Przejdź do zawartości

Dziwadła/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziwadła
Część Tom II
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt; Michał Glücksberg
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów; Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.
Irena do miss F. Willby.
Dnia 5. lipca 18... Rumiana.

W tym liście, kochana Faniu, mało się dowiesz o mnie. Cóżbym ci nowego donieść mogła, kiedy nic nie ma koło niego nowego?... wszystko niestety po staremu, to jest jak wczoraj! Kocham go tylko więcej może (niepojęta!), bo widuję go częściej. Ten człowiek urok rzucił na mnie: gdybym go nie kochała, ileż wad i skaz naliczyłabym w nim z największą łatwością!
Koniuszy zdaje się pilnie patrzeć tylko, o ile możności stara się nakłonić na podróż, na odjazd: ale to jakby z opiekuńskiego obowiązku. Jerzy zawsze ten sam: malowałam ci go w pierwszym liście moim, śmiałym i dowcipnym; dziś się bardzo odmienił i zmiana ta zdaje się stanowcza, bo z rozważnego postanowienia pochodzi. Znajduję go za zimnym, za obojętnym, za rozważnym i nigdy słówka, coby objawiło uczucie, o którem wiem, którego jestem pewna. Prawda, że mu położenie jego zakazuje słowa, ruchu, najmniejszej oznaki uczucia; ale na cóż tyle ma mocy nad sobą? Darowałabym mu trochę śmiałości, trochę nawet zuchwalstwa; niecierpliwi mnie poddaniem się losowi z pokorą. Potrzebaż, żeby ja pierwsza zrobiła krok do wyprowadzenia go z tej odrętwiałości? Posłuchaj opowiadania i osądź: mniej cię ono zajmie jeszcze niż zwykłe moje gawędy, bo nawet nie o sobie i nie o nim pisać będę.
Bawi przy mnie od niejakiego czasu biedna jedna pani Lacka: jest to kobieta, której los, jak pospolicie mówią (ludzie na losy i na ktosiów wiele zrzucają biedy ze swoich ramion), dał się niepospolicie we znaki. W młodości pokochał ją gwałtownie człowiek silnych namiętności; ona go odepchnęła dla ubóstwa, nie mogąc, jak się zdaje, znieść myśli całej przyszłości, złożonej z poświęceń, z ofiar, z cichego bardzo szczęścia! Ukarał ją Bóg za to: ten, za którego potem poszła dla majątku, stracił co miał, porzucił ją, a co gorzej, czy co lepiej (jak ty to znajdujesz), pierwsze przywiązanie do tego człowieka, którego odepchnęła, przetrwało w niej do dziś dnia.
Dziś stała się panią swojej woli, ale zatrute życie wiedzie jak nudny, długi, skwarny dzień lata, którego utrapionej spiece nie ma końca: nic ją nie zajmuje, nic nie ciekawi, niczego się nie spodziewa. Trzebaż takiego zdarzenia, żeby ten pierwszy kochanek młodości zjawił się pod naszym bokiem, w sąsiedztwie Rumianej! W dodatku, przedstawia się nam dziwacznie, oryginalnie, bo rozpacz doprowadziła tego człowieka do dziwactwa jakiegoś, do mizantropji osobliwszej: żyje zupełnie samowolny, zajęcie się jego myśliwstwo, wędrówki po mogiłach starych bojowisk, zamkach rozwalonych, wałach i cmentarzach; zbiera starożytne okruchy, szydzi z ludzi i gderze...
Zachciało mi się widzieć go koniecznie: Jerzy mówiąc mi o nim, zaostrzył kobiecą ciekawość. Ja się nie wstydzę, żem bardzo ciekawa; poleciłam Jerzemu, żeby koniecznie znajomość z nim ułatwił i wyrobił pozwolenie widzenia jakichś lochów (kłania ci się panna Radcliffe), które sobie obrał za mieszkanie. Jerzy pracował widać, żeby spełnić moje żądanie, i kiedym raz przejeżdżała o umówionej porze do pasieki około budki Jerzego i tego pana, zatrzymałam się (byłam bez Lackiej, sama z moją małą Józią wychowanką), weszłam odpocząć u nich. Pan Piotr Dolski (jest to nazwisko naszego dziwaka) chciał z początku uciekać, alem go kilką słowami wstrzymała; popatrzał na mnie, zawahał się, potem pozostał. W kilka chwil potrafiłam wplątać go w żywą rozmowę, ośmielić i wymódz obietnicę przyjęcia w horodyszczu, które mu służy za mieszkanie. Nadspodziewanie mi się to udało.
— Ale pani będziesz sama z tą małą? — spytał.
— A gdybym nie była sama lub nie z tą małą? — odparłam, myśląc o pani Lackiej, którą chcę zbliżyć do niego.
— To pani nie przyjmuję — rzekł spokojnie.
