Strona:PL Feval - Garbus.djvu/636

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szne miejsce. Tak, to byłam ja! A potem.... czyż mi Henryk nie kazał ucałować posągu marmurowego Neversa na cmentarzu Saint-Magloire? A ten Gonzaga, którego imię prześlą duje mnie od dziecka, a dzisiaj ostatni cios mi zadaje, czyż nie jest mężem wdowy po Neversie?
— Ależ przecież on sam chciał mnie zwrocić mojej matce! — przerwała gitanita.
— Biedna moja Floro, nie zdołamy tego wszystkiego rozplątać, to wiem dobrze. Jesteśmy obie dziećmi i proste nasze serca niezdolne zgłębić przewrotności ludzkiej. A zresztą, na co nam to? Co chciał Gonzaga z ciebie uczynić nie mam pojęcia, ale domyślam się, iż byłaś narzędziem w jego rękach. Od wczoraj widzę to dobrze, a i ty teraz także.
— To prawda — szepnęła dona Kruz, zmarszczywszy brwi w zamyśleniu.
— Wczoraj dopiero — mówiła cicho Aurora wyznał mi Henryk, że mnie kocha.
— Dopiero wczoraj? — zawołała gitanita z najwyższem zdziwieniem.
— I dlaczego się ociągał! Musiała być jakaś między nami przeszkoda? Jaka, jeżeli nie szlachetne skrupuły najszlachetniejszego człowieka na świecie? Wysokość to mego urodzenia i wielkość mego dziedzictwa oddalała go odemnie!
Dona Kruz uśmiechnęła się żartobliwie. Aurora spojrzała na nią i śliczna jej twarzyczka przybrała wyraz surowej dumy.
— Floruś, czyż mam żałować, że rozmawiałam z tobą tak szczerze? — szepnęła.