Dusza Zaczarowana/II/Część pierwsza/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Dusza Zaczarowana
Podtytuł II. Lato
Część pierwsza
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. L’Âme enchantée
Podtytuł oryginalny II. L’Été
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część pierwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała księga II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Otwarły się oczy Anetki. Wiedziała już teraz, że nie może ufać ludziom ani sobie. Nie wolno jej było śmiać się na ulicy jak dotąd, gdyż budziła pożądania, choć szukając ich, nie wiedziała o tem zgoła. W warunkach współczesnych, będąc młodą, wolną i samotną kobietą, nietylko wystawiała się na napaści, ale je usprawiedliwiała swą sytuacją społeczną. Nikt nie rozumiał, że zdobywszy wolność zuchwałym gestem, zamknęła się potem w bezprzedmiotowem zgoła wdowieństwie. Za cel postawiła sobie macierzyństwo, był to zaiste cel wielki, ale prócz tego płomienia, czuła inny w sobie jeszcze. Mimo wysiłków, by zapomnieć o miłości, mimo obaw i złudzeń, że nikt nie dostrzega, płomień ten wybłyskał coraz to wyraźniej, a inni i ona sama, jak o tem świadczyła przygoda z Leopoldem, mogli zostać lada chwila ofiarami tego żaru. To co zaszło, wydało jej się ohydą, gdyż akt miłosny jest bestjalstwem, obmierzłem w oczach patrzącego chłodno. Takim był dla niej zakus Leopolda. Ale nie miała czystego sumienia. Wspomniała chwile kokieterji, żartów i wabienia lekkomyślnego. Cóż ją do tego skłaniało? Dławiła się poprostu tą mocą wnętrzną, tą pełnią tłumioną, która winna być przeciwnie podsycana, użyta, gdyż jest to słońce życia, bez którego wszystko zapada w ciemń. Niechże atoli nie pali tego, co ma ożywiać, jak wóz słoneczny, powierzony rękom Faetona! Niech się toczy po niebie drogą wyznaczoną. A więc małżeństwo? Po długim oporze, doszła, wobec otaczających ją niebezpieczeństw, do wniosku, że małżeństwo, oparte na miłości i szacunku ochroni ją od demonów serca i napaści z zewnątrz. W miarę godzenia się na to (wszystko też zresztą podsuwało jej tę myśl, tak że uczuła pociąg do domowego ogniska i uległa radom własnego serca), przestała się tak bardzo opierać naleganiom Juljana. Motywowała to swą miłością, ale postąpiła zbyt szybko, bo oto wytworzyła sobie w umyśle przesadnie dostojną wizję człowieka kochanego. Przedtem postępował tak Juljan, ale Anetka, bogatsza i bardziej namiętna, ubiegła go teraz.
Nie znał on kobiet, pociągały go tylko i zatrważały, to też miast je rozumieć, wolał sądzić. Idealizując jedne, potępiał drugie, zaś kobiety nie wchodzące w te dwie kategorje nie interesowały go wcale. Młodzi zawsze wydają sądy pobieżne, a młody był przez brak doświadczenia. Pełni własnych pragnień i pożądań, znajdują w innych to tylko, czego sami chcą. Naiwni i wyuzdani, nie myślą nigdy o kobiecie, czy idzie o stronę moralną czy zmysłową. Nie chcą uznać, że poza nimi istnieje. Pouczyłaby ich o tem miłość, ale z nauki tej korzysta niewielu, zazwyczaj ze szkodą własną i swych partnerek i to zwykle za późno. Charakterystyczną rzeczą dla tej zasadniczej omyłki jest nasza współczesna żądza i marzenie zunifikowania miłości i usunięcia dualizmu, będącego jej cierpkim owocem. „Kochać“, to znaczy przecież „kochać kogoś.“ Nie będąc egoistycznym, jak Roger Brissot, Juljan nie umiał jednak, przez brak znajomości rzeczy, wyjść poza siebie i pogląd jego na kobiety był jeszcze ciaśniejszy. Trzeba go było wprowadzić w ten świat ostrożnie i mądrze.
