Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sam: malowałam ci go w pierwszym liście moim, śmiałym i dowcipnym; dziś się bardzo odmienił i zmiana ta zdaje się stanowcza, bo z rozważnego postanowienia pochodzi. Znajduję go za zimnym, za obojętnym, za rozważnym i nigdy słówka, coby objawiło uczucie, o którem wiem, którego jestem pewna. Prawda, że mu położenie jego zakazuje słowa, ruchu, najmniejszej oznaki uczucia; ale na cóż tyle ma mocy nad sobą? Darowałabym mu trochę śmiałości, trochę nawet zuchwalstwa; niecierpliwi mnie poddaniem się losowi z pokorą. Potrzebaż, żeby ja pierwsza zrobiła krok do wyprowadzenia go z tej odrętwiałości? Posłuchaj opowiadania i osądź: mniej cię ono zajmie jeszcze niż zwykłe moje gawędy, bo nawet nie o sobie i nie o nim pisać będę.
Bawi przy mnie od niejakiego czasu biedna jedna pani Lacka: jest to kobieta, której los, jak pospolicie mówią (ludzie na losy i na ktosiów wiele zrzucają biedy ze swoich ramion), dał się niepospolicie we znaki. W młodości pokochał ją gwałtownie człowiek silnych namiętności; ona go odepchnęła dla ubóstwa, nie mogąc, jak się zdaje, znieść myśli całej przyszłości, złożonej z poświęceń, z ofiar, z cichego bardzo szczęścia! Ukarał ją Bóg za to: ten, za którego potem poszła dla majątku, stracił co miał, porzucił ją, a co gorzej, czy co lepiej (jak ty to znajdujesz), pierwsze przywiązanie do tego człowieka, którego odepchnęła, przetrwało w niej do dziś dnia.
Dziś stała się panią swojej woli, ale zatrute życie wiedzie jak nudny, długi, skwarny dzień lata, którego utrapionej spiece nie ma końca: nic ją nie zajmuje, nic nie ciekawi, niczego się nie spodziewa. Trzebaż takiego zdarzenia, żeby ten pierwszy kochanek młodości zjawił