjaciół spełnił również swój puhar ale był to już ostatni jego wysiłek.
— No, jeszcze jedne! — proponował garbus trzeźwy i wesoły, wyciągając swój puhar.
— Jeszcze dziesięć! — odpowiedział Chaverny, nie mogąc utrzymać się nawet w pozycyi siedzącej.
— Trzymaj się markizie! — wołano.
Chaverny zaśmiał się idy etycznie.
— Nie bójcie się — bełkotał niewyraźnie — zatrzymajcie tylko huśtawkę, i stół niech się tak nie kręci!
Nivella postanowiła nie czekać dłużej. Była zresztą odważną. Zbliżyła się do garbusa.
— Skarbie drogi — rzekła — ja tylko tak na śmiech. Gdyby mnie zarzynano, nigdybym nie zakładała się przeciwko tobie.
Zabrał ze stołu swój pugilares, włożyła go do kieszeni odeszła obrzucając markiza pogardliwem spojrzeniem.
— No, dalej! — wołał tymczasem Ezop II. Dajcie wina! Pić mi się chce!
— Pić — powtarzał markiz. — Wypiłbym morze całe! Zatrzymajcie huśtawkę!
Znów napełniono puhary. Garbus ujął za swój pewną ręką.
— Zdrowie dam! — zawołał.
Chaverny robił nadludzkie wysiłki, aby podnieść swój puhar, lecz ów wymknął mu się z ręki, wylewając wszystko wino na stół.
Oburzenie Kokardasa nie miało granic.
— Nie bój się — mruczał do siebie, — takich, co tak marnują wino, trzebaby zamykać w więzieniu!
— Jeszcze raz! Na nowo! — wołali stronnicy markiza.
Garbus skwapliwie podał swój pubar do napełnienia. Ale powieki Cbaverny’ego zaczęły ciężko opadać na oczy, w końcu, pomimo usiłowań i zabiegów przyjaciół zwalił się jak kłoda na fotel.
Powstał zgiełk i hałas.
— W górę garbusa!
Potem nastała cisza. Słychać było tylko mruczenie markiza:
— Ktoby to myślał, że ten dom runie. Wydawał się mocny.... To nie żarty!....
— Chaverny przegrał!
— Chaverny przepadł!
A Chayerny tymczasem z łoskotem zsunął się z fotela na ziemię.
Więc znów zagrzmiały oklaski.
Garbus z tryumfem podniósł w górę pełny pubar i wypił go jednym tchem za zdrowie zwyciężonego. A wciąż był pewny jak skala.
Wtem rozległ się donośny głos Gonzagi:
— Co to znaczy?
Ezop II skłonił się nizko przed księciem.
— Podarowałeś mi go, ekscelencyo — rzekł.
— Gdzie Chaverny? — zapytał książę.
Garbus trącił nogą leżącego pod stołem markiza.
— A o! tam! — odpowiedział.
Gonzaga ściągnął groźnie brwi.
— Na śmierć pijany! — mruknął. — To za wiele. Potrzebujemy go!
— Potrzebny do ślubu? — zapytał garbus.
— Tak, do ślubu — odpowiedział Gonzaga.
— Tam do licha! — wykrzyknął Ezop II głosem stroskanym. Wasza książęca mość! Jeżelibym mógł tutaj się przydać, jak najchętniej służę.
Nieoczekiwaną tę propozycyę przyjął wesoły wybuch śmiechu.
Gonzaga spojrzał badawczo na garbusa który zasiadł spokojnie za stołem z puharem w ręku.
— A czy ty wiesz, co musiałby uczynić ten, ktoby zastąpił markiza Chaverny? — zapytał go cicho Gonzaga.
— Owszem, wiem.
— I czujesz się na siłach?
Ezop II uśmiechnął się z zarozumiałością i z wyrazem okrucieństwa w oczach.
— Wasza książęca mość mnie nie zna — odpowiedział. — Ja jeszcze lepiej potrafię!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.