Anetce brakło tej mądrości wrodzonej, a miłość nietylko nie nauczyła jej tego, ale nawet napełniła ją poczuciem wspaniałomyślnego zaufania. Pewna, że jest kochaną i kocha, nie kryła się już z niczem. Pocóż miała używać barwiczki, kiedy nic jej od ukochanego oddalić nie mogło? Zdrowa w sercu swojem, nie rumieniła się, iż jest taką jaką jest i że on to widzi. Naiwność jego i onieśmielenie sprawiały jej nieco złośliwą rozkosz i lubowała się tem, że mu pierwsza odkryje duszę kobiecą.
Pewnego dnia odwiedziła go niespodzianie w jego mieszkaniu. Drzwi otwarła matka, staruszka o gładko uczesanych, przyprószonych siwizną włosach i surowem, jasnem spojrzeniu. Nieufnie obejrzawszy Anetkę, wprowadziła ją do małego, czystego, a chłodnego saloniku z meblami w pokrowcach.
Zblakłe fotografje rodzinne, oraz ryciny muzeów, obniżały bardziej jeszcze temperaturę pokoju. Anetka czekała sama, w sąsiednim pokoju szeptano coś przez chwilę, a potem wszedł spiesznie Juljan. Był uradowany, ale trwożny, nie wiedział co mówić i odpowiadał na chybi traf. Siedzieli na niewygodnych twardych krzesłach i dzielił ich stół salonowy, o który niesposób się oprzeć, by nie trącić kolanami o jakąś ostrą jego ozdobę. Lśniła podłoga, nie nakryta dywanem, pokryte szkłem postaci spoglądały martwo, jak rośliny zielnika, słowa zamierały na ustach i głos przechodził bezwiednie w szept. Anetka zadała sobie pytanie, czy ją trzymać tu będzie przez całą wizytę. Wkońcu poprosiła, by jej pokazał swą pracownię. Nie mógł odmówić, chciał tego nawet, ale zawahał się, tak że spytała:
— Sprawia to panu przykrość może?
Zaprotestował, wymawiając się nieładem, i wprowadził ją. Było tu dużo mniej nieładu, niż u Anetki za pierwszej bytności Juljana, ale także znacznie mniej wesołości. Pokój służył jednocześnie za sypialnię. Było trochę książek, znany portret Pasteura, papiery po krzesłach, na stole fajka i studenckie łóżko. Zauważyła nad niem krzyżyk z palmą. Usiadłszy w twardym fotelu, starała się rozkrochmalić gospodarza wspomnieniami studenckich czasów i mówiła bez ogródek o tem, co oboje wiedzieli. Ale krępowała go jej obecność i swoboda wyrażeń, był roztargniony i zdawał się nadsłuchiwać czegoś w pokoju sąsiednim. Nie chcąc się poddać temu nastrojowi, stawiła mu czoło i dokazała, że zapomniał, „co o tem świat powie.“ Śmiali się ochoczo. Ale zmieszanie jego wróciło, gdy ją odprowadzał, mijając przymknięte drzwi pokoju matki. Pani Dumont udała, że ich nie widzi, przez dyskrecję, a może by nie żegnać intruzki. Kobiety zamieniły jedno tylko spojrzenie, a odrazu poczuły, iż są nieprzyjaciółkami. Staruszkę zraziła ta wizyta zuchwałej dziewczyny, jej swobodne zachowanie, donośny głos, śmiech i sposób życia. Zwęszyła niebezpieczeństwo. Anetka czuła przez cały czas tę niewidzialną obecność matki, to też pełna niechęci podniosła jeszcze głos pod jej drzwiami, zaśmiała się huczniej i pomyślała z zawiścią:
— Zabiorę ci go!
