Gdzież fantazjo moja, ulatasz, wybiegasz?...
Czyliż tam daleko, lepszy świat spostrzegasz?
Czyli już znudzona na ziemskim przestworzu,
Chcesz odpocząć sobie na wieczności morzu?... Śpiesz na bystrej łodzi W te dalekie kraje, Gdzie słońce nie wstaje, Ani nie zachodzi.
Tu, ziemia — bryła czarna, którą ogień boski
Na chwile opromienia, a ciemność zanurza,
Gdzie szczęście iskrą tylko, którą cierpień burza
Natychmiast gasi, zostawując troski;
Gdzie wspomnienie — jak anioł z niebios wypędzony,
Błąka się w koło ciebie, i na krótką chwilę
Pocieszy i rozrzewni — lecz wiatrem zdmuchniony
Ulata i utraca swe wdzięki motyle;
Gdzie miłość! — która w pierwszej młodości rozwiciu
Była twym ideałem, i z której tak dumny,
Nuciłeś boskie hymny — dziś, smutny, w ukryciu
Widzisz ją — jak świątyni złamane kolumny.
Gdzie wszystko, co na sobie bóstwa nosi znamię,
Co jest piękne i czułe — co jest skarbem duszy, —
Ledwie błyśnie dla człeka, wali się i łamie
I niknie, jak kwiat polny, gdy go chwast zagłuszy.
O! fantazjo moja! wybiegaj daleko,
Staraj się, to co ziemskie, od siebie odegnać;
Bo tu nic nie zostawiasz, z czem łzawą powieką
Mogłabyś się raz jeszcze na wieki pożegnać. Śpiesz na bystrej łodzi, W te dalekie kraje, Gdzie słońce nie wstaje Ani nie zachodzi. 1835 r.
Gaik się liściem zieleni, —
Skowronek wisząc w przestrzeni
Czarownej dźwięków krainy,
Srebrnym tonem radość kwili.
Motyl — zwiedza róż doliny,
Róża — wabi rój motyli.
Śród szmaragdowych błoni,
Śród rozlanej kwiatów woni,
Gdy ziemi — szczęście uśmiecha;
Kiedy słowik miłość głosi,
Kiedy pszczółka słodycz nosi,
Wyssaną z kwiatów kielicha;
Jedno serce skamieniałe:
Ani miłość je zagrzewa,
Ani bogów nuci chwałę,
Ani wiosny nutą śpiewa;
Ani zwija kwiatów wianki,
Dla przyjaciół i kochanki.
Czyż to serce od powicia,
Nieczułe na wdzięki życia,
Żadnym ogniem nie płonęło?...
Czy oderwane od świata,
Oczyma wzgardy pomiata
Najpiękniejsze niebios dzieło?...
O! nie serce winić trzeba,
W które częste ciosy biły;
W niem zagasły myśli nieba,
Pięknej ziemi zwiędły róże;
Tylko na przekór naturze
Krzewi się piołun mogiły.
Serce, biegło w raj omamień,
Czułe, wzniosłe, i ogniste.
Lecz w pierwszej śpiewanej nucie,
W szkielet zmieniło się czucie;
Żar — zgasiły chmury dżdżyste,
Z uczuć wzniosłych, został kamień.
Biedne serce! — gdy dla woni
Rwało róże, i rzuciło,
Zostawiwszy kolce w duszy.
To był sen!... jakże dziwny!... Widziałem krainę
Pustą, dziką, okropną jak sumienie zbrodnia,
A na burzliwem niebie, jedna gwiazdka wschodnia
Oświecała, na skale opartą dziewczynę.
Dziewczyna nad przepaścią, śród dzikiej natury,
Była tem, czem w nieszczęściu jest promyk nadziei.
Lecz niewidoma siła, zbliżyła z kolei
Dziewczynę do przepaści, a gwiazdę do chmury.
Dziewczyna była młoda — a młodość kobiety
Jestto kwiat, który poczuł pierwsze wiosny tchnienia;
Dziewczyna była piękna — jak geniusz poety,
Jak to zjawisko rajskie, pół swiatłaświatła, pół cienia.
