Garbus (Féval)/Część druga/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Garbus
Podtytuł Romans historyczny
Data wyd. 1914
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Bossu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.
GARBUS ZOSTAJE ZAPROSZONY NA BAL REGENTA.

Gonzaga patrzył jeszcze chwilę na żonę idącą przez długą galeryę, która prowadziła do jej pokojów.
— To zmartwychwstanie! — myślał. — a jednak ja tak dobrze odegrałem tę ważną partyę! Dlaczego ją przegrałem? Chyba znała moje karty. Gonzago, tyś nie wszystko widział, coś umknęło twej uwadze...
Począł dużymi krokami przebiegać salę.
— W każdym razie — myślał — nie mamy ani chwili do stracenia. Dlaczego jedzie na bal do Palais-Royal? Rozmawiać z regentem? Najwidoczniej wie, gdzie jest jej córka... Ale ja także to wiem — dodał otwierając notes — i w tem przynajmniej posłużył mi przypadek.
Uderzył w dzwonek i rzekł do wchodzącego lokaja.
— Pana Pejrola! Przyślij mi natychmiast pana Pejrola!
Lokaj wyszedł. Gonzaga znowu rozpoczął spacer po pokoju i powracając do pierwotnej myśli, powtarzał sobie:
— Ona ma jakąś nową pomoc. Działa w tem jakaś ukryta ręka...
— Wasza książęca mość, — zawołał Pejrol, wchodząc — mogę nareszcie z wami porozmawiać! Złe nowiny! Wychodząc stąd kardynał Bissy mówił do swych towarzyszów: “Jest w tem jakaś niecna tajemnica”...
— Niech sobie kardynał mówi co chce — odparł Gonzaga.
— Dona Kruz buntuje się. Mówi, że kazano jej odegrać haniebną rolę. Chce opuścić Paryż.
— Zostań w spokoju donę Kruz i staraj się słuchać mnie uważnie.
— Najpierw muszę objaśnić księcia co się tu dzieje. Lagarder jest w Paryżu.
— Ba, domyślałem się tego! Od kiedy?
— Co najmniej od wczoraj.
— Księżna musiała się z nim widzieć — po myślał Gonzaga, a potem dodał głośno. — Skąd wiesz o tem?
Pejrol zniżył głos.
— Saldani i Faenza zabici! — rzekł.
Gonzaga nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Muskuły jego twarzy ściągnęły się kurczowo, stał jakby rażony piorunem, ale trwało to tylko jedną chwilę; gdy Pejrol podniósł na niego oczy, nie dostrzegł już na twarzy księcia ani śladu wzruszenia.
— Odrazu! — szepnął tylko Gonzaga. — Co za dyabeł z tego człowieka.
Pejrol drżał.
— Gdzie znaleziono trupy? — zapytał książę.
— Na uliczce, otaczającej ogród małego domku.
— Razem?
— Saldani pod drzwiami, Faenza o piętnaście kroków dalej. Saldani umarł od pchnięcia szpadą....
— Tu, nieprawda? — zapytał Gonzaga, dotykając się czoła między brwiami.
Pejrol uczynił ten sam ruch i powtórzył:
— Tu, Faenza padł ugodzony tym samym ciosem, w to samo miejsce.
— I niema innych ran?
— Niema. Cios Neversa jest zawsze śmiertelny.
Gozaga układał przed lustrem koronki swego żabotu.
— To dobrze. Kawaler Lagarder dwa razy zapisał się przed niemi drzwiami. Jestem zadowolony, że przyjechał do Paryża; powiesimy go.
— Sznur, który udusi tego człowieka... — zaczął Pejrol.
— Nie jest jeszcze skręconym, prawda? Myślę, że tak. Pomyśl Pejrolu, czas już wielki! Z nas wszystkich przechadzających się kiedyś przy blasku księżyca po fosie Kajlusa pozostało tylko czterech.
— Tak — odrzekł ze drżeniem służalec — czas już wielki.