W tydzień potem przyszedł Juljan, wieczorem. Odbył z matką pierwszą dysputę na temat Anetki i chciał postawić na swojem. Byli sami, gdyż Leopold zabrał do cyrku Marka. Nieco już po jedenastej Juljan chciał odejść, ale Anetka zaprojektowała, że go odprowadzi, by odetchnąć świeżem powietrzem. U drzwi domu, Juljan zaniepokoił się jednak tem, że musi wracać sama. Odprowadził ją zpowrotem, a Anetka nie stawiała oporu. Nie wiedząc sami, jak się to stało, przystanęli u parapetu Sekwany, poszli tedy drogą najdłuższą. Była noc czerwcowa. Usiedli na ławce, nad ciemną wodą szumiały topole. Na mostach lśniły latarnie. Na tle głębokiego nieba mrugały blado gwiazdy. Milczeli, gdyż słowa nie były już zdolne wyrazić ich myśli. Ale czytali w sobie wzajem. Pożądanie Juljana paliło serce Anetki, ale nie mógł go wyzwolić z uwięzi i nie patrzył na nią. Ona także spoglądała przez czas jakiś na czerwone odbłyski na wodzie, potem zaś czując, że on nie zdoła tego uczynić, pochyliła się nad nim i pocałowała go...
Wrócił upojony miłością i wdzięczny, ale w myślach jego tkwiło ostrze słów matki:
— To jedna z owych zuchwałych biedaczek, które chcą się koniecznie wydać zamąż!
Strzałę tę wyrwał ze złością, niestety, jednak koniec został w skórze. Wstyd mu było i przepraszał w duchu Anetkę. Wiedział, że to oszczerstwo, czcił ją jak świętą, ale był zatrwożony, a każda wizyta pogarszała ten stan. Raziła go jej swoboda, wolnomyślne poglądy na wszystko, zwłaszcza na moralność, oraz spokojny brak przesądów. Myśli miał, podobnie jak ubiór, nieco surowe, ona zaś przeciwnie była rozlewna, pobłażliwa, roześmiana. Nie wiedział, że odnośnie do siebie jest purytanką, a tylko do drugich stosuje miarę inną, pełną ironicznej tolerancji. Tolerancja i ironja pozbawiały go właśnie równowagi. Spostrzegła to dawno i ile razy wydawał sądy rygorystyczne, niesprawiedliwe i przesadne, nie oponowała, tylko uśmiechała się z tego naiwnego nieprzejednania, które ją bawiło, a uśmiech ten niepokoił Juljana gorzej jeszcze od słów. Czuł, że wie więcej od niego i tak też było. Ale ile wie? Co wie naprawdę? Jakie ma za sobą doświadczenia?
Podobnie jak matkę (może nawet pod wrażeniem jej nieżyczliwych uwag) człowieka tego o umysłowości bystrej, ale zubożałej, zaczęło teraz razić potrosze bujne zdrowie Anetki i promieniowanie wnętrznej siły. Pożądał jej i bał się. Podczas przechadzek wspólnych czuł się słabym, wielka poradność jej w każdych warunkach wstydziła go poprostu, a chociaż czuł, że choćby zauważyła to, podobałaby w tem sobie, doznawał upokorzenia. Ale nie zauważyła wcale. Zatopiona we wnętrzny śpiew, zapomniała, że go nie słyszy nikt, i nie widziała niespokojnych spojrzeń Juljana, który pytał:
— Do kogóż się ona śmieje?
Była tak daleka.
Widział, jak zawsze, lepiej może teraz jeszcze zalety umysłu i moralną energje Anetki, a jednocześnie była mu niebezpieczną zagadką. Pociąg nieodparty i brak tajemny zaufania, oto były jego uczucia, owa resztka nienawiści płci z czasów pierwotnych, kiedy zjednoczenie płciowe znaczyło się walką. Instynkt podejrzenia ujawniają silniej natury inteligentne, a jak Juljan, niedoświadczone. Nie znając kobiety, uważają ją raz za zbyt prostą, a raz za pełną zasadzek.
W owe oscylacje myśli, wahające się pomiędzy milczeniem a pełną otwartością, Anetka wkładała całą ekspansję swej namiętności. Czasem przez pół przechadzki nie mówiła nic, a towarzysz jej cierpiał niewymownie, czując, że żyje w sferach niesiężnych dlań. Nie muszą w takich razach zawsze myśli latać wysoko i głęboko zstępować. Ale oko tam nie sięga, gdzie żyją, a umysł mężczyzny dręczy niepokój. Juljan nie przy puszczał, by mógł być myśli tych autorem i tego nie wiedział, iż kobieta milczy często, dlatego, że ją mężczyzna źle rozumie. W pewne dni, ironiczne i trochę otępiałe milczenie Anetki dawało pole do interpretacji temu, którego kochała. Wiedziała, że kocha Anetkę pozorną, a nie pokochałby prawdziwej...