Tylko — że w jeden przedmiot wlepione jej oko;
Melancholijny uśmiech po twarzy rozlany,
I myśl — myśl jej tak była ciemną i głęboką
Jak przepaść, gdy w nią nocne spuszczą się tumany;
Tylko — że jej obsłonki tak lekkie, tak mgliste,
Którym powab i skromność skreśliły granice,
Owijając to ciałko, powietrzne, przejrzyste,
Zmieniały córkę ziemi w nieziemską dziewicę.
Wtem nagle śród mętnego dziwnych marzeń tłumu
Jedna się myśl odbiła, bom słyszał jej słowa:
„W lat piętnaście doświadczyć zbłąkania rozumu,
Okropność!...“ Tu snu koniec, bo druga połowa
Tak miała skład dziwaczny, że pomimo chęci,
W jeden go obraz złożyć nie mogłem w pamięci.
∗ ∗ ∗
I cóż w tem tak dziwnego? — z boku ktoś zapyta;
Ludzie!... jak niedaleko oko wasze sięga!...
Widzicie martwe kształty, a duszy potęga
Nigdyż się w głąb’ nie wedrze?... nigdyż nie powita
Zamkniętej myśli, i jej na jaw nie wydźwignie?..
O! ileż wy to razy, jak pieszczone dziecię
Na popsutą zabawkę, na swój świat patrzycie?
Zachwyci was... nasyci... i zapał ostygnie.
Nic żeście nie dostrzegli w mem sennem widziadle?...
Nic pewnie... oprócz pięknej i młodej dziewczyny
Siedzącej nad przepaścią śród dzikiej krainy.
Ja zaś, jej świeżą duszę widzę jak w zwierciadle:
Ona się po raz pierwszy z snu błogiego budzi,
Postrzega świat — ku niemu wyciąga ramiona,
I pragnie go i nie chce... i wówczas to ona
Uczuwa, że ma serce i że jest śród ludzi.
Czuje i tęskni... ale przestrach ją porywa,
Świat zdaje jej się pustym, bez wdzięków, bez życia,
Wiosna martwa, bez pieśni, echo bez odbicia,
I sądzi, że już nigdy nie będzie szczęśliwa.
Oto jest obraz duszy snów moich anioła,
Trwoży ją obłąkanie i w przepaść popycha;
Bo nie wie — że jest czucie, do którego wzdycha:
Miłość... która ją wkrótce do życia powoła,
Która jej świat nieznanych odsłoni słodyczy,
I która tak przeminie, jak mój sen zwodniczy. 1835 r.
W wiośnie życia myślą błędną
Nie goń za omamień rajem,
Otocz skronie wonnym majem,
Bo latem — róże uwiędną.
Bo już za jesieni przyjściem,
Inną pieśń natura śpiewa:
Gdy złoty owoc dojrzewa,
Roślina, żegna się z liściem.
Gdy przez młode niepokoje,
Wielka myśl się w tobie budzi,
Gdy chcesz poznać serca ludzi,
Zgłębij pierwej serce swoje.
Jak oceanu ustronie,
Tak niezbrodne serca fale, —
Nim znajdzie perłę przy skale
Nie jeden nurek utonie.
Z uczuć wzniosłych, z uczuć tkliwych,
Snujem złoty życia wątek;
Czemuż w krainie pamiątek
Tak mało chwilek szczęśliwych?...
Bo my płyniem śród zawiei,
Śród skał grożących rozbiciem;
Ta krucha nawa, jest — życiem
Miotanem — żaglem nadziei. 1832 r.
Noc, milczenie — tylko w dali
Wietrzyk, listkiem drzew szeleści;
Księżyc igra w drzącej fali,
Lub się z kwieciem wiosny pieści.
Słowik, w gęstem drzew zaciszuzacieniu,
Miłym dźwiękiem Echo budzi;
Sen, zstępując na promieniu,
Słodzi dzienne troski ludzi.
