Derar/Kasyda piérwsza

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Chodźko
Tytuł Derar
Pochodzenie Poezye Alexandra Chodźki
Data wyd. 1833
Druk Nowa Drukarnia Pompejusza i Spółki
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Indeks stron
KASYDA Isza.

PALMY.

Nabega beu Moawija Dobijani, niech łaska boża obwinie grób jego! powiedział:
„Wieczorem zatrzymałem się przy miejscu jéj pobytu; pytałem go, nieumiało mi odpowiedzieć. Nikt już tam nie mieszkał!”
RZEKŁEM:

Stój, stój, o Hadi[1]! rozsiodłaj wielbłąda,
Znajdziesz tu trochę wody na dnie studni,
I kilka chwastów s pod piasku wygląda,
Jedyna pasza w stronie tak bezludnéj.
Dzielny twój wielbłąd! choć go trud wysuszył
Na lekki szkielét, choć pękł pod racicą
Ostatni rzemyk, ledwieś wodzów ruszył,
Prędszy od strusia, goni błyskawicą
W przegony s chmurą piasku co nad wami
Lecąc nakryła pustyń połą cieniu.
Pozwól mu wytchnąć. I my pod palmami,
O tam, wypoczniem o powiewów tchnieniu....

Tu. — O Allahu! gdzie te dni kochane,
Co lały w duszę słodycz i ochłodę,

Jak noc roskoszna. Gdy s tych’ palm zerwane
Daktyle, mleko z jednych wymion, wodę
S téj saméj studni brały nasze dłonie;
Gdy duszy własnéj nie skąpił swój swemu,
I w blasku, szczęściu, krążyłem w ich gronie,
Jak paw edeński w kwietnikach Iremu[2].
Dziś, patrz, wiatr zamiótł ślady koczowiska,
I nasuł kurhan żwiru. Gdy strumienie
Deszczu rozryją kurhan, tu, tam błyska
Reszta namiotów — bolesne wspomnienie!
I widne zgliszcze, gdzieśmy tyle razy
Piekli nasz kiebab i baśnie prawili[3].

Ah! był kto krasząc te wszystkie obrazy
Szczęścia do każdéj mi dolewał chwili.
Czyi się dziś jeszcze obraz w duszy kryśli,
A kto już moich dziękczynień nie przyjmie!
Azza! jedyna Azza! ah! to imie,
Ust mych pieszczota, wiecznie po méj myśli,
Mi by perełka po śliskim jedwabiu[4],

Kręci się, biega i stami barw pionie;
Niby pawilon w Noego korabiu,
Gdy wstęgą tęczy grał na wiatrów łonie.

Nie, ty nie pojmiesz, Hadi, jakie życie,
Urok lał we mnie ten anioł w kobiécie.
Na samą wzmiankę chwieję się na strony,
Niby roskoszném winem odurzony.
Tak mi mdło, lubo, jak jasno w pamięci,
Tak złudzonemu o szczęściu się marzy!

Allah ją dla mnie stworzył, nasze chęci,
Gust, myśli, wszystko aż do rysów twarzy,
Były podobne, bliskie; gdy zdaleka
Czasem wybiegły, znów w jedno ogniwo
Zbiegały skoro. Ah! lecz ręce człeka
Zerwały złote boskich rąk przędziwo!....
Ja jéj nie skarżę, nie, ona nie winna,
Ona go, jestem pewny, nie kochała.
Co może w domu rodziców dziewczyna,
Tyle jak ona młoda i nieśmiała?

Wmówią lub każą. Gdy opiekun sknéra,
Gdy się uprzykrzy złośliwa macocha,

Idzie, choć męża serce nie wybiéra.
— I on nie winien. — Któż cnoty nie kocha,
Cnoty w tak młodéj, w tak pięknéj dziewczynie,
Któż niechce spocząć w objęciu anioła?

O, nie! — ja tylko kląłem i klnę ninie
Złą gwiazdę moję, głupie serce moje,
Co się uczepi jak pająk do zioła,
I z najmilszego kwiatu w życia łące,
Z miłości, zamiast ssać miody pachnące,
Gorzkie i mętne wysysa napoje.
I całe życie przędąc s téj osnowy,
We własnych sieciach wikła się i dręczy.
Ah! tak mię dręczy myśl ma, córka głowy,
Ah! tak ją smutek oplata pajęczy!

