Dombi i syn/XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Dombi i syn
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Antoni Mazanowski
Tytuł orygin. Dombey and Son
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX. Przed ślubem.

W domu p. Dombi hałas, krzyk, stukanie, bieganina od rana do nocy. Dyogenes, przekonany, że każdy robotnik — to złodziej i bandyta, szczeka bez wytchnienia. Nowe zmiany widać każdego poranku... tylko niema zmian w życiu odtrąconej córki pana Dombi. Wieczorami, gdy robotnicy wychodzą, Florcia słucha ich kroków i wyobraża sobie, z jaką radością wracają do wesołych rodzin, jak niecierpliwie wyczekują ich dzieci. A ona zawsze samotna — i dom jej ojca nocami wciąż ten sam niemy, nudny, zaczarowany dom.
Lecz nie z taką już tęsknicą witała Florcia noc nadchodzącą. Jasna nadzieja ożywiała jej serce. Piękna pani, całująca ją w tym pokoju, gdzie niegdyś ojciec rozdarł jej duszę, przyświecała jej, niby anioł niebiańskiej dobroci. W oddali widniały przebłyski nowego życia, w którem promień miłości macierzyńskiej ogrzeje ją i wznieci znowu iskrę, zagasłą z dniem śmierci Pawełka.
Minęło kilka dni od wizyty pięknej pani. Florcia siedziała w swym pokoju, czytała i myślała o niej. Wtem zobaczyła ją we drzwiach.
— Mamo! — zawołała. Otóż znów tu jesteś!
— Jeszcze nie mamo — przeczyła pani, tuląc Florcię do piersi.
— Wszystko jedno, wkrótce będziesz moją mamą.
— Tak, moja droga, wkrótce.
Przez chwilę Edyta milczała, bawiąc się splotami i całując policzki dziewczynki. W całej jej postaci widniała niezwykła tkliwość, i Florcia czuła to ze wzruszeniem. Edyta usadziła ją obok siebie, trzymała ją za ręce obie, przejęta współczuciem i miłością.
— Zawsześ była sama, Florciu, od czasu naszej znajomości?
— O tak, byłam sama.
Florcia utknęła, bo wyraz twarzy matki stał się surowym.
— Jam... przywykła do samotności... Zdarza się, że ja i Daj siedzimy cały dzień samiuteńcy.
Mogłaby powiedzieć całymi tygodniami, miesiącami...
— Czy ta Daj to twoja pokojowa?
— To mój pies. Pokojowa nazywa się Zuzanna.
— A tu mieszkasz. Dziwne, że mi tych pokojów nie pokazano. Należy je odnowić, Florciu. Pokoje twoje powinny być w całym domu najpiękniejsze.
— Gdyby mi pozwolono zmienić je, tobym wybrała jeden pokoik na górze.
— Czy nie będzie to za wysoko, moje dziecko?
— Ale to pokój mego brata i bardzo go lubię. Chciałam o to prosić ojca po powrocie, lecz potem postanowiłam zwrócić się do ciebie, mamo, gdy wkrótce staniesz się panią tego domu. Edyta spuściła oczy i twarz jej okryła się bladością. Florci zdawało się, jakoby jej mateczka zmieszała się na wzmiankę, że stanie się panią. Tymczasem Edyta obiecała spełnić wszystko podług życzenia Florci i nakoniec wyraziła życzenie zabrania jej do siebie.
— Przybyłyśmy z mamą do Londynu i zabawisz u nas do mego zamążpójścia. Musimy się bliżej zaznajomić.
— Jakżeś dobra, mateczko! Jakżem ci wdzięczna!
— Teraz zaś, moja najdroższa — chcę ci dać jedną radę. Po ślubie z ojcem wyjedziemy na kilka tygodni, a ty — życzę sobie tego — abyś wróciła do domu. Gdyby kto cię zapraszał w gościnę na dni kilka, nie słuchaj i wracaj do domu. Lepiej być samą, aniżeli... tj. chcę powiedzieć, że lepiej ci będzie w domu, niż gdziekolwiek indziej.
