Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zapaść i nie zapadnie nasienie zła, które rozwinęło się i spotężniało we mnie. Ręczę za to. Pozostaw ją w spokoju i raz na zawsze zaniechaj udzielania jej lekcyi, jakich niegdyś mnie nie skąpiłaś. To nietrudny warunek.
— Rozumie się, gdybyś go była wskazała jak kochająca córka, lecz obraźliwe słowa...
— Więcej ich nie będzie. Nasze stosunki skończone. Pójdziesz własną drogą. Baw się, strój się i bądź szczęśliwą. Przebaczam ci udział w jutrzejszej hańbie. O siebie będę się modliła do Boga.
To rzekłszy, udała się do sypialni krokiem spokojnym i pewnym, który tłumił wszelki ucisk serca. Lecz burza zawrzała w niej z nową siłą, gdy stanęła w sypialni. Włosy się rozwiały, oczy gorzały gorączkowym połyskiem, biała pierś płoniła się od ciosów mściwej ręki, jak gdyby zniweczyć pragnęła swą nienawistną, wzgardzoną i hańbiącą urodę. Tak to spędzała ostatnią przedślubną noc Edyta we walce z niespokojną duszą, nieujarzmioną przez los wszechmocny.
Nareszcie przypadkowo znalazła się u drzwi Florci. Drgnęła i spojrzała tam. Przy mdłem świetle pełgającej lampki zobaczyła dziewczynkę piękną i niewinną. Jakiś bezwiedny pociąg pchał ją ku Florci. Zbliżyła się i przylgnęła wargami ku zwisającej rączce. Dotknięcie to było jak owa cudowna laseczka, która niegdyś