Widziałem tego szczęśliwca — i z razu
Gniew mój i boleść, jako dwa tygrysy,
Zamknąłem w piersi; przybrałem twarz głazu,
Lecz wzrok mój świécił blaskiem ostrza spisy
W boju, więc z oczu jad w serce przelałem;
I choć głos jego nad miedź rostopioną
Boleśniéj przez słuch przechodził mi w łono,
Ja żyłem, tchnąłem, patrzyłem, słuchałem,
I, na mój chandżar! dotrwałbym do końca,
Jak z razu niemy, zimny, niewzruszony.
Przeklęte wino! jedna o niéj wzmianka,
Jéj imię w jego ustach, imie żony,
Krew mi wzburzyło, zaćmiło blask słońca,
І tyłkom widział ją i jéj kochanka,
I chandżar i mą przyszłość długą, ciemną,
Nieznośną — jak noc jesienna. Nie pomnę
Już daléj, pomnę tylko że podemną
Blady, drżąc, jąkał słowa nieprzytomne,
Przekrzywiał usta i wywracał oczy.

Już wzniosłem chandżar. Lecz mnie rozbroili,
Jego unieśli — ah! i od téj chwili
Dzień losów moich mgła niedoli mroczy.
Jam zbrodzień, Hadi! on chléb zemną łamał
Za spolnym stołem, pił nasze napoje,
A jam zwyczajóm pokolenia skłamał,
Nie uczcił gościa. Odtąd lata moje
Nie warte ziarna poziomego piasku.

Prócz jednéj nocy, tej ostatniéj nocy!
Pamiętam — cichość. Księżyc mrugał w blasku
S póśrodka niebios. Spojrzę od północy,
Snuły się chmury, jak z zapalonego
Miasta dymy, gdy się kłębami wznoszą
Modre i białe, i na wiatrach biegą.
A od południa, wiodłem wzrok z roskoszą
Po czystém, ciemno-błękitném przestworzu,
I po nad morzem. Tłum wałów na morzu,
To szły do brzegu, to z brzegu wracały.
I brzeg był Szahem w posłuchalnéj sali,[5]
Księżyc usrébrzył jego płaszcz bogaty,
Noc jego salą, poddanymi wały,
Szli po jednemu całować kraj szaty,
I ręce Szaha, i szczęśni wracali. —

W tak błogiéj nocy! duszę mą najkrwawsze
Myśli mąciły. Porzuciłem łoże,
Biegłem ją ujrzéć, pożegnać na zawsze.

Wchodzę — już północ — spali psy i stróże,
Spali głęboko, bo nazajutrz z brzaskiem
Miano odjechać. Staję, wlepiam oczy,
Księżyc w jéj namiot lał się pełnym blaskiem,
I, a!i o Mekko! widzę ją w uboczy.

Pamiętam. Dotąd ileż szczęścia, ile
Radości, gdy wiatr uchylił zasłony,
Lub gdy ukradkiem w nieostróżną chwilę
Ujrzałem twarz jej; a tu nie broniony
Duszą, oczyma, pożeram te wdzięki
Swiéże, kwitnące, jak dziś s Twórcy ręki.
Wstrzymuję oddech; ciszéj od westchnienia,[6]
Ah! od snu ciszéj zbliżyłem się do niéj.
Klękam, schylam się — i ciepło jéj tchnienia
Oblało mi twarz i czoło. Proroku!
Cóż mi twe zdroje na dżennatów błoni;[7]

I twoje drzewa, Hury i roskosze,
Czém ich wdzięk obok tej chwili uroku?
Ah! jeszcze taką! a o raj nie proszę.

Azza ma spała. Twarz w niebo zwrócona,
Uśmiéch na ustach półotwartych kona;
Snać patrząc w niebo usnęła niedawno,
Snać że myśl jakąś niebieską, zabawną,
Co się wjéj ustach tak dziecinnie śmiała,
Sen ukołysał nie dawno. Gdyż jeszcze
S pod jéj ust, zębów sznureczek perłowy
Świecił się, jeszcze radość w twarzy tlała,
Jak tleje słońce przez wiosenne deszcze,
Przez mgły. Jéj jedna ręka wyżéj głowy
W alabastrową zgięła się arkadę.
Jéj druga ręka na płaszczu co płynął
Przez całą Azzę — piersi tylko minął.
Jabłuszka rajskie! rosa w Almokade[8]

Nie świeższa od nieb. Przebacz droga,
Przebacz spójrzeniu że spoczęto chwilę
Na tych dwóch pączkach rozwinionych świéżo
Tchnieniem młodości, miłości. O! błoga
Godzina grzechów, co grzeszyć tak mile,
I co tak słodko na sumnieniu leżą.