— Pozostanę w domu, mateczko, od waszego wyjazdu.
— Właśnie. Pamiętaj o swej obietnicy. Teraz zaś jedźmy. Wrócę do sali i tam zaczekam na ciebie.
Zwolna i spokojnie przyszła pani stąpała, najmniejszej nie zwracając uwagi na zbytek i wspaniałość, widoczne już wszędzie. Była to znowu ta sama dumna piękność, pełna pogardy na ustach i w sercu, uzbrojona gniewem na siebie i swe otoczenie.
Czyżby ją poskromiła otwartość i serdeczność Florci? Czyż cała ta pycha gaśnie od jednego spojrzenia sieroty bezbronnej? O, tak, tak. Spójrzcie na nie w tej chwili. Objąwszy się, siedzą w karecie i Florcia z nadzieją i miłością główkę ułożyła na jej piersi. Niech kto teraz poważy się ukrzywdzić sierotkę. Dumna Edyta tysiąc razy zginie, jeśliby życiem trzeba było okupić szczęście dziecka.
Zgiń, Edyto! Lepiej i pożyteczniej ci zginąć w tej chwili, niż żyć długo, długo.
Pani Skiuten witała uprzejmie córkę i Florcię.
— Droga Edyto, ja stanowczo... zbliż się ku światłu, aniołku...
Florcia podeszła.
— Nie pamiętam, droga Edyto, jaką byłaś w wieku naszej uroczej Florentyny.
— Dawno zapomniałam, kiedym była taką.
— Stanowczo myślę, że nasze urocze dziewczątko bardzo podobne do ciebie. To dowodzi, jaką damę możnaby z niej zrobić, gdyby się starannie wziąć do jej wykształcenia.
Zamiast odpowiedzi Edyta surowo spojrzała na matkę. Należało jąć się innej taktyki.
— Zbliż się, aniołku i jeszcze raz mię ucałuj. Czy słyszałaś, że twój ojciec bierze w tym tygodniu ślub z moją nieocenioną Edytą?
— Słyszałam, że ślub ma być w tym tygodniu; lecz nie wiedziałam kiedy?
Pani Skiuten oznajmiła Florci, że pan Dombi będzie dziś u nich na obiedzie i zapewne miło mu będzie ujrzeć swą córkę. Nie wie on nic o tem, bo Edyta wszystko załatwiła, gdy był w City.
Obiad minął szczęśliwie i pan Dombi rad był, że córka jakiś czas zabawi w domu pani Skiuten. Zajęła się ona gorliwie wykształceniem Florci: ciągłe z nią rozmawiała, kazała grywać na fortepianie — i tydzień mijał szybko. Zwiedzano sklepy, magazyny mód, kwiatów, cukiernie. Florcia ma bywać wszędzie, Florcia pojedzie do kościoła, Florcia zrzuci żałobę i wystroi się modnie. Plany modniarki francuskiej okazały się tak wyborne i wspaniałe, że pani Skiuten i dla siebie zamówiła strój podobny. Madame zauważyła, że pani Skiuten będzie wyglądała czarująco i wezmą ją za siostrę pięknej panny młodej. Tydzień zbiegł szybko i nastała ostatnia noc przed ślubem. W salonie siedziała pani Skiuten i pan Dombi. Było już ciemno. Edyta przez otwarte okno wyglądała na ulicę. Pan Dombi i Kleopatra gawędzili z cicha na sofie. Było późno i Florcia poszła spać.
— Drogi panie Dombi, jutro pozbawiasz mnie towarzystwa Edyty na zawsze. Proszę cię, zostaw mi Florentynę.
— Z wielką ochotą, jeśli pani sobie życzy.
— Dziękuję. Pojedziecie do Paryża i bez miłej córki pańskiej zostałabym zbyt osamotnioną. Myśl, że mogę współdziałać w rozwoju serca i umysłu uroczej Florentyny, zleje dobroczynny balsam w mą duszę.