— Dwa kęsy — mówił dalej Gonzaga, odpinając pasek — my dwaj od jednego razu, od drugiego te dwa łapserdaki.
— Kokardas i Paspoal! — przewal Pejrol. — Oni boją się Lagardera.
— Tak, jak ty. Ale trudno! Nie mamy innego wyboru. Idź po nich prędko!
Pejrol oddalił się do kuchni.
Dobrze czułem, że trzeba działać zaraz pomyślał Gonzaga. — Oto noc, która ujrzy dziwne wypadki.




— Prędko! — krzyknął Pejrol, wchodząc do izby. — Książę was potrzebuje.
Kokardas i Paspoal jedli od południa do zmierzchu. Kokardas był już czerwony jak reszta wina na dnie jego szklanki! Paspoal zsiniał.
Minął już czas ich nędzy. Ubrano ich w nowe ubranie od stóp do głów. Na nogach mieli wspaniałe buty, a na głowach piękne pilśniowe kapelusze. Spodnie i płaszcze wyglądały równie bogato.
— Słuchajno, kochanku — rzekł Kokardas do Paspoala — zdaje mi się, że ta łajdaczyna do nas przemawia.
— Gdy pomyślę, że ten hultaj... — odpowiedział Paspoal, ujmując w obie dłonie kubek wina.
— Uspokój się, lebiodo, — przerwał Gaskończyk — daję ci go, ale uwaga, nie stłucz tego!.
Schwycił Pejrola za ucho i, okręciwszy, posłał do Paspoala. Paspoal wziął go za drugie ucho, i odesłał do swego przyjaciela. W ten sposób p. Pejrol odbył tę drogę kilka razy, aż w końcu Kokardas rzekł mu z powagą.
— Mój aniołku, zapomniałeś na chwilę, że masz do czynienia ze szlachcicami; postaraj się odtąd o tem pamiętać!
— Ot co! — potwierdzał według zwyczaju Normandczyk.
Obaj powstali, podczas gdy p. Pejrol poprawiał swą nadwyrężoną tualetę.
— Obaj łajdaki są pijani! — mruczał.
— Słyszysz? — rzekł Kokardas. — Zdaje mi się, że on coś mówił.
— Ja mam także takie wrażenie, — odparł Paspoal.
Posunęli się obaj ku p. Pejrolowi, który jednak zdążył uciec i po chwili stanął przed Gonzagą, nie chwaląc się ze swej przygody. Gonzaga zakazał mu cokolwiek mówić dwum przyjaciołom o śmierci Saldaniego i Faenzy; było te zresztą zbyteczne, bo p. Pejrol nie miał wcale ochoty nawiązywać rozmowy z Kokardasem i Paspoalem.
Tymczasem ostatni nadeszli ze strasznym hałasem. Kapelusze mieli na bakier, buty porozpinane, koszule poplamione winem; wogóle postawę prawdziwych rzezimieszków. Weszli z dumą, unosząc szpadą końce swych płaszczów. Kokardas wyglądał jak zawsze wspaniale, Paspoal niezgrabnie.
— Ukłoń się kochanku — rzekł Gaskończyk — i podziękuj jego książęcej mości.
— Cicho! — zawołał Gonzaga, patrząc na nich z niechęcią.
W jednej chwili stanęli milczący i nieruchomi. Z takimi zuchami, człowiek, który im płaci, może sobie na wszystko pozwolić.
— Czy mocno stoicie na nogach? — zapytał Gonzaga.
— Wypiłem tylko szklankę wina za zdrowie waszej książęcej mości — odrzekł zuchwale Kokardas. — Do licha! Co do wstrzemięźliwości, niema równego mi człowieka!
— Mówi prawdę — potwierdził nieśmiało Paspoal, — bo ja jestem wstrzemięźliwszy i wypiłem tylko trochę zaczerwienionej wody.
— Nie, kochanku — zaprzeczył Kokardas, patrząc na niego surowo, — piłeś tyle, ile ja, ni mniej, ni więcej. Nie bój się! Zaklinam cię, nie mijaj się nigdy z prawdą w mojej obecności, bo kłamstwo mnie zabija!
