Strona:PL Feval - Garbus.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mój aniołku, zapomniałeś na chwilę, że masz do czynienia ze szlachcicami; postaraj się odtąd o tem pamiętać!
— Ot co! — potwierdzał według zwyczaju Normandczyk.
Obaj powstali, podczas gdy p. Pejrol poprawiał swą nadwyrężoną tualetę.
— Obaj łajdaki są pijani! — mruczał.
— Słyszysz? — rzekł Kokardas. — Zdaje mi się, że on coś mówił.
— Ja mam także takie wrażenie, — odparł Paspoal.
Posunęli się obaj ku p. Pejrolowi, który jednak zdążył uciec i po chwili stanął przed Gonzagą, nie chwaląc się ze swej przygody. Gonzaga zakazał mu cokolwiek mówić dwum przyjaciołom o śmierci Saldaniego i Faenzy; było te zresztą zbyteczne, bo p. Pejrol nie miał wcale ochoty nawiązywać rozmiwy z Kokardasem i Paspoalem.
Tymczasem ostatni nadeszli ze strasznym hałasem. Kapelusze mieli na bakier, buty porozpinane, koszule poplamione winem; wogóle postawę prawdziwych rzezimieszków. Weszli z dumą, unosząc szpadą końce swych płaszczów. Kokardas wyglądał jak zawsze wspaniale, Paspoal niezgrabnie.
— Ukłoń się kochanku — rzekł Gaskończyk — i podziękuj jego książęcej mości.
— Cicho! — zawołał Gonzaga, patrząc na nich z niechęcią.
W jednej chwili stanęli milczący i nieruchomi. Z takimi zuchami, człowiek, który im płaci, może sobie na wszystko pozwolić.