Zdawała się mówić:
— Ha, trudno... nie jestem dla ciebie jaką jestem, ale jaką mnie widzisz.
Trwało to jednak niedługo. Spostrzegła, że szczere wyjaśnienie kryje może niebezpieczeństwo (gdyż Juljan nie mógł jej zrozumieć) i polityczniej jest milczeć, a przemówiła, gdyż, o ileby milczała dla oszczędzenia mu niepotrzebnej troski, nie chciała go zostawiać w wątpliwościach. Jeśli niebezpiecznie było mówić... to tem bardziej nie chciała tego unikać. Im większe czuła ryzyko, tem silniejszy stawał się jej popęd do stawiania mu czoła. Serce jej biło mocno na myśl o tej próbie miłości. Jeśli się powiedzie, pokocha go bardziej jeszcze... jeśli zaś nie? Ach, cóż za przypuszczenie? Wszakże ją kocha! Niech się dzieje co chce!
Grała uczciwie. Ale mężczyźni wolą często, by kobieta szachrowała. Sylwja zawiadomiona o miłości Juljana i projekcie małżeństwa, palnęła Anetce kazanie i zabroniła jej zwierzeń szczerych. Oczywiście, coś nie coś powiedzieć mu trzeba, bo po ślubie dowie się wszystkiego, ale prawda winna być nieco przystosowana do okoliczności. Kocha ją ten chłopak, przeto będzie patrzył przez palce, niechże mu tedy nie otwiera przemocą oczu. Byłoby to głupstwo wierutne! Potem, po ślubie znajdzie czas na szczegóły. Radziła siostrze jak najlepiej dla jej dobra (pragnęła także tego dla siebie, by się jej co prędzej pozbyć z mieszkania) i przedkładała, że niesposób mówić wszystkim wszystkiego, a zwłaszcza narzeczonemu. Wystarczy kochać go! Anetka nie potrzebowała się wstydzić, ale mężczyźni to niedojdy, nie znoszą całej prawdy i trzeba im ją podawać na raty.
Anetka wysłuchała cierpliwie i zmieniła temat rozmowy. Nacóż miała odpowiadać, skoro wiedziała, że uczyni co sama zechce. Moralność Sylwji była zgoła odmienna, wolała też nie mówić co myśli. Kochała ją, przeto pobłażała, ktoś inny nie śmiałby jej powiedzieć czegoś podobnego.
Biedna Sylwja — myślała — sądzi mężczyzn wedle swych kochanków! Mój Julek to coś całkiem innego. Kocha mnie jaką jestem i kochał będzie jaką byłam. Nie mam nic do ukrywania, nie uczyniłam mu bowiem krzywdy, a jeno samej sobie.
Zdecydowana mimo ryzyka mówić, udzieliła kredytu sercu Juljana i skierowała rozmowę na tory przeszłości, czego dotąd unikali wstydliwie oboje. Nieraz jednak czytała Anetka w oczach jego, że pragnie dowiedzieć się i boi jednocześnie.
Położyła mu z czułością rękę na dłoni i rzekła:
— Drogi przyjacielu, byłeś zawsze wobec mnie niesłychanie dyskretny. Dziękuję ci i kocham cię za to... Ale pora powiedzieć to, czego nie wiesz. Musisz mnie poznać, a nie jestem bez winy.
Uczynił trwożny gest, chcąc przeszkodzić, ona jednak uśmiechnęła się i dodała:
— Niech cię to nie przestrasza, żadna wielka zbrodnia mnie nie obciąża. Tak sądzę, ale może pobłażam sobie zbytnio, gdyż świat sądzi inaczej. Rozstrzygniesz sam, wydasz wyrok i stanie się, co postanowisz.
Zaczęła opowiadać. Zmieszana bardziej, niż chciała okazać, przysposabiała go na to, co miał usłyszeć. Chcąc pokryć wzruszenie, gdyż choć rzecz była prosta, kosztowało ją to dużo wysiłku, udawała swobodę większą, niż należało. Przybrała ton ironji, pomagając nim sobie w obronie. Ale Juljan nie zrozumiał. Zachowanie jej wydało mu rażącą lekkomyślnością i brakiem sumienia.