— Czy rapiery wasze zawsze są równe dobre? — zapytał Gonzaga!
— Jeszcze lepsze, niż kiedykolwiek — odrzekł Gaskończyk.
— I zawsze na usługi jego książęcej mości, — dorzucił z ukłonem Normandczyk.
— To dobrze — odparł Gonzaga, potem odwrócił się i wraz z Pejrolem przeszli na drugi koniec sali, do drzwi wchodowych. Gonzaga wydarł z notesu kartkę, na której wypisane były wskazówki, podane przez donę Kruz. W chwili, gdy wręczył kartkę Pejrolowi w uchylonych drzwiach ukazała się twarz garbusa. Nikt go nie widział i mały człowiek musiał o tem wiedzieć, bo oczy jego błyszczały niezwykle inteligentnie i cała twarz zmieniła zupełnie zwykły wyraz. Na widok Gonzagi i jego służalca, rozmawiających tuż obok niego, garbus szybko się cofnął i przyłożył ucho do szpary w drzwiach.
Tymczasem Pejrol z trudem czytał słowa, skreślone ołówkiem przez jego pana.
— Ulica Chantre — mówił, — młoda dziewczyna imieniem Aurora....
Przerażający był wyraz, który w tej chwili przybrała twarz garbusa. W oczach jego zapaliły się złowrogie ognie.
— On wie o tem — pomyślał, — jakim sposobem?
— Rozumiesz? — zapytał Gonzaga.
— Tak rozumiem — — odrzekł Pejrol. — To szczęście!
— Tacy, jak ja ludzie mają swoją gwiazdę — odparł Gonzaga.
— Gdzie umieścimy tę dziewczynę?
— W pawilonie dony Kruz.
Garbus potarł ręką czoło.
— Gitana! — wyszeptał. — Ale ona sama jakim sposobem się tego dowiedziała?
— Trzeba ją będzie poprostu porwać? — zapytał tymczasem Pejrol.
— Bez hałasu — odrzekł Gonzaga — nie jesteśmy w takim położeniu, aby robić awantury. Przebiegłością, chytrością! To twoja specyalność, mój przyjacielu. Nie zwracałbym, się do ciebie, gdyby chodziło o jakąś bitwę. Założyłbym się, że on tam mieszka w tym domu.
— Lagarder! — wyszeptał Pejrol z widocznym przerażeniem.
— Tybyś napewno nie zaczepił tego junaka, a więc najpierw trzeba wiedzieć, czy jest u siebie w domu. Pewien jestem, że o tej porze go tam niema.
— Dawniej lubił pić.
— Jeżeli go niema, oto najprostszy plant weźmiesz tę kartkę!
Gonzaga podał Pejrolowi jeden z dwóch biletów na bal regenta, pozostawionych dla Saldaniego i Faenzy.
— Postarasz się — ciągnął dalej — o balową toaletę, ładną i elegancką, podobną do tej, którą obstalowałem dla dony Kruz. Weźmiesz karetę, pojedziesz na ulicę Chantre i tułasz się do młodej dziewczyny w imieniu samego Lagardera.
— To znaczy: zaryzykować swoje życie — zauważył Pejrol.
— Głupstwo! Sam widok sukni i klejnotów olśni ją zupełnie, powiesz więc tylko “Lagarder przysyła to pani i czeka na nią”.
— Zły fortel! — odezwał się tuż za nimi jakiś skrzeczący głosik. — Dziewczyna się nie ruszy.
Pejrol odskoczył na bok, Gonzaga położył rękę na szpadzie.
— Nie bój się! — mruknął z daleka Kokardas. — Patrzno, braciszku Paspoal, widzisz tego człowieka?
— Ach! — odrzekł Paspoal. — Gdyby natura tak mnie pokrzywdziła i gdybym nie miał już nadziei podobać się kobietom, targnąłbym się na własne żyjcie.
Pejrol począł się śmiać jak wszyscy tchórze gdy widzą, że niepotrzebnie się przestraszyli.