— Jak to! posunąłbyś pan do tego stopnia niegrzeczność dla kobiet? — spytałam.
— Dlaczego, proszę pani, mam być grzeczny dla kobiet, kiedy ich nie lubię? byłoby to kłamstwem.
— W ich imieniu dziękuję.
— Są wyjątki — rzekł uśmiechając się.
— Wyjątkiem jest zawsze ktoś przytomny, to rzeczy wiadome. Ja nie chcę w ten sposób być wyjątkiem.
Zniecierpliwił się.
— Ale szczerze — rzekł — dlaczego pani nie masz być wyjątkiem?.
— Nie czuję się godną tego — odpowiedziałam z uśmiechem — nie jestem ani lepsza, ani gorsza od drugich kobiet. Jeśli pan mnie przyjmujesz, czemużbyś nie przyjął ze mną razem przybywającego kogoś znajomego mu nawet może...
— Tem gorzej, że znajomego! — zawołał żywo, i dodał, patrząc na Jerzego i ruszając ramionami. — Gaduła jak stara baba! Pani wiesz już pewnie moją historję, więc tu nie ma co kłamać. Chcesz mnie pani zbliżyć do niej! do tej pani! po co? dlaczego? aby nam może wydrzeć nawet wspomnienie?
— Aby je odżywić.
— To niepodobna: dzisiaj to kto inny, tylko do kogoś podobny.
— Więc obojętny? — spytałam.
— Ktoś inny, ktoś podobny, i ten sam razem i nie ten: język się bałamuci, a nie powie myśli. Ona, lecz zmieniona!
— Tak... bo nieszczęśliwa! — rzekłam zcicha.
— Bo winna! — dorzucił z boleścią. — A jaż szczęśliwy jestem, i z Gwatymozynem nie mogęż powiedzieć: jestżem na różach? Zobaczywszy ją, cóżbym zyskał?
— Kto wie, może szczęście, może spokój?
— Spokój, brak apetytu, lub chleb gdy zębów nie ma: młode szczęście na stare lata! Daruj pani, że tak mówię: nie przywykłem do kobiet. Ale i w sercu już popioły, i głowa ciężka, i ten brodaty włóczęga, którego widzisz przed sobą, już nawet w imię tego czem był, nie potrafi wzbudzić żadnego uczucia.
— Któż to wie?
— Na co probować? żeby drugi raz boleć? nie chcę! Przyjedź pani sama z tą małą: przyjmę panią, i to tak doprawdy, nie dlatego, żebyś mnie pani zachwyciła swoją pięknością, rozumem, dowcipem, ale że mnie o to prosił Jerzy; a ja Jerzego, choć paple, bardzo lubię, prawie tyle co Kastora mojego wyżła: a to niemało!
Jerzy się rozśmiał i ukłonił, a ja przyjęłam wystrzeloną a bout portant niegrzeczność bez zadziwienia, bez bolu.
Nastawałam jeszcze dłużej, żeby mnie przyjął z panią Lacką, ale Piotr uciekł w las, nie dawszy mi odpowiedzi. Rachując wiele na okoliczności, postanowiłam nazajutrz przyjechać do horodyszcza z moją towarzyszką, nic jej o tem nie mówiąc, gdzie i do kogo ją wiozę. Jerzy przyjechał po nas konno, myśmy się za nim udały w las małym wózeczkiem, a dalej już piechotą.
Pan Piotr siedział na swoich wałach naprzeciw rzeki i dumał; gdy nas zobaczył, poznał, z początku jakby odrętwiał, nie ruszył się z miejsca, oczy tylko wlepił w panią Lackę, która pobladła jak ściana, i bełkotała, opierając się o mnie:
— Co to jest? gdzie my jesteśmy? kto to? wróćmy się!
Patrzałam ciągle na pana Piotra, który walczyć się zdawał z sobą; wreszcie zebrawszy się na męstwo, uśmiechnął się gorzko, zszedł z zielonej swej ławki i powitał nas milczący.
Lacka trzęsła się jak osina, a oczy jej wyrażały przestrach nieopisany: pierwszy raz widziałam ją w takim stanie. Dolski jakby nie znał jej, nic nie mówiąc, nie patrząc, wprowadził nas powoli do podziemia swego.
Wystaw sobie loch starego zamku, jakich pełno w waszej starej Anglji, ubrany w dawne pamiątki, z pewnym wdziękiem i porządkiem ułożone, schronienie anachorety i archeologa razem; łoże z liści suchych, a nad niem, zgadnij, proszę cię? — kobieca rękawiczka!