Powiedziała mu wprost, że nie wychodziła wcale zamąż, czego bał się zdawna, czując niejako pewność, że tak jest. Żywił natomiast nadzieję, iż się myli. Usłyszawszy, stracił tę nadzieję i uczuł przygnębienie. Będąc katolikiem, polakierowanym na liberała, wiedział co znaczy grzech, i zaraz mu przyszło na myśl, że matka nie da zezwolenia. Na myśl o walce, mimo silnego dla niej uczucia, stracił fantazję. Z drugiej strony, kochał ją wbrew rozczarowaniu, jakiem go przejął „grzech“ ukochanej, i gotówby był nawet walczyć, gdyby mu tylko dopomogła. Czuł się słabym, musiał do boju zebrać wszystkie siły, a jedną z ważniejszych jego sił duchowych, była zdolność łudzenia się. Musiał koniecznie idealizować Anetkę i gdyby Anetka była zręczniejsza, wzięłaby to była w rachubę.
Dostrzegła jego przygnębienie, spodziewała się tego i osmuciło ją to wielce, ale nie mogła mu oszczędzać prawdy. Wszakże mieli żyć razem, więc musieli wziąć wzajem na barki swe błędy i omyłki życiowe. Nie miała natomiast pojęcia, jaki przez to w nim wzbudziła konflikt, a gdyby nawet wiedziała, pewnie byłaby uczyniła to samo, ufając w zwycięstwo miłości.
— Biedny mój Juljanie, — powiedziała — sprawiam ci przykrość! Przebacz! I mnie też przykro, żem gorszą, niż przypuszczałeś! Zbyt wysoko postawiłeś mnie w wyobraźni. A jestem słabą kobietą. Wiedz tylko, że jeśli zawiodłam samą siebie, to nigdy nie zwiodłam nikogo. Działałam zawsze w dobrej wierze...
— O, tak! — powiedział spiesznie. — Jestem pewny, że to on nadużył twego zaufania.
— Kto? — spytała.
— Ten nikczemnik! Przepraszam! Ten człowiek, który cię opuścił.
— O, nie, nie oskarżaj go! — odparła. – Tylko ja sama ponoszę całą winę.
Słowu „wina“ przypisywała, mówiąc to, jeno znaczenie żalu serdecznego za to, że mu sprawia przykrość, ale czepił się tego chciwie, robiąc z Anetki ofiarę, teraz pełną skruchy. „Skrucha“ była mu konieczną, jako zadośćuczynienie za doznaną szkodę, jako balsam na ranę, co nie goił wprawdzie, ale czynił ją znośną, a nadawała ona Anetce również pewien poziom moralny. Podobnie jak nie wątpił w „grzech“ Anetki, tak samo nie miał wątpliwości co do obowiązku „skruchy“, bowiem przepojony był jednem i drugiem pojęciem, jako chrześcijanin. Najliberalniejsi chrześcijanie nie są w stanie wyrwać się z koła tych wyobrażeń.
Ale Anetka miała duszę innej rasy. Rivière’owie czyści, czy nieczyści wedle moralności chrześcijańskiej, nie cenili czystości jako posłuszeństwa, niewidzialnemu Bogu, ani też prawom państwa, ale poprostu, jako przeciwieństwo niechlujności moralnej i coś w rodzaju piękna. Wyłamując się z tego, uznawali rzecz za sprawę własnego sumienia, nie podpadającą pod wyrok sumień cudzych. To też Anetka nie poczuwała się do obowiązku zdawania rachunków nikomu, a spowiadając się Juljanowi, uważała to za dar miłości. Najuczciwiej biorąc sprawę, winna go była tylko zawiadomić o przebiegu minionego życia, natomiast dzieje rozwoju duszy były jej osobistą własnością. Dawszy mu zaś to dobrowolnie, spostrzegła, że byłby wolał mniej prawdy, a więcej urojeń. Duma nie pozwalała jej jednak na kłamliwy wybieg i nie czuła tej potrzeby. Nawet wprost przeciwnie, poznawszy jego zamiary, z całą ścisłością powiedziała, że to ona sama oddała się dobrowolnie kochankowi.