Edyta szybko się obejrzała. Niewidzialna wskutek zmroku, uważnie słuchała rozmowy i twarz jej ożywiła się.
— Bardzom ci wdzięczna, panie Dombi — ciągnęła Kleopatra — bałam się, że masz pan zły zamiar skazania jej na zupełną samotność.
— Skądże ta niesprawiedliwość względem mnie, droga pani?
— Stąd, że Florcia stanowczo mi zapowiedziała, że powróci do domu. Zaczęłam cię uważać za tyrana w guście paszy tureckiego.
— Zapewniam, że nie wydałem żadnych poleceń co do Florentyny. Bądź co bądź, nie staną one w sprzeczności z życzeniami pani.
— O, wiedziałam, że jesteś pochlebnisiem, panie Dombi. Mówią zresztą, że pochlebcy są bez serca, tymczasem pańska tkliwość stanowi ozdobę i szczęście życia. Cóż to, zbierasz się pan do domu? Było późno i pan Dombi chciał odejść.
— O, mój Boże, czy to sen czy ponura rzeczywistość, że jutro rano porywasz pan biednej matce jej skarb jedyny, jej córkę ukochaną!
Pan Dombi odrzekł, że porwania nie będzie, lecz złączą się w świątyni.
— Niema na świecie tortury większej nad tę, jakiej doznaje nieszczęsna matka przy rozstaniu z jedyną córką, choćby oddawała ją tobie, najdroższy panie Dombi. Jestem bezsilna i trwogi serca brały u mnie zawsze górę nad zimnym rozmysłem; lecz bądź pan pewien, jutro przywołam całą moc ducha i ukorzę się przed niecofnionym losem. Błogosławię was z głębi serca! Miła Edyto, ktoś odchodzi, drogie dziecię! Ocknij się, aniołku!
Edyta, najmniejszej uwagi nie zwracając na te słowa, wstała, lecz nie uczyniła kroku naprzód i nic nie rzekła. Pan Dombi zbliżył się do narzeczonej i całując jej rękę, rzekł z miną uroczystą:
— Jutro rano będę miał szczęście stanąć przed ołtarzem razem z panią Dombi.
Ukłonił się i wyszedł z głową wzniesioną w górę.
Zaledwie ucichł skrzyp kroku pana Dombi, pani Skiuten zadzwoniła i kazała wnieść światło. Pokojowa podała tę przepyszną szatę, której jutro przeznaczono rozpłomieniać serca męskie. Tymczasem zaś w tej szacie starucha była jeszcze wstrętniejszą, niż w swym flanelowym kaftaniku. Nie czuła tego i nie podejrzewała. Zachwycając się sobą i przybierając urocze, dziewicze pozy, Kleopatra liczyła na ich zabójczy czar. Zrzuciwszy nakoniec szatę — Kleopatra znów się w mgnieniu oka rozpadła, jak domek z kart.
Edyta zaś długo stała w oknie. Nareszcie zbliżyła się do kanapy.
— Posłuchaj mnie, mamo. Proszę cię, abyś do mego powrotu z Paryża mieszkała w tym domu sama, zupełnie sama.
— Mam samotnie mieszkać do twego powrotu? co to znaczy?
— To znaczy, że jeśli nie zechcesz mieszkać sama do mego powrotu, jutro w kościele wyrzekam się ręki tego człowieka, któremu mam składać taką kłamliwą i haniebną przysięgę.
Matka z trwogą patrzyła na córkę, która mocno i stanowczo ciągnęła:
— My już się nie zmienimy — ja i ty. To dość. Ale nie chcę i nie zezwolę, aby młoda i niewinna istota ginęła wraz z nami. Za żadne skarby świata nie zniosę, aby dla igraszki mej matki popsuła się i upadła bezbronna sierotka, która ma teraz we mnie naturalną swą opiekunkę. Znasz moją wolę. Florentyna pojedzie do domu.
— Oszalałaś, Edyto! Czy łudzisz się, że znajdziesz w tym domu spokój, zanim ona nie pójdzie za mąż?
