Dekabryści/Część czwarta/Rozdział X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Dmitrij Mereżkowski
Tytuł Dekabryści
Podtytuł powieść
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia „Czasu“
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Barbara Beaupré
Tytuł orygin. 14 декабря
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część czwarta
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ X.

Wilią wykonania wyroku, cesarz wyjechał, a jak niektórzy twierdzili uciekł do Carskiego Sioła. Co kwadrans posyłano tam kuryerów z miejsca kaźni, ostatni przywiózł następujący raport Kutuzowa.
»Egzekucya odbyła się spokojnie i w należytym porządku, który zachowany był zarówno wśród asystującego wojska, jak i nielicznych zresztą widzów. Skutkiem niezręczności naszych katów, i nieumiejętnej budowy szubienicy, trzech urwało się za pierwszym razem, a mianowicie Murawiew, Kachowski i Rylejew, lecz natychmiast powieszono ich znowu i ponieśli zasłużoną śmierć, o czem najpoddaniej donoszę waszej cesarskiej mości«.
Tegoż dnia, szef głównego sztabu jenerał Dybicz pisał do cesarza:
»Feldjegier wręczy waszej cesarskiej mości doniesienie jenerała Kutuzowa o spełnieniu wyroku na łotrach. Wojsko zachowało się z godnością, zbrodniarze zaś z tą samą nikczemnością, jaką widzieliśmy w nich od początku«.
»Składam dzięki Bogu za to, że się wszystko skończyło pomyślnie — pisał cesarz w odpowiedzi Dybiczowi. — Wiedziałem z góry że bohaterowie 14 grudnia, nie okażą w tym momencie należnego męstwa. Radzę wam mój miły zachować przez dzień dzisiejszy najostrzejsze środki ostrożności«.
Dnia 14 lipca odprawione zostało nabożeństwo dziękczynne na Senackim placu. Wojsko okrążyło pamiątkową cerkiew, zbudowaną obok pomnika Piotra Wielkiego, w tem samem miejscu gdzie w dniu 14 grudnia stał czworobok buntowników. Metropolita w otoczeniu duchowieństwa, przechodził przed szeregami wojsk i kropił je wodą święconą. Ostatnia litania odmówiona została uroczyście na klęczkach, a w końcu wygłoszona została dziękczynna modlitwa.
»I oto ras jeszcze błagamy Zbawiciela i Pana naszego, by przyjąć raczył dziękczynienie i modły niegodnych sług swoich za wybawienie od szalonych poczynań źle myślących ludzi, których bunt obrócony był na obalenie naszej wiary prawosławnej i tronu, i rozsprzężenie cesarstwa rosyjskiego od czego Zbawiciel nasz uchronił nas wstawiennictwem swojem«.


»Ich męka, męką Rosyi. Nie. Policzkiem wymierzonym Rosyi, lecz to nie; zniosą i to. Prawdę mówił Kachowski. Podły to kraj, podły naród i z tego Rosya ginie. A może niema komu ginąć, może wogóle niema! nie było żadnej Rosyi.
Tak myślał Golicyn siedząc w swojej nowej celi, w Newskim forcie dokąd przeprowadzono go po egzekucyi 13 lipca. Wiedział już, że wyrok został wykonany, nie znał tylko szczegółów.
W dniu tym zaczęto się znów obchodzić bardzo srogo z więźniami, tak prawie, jak w pierwszych czasach. Nie wypuszczano ich ani na chwilę z cel, ustać musiały wszelkie porozumiewania się i stukanie w ścianę, dozorcy znów oniemieli i nie dawali żądnych odpowiedzi, co najwyżej swoje wieczyste: »Nie mogę wiedzieć«.
W dniu egzekucyi Poduszkin wsunął ukradkiem Golicynowi list od Marynki. Córka plac-majora Adelajda, ubłagała ojca, aby list oddał, nie otwierając go, był więc nie cenzurowany.
Przyjacielu mój! Dawno już nie pisałam do ciebie, bo brakło mi odwagi i nie chciałam prsez obcych ludzi pisać ci o strasznej boleści. W przeszłym miesiącu, 29 czerwca umarła mama. Mimo, że chorowała od stycznia nie spodziewałam się tak rychłego końca. Nie mogę się pozbyć szarpiącego serce uczucia, że to ja, lubo mimo woli, przyczyniłam się do tego nieszczęścia. Niema gorszej męki, od żalu spóźnionego, żeśmy nie kochali dostatecznie tych, których już niema. Nie będę zresztą o tem pisać, ty sam zrozumiesz. I tak zostałam teraz całkiem sama na świecie, bo Foma Fomicz lubo kocha mnie jak rodzoną córkę i gotów życie za mnie oddać, z powodu starości swojej niewielką jest podporą, a postarzał bardzo od czasu śmierci babuni. Ale ty się nie bój o mnie mój drogi, wiem teraz, że człowiek w rasie potrzeby znajduje w sobie takie siły jakich nie przypuszczał.
