Dwór Karola IX-go/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Prosper Mérimée
Tytuł Dwór Karola IX-go
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1893
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Chronique du règne de Charles IX
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.
Bez maski.

Dwa dni upłynęły a Hiszpanka nie dawała znaku o sobie. Na trzeci dzień bracia się dowiedzieli, że pani de Turgis powróciła i w południe będzie na pokojach królewskich. Udali się natychmiast do Luwru i spotkali ją w galeryi, otoczoną paniami, z któremi rozmawiała. Na widok Bernarda, ani się zmieszała, ani zarumieniła; skinęła mu głową, jak dawnemu znajomemu, i zamieniwszy z nim kilka słów powitania, rzekła zniżonym głosem:
— Chyba nie będziesz pan trwał w kacerskim uporze; trzeba było cudu, żeby cię przekonać.
— Nie rozumiem?
— Wszak doświadczyłeś na sobie nadziemeskiej mocy relikwii.
Bernard uśmiechnął się z lekceważeniem.
— Urok twych wdzięków, pani, kierował moją dłonią.
Ona pogroziła mu palcem.
— Milczałbyś lepiej, panie, chorąży.
Zdjęła rękawiczkę, żeby poprawić włosy; Bernard badawczo przypatrywał się ręce, a potem spojrzał jej w oczy. Zaśmiała się głośno.
— Dlaczego pani się śmieje?
— A pan dlaczego przypatrujesz mi się tak badawczo?
— Wybacz, hrabino, ale w tych czasach tyle mi się dziwnych przygód wydarzyło...
— Opowiedz nam pan choć jedną.
— Teraz nie mogę, zresztą świeżo stoi mi w pamięci pewne godło hiszpańskie...
— Jakież to godło?
— Składa się z jednego tylko wyrazu: Callad.
— Cóż to znaczy?
— Pani nie umiesz po hiszpańsku? — zapytał, nie spuszczając z niej oczu.
— W dzieciństwie umiałam nieco, ale zapomniałam już dawno — odparła obojętnie. — Jeżeli pan chcesz, żebym cię rozumiała, musisz mówić do mnie po francusku.
— Godło, o którem wspomniałem, zaleca milczenie.
— Rozsądne godło, Młodzi szczególniej powinni o niem pamiętać. Nie wiedziałam, żeś pan tak biegły w obcych językach, Kto cię nauczył po hiszpańsku?
Bernard spojrzał na nią tkliwie.
— Umiem po hiszpańsku zaledwie kilka słów, które miłość wyryła w mojem sercu na zawsze.
— Miłość! — drwiąco powtórzyła hrabina.
Mówiła głośno; kilka pań, stojących opodal, zbliżyło się do niej, pytając o czem rozmawiają, Bernard, urażony szyderczym tonem pani de Turgis, wyjął z kieszeni bilecik i podając jej, rzekł:
— Jestem pewny, że zrozumiesz pani, co tu napisano.
Dyana pochwyciła list i przebiegłszy go oczyma, z głośnym śmiechem podała najbliższej sąsiadce.
— Oto bilecik miłosny, otrzymany przez pana de Mergy. Najzabawniejsze, że znam to pismo.
— Nie wątpię o tem — cierpko mruknął Bernard.
Pani de Chateauvieux przeczytała list i podała go dalej, w kilka chwil obiegł całą galeryę.
— Czy piękną jest bohdanka pańska? — zagadnęła hrabina, skoro śmiechy i żarty uciszyły się nieco.
— Równie piękną, jak ty, hrabino.
— Musiałeś chyba twarz jej oglądać po ciemku... Znam tę damę i winszuję ci, panie de Mergy, gustu.
Zaczęła się śmiać głośno.
— Moja droga, powiedz nam kto jest owa szczęśliwa, co zdobyła serce pana de Mergy? — dopytywała pani de Chateauvieux.
— Zanim wymienię jej nazwisko, wprzód pan de Mergy zechce powiedzieć tu, wobec wszystkich, czy widział przy świetle jej twarz.
Zmieszany Bernard nie wiedział co ma z sobą robić; zły był na siebie i na hrabinę, a widok jego zakłopotania bawił trzpiotowate panie.
— Nie będę was dłużej dręczyła — rzekła hrabina — bilecik pisała donna Marya Rodriguez; znam jej pismo jak własne.
— Senora Marya Rodriguez! — zawołały panie, wybuchając śmiechem.
Była to pięćdziesięcioletnia ochmistrzyni, szpetna jak noc; pochodziła z Barcelony i niewiadomo jakim sposobem dostała się do Francyi.
Małgorzata de Valois przyjęła ją na swój dwór, podobno dlatego, żeby jej wdzięki uwydatniały się wyraźnie, przy zwiędłej twarzy Hiszpanki.
Bernard stracił głowę. Widywał często w Luwrze donnę Rodriguez i przypomniał sobie, że mimo brzydkiej twarzy, kibić miała zgrabną.
Zamaskowana dama mówiła przytem, że imię jej Marya.
— Nie mogłeś pan lepszego uczynić wyboru — żartowała hrabina de Turgis — donna Rodriguez, gdy włoży zęby sztuczne i perukę, wcale nieźle wygląda. Zapewniam cię, że nie ma więcej nad lat sześćdziesiąt.
— Ależ pan de Mergy ma chyba bielmo na oczach! — zawołała pani de Chateauvieux.
— A może lubi starożytności? — zapytała inna dama.
Żarty i przycinki spadały jak grad na Bernarda, który opędzał się o ile mógł, zaledwie hamując oburzenie. Ukazanie się króla przerwało złośliwą zabawę; panie i panowie stanęli rzędem, kłaniając się nizko.
Karol IX odprowadzał admirała de Coligny, z którym długo rozmawiał w swoim gabinecie; monarcha wspierał się na ramieniu sędziwego wodza, którego siwa broda i skromna odzież stanowiły sprzeczność z młodością i bogatemi szatami króla. Patrząc na nich, można było myśleć, że Karol z rzadką roztropnością wybrał, na ulubieńca, najrozumniejszego z pomiędzy swoich poddanych.
Wszystkie oczy były na nich zwrócone, nikt więc nie zauważył, że hrabina de Turgis zbliżyła się do Bernarda i wrzucając do jego kapelusza jakiś przedmiot, szepnęła:
— Przeczytasz potem.
Był to tylko klucz i kartka, na której skreślono następujące wyrazy:
„Klucz — otwiera drzwi do mego ogrodu; przyjdź wieczorem, zobaczysz mię bez maski.

Dyana.”

Król odprowadził admirała do drzwi galeryi.
— Żegnam cię, zacny przyjacielu — rzekł, ściskając dłoń jego — wiesz dobrze, jak cię kocham, ja zaś nie wątpię, że jesteś mi oddany ciałem i duszą.
Wracając do gabinetu, zatrzymał się przed Jerzym.
— Jutro po Mszy, przyjdziesz do mnie — powiedział głosem przyciszonym, następnie skinął na marszałka Retz i z nim opuścił komnatę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Prosper Mérimée i tłumacza: anonimowy.