Zdruzgotany Juljan, słuchać nie chciał.
— Nie, nie wierzę ci! — mówił. — Jesteś zbyt wspaniałomyślna. Nie oskarżaj się, ratując człowieka niegodnego!
— Nie oskarżam przecież nikogo! — rzekła poprostu.
Tknęło to jego sumienie, ale nie chciał rozumieć.
— Starasz się go uniewinnić.
— Pocóż? Wszakże nikt nie jest winny.
Żachnął się.
— Anetko, zaklinam cię, nie mów tak!
— Czemuż to?
— Wiesz przecie, że to źle.
— Nie, nie wiem wcale.
— Więc nie żałujesz tego, co się stało?
— Żal mi tylko, żem cię zasmuciła. Ale nie znałam cię wszakże wówczas, byłam wolna i miałam obowiązki jeno wobec samej siebie.
Pomyślał:
— Więc to uważa za nic?
Nie śmiał tego powiedzieć, ale podjął z naciskiem:
— Ale żałujesz, oczy wiście, tego? Przyznajesz, żeś popełniła wielki błąd?
Nie chciał jej obwiniać, ale pragnął, by to uczyniła sama.
— Bo ja to wiem?
— Nie wiesz? zdziwił się przygnębiony.
— Nie! — przyznała.
Poznała, dokąd ją chce zawieść. Jeśli poddanie się miłości jest błędem, to zbłądziła... tak, zapewne. Jeśli atoli nawet żałuje tego błędu w sercu własnem, to nikt nie ma prawa żądać skruchy. Serce w milczeniu bojuje z troską, a to nie obchodzi nikogo. Żal... skrucha? Powiedzmyż szczerze, nie czuła tego żalu wcale. Po namyśle odpowiedziała tedy:
— Nie, nie czuję wcale żalu.
Może przesadziła pod wrażeniem nieświadomego faryzeizmu Juljana, ale nie była w stanie, nawet w chwilach największej miłości, wyrazić tego żalu, którego się domagał. Radaby mu była dogodzić... ale nie była w stanie... wszakże to nieprawda... czegóż żałować? Postąpiła wedle prawa i po linji swego szczęścia. Chociaż drogo to opłaciła, ale wszakże uzyskała dziecko. Wiedziała dobrze, że wbrew głupiej opinji publicznej dziecko to nie shańbiło jej, ale przeciwnie oczyściło, dzięki jemu to właśnie była długo wolna od pokus i miała spokój i ład w duszy. Nie miała odwagi rzucać oszczerstwa na miłość minioną, dla zabezpieczenia przyszłej. Czuła teraz nawet wdzięczność dla Rogera, który był jeno wysłannikiem przeznaczenia, marnym zresztą w porównaniu z miłością i płomykiem życia, który zapalił.
Odczuł to z zazdrością Juljan.
— Kochasz dotąd tego człowieka? — spytał.
— Nie, drogi mój.
— Ale nie czujesz doń urazy.
— Czemużbym to miała czuć?
— Myślisz o nim?
— Myślę o tobie, Juljanie.
— Nie zapominasz o nim.
— Nie umiem zapominać niczego, co było dobre, nawet gdy minie. Nie wyrzucaj mi tego, bowiem jesteś mojem dobrem największem.
Juljan był dość uczciwy, by odczuć szczerość Anetki, a także jej szlachetność. Niespodziany ten fakt odkrył mu świat nowy i nową kobietę. Ale druga część jego natury podniosła bunt. Zraniony został jego instynkt samczy, a także przesądy katolickie i mieszczańskie. Myśl, że posiada Anetkę jako spadkobierca, zatruły mu nikczemne podejrzenia. Miast być pewniejszy kobiety, która mu wyjawiła szczerze wszystko, zaczął w nią wątpić, poznawszy, iż dawniej była słabą. Utracił wiarę w jej przyszłą wierność. Myślał o tym człowieku, który ją posiadł i z którym miała dziecko, i bał się zostać okpionym i ośmieszonym. Dręczyło go to, ale przebaczyć nie mógł.
