oczy nabrzękłe, zaognione, twarz cała w płomieniach... na nogach utrzymać się jéj było trudno, słaniała się nieprzytomna i osłabła. Aleksy sądził, że nowa jaka scena z Julianem była temu przyczyną, ale unikał zwierzeń i zmieszany udał, że się domyślił tylko choroby.
— Co to pani jest? — spytał — głowa?
— Chora jestem, zgadłeś pan — odpowiedziała Pola — chora... nie wiem, co mi jest, mam jakieś dreszcze...
I rozśmiała się z za łez, podając mu rączkę białą.
— A! nie śmiej się ze mnie — zawołała — i ty, i ty... mężny rycerzu, co swe serce przykrywasz stalą, żeby bicia jego dostrzedz nie było można; i ty wkrótce może tak jak ja zachorujesz. Oboje, oboje wpadliśmy w świat nie nasz, między ludzi, co niby są nam równi, których uśmiech pociąga, słodycz ośmiela, ręka drży, dusza mówić się zdaje.. a którzy z obłoków tylko mówią do nas śmiertelnych i w uścisku rozpływają się... w kroplę błota!! Oboje pokochaliśmy złote posągi! A! potrzeba nam było pozostać w naszéj zagrodzie i tam szukać serca i ludzi!
— Ja pani nie rozumiem — rzekł Aleksy — chodźmy, odprowadzę...
— Chodźmy, ale pan mnie rozumiesz, o! nie myśl, żeby przed okiem kobiety taka tajemnica, jak twoja, ukryć się miała! Ja także wiem wszystko, ale milczéć umiem.
— Niestety! to wszystko jest... niczém.
— Niczém! bo któżby rachował nasze cierpienie! Słusznie, pocośmy się darli do nich i podnieśli tak wysoko!... Zasługujemy, by nas odepchnięto ze wzgardą; słudzy, powinniśmy byli zostać sługami, sieroty, pamiętać na sieroctwo nasze... Czyż między sobą nie natrafilibyśmy na serca i ludzi?
— Co się to stało? na Boga! — spytał zatrwożony Aleksy.
— To, co jutro będzie z tobą — odparła Pola — jeżeli nie uciekniesz, nie ujdziesz... nie zabijesz w sobie uczucia, które karmisz...
— Zdaje mi się, że moje uczucia są tak niewinne...
— Niewinne! od nas dla nich wszystko jest winą! zbytek przywiązania nawet, nawet ciche poświęcenia. Myśmy powinni być zimną lalką, na ich skinienie posłuszną; ale miéć serce, ale kochać, ale się zbliżyć! o! to grzech, to grzech niedarowany!! My i oni! bogowie ziemscy i prości śmiertelnicy!!!
Tak ciągle i żywo rozprawiającą Polę Aleksy odprowadził do jéj pokoju, dokąd Anna, dowiedziawszy się o jéj słabości, zaraz pobiedz chciała, ale ją wstrzymali prezes i matka. Julian, domyślając się czegoś, pozostał jak na żarzących węglach.
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/412
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.