Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana II.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




Otwarły się oczy Anetki. Wiedziała już teraz, że nie może ufać ludziom ani sobie. Nie wolno jej było śmiać się na ulicy jak dotąd, gdyż budziła pożądania, choć szukając ich, nie wiedziała o tem zgoła. W warunkach współczesnych, będąc młodą, wolną i samotną kobietą, nietylko wystawiała się na napaści, ale je usprawiedliwiała swą sytuacją społeczną. Nikt nie rozumiał, że zdobywszy wolność zuchwałym gestem, zamknęła się potem w bezprzedmiotowem zgoła wdowieństwie. Za cel postawiła sobie macierzyństwo, był to zaiste cel wielki, ale prócz tego płomienia, czuła inny w sobie jeszcze. Mimo wysiłków, by zapomnieć o miłości, mimo obaw i złudzeń, że nikt nie dostrzega, płomień ten wybłyskał coraz to wyraźniej, a inni i ona sama, jak o tem świadczyła przygoda z Leopoldem, mogli zostać lada chwila ofiarami tego żaru. To co zaszło, wydało jej się ohydą, gdyż akt miłosny jest bestjalstwem, obmierzłem w oczach patrzącego chłodno. Takim był dla niej zakus Leopolda. Ale nie miała czystego sumienia. Wspomniała chwile kokieterji, żartów i wabienia lekkomyślnego. Cóż ją do tego skłaniało? Dławiła się poprostu tą mocą wnętrzną, tą pełnią tłumioną, która winna być przeciwnie podsycana, użyta, gdyż jest to słońce życia, bez którego wszystko zapada w ciemń. Niechże atoli nie pali tego, co ma ożywiać,

131