— Ezop 2-gi! — zawołał.
— Znowu ta figura! — rzekł z humorem Gonzaga. — Czy myślisz, że wynajmując budę mego psa, kupiłeś sobie prawo chodzenia po moim pałacu? Co tu robisz?
— A wy — zapytał zuchwale garbus, — co będziecie tam robili?
— Mój Ezopie! — rzekł wyniośle Pejrol. — Zaraz cię tu nauczymy, na jakie niebezpieczeństwo się narażasz, mieszając się do cudzych spraw!
Gonzaga patrzył już w stronę Kokardasa i Paspoala. Tem gorzej dla Ezopa 2-go, jeżeli słuchał pode drzwiami.
Ale w tej chwili całą uwagę Gonzagi zajęło dziwne zachowanie się garbusa, który z prawdziwym zuchwalstwem bez ceremonii, wyrwał Pejrolowi z ręki bilet na bal.
— Co robisz, błaźnie! — ofuknął Gonzaga.
Garbus wyjął spokojnie z kieszeni pióro i kałamarz.
— Waryat! — zawołał Pejrol.
— Nie zupełnie, nie zupełnie! — odrzekł Ezop, przyklęknąwszy na ziemi i usadawiając się wygodnie do pisania.
— Czytajcie — rzekł z tryumfem, powstając.
Podał kartkę Gonzadze, a ten przeczytał:
— “Drogie dziecko, strój ten ja ci posyłam; chciałem ci zrobić niespodziankę. Ubierz się pięknie; z mego polecenia przyjedzie po ciebie kareta i dwóch lokajów i zawiozą cię na bal, gdzie będę na ciebie czekał.

Henryk Lagarder”.

Kokardas i Paspoal za daleko stali, aby módz słyszeć cokolwiek, przyglądali się tylko tej scenie, nic z niej nie rozumiejąc.
— Do licha! — zawołał Gaskończyk. — Książę wygląda, jakby złego zobaczył.
— Ale ten garbusek, spójrz na jego figurę! — dorzucił Normandczyk. — Mów, co chcesz, ale ja gdzieś widziałem te oczy.
Kokardas wzruszył ramionami.
— Nie zwracam uwagi na ludzi poniżej pięciu stóp i cztery cale.
— A ja mam tylko równe pięć stóp! — rzekł z wyrzutem Paspoal.
Kokardas podał mu rękę, mówiąc po przyjacielsku:
— Raz na zawsze, lebiodo, wiedz, że jesteś wyjątkiem. Przyjaźń, do kata! jest kryształem, po przez który widzę cię bielusieńkiego, różowiutki i pulchnego, jak amorek.
Paspoal z wdzięcznością uścisnął rękę przyjaciela.
Kokardas mówił prawdę, Gonzaga stał osłupiały ze zdumienia. Patrzył na Ezopa niemal z przerażeniem.
— Co to ma znaczyć? — wyszeptał.
— To znaczy — odparł spokojnie garbus, — że, przeczytawszy te słowa, młoda dziewczyna nabierze zaufania.
— A więc odgadłeś nasze zamiary?
— Zrozumiałem, że chcecie mieć tę dziewczynę.
— A — wiesz, na co się narażasz, posiadając niektóre tajemnice?
— Narażam się na duży zarobek — odrzekł garbus, zacierając ręce.
Gonzaga i Pejrol zamienili między sobą spojrzenia.
— Ale — zapytał książę zniżonym głosem — to pismo.....
— Posiadam małe talenciki — odpowiedział Ezop, — ręczę za doskonałą imitacyę. Gdy raz widzę pismo jakiego człowieka....
— To cię może daleko zaprowadzić! człowiek?
— Och, człowiek! — przerwał garbus ze śmiechem. — Jestem zamały, nie mogę go naśladować.
— Czy znasz go?
— Dosyć dobrze.
— Skąd go znasz?
— Wspólne sprawy....
— Czy możesz dać nam o nim jakie wiadomości?
— Jedną tylko: wczoraj zadał dwa ciosy, jutro zada dwa drugie.