Jam ją tak lekko w czoło ucałował,
Tak ostróżnie — lecz ocyka się, zrywa,
To ty? I wstyd ją piękniéj umalował
Niż wiosna rożę. Płaszczem się okrywa
I ku drzwiom ręką skinęła. Porwałem,
Uniosłem Azzę. O! z jakimż zapałem
Cisnąłem ją do piersi, jak rączo
Leciałem pędem pchniętej wiatrem fali,
Jak stopa moja ledwie piasek zmiata
Przez psy i stróże co się u nóg plączą!
Gdyby tak biedź biedź, aż do końca świata,
Gdy się świat skończy? — biedź daléj i daléj.

A ona drżała jak serce, i blada
Czy się zlituję jéj trwogi i bolu
Pytała wzrokiem. Tak gdy skrzydło kani
Maleńką ahu[9] odpłoszy od stada[10],

Gdy sama sama zostanie na polu.
Gdy bieg ją znuży, żwir nóżki porani,
Żebrzące oczy wznosi do tyrana
Co wisi nad nią. Stajem, tu bez trwogi
U tych palm składam z ramion ciężar drogi,
A ona we łzach pada na kolana,
„Derarze! ” — ah! w tém słowie, wjego dźwięku,
I w owéj nieméj muzyce rozwianych
Jéj warkoczy, jéj twarzy bladéj, ręku
Wzniesionych ku mnie, oczu łzami zlanych,
Cała jéj trwoga i niewinność brzmiała,
I całe niebo wołało: litości!

Co tobie Azzo? tyś tak dobrze znała
Serce Derara, gdzie zbrodnia nie gości,
Odkąd w niém mieszka anioł twej urody,
Ani myśl ciebie niegodna nie mroczy
Przeczystéj, wiecznie trwającéj pogody.
— „Daruj luby! tak straszne miałeś oczy,
Taką gwałtowność w twoich uściśnieniach!...”
O! chcąc cię porwać, wiprz, nie w nocy cieniach,
W chwili odjazdu, jak podły złoczyńca,
Lecz w dzień, w ich oczach, z waszego dziedzińca

Porwałbym, uniósł — ha! niechby ścigali
Pył mój w pustyniach. Wiész ileśmy razy
Kłamanych bitew dając wam obrazy,
Wasze namioty bronili lub brali.
Pomnisz, gdym ciebie wyrwał z rąk dziesięciu,
Jak nas unosił koń moj? — Ziemia, niebo,
Pierzchły; wiatr tylko gwizdał koło ucha.
Mniemałem, że gdzieś nad ziemię, nad niebo,
Polecim sobie w miłośném objęciu,
Gdzieś, na mieszkanie wieczne w krajach ducha.
I pierwéj niźli wrócili s pogoni
Stanąłem s tobą przed matką struchlałą.

Któżby mi wówczas wydarł cię, któż? oni?
I byłbym wzorem rycerzy i chwałą.
Ja i moj koń. Pieśń o nas by krążyła
Po pokoleniach, z ust do ust. Dziewczynie
Przygoda Azzy nierazby się śniła,
Mnie rycerz wspomniał w samotnéj godzinie.

Dzielnyż to koń mój! z wiatrem jego grzywa[11]

Jak warkocz dziewic beduińskich pływa
Sam jak noc czarny, śród czoła dzień świta,
Na białej cętce. Rozhukana fala,
Pieni się, leci, las, głazy obala
Miedziannym głosem rycząc śród zamieci.
I mój koń w boju pod krwawe kopyta
Garnie łom, trupy, pieni się, rży, leci.
Boki jak skała, któréj obie ściany
Lub czasu dłóto, lub strumień wygładzi,
Pierś jako puklerz z damasceńskiéj stali:
Gdy na ramiona wojownika wdziany
I dziób dżeryda i ząb miecza zdradzi.
Któż mi się s takim rumakiem pochwali?