Anetka zadrżała, zdawszy sobie sprawę, że Juljan toczy walkę w duszy i że nadzieje jej są podkopane. Wzięła się na własną przynętę miłosną. Włożyła w Juljana całą potęgę miłości, całą zdolność osiągnięcia szczęścia. I omyliła się przez pół. Ale przez pół tylko, gdyż był jej godnym i zasługiwał na miłość. Mimo różnic, mogliby żyć razem, przy pewnym wysiłku wzajemnym, by się zrozumieć i wybaczyć sobie to i owo, nie bez cierpienia, zapewne, ale tak, by się opłaciła trwała spójnia życia. Anetka dobrzeby była mogła oddziałać na Juljana, tchnąć weń siłę, napełnić wiarą w siebie samego i pchnąć tam, gdzieby, nie doszedł nigdy bez niej. Zaś subtelność jego, cześć dla kobiety, czystość moralna, a nawet czysta wiara religijna, której nie dzieliła, dałaby jej namiętnej naturze podkład bezpieczeństwa, oraz spokój domu i duszy niewzruszalny...
Biada sercom przesadnie namiętnym, które psują sobie los i wiedzą to dobrze, a nie cofają się przed tem, co je dzieli, właśnie dlatego, że kochając bardzo, nie chcą przyznać tego, co dałyby pogardliwie osobie obojętnej.
Anetkę dręczył teraz niepokój, jaki wznieciła w sercu Juljana. Czyżby miał rację? Nie zacieśniając się do własnego rozumowania, starała się też pojąć sądy innych ludzi. Charakter jej nie był jeszcze skonsolidowany, a ideje utrwalone, pozwoliła sobie tedy dokonać rewizji. Z młodu już zrozumiała, jak sztuczną jest moralność jej otoczenia, i jęła szukać czegoś poza rozsądkiem, który w tej dziedzinie nieraz wiedzie na manowce. Szukała innych myśli, by niemi oddychać, a napotkawszy szczere sumienie Juljana, jęła je rozpatrywać. Sądziła, że znajdzie tu odzew własnego buntu, szukała swej moralnej ojczyzny. Chętnie podpisałaby wszystkie prawa, uznawane przez Juljana, choćby ją potępiały, ale nie mogła. To, czego się domagał, było wprost nieludzkie.
Powiedziała doń serdecznie:
— Rozumiem, że mnie sądzisz podobnie, jak to czyni świat, i nie wyrzucam ci tego, gdyż podziwiam rygoryzm tych praw, tkwiących korzeniami w waszej rasie. Musisz ich, oczywiście, słuchać, i szanuję to w tobie. Ale mimo całego wysiłku woli nie umiałabym wyprzeć się czynu, który mi dał dziecko moje. Jakże mam się, drogi Juljanie, zaprzeć tego, co było mą całą pociechą i najczystszą może radością, jaką mi zesłało niebo. Nie niszcz tego, ale jeśli mnie kochasz, podziel me szczęście. Nie ubliża ci to w niczem.
Mówiąc czuła, że jej nie rozumie i że go to jeno coraz więcej złości. Przygnębiona, rozmyślała co czynić. Czyż kłamać? Samo przypuszczenie tego wyjścia było dla niej upokorzeniem. Ale jakże pozwolić, by skaza tem kochanem sercu rozszerzała się, jakże rozdzierać ranę? Przechodziła teraz męki, ile razy spotkała Juljana, truchlejąc na myśl, że coś nowego wyczyta w jego twarzy.
On zaś wyzyskiwał to nikczemnie, jak każdy mężczyzna, który wie, że jest kochany. Wiedział, że ją kaleczy i kaleczył dalej. Teraz odczuł swą władzę, pewny, że jej więcej na nim zależy, niż jemu na niej...
Rozumiała i to także i desperowała, że mu zdradziła słabość swoją. A mimo to nie przestawała, powodowana zabobonem. Jeśli przeznaczona jest Juljanowi na żonę, zostanie nią wbrew temu, co powiedziała, jeśli nie, widać że tak się stać nie miało...
Ale w głębi duszy wierzyła, że los jej nagrodzi ową pokorę i wzruszy serce Juljana.
— Oddałam ci się w ręce! – myślała. — Czyż przestaniesz mnie z tego powodu kochać?




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Franciszek Mirandola.