Miły obraz — dla pasterza
Gdy namiętnych żądz nie roi;
Dla kochanka — gdy się zwierza
U stóp lubej, z myśli swojej;
Dla poety — gdy w swej nucie,
Z całym ogniem wyobraźni,
Śpiewa pierwsze serca czucie
O miłości, o przyjaźni.
To nie dla mnie! — Lecz gdy burze
Zniszczeń skrzydłem dotkną ziemię;
Gdy w rozdartej gromem chmurze,
Karę widzi człeka plemie;
Gdy śród trwogi, przerażenia,
Grom uderza, piorun głuszy:
To mój obraz — moje pienia,
To harmonija mojej duszy. 1834 r.
Kwiat życia stracił powaby,
Nieszczęście-m poznał zbyt rano;
Lecz czyliż będę tak słaby,
Bym przed niem ugiął kolano?
Łza z ocz moich nie popłynie,
Raz tylkom w życiu łzy sączył,
W tej strasznej dla mnie godzinie
Gdym się z ojczyzną rozłączył.
To znikło!... cóż mnie dziś wzruszy?
Patrz!... w tej świątyni natury,
Odkryłem skarby dla duszy,
Stepy, pustynie i góry;
Na step leci myśl ma lotna,
Śród pustynnych buja błoni,
Taka dzika i samotna,
Jak wicher, co się tam goni.
Lecz, gdzież góra tak wysoką,
Gdzie lecąc, jak dźwięk mej struny,
Mógłbym niebem poić oko,
Deptać orły i pioruny!?...
Bliżej Boga — dalej ludzi;
Gdziebym ziemskich żądz daleki,
W śnie, którego świat nie zbudzi,
O szczęściu marzył na wieki. 1834 r.
Poranek — wstało słońce — cisza i pogoda; Niebios, nie chmurzą obłoki;
Wietrzykiem kołysana, cicho szumi woda, I pluszcze w okrętu boki.
Sterniku! weź za rudel, każ poruszyć wiosła, Znasz przyjazne wiatrów tchnienia,...
Rozwiń żagle — by woda co prędzej mnie niosła Tam — gdzie dla mnie, port zbawienia.
Wieczór — łamie się fala, piętrzą się bałwany, Hymnom zniszczenia, grom wtórzy;
Mój okręt, bez rudla, wiatrami miotany, Leci za podmuchem burzy:
Maszty, piorun zdruzgotał, zerwały się liny, Ciska nawą, fala grzmiąca,
Chwyta ją, jak swą zdobycz i pośród głębiny, O skryte skały roztrąca.
Już noc — z odłamkiem masztu, sam śród morza płynę, Otwarta przepaść podemną,
A w górze czarne niebo; — tak w śmierci godzinę Wieczność zaledwie jest ciemną.
Choć słońce znów zabłyśnie, ja go nie zobaczę, Nie spojrzę ku lubej stronie;
Zniknę, — któż mi grób wzniesie, nademną zapłacze? Któż wspomni o moim zgonie? 1834 r.
Kilka wzgórków mchem porosłych,
Zburzonych pomników szczątki,
Nad niemi, kilka drzew wzniosłych —
To wszystko człeka pamiątki.
Jego marzeń ideały;
Sny — co prędko się prześniły,
Róże — które kwitnąć miały
A zwiędły w łonie mogiły.
W chwili zgonu, hymn pogrzebu,
Dzwięcząc tony żałobnemi,
Ma powrócić duszę niebu,
Ziemskie ciało, oddać ziemi.
Gdzie zebrani przyjaciele,
Niosą z smutkiem do grobowca,
Kilka westchnień, łez nie wiele,
Dla innych światów wędrowca.
Anioł śmierci, na mogile,
Którą zdobi próżność złota,
Garstką piasku liczy chwile,
I przecina nić żywota,
I tak nuci, szydząc skrycie,
Gdy wiatr pędzi zmarłych kości:
„Patrz, człowiecze! czem twe życie,
Czem marzenia twej wielkości!“ 1834 r.