Strona:Poezye Alexandra Chodźki.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Już wzniosłem chandżar. Lecz mnie rozbroili,
Jego unieśli — ah! i od téj chwili
Dzień losów moich mgła niedoli mroczy.
Jam zbrodzień, Hadi! on chléb zemną łamał
Za spolnym stołem, pił nasze napoje,
A jam zwyczajóm pokolenia skłamał,
Nie uczcił gościa. Odtąd lata moje
Nie warte ziarna poziomego piasku.

Prócz jednéj nocy, tej ostatniéj nocy!
Pamiętam — cichość. Księżyc mrugał w blasku
S póśrodka niebios. Spojrzę od północy,
Snuły się chmury, jak z zapalonego
Miasta dymy, gdy się kłębami wznoszą
Modre i białe, i na wiatrach biegą.
A od południa, wiodłem wzrok z roskoszą
Po czystém, ciemno-błękitném przestworzu,
I po nad morzem. Tłum wałów na morzu,
To szły do brzegu, to z brzegu wracały.
I brzeg był Szahem w posłuchalnéj sali,[1]
Księżyc usrébrzył jego płaszcz bogaty,
Noc jego salą, poddanymi wały,
Szli po jednemu całować kraj szaty,
I ręce Szaha, i szczęśni wracali. —

W tak błogiéj nocy! duszę mą najkrwawsze
Myśli mąciły. Porzuciłem łoże,
Biegłem ją ujrzéć, pożegnać na zawsze.

  1. I brzeg był Szahem w posłuchalnej sali etc.
    Całe to porównanie wziąłem s czterowiersza arabskiego, słowo w słowo: „Spójrz ku morzu, na falach jego dziw! przychodzą do brzegu, niekiedy i odchodzą. Niby on król, przychodzą wojska do niego, całują w dłoń posłusznie, potém wracają.” —