— Spytaj raczej, czy wogóle kiedykolwiek liczyć mogę na spokój w tym domu?
— Oto nagroda za moje trudy i starania! Oto wdzięczność za blask światowy, przezemnie zapewniony. Nie warta jestem stać się opiekunką jakiegoś dzieciaka! Psuję ją! Uciekać trzeba odemnie jak od zarazy! Któżeś ty taka nareszcie, pani Dombi? Ktoś ty?
— Zadawałam sobie nieraz to pytanie, siedząc tam przy oknie i widząc przechodzące upadłe istoty płci mej z piętnem bezwstydu na czole. Bóg wie, jaką dawałam odpowiedź. O, matko moja, matko! Gdybyś była przynajmniej w kwiecie mej młodości rzuciła mię na pastwę losu lub na ofiarę uniesień serca! Lecz nie miałam wcale wieku niewinnej młodości!
Pani Skiuten zaczęła szlochać.
— Wolałabym spoczywać w ciemnym grobie, niż słuchać tych okropności. O, mój Boże! Własne dziecko żywi w sercu ku mnie uczucia jawnego wroga!
— Minął już dla nas czas wzajemnych wyrzutów. Nie wznawiaj ich.
— To ty je wznawiasz. Znana ci moja tkliwość i uderzasz w nią bez litości — nawet w tej chwili! Muszę starać się o to, aby jutro przedstawić się w należytym blasku. Dziwię ci się, Edyto. Matkę własną zamieniać w potwór — i to kiedy? W dniu swego wesela!
— Powiedziałam, że Florentyna ma jechać do domu.
— A zatem niech jedzie. Nawet rada jestem, że odjedzie, bo i cóżbym robiła z tą dziewczynką?
— Dla mnie zaś dziewczynka ta do tego stopnia droga, że gotowa byłabym wyrzec się ciebie dla niej. W jej duszę nie powinno zapaść i nie zapadnie nasienie zła, które rozwinęło się i spotężniało we mnie. Ręczę za to. Pozostaw ją w spokoju i raz na zawsze zaniechaj udzielania jej lekcyi, jakich niegdyś mnie nie skąpiłaś. To nietrudny warunek.
— Rozumie się, gdybyś go była wskazała jak kochająca córka, lecz obraźliwe słowa...
— Więcej ich nie będzie. Nasze stosunki skończone. Pójdziesz własną drogą. Baw się, strój się i bądź szczęśliwą. Przebaczam ci udział w jutrzejszej hańbie. O siebie będę się modliła do Boga.
To rzekłszy, udała się do sypialni krokiem spokojnym i pewnym, który tłumił wszelki ucisk serca. Lecz burza zawrzała w niej z nową siłą, gdy stanęła w sypialni. Włosy się rozwiały, oczy gorzały gorączkowym połyskiem, biała pierś płoniła się od ciosów mściwej ręki, jak gdyby zniweczyć pragnęła swą nienawistną, wzgardzoną i hańbiącą urodę. Tak to spędzała ostatnią przedślubną noc Edyta we walce z niespokojną duszą, nieujarzmioną przez los wszechmocny.
Nareszcie przypadkowo znalazła się u drzwi Florci. Drgnęła i spojrzała tam. Przy mdłem świetle pełgającej lampki zobaczyła dziewczynkę piękną i niewinną. Jakiś bezwiedny pociąg pchał ją ku Florci. Zbliżyła się i przylgnęła wargami ku zwisającej rączce. Dotknięcie to było jak owa cudowna laseczka, która niegdyś dobyła ze skały strumień wody zbawczej dla narodu ginącego z pragnienia. Edyta padła na klęczki, włosy jej falą spłynęły na poduszki, a łzy potokiem polały się z oczu.
Tak spędziła Edyta Grendżer swoją ostatnią noc przedślubną.
Nazajutrz państwo Dombi po ślubie wyjechali do Paryża, Florcia zaś znów zamieszkała w ponurym domu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol Dickens i tłumacza: Antoni Mazanowski.