O! nie nie, Azzo! dni twoich strumienia
Kryształowego Derar nie zamąci.
Płyń jasny zdroju! Niech cię mój ocienia
Gałęźmi, kwiaty co wiosna wykradła
Z raju; skwar nie tknie, zimny wiatr nie trąci,
A kiedy chwilkę na zdroju źwierciadła
Wznijdzie mój obraz, gdy myślą pogonisz
W dni gdziem był s tobą i łzę dlań uronisz,
Jak dla umarłych przyjaciół lub braci,
Straconą perłę roskosz ci zapłaci.
Łza twa, jak kropla jemeńska w napoju,[12]
Rozleje w chwili téj balsam uroku,
Nie jak łza owa, mąciciel pokoju,

Co na wspomnienie błędów staje w oku,
Gorzka, piekąca. Bośmy się kochali
Młodą miłością — róży i słowika.

Te usta wiosny, ta kwiatów Sółtanka,
Z woni i wdzięków głośną była w dali.
Zefir wieść o niéj przynosił co ranka,
Do skrzydlatego w gaju pustelnika.
Przyleciał; ujrzał, pokochał, zaśpiéwał,
Róża westchnęła. Odtąd róży wonie,
I głos słowika zefir po wód łonie,
I łonie ziemi zléwał i rozléwał.
Wiosna wróciła. Znow słowik przy róży,
Znow róża kocha, wzdycha, słowik nóci.
Azzo! a nasze szczęście kto nam wróci?
A nasza wiosna powrotu nie wróży,
Wiecznie zimuje. Dzisiaj rozłączeni
Kiedyż się ujrzém, kiedy? — I zroszona
Łzami upadła Azza na pierś moję,
1 klęła ini się, że uczuć nie zmieni,
Myślą i duszą zemną poślubiona.

Boże! jak czysto, jak wyraźnie jeszcze
Pamiętam każdy wyraz, ton wyrazu,
Jéj głos, twarz, postać, s całego obrazu
Rys się nie zatarł, żyje! błyszczy! Pieszczę,
Gonię go — niby dziecko za motylem,
Co s kwiatu na kwiat upada w przelocie —
Nie, niewiesz ile szczęścia w téj pieszczocie,
Jak się promieni we mgłach mego losu!
Niekiedy głos mój dopóty nachylam
Aż mi coś wyda nakształt Azzy głosu,
Aż mi ją zabrzmi! I tak się czasami
Serce i oko i ucho omami,
Że słyszę jak mnie po imieniny woła,

Ze cisnę usta w dłoń mą, jak do czoła
Jak do ustek jéj, w owej godzinie ostatniéj,
Gdym jéj oddając pocałunek bratni,
Dusze do duszy przelał w uściśnieniu.
— Błogi stan! roskosz z lubych ust wypita,
Jak woda życia, z ust w serce przepływa,[13]
Wstrząsa pulsami, po krwi się rozléwa,
Błyszczy na oczach, na twarzy wykwita,
I razem z życiem ulatnia się w tchnieniu. —

Lecz już świtało, już czarne zawoje
Nocy od czoła niebios dzień odpinał;
Azza odeszła milcząca, spłakana.
Nigdy tak smutno cyprys się nie zginał,
Jak głowa moja spadła na kolana.
Świat mi pociemniał i łez mi nie stało,
A w piersiach gorycz. Zda się jedno brżemie
Spadło na płuca i oddech trzymało,
Drugie na głowę i gniotło mię w ziemię,
Środ konwulsyjnych bólów i krwi bicia.
Słuchałem burzy w sercu, i czekałem
Prędkoż-li boleść ostatnią nić życia
Zerwie, ostatnią już, cięższą od włosa.

Długo tak, niemy, półmartwy, przetrwałem.
Okropny agon! piekła i niebiosa

Nie wymyślą męk sroższych jak w téj wojnie,
Piekielnéj wojnie żywota s cierpieniem.
Boi się przesilił nareszcie — strumieniem
Łzy się rzuciły i płynęły hojnie.
Ażem odetchnął. Lżej mi. Wznoszę głowę,
W pustyni upał, słońce już wysoko,
Już odjechali. Tylkom widział owe
Reszty namiotów i, jak sięgnie oko,
Szlak wydeptany czołgał się po piasku,
I w oddaleniu ginął w dziennym blasku.

Dopadłem konia. Wezwał za karawaną
Ślad w ślad pędziłem — lecz mię myśl wstrzymała:
Pocóż ich ścigam? i cóż mi z dognaną?
Ązza nie będzie moją, tylko chwała,
Żem u nich żebrał, nadmie harde pyski.
Nie! Derar się nie spodli — wracaj koniu!

