Dwa światy/XLII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dwa światy |
Pochodzenie | Powieści szlacheckie |
Wydawca | S. Lewental |
Data wyd. | 1885 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Trudno wypowiedziéć, co się działo w duszy biednéj dziewczyny, gdy sama została po téj rozmowie z prezesem; pobiegła na ławkę w altanie, siąść na niéj nie mogła, rzuciła się na kolana, głowę zakryła rękami i płakała, płakała gorzko i długo. Ciężka ręka boleści i rozpaczy na chwilę uciskając ją, odjęła przytomność, czucie, pamięć, wszystko... nie wiem, jak długo byłaby tak pozostała, gdyby szukający jéj Aleksy, którego Julian sam wysłał niespokojnie się czegoś domyślając, a wstrzymany będąc przez prezesa, nie nadbiegł i nie przebudził. Podniosła głowę, była prawie nie do poznania: oczy nabrzękłe, zaognione, twarz cała w płomieniach... na nogach utrzymać się jéj było trudno, słaniała się nieprzytomna i osłabła. Aleksy sądził, że nowa jaka scena z Julianem była temu przyczyną, ale unikał zwierzeń i zmieszany udał, że się domyślił tylko choroby.
— Co to pani jest? — spytał — głowa?
— Chora jestem, zgadłeś pan — odpowiedziała Pola — chora... nie wiem, co mi jest, mam jakieś dreszcze...
I rozśmiała się z za łez, podając mu rączkę białą.
— A! nie śmiej się ze mnie — zawołała — i ty, i ty... mężny rycerzu, co swe serce przykrywasz stalą, żeby bicia jego dostrzedz nie było można; i ty wkrótce może tak jak ja zachorujesz. Oboje, oboje wpadliśmy w świat nie nasz, między ludzi, co niby są nam równi, których uśmiech pociąga, słodycz ośmiela, ręka drży, dusza mówić się zdaje.. a którzy z obłoków tylko mówią do nas śmiertelnych i w uścisku rozpływają się... w kroplę błota!! Oboje pokochaliśmy złote posągi! A! potrzeba nam było pozostać w naszéj zagrodzie i tam szukać serca i ludzi!
— Ja pani nie rozumiem — rzekł Aleksy — chodźmy, odprowadzę...
— Chodźmy, ale pan mnie rozumiesz, o! nie myśl, żeby przed okiem kobiety taka tajemnica, jak twoja, ukryć się miała! Ja także wiem wszystko, ale milczéć umiem.
— Niestety! to wszystko jest... niczém.
— Niczém! bo któżby rachował nasze cierpienie! Słusznie, pocośmy się darli do nich i podnieśli tak wysoko!... Zasługujemy, by nas odepchnięto ze wzgardą; słudzy, powinniśmy byli zostać sługami, sieroty, pamiętać na sieroctwo nasze... Czyż między sobą nie natrafilibyśmy na serca i ludzi?
— Co się to stało? na Boga! — spytał zatrwożony Aleksy.
— To, co jutro będzie z tobą — odparła Pola — jeżeli nie uciekniesz, nie ujdziesz... nie zabijesz w sobie uczucia, które karmisz...
— Zdaje mi się, że moje uczucia są tak niewinne...
— Niewinne! od nas dla nich wszystko jest winą! zbytek przywiązania nawet, nawet ciche poświęcenia. Myśmy powinni być zimną lalką, na ich skinienie posłuszną; ale miéć serce, ale kochać, ale się zbliżyć! o! to grzech, to grzech niedarowany!! My i oni! bogowie ziemscy i prości śmiertelnicy!!!
Tak ciągle i żywo rozprawiającą Polę Aleksy odprowadził do jéj pokoju, dokąd Anna, dowiedziawszy się o jéj słabości, zaraz pobiedz chciała, ale ją wstrzymali prezes i matka. Julian, domyślając się czegoś, pozostał jak na żarzących węglach.
Prezes postanowił udawać, że nie wié o niczém, i nie mówić mu ani słowa.
Ledwie wstali od stołu, Julian, który przez cały czas siedział milczący, pochwycił Aleksego i odprowadził go na bok.
— Co jéj jest? — zapytał.
— Nie wiem, skarży się, że chora...
— Prezes nic z tobą nie mówił?...
— Ani słowa...
— Widzę po nim, że coś wié, czuję, że mi będzie przeszkadzał, alem gotów.
— Zbierz siły i obrachuj, mój Julianie — rzekł Aleksy — życzę ci ich, choć nie ufam w nie.
— W tych, co się wam słabemi wydają, więcéj jest niż w silnych, którzy padają jak dęby od burzy... zegnę się, ale mnie nie złamią.
Aleksy nic nie odpowiedział; prezes zażądał szachów, zawołał Juliana i wesoło się bawiąc od siebie go nie puścił na chwilę.