Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdawał z sobą; wreszcie zebrawszy się na męstwo, uśmiechnął się gorzko, zszedł z zielonej swej ławki i powitał nas milczący.
Lacka trzęsła się jak osina, a oczy jej wyrażały przestrach nieopisany: pierwszy raz widziałam ją w takim stanie. Dolski jakby nie znał jej, nic nie mówiąc, nie patrząc, wprowadził nas powoli do podziemia swego.
Wystaw sobie loch starego zamku, jakich pełno w waszej starej Anglji, ubrany w dawne pamiątki, z pewnym wdziękiem i porządkiem ułożone, schronienie anachorety i archeologa razem; łoże z liści suchych, a nad niem, zgadnij, proszę cię? — kobieca rękawiczka!
Pan Piotr wiódł nas idąc przodem, a stanąwszy wśród izby sklepionej, w której mieszkał, odezwał się szydersko:
— Nieprawdaż, piękne panie, że to bardzo ciekawe? bardzo dziwaczne? To grób żywego człowieka, coś nakształt bajki nianek, coś nieprawdopodobnego jak powiastka. Człowiek co żyje z umarłymi, bo mu żywi zbrzydli, co się wyrzekł świata i zakopał za życia, a to wszystko dlatego, że mu jedna kobieta powiedziała: — Nie chcę cię, boś ubogi! — Patrzcie panie, to bardzo ciekawe, doprawdy!
Takiego życia mam już za sobą lat kilkanaście: dzień do dnia, godzina godzinie podobne jak dwie krople wody; i mogę zaręczyć, że ze wszystkich sposobów utopienia boleści, najlepszy jest wypicie jej do dna odrazu, zamknięcie się z nią oko w oko. A że od dziecka w kolebce do starca na mogile, każdy mieć musi zabawki i lalki swoje: i ja się cackam, i ja się bawię, a bawię się — śmiercią. Wszystko co jak ja zgniło, strupieszało, skonało i rozsypało się w proch, zbieram