Odtąd to, Hadi, zawszem tych miejsc bliski,
Odtąd co wieczór idę w tém ustroniu
Dumać o Azzie. Nieraz tu pielgrzyma
Piosnka o moich przygodach zatrzyma.





  1. Przewodnik wielbłądów
  2. Jak paw edeński w kwietnikach Iremu, t. j. raju. O tym pawiu często wspominają poeci wschodu, chwaląc udatność jego ruchów i piękność jego piór. Chcąc pochwalić styl jakiego autora, mówią że „pisze piórem iremskiego pawia.”
  3. Piekli nasz kiebab etc.
    Kiebab, czyli mięso posiekane drobno i na
    rożenkach pieczone na węglach, jest, po pilawie
    (t. i. kaszy ryżowej zaprawionej po wschodniemu),
    najulnbieńszą potrawą Mahomedanów.
  4. Niby perełka po śliskim jedwabiu. Lebid w swojéj moallace używa podobnego porównania mówiąc o łani uciekającéj przed burzą, miejsce to tak wytłómaczył de Sасу: „Au milieu d'uue nuit dont les voiles obscurs déroboient la lumière des astres, son dos a été continuellement inondé des eaux que les nuages versoient à grands flots; et tandis qu’elle s’agitoit dans l’épaisseur des ténèbres, la blancheur de son poil jettoit seule quelque éclat, comme la perle, enfant des mers, lorsque restée seule, elle vacille et roule sur la soie qui servoit précédemment de monture à un collier. ” — S tejże I moallaki naśladowałem początek mojej Kasydy piérwszéj.
  5. I brzeg był Szahem w posłuchalnej sali etc.
    Całe to porównanie wziąłem s czterowiersza arabskiego, słowo w słowo: „Spójrz ku morzu, na falach jego dziw! przychodzą do brzegu, niekiedy i odchodzą. Niby on król, przychodzą wojska do niego, całują w dłoń posłusznie, potém wracają.” —
  6. Ciszej od westchnienia,
    Ah! od snu ciszéj zbliżyłem się do niéj.
    Porównanie podobnież tłumaczone z arabskiego, w oryginale: „I wkradłem się do niéj tak cicho jak się sen wkrada pod powieki, i pomknąłem się ku niéj tak lekko jak oddech.” —
  7. Na dżennatów błoni.
    Dżennat licz. mn. od dżennet, ogród. Tak nazywa Mohammed sady niebieskie obiecane swoim wyznawcom. Mówiąc o roskoszach czekających ich na tamtym świecie, nigdy nie zapomina dodadź „i ogrody, u stop ich rzéki.” Dam tu dosłowny przekład jednego s tych opisów tak licznych w koranie. Znajduje sie on na końcu Suraty XLIV Edduchan (dym):
    „Zaprawdę dzień rozłąki czeka wszystkich.
    Wdniu tym pan panu w niczem nie pomoże, będą bez wsparcia.
    Tylko nad kim Bóg się zlituje, bo on szczodry, miłosierny.
    Owoc drzewa zakum, pokarm grzesznika.
    Jak miedź topiona zakipie we wnętrznościach.
    Jak kipie wrzątek.
    Weźcie go, wrzućcie w męki piekła.
    Potém léjcie na ich głowę karę wrzątku.
    Skosztuj bogaczu, mocarzu.
    Oto, o czém wątpiliście.
    Zaiste zamieszkają (błogosławieni) w miejscu spokojném.
    Śród ogrodów i źródeł.
    Przyodzieją złotogłów i jedwabie, spojrzą sobie oko w oko.
    I tak pożenim ich z Hurami, o dużych, czarnych oczach.
    Znajdą tam do syta wszelkich owoców, bespieczni.
    Nie skosztują tam śmierci, prócz letargu, ominie ich kara piekła.
    Pan twój rękojmią temu, wielkież to szczęście.
    Ułatwiliśmy pojęcie koranu, dyktując go twoim rodowitym językiem, może wspomną.
    Bacz, gdyż oni baczą.” —
    Chcemyż słyszéć co Pan Bóg s potępieńcami rozmawia? oto jeszcze ustęp s koranu:
    „A kiedy zadmą w trąbę, zerwą się zwiąski pokrewieństwa, nie będzie u kogo się poradzić.
    Czyja szala przeważy, ci szczęśliwi.
    Czyja szala lekka, ci zdradzili własną duszę, w piekle przewiekują.
    Twarze ich ogień ochłonie, zgrzytną.
