Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się pod naszym bokiem, w sąsiedztwie Rumianej! W dodatku, przedstawia się nam dziwacznie, oryginalnie, bo rozpacz doprowadziła tego człowieka do dziwactwa jakiegoś, do mizantropji osobliwszej: żyje zupełnie samowolny, zajęcie się jego myśliwstwo, wędrówki po mogiłach starych bojowisk, zamkach rozwalonych, wałach i cmentarzach; zbiera starożytne okruchy, szydzi z ludzi i gderze...
Zachciało mi się widzieć go koniecznie: Jerzy mówiąc mi o nim, zaostrzył kobiecą ciekawość. Ja się nie wstydzę, żem bardzo ciekawa; poleciłam Jerzemu, żeby koniecznie znajomość z nim ułatwił i wyrobił pozwolenie widzenia jakichś lochów (kłania ci się panna Radcliffe), które sobie obrał za mieszkanie. Jerzy pracował widać, żeby spełnić moje żądanie, i kiedym raz przejeżdżała o umówionej porze do pasieki około budki Jerzego i tego pana, zatrzymałam się (byłam bez Lackiej, sama z moją małą Józią wychowanką), weszłam odpocząć u nich. Pan Piotr Dolski (jest to nazwisko naszego dziwaka) chciał z początku uciekać, alem go kilką słowami wstrzymała; popatrzał na mnie, zawahał się, potem pozostał. W kilka chwil potrafiłam wplątać go w żywą rozmowę, ośmielić i wymódz obietnicę przyjęcia w horodyszczu, które mu służy za mieszkanie. Nadspodziewanie mi się to udało.
— Ale pani będziesz sama z tą małą? — spytał.
— A gdybym nie była sama lub nie z tą małą? — odparłam, myśląc o pani Lackiej, którą chcę zbliżyć do niego.
— To pani nie przyjmuję — rzekł spokojnie.
— Jak to! posunąłbyś pan do tego stopnia niegrzeczność dla kobiet? — spytałam.