Pan Piotr wiódł nas idąc przodem, a stanąwszy wśród izby sklepionej, w której mieszkał, odezwał się szydersko:
— Nieprawdaż, piękne panie, że to bardzo ciekawe? bardzo dziwaczne? To grób żywego człowieka, coś nakształt bajki nianek, coś nieprawdopodobnego jak powiastka. Człowiek co żyje z umarłymi, bo mu żywi zbrzydli, co się wyrzekł świata i zakopał za życia, a to wszystko dlatego, że mu jedna kobieta powiedziała: — Nie chcę cię, boś ubogi! — Patrzcie panie, to bardzo ciekawe, doprawdy!
Takiego życia mam już za sobą lat kilkanaście: dzień do dnia, godzina godzinie podobne jak dwie krople wody; i mogę zaręczyć, że ze wszystkich sposobów utopienia boleści, najlepszy jest wypicie jej do dna odrazu, zamknięcie się z nią oko w oko. A że od dziecka w kolebce do starca na mogile, każdy mieć musi zabawki i lalki swoje: i ja się cackam, i ja się bawię, a bawię się — śmiercią. Wszystko co jak ja zgniło, strupieszało, skonało i rozsypało się w proch, zbieram i kładę koło siebie. Ja także zmarły jestem jak to wszystko: dobieramy się systematycznie.
Prawda, piękne panie, to ciekawe? — spytał, śmiejąc się gorzko. Moja pani Lacka marła mi, spierając się na ręku, przecież nie wyrywała się już: jakaś chciwa ciekawość pociągała ją ku temu.
— Wszystko to — mówił Piotr z zapałem coraz wzrastającym — dziwne jest bardzo, a każdy dziw czemś się tłumaczy: szaleństwem, bolem, głupstwem. Wiecież co mnie wpędziło tutaj? Panie jesteście ciekawe: powiem chętnie.
Dawno już temu, bardzo dawno, stał domek szlachecki w lasku z sosen i brzóz: w tym domku żyła piękna dzieweczka, a obok niedaleko mieszkał młody chłopak, który ją kochał, i myślał głupi, że dosyć kochać mocno, żeby być szczęśliwym! Ona kochała go trochę, jak się kocha to, do czego się przywykło; ale gdy przyszło dla niego wyrzec się nadziei sprzedania się drogo, powiedziała mu: — Tyś ubogi, ja twoją być nie mogę! — Wszak prawda? — spytał mojej towarzyszki.
Pani Lacka upadła i zemdlała.
Piotr rzucił się do niej: wynieśliśmy ją na świeże powietrze, pokropiliśmy wodą, i gdy otrzeźwiona otworzyła oczy i przyszła do siebie, biedny włóczęga, klęcząc u nóg jej, całował jej ręce, nazywając ją słodkiemi, pieszczotliwemi imionami młodości. Ale to trwało niedługo: po pierwszych wyrazach przemówionych, panią Lackę opanowała bojaźń znowu, a pana Piotra rozpacz.
— Dla sukienki — zawołał — dla błyskotki, dla marnych świecidełek, zabić szczęście, które nie wraca, stracić młodość, poświęcić serce, zgubić człowieka?! a! tyś nigdy w piersi serca nie miała — rzekł żywo — i jeśli dziś cierpisz, toś zasłużyła!
To mówiąc, uciekł w las po swojemu.
Myśmy z Jerzym zmienioną, bladą, wzruszoną kobietę przewieźli w milczeniu do Rumianej. Żal mi było serdecznie, żem ją na taką boleść wystawiła; ale mogłażem takie rozwiązanie przewidzieć? Jerzy mi mówił, że Piotr nazajutrz z nim się spotkawszy, złajał go okrutnie, rzucał się do niego wściekle, i wyrzekał, że ją zobaczył.
— Byłem wprzód szczęśliwy — wołał — teraz muszę ztąd uciekać. Muszę gdzieindziej szukać zapomnienia, spokoju, i kto wie, czy je odzyszczę?
Odtąd jużeśmy go nie widzieli, i Jerzy powiada, że gdzieś daleką, nie wiem dokąd, przedsięwziął wędrówkę. Pani Lacka, nad wszelkie moje spodziewanie, nazajutrz wróciła do swej obojętności, milczenia i szyderstwa.
Mówiłam ci w początku tego listu, który zajęłam opisem sceny dziwnej, nie mogąc się wstrzymać, żebym się jej wrażeniem z tobą nie podzieliła, mówiłam ci, Faniu, że Jerzy zimny i milczący. Zaczynam się obawiać, patrząc na to panowanie nad sobą, czy nie za mało ma serca, czy nie zanadto niem szafował? Lecz z drugiej strony, możeż on, bojąc się zawsze posądzeń, pokazać uczucie? Obwiniam go i wymawiam, i sama nie wiem czego chcę. Mój opiekun wyjechał na czas jakiś, dla wymówienia się z włożonego nań urzędu i procesu z moim kuzynkiem kapitanem. Biedny człowiek! jeszcze ja i Jerzy niepokoim go w dodatku! Pisz do mnie, proszę, i wierz, żem zawsze twoja

Irena.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.