Pejrol zadrżał od stóp cło głowy.
— W podziemiach mojego pałacu mam dobre więzienia — odrzekł Gonzaga.
Garbus nic zwrócił uwagi na jego groźną minę i odpowiedział:
— Szkoda miejsca! Zrób z nich księże piwnice, to je wynajmiesz handlarzom wina.
— Podejrzewam, że jesteś szpiegiem.
— Marny pomysł. Człowiek, o którym mowa nie ma ani grosza, a nasza książęca mość jest milionerem. Czy chcecie, abym wam go wydał?
Gonzaga spojrzał na niego ze zdumieniem.
— Dajcie mi tę kartkę, — mówił dalej Ezop, pokazując ostatni bilet, który Gonzaga trzymał jeszcze w ręku.
— Co z nią zrobisz?
— Zrobię z niej dobry użytek. Oddam ją temu człowiekowi, a on dotrzyma obietnicy, którą tu czynię w jego imieniu; przyjdzie na bal regenta.
— Do dyabła, przyjacielu! — zawołał Gonzaga. — Musisz być piekielnym hultajem!
— O, o! — odparł skromnie garbus, — bywają gorsi odemnie.
— Skąd ta gorliwość do służenia mi?
— Już taki jestem, przywiązuję się do ludzi, którzy mi się podobają!
— A my ci się podobamy?
— Bardzo.
— Więc dlategoaby nam okazać sympatyę, zapłaciłeś trzydzieści tysięcy franków?
— Za budę? — przerwał garbus. — O nie, przepraszam! Spekulacye, interesy pieniężne!
Gonzaga skinął na Kokardasa i Paspoala, którzy zbliżyli się natychmiast, szczękając szpadami.
— Co to za jedni? — zapytał Ezop.
— Ludzie, którzy będą twymi towarzyszami, jeżeli przyjmę twoje usługi.
Garbus skłonił się ceremonialnie.
— A więc je odrzuć, wasza książęca mość — rzekł, a potem dodał, zwracając się do dwóch zbirów. — Dobrzy ludzie, nie fatygujcie się, nie pójdziemy razem.
— Ale... — zaczął Gonzaga z groźną miną.
— Niema żadnego ale: Do licha, wasza książęca mość zna tego człowieka równie dobrze jak ja. Jest gwałtowny, bardzo gwałtowny, można nawet powiedzieć brutalny. Jeżeli zobaczy za mną tych dwóch wisielców...
— Siarczyste! — zaklął z oburzeniem Kokardas.
— Jak można być tak niegrzecznym? — dorzucił Paspoal.
— Chcę działać sam albo wcale — zakończył Ezop stanowczym tonem.
Gonzaga i Pejrol poczęli się naradzać.
— Tak ci chodzi o twoje plecy? — zapytał drwiąco książę.
Garbus skłonił się i odrzekł:
— Tak jak tym zuchom o ich szpady. Zarabiam niemi na chleb.
— To mi za ciebie odpowiada — odrzekł Gonzaga, patrząc prosto w oczy garbusa. — Rozumiesz? Służ mi wiernie, a będziesz wynagrodzony, w przeciwnym razie....
Nie dokończył i podał mu bilet. Garbus wziął go i skierował się w stronę drzwi, kłaniając się ciągle.
— Zaufanie waszej książęcej mości przynosi mi zaszczyt — powiedział. — Tej nocy usłyszycie mnie jeszcze.
A gdy Kokardas i Paspoal na znak Gonzagi chcieli iść za nim, odsunął ich ręką, w której nie spodziewaliby się takiej siły i skło niwszy się, zatrzasnął drzwi przed nimi.
— Prędko! — zawołał Gonzaga do Pejrola. — Niech za pół godziny będzie otoczony dom na ulicy, a po za tem wszystko, jak umówione.
Tymczasem garbus oddalał się szybkim krokiem.
Moje finanse źle stały — szeptał.
— Do dyabła, jeżeli wiedziałem, skąd wziąć bilet i ubranie balowe!

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.