Strona:Poezye Alexandra Chodźki.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wchodzę — już północ — spali psy i stróże,
Spali głęboko, bo nazajutrz z brzaskiem
Miano odjechać. Staję, wlepiam oczy,
Księżyc w jéj namiot lał się pełnym blaskiem,
I, a!i o Mekko! widzę ją w uboczy.

Pamiętam. Dotąd ileż szczęścia, ile
Radości, gdy wiatr uchylił zasłony,
Lub gdy ukradkiem w nieostróżną chwilę
Ujrzałem twarz jej; a tu nie broniony
Duszą, oczyma, pożeram te wdzięki
Swiéże, kwitnące, jak dziś s Twórcy ręki.
Wstrzymuję oddech; ciszéj od westchnienia,[1]
Ah! od snu ciszéj zbliżyłem się do niéj.
Klękam, schylam się — i ciepło jéj tchnienia
Oblało mi twarz i czoło. Proroku!
Cóż mi twe zdroje na dżennatów błoni;[2]

  1. Ciszej od westchnienia,
    Ah! od snu ciszéj zbliżyłem się do niéj.
    Porównanie podobnież tłumaczone z arabskiego, w oryginale: „I wkradłem się do niéj tak cicho jak się sen wkrada pod powieki, i pomknąłem się ku niéj tak lekko jak oddech.” —
  2. Na dżennatów błoni.
    Dżennat licz. mn. od dżennet, ogród. Tak nazywa Mohammed sady niebieskie obiecane swoim wyznawcom. Mówiąc o roskoszach czekających ich na tamtym świecie, nigdy nie zapomina dodadź „i ogrody, u stop ich rzéki.” Dam tu dosłowny przekład jednego s tych opisów tak licznych w koranie. Znajduje sie on na końcu Suraty XLIV Edduchan (dym):
    „Zaprawdę dzień rozłąki czeka wszystkich.
    Wdniu tym pan panu w niczem nie pomoże, będą bez wsparcia.
    Tylko nad kim Bóg się zlituje, bo on szczodry, miłosierny.