    Nieczytanoż wam objawień moich, kłamstwo im zadaliście.
    Powiedzą: Panie nasz, opanowało nas nieszczęście nasze, byliśmy ludem błądzących.
    Panie nasz, wyprowadź nas z niego, jeśli wrócimy, winni.
    Powie: zostańcie w nim, milczcie.
    Zaiste będą niektórzy ze sług moich co powiedzą: panie nasz, my wierzym, przebacz паm, ty dobro przebaczających.
    Szydziliście z nich, aż przestali wam wspominać o mnie, śmieliście się z nich.
    Zaiste nadgrodzę ich cierpliwość, szczęśliwi.
    Powié: wiele lat przebyliście na ziemi.
    Powiedzą: dzień albo część dnia, pytaj tych co liczyli.
    Powie: przebyliście nie długo, a nie wiecie.
    Sądziliście żeśmy was na próżno stworzyli i że do nas nie wrócicie.
    Bóg wielki; niema Boga jeno On, Pan tronu szczodrobliwego.” Koran. Surata ХХІII. Almuminina (prawowierni).
  8. Rosa w Almokade
    Nie świéższa od nich.
    Wyznaję że bardzo niechętnie usunąłem stąd następujące po drugim półwierszu porównanie:
    Jak dwa strusie jaja
    Świéżo zniesione, gdy je w chłód ruczaja
    Przed skwarem schronią pod sklepienia szkliste, A w wieczór, chłodne, na pół przezroczyste,
    Na stoł królewski dadzą.
    Amrulkejs, opisując swoję kochankę, mówi:n„twarz jej podobna jajku strusia, przechowanemu w czystym, niezmąconym nogą wędrowca strumie­niu.” Pers chetniéjby porównał piersi do dwóch białych bulek na wodzie kamforowéj.
  9. Gazelkę.
  10. Maleńką ahu odpłoszy od stada.
    Antelopa stepowa po arabsku zwana ahu, doba, inn, dostarcza nieraz poetom wschodnim naj piękniejszych porównań. Oto są słowa Znl Kemma: .Majo przychedzisz mi na myśl gdy skacząca ahu bieży przed moim koniem i patrzy na mnie bły szczą ceini oczyma. Ahu, mieszkaniec piasczystych wzgórków, ma jasną skórę; jej pyszczek jak słońce w południa(!). Jej kibić giętka, jej piękna szyja, jej duże czarne oczy, przypominają mi ciebie. Lecz o Majo! ty więcej powabów, ty milszym blaskiem jaśniejesz
  11. Dzielnyż to koń mój! z wiatrem jego &c.
    Cały ten obraz wziąłem z następnego opisu konia: „Jego grzywa podobna do warkocza dziewczyny na wiatr rzuconego. Jego kark jak skała, którą ciągle spadający potok wygładził. Ogon jak suknia młodéj dziewczyny, wlekąca się niedbale za nią. Boki jak boki tygrysa czatującego. Szyja niby wysoka palma, pod którą zbłąkany podróżny rozłożył ogień w nadziei odebrania pomocy. Czoło jak wypukłość tarczy gdy ją biegła ręka zaokrągli i wygładzi. Nozdrza jak jaskinia hijeny. Ostrogi u nóg jak porozdzierane pióra orła czarnego. Ma on bieg sarny oszukującej zręczność myśliwych. Jego czwał jak pęd chmury przesuwającéj się po nad jedną łąką, aby deszcz wylać na drugą. Jego postać podobna do zie- lonej szarańczy, wstającej z bagna.“ Arabowie kocha­ją się w koniach, dla tego mnóstwo podobnych opisów znajduje się w ich poezijach. Widzieliśmy już tego piękny przykład w nieporównanym Farysie!
  12. Łza twa jak kropla jemeńska w napoju.
    Wiadomo, że Jemen jest oczyzną najlepszych balsamów, gum, korzeni i innych aromatów.
  13. Jak woda życia w serce się przelewa.
    Woda życia, albo woda nieśmiertelności, płynie, podług powszechnéj wiary na wschodzie, w ciemnościach (der zulimat). Aleksander wielki szukał jej besskutecznie. Prorok Hizr (nasz Esdra, podług innych Elias) miał z niéj czerpać. Jestto coś nakształt eau de jonvence, która w XV. wieku tyle hałasu we Fraucii narobiła. Poeci mahomedańscy bardzo często o niej wzmiankują.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Chodźko.