Co do mnie, ja nie straciłam i nigdy nie stracę głębokiej ufności w miłosierdzie Boże i w opiekę Królowej niebieskiej, orędowniczki naszej, podpory niewzruszonej, wszystkich cierpiących Matki. teraz właśnie przekonałam się, jak możną jest jej święta opieka. Co dzień modlę się do niej ze łzami za ciebie i za was wszystkich nieszczęsnych. Dużo jeszcze chciałabym pisać o tem wszystkiem, ale nie umiem; daruj mi, że tak licho piszę. Przeżyłam straszne dni, gdy się rozeszła wiadomość, że i druga kategorya, do której ty należysz, dostali wyroki śmierci. Wiedziałam jedno tylko, że cię nie przeżyję i to mnie krzepiło. Wystaw więc sobie radość moją, gdy się dowiedziałam, że kara śmierci zamieniona na wieczystą katorgę i jeszcze większą radość, że nam, żonom, wolno będzie jechać za mężami. My obie z księżną Katarzyną Trubecką robiłyśmy starania, aby pozwolenie to uzyskać i teraz już mamy pewność, że je dostaniemy. Księżna Trubecka to kobieta przepięknego charakteru. Mnie już nic więcej nie potrzeba skoro tylko będę mogła być z tobą i dzielić twą niedolę. Oto i teraz sama nie wiem jak to wyrazić, ale pamiętasz, jakeś ty mówił w gorączce: »Marynko, mateczko«.
Dalej nie mógł czytać, list wypadł mu z rąk. Skąd list taki, w taki dzień? Sam nie wiedział, jakie uczucie w nim przeważa, radość, czy odraza do własnej radości? Przypomniał najstraszniejszą z mąk swoich, gdy odchodził prawie od zmysłów w Aleksiejewskim forcie na myśl, że miłość to podłość. Miłość żywych, radość żywych to zdrada i krzywda umarłych. Że niema w gruncie ani miłości ani radości, a tylko podłość i śmierć: podłość żywych! śmierć szlachetnych, pozatem nic. Następnego dnia, 19 lipca wieczorem, odwiedził Golicyna ojciec Piotr. Podobnie jak wtedy w palmową niedzielę, gdy Golicyn odmówił przyjęcia Komunii, Mysłowski trzymał w ręku kielich, lecz ze sposobu, w jaki go niósł, widać było, że jest pusty. Starał się nie patrzeć w oczy Golicynowi, zamyślony był i smutny, lecz Golicyn nie zlitował się nad nim, jak Rylejew, lecz spojrzał na niego z pod okularów badawczo i gniewnie i uśmiechnął się szyderczo.
— No cóż! ojcze Piotrze! Doczekaliście się ułaskawienia. Konfirmacya — dekoracya?
Ojciac Piotr także chciał uśmiechnąć się, lecz usta jego skrzywiły się tylko. Usiadł na krześle i podniósłszy kielich do wysokości twarzy, zacisnął wargami krawędź czary i załkał głucho, a potem głośniej i głośniej, a wreszcie postawił kielich na stole i ryknął wielkim płaczem.
— Co za baba! — pomyślał Golicyn, wpatrując się w niego zawsze równie szyderczo.
— No! a teraz raczcie opowiedzieć jak to było — rzekł, gdy się Mysłowski wreszcie uciszył.
— Nie mogę, druhu mój, nie mogę teraz, potem mażo kiedyś, ale teraz nie mogę.
— Mogliście prowadzić na śmierć, a opowiedzieć nie możecie? Mówcie natychmiast — krzyknął groźnie Golicyn.
O. Piotr spojrzał na niego wylękniony, ocierał oczy chustką i mówić zaczął zrazu niechętnie, potem z widocznem upodobaniem, znajdując w opowiadaniu tem jakby gorzką osłodę. Skoro wspomniał chwilę, gdy skazańcy urwali się i znów zostali powieszeni, zakrył oczy rękami i zapłakał. Golicyn natomiast roześmiał się.
— Ładny kraj, powiesić nawet nie umieją, jak należy. Podła! Podła! Podła!
— Kto podły?
— Rosya.
— Jak wy strasznie mówicie, książę.
— Cóż to? Za ojczyznęście się obrazili; nic to, przełkniecie.
Obaj zamilkli.
Okno więzienne wychodziło na Newę prosto na zachód. Słońce zachodziło krwawo czerwone, leci mniej zmętniałe, niż w ostatnich dniach, gdyż opary dymne rozproszyły się już nieco. W dali za Newą płonęły szkarłatem szyby w oknach Zimowego pałacu, jakby od wnętrza biła łuna pożarna. Szkarłatne światło zalewało także celę Golicyna.
Przed chwilą kończąc opowiadanie, ojciec Piotr wziął znów do rąk kielich i trzymał go jeszcze wciąż. Złota czasza w purpurze zachodu błyszczała oślepiającym blaskiem, rzekłbyś, druga tarcza słoneczna.
Golicyn spojrzał na nią, poczem wstał, przystąpił do ojca Piotra, położył mu ręce na ramionach i rzekł równie jak wpierw twardym tonem:
— Rozumiecie teraz, dlaczego ja wtedy nie przyjąłem komunii? Rozumiecie teraz?
— Rozumiem — wyszeptał ojciec Piotr, a spojrzawszy na niego, przekonał się, że nawet w tem szkarłatnem świetle słonecznem, twarz ma śmiertelnie bladą.
Znowu milczeli.
— Gdzie pogrzebano ich? — spytał po chwili Golicyn.
— Nie wiem — odparł ojciec Piotr — nikt nie wie. Jedni mówią, że tuż przy szubienicy, w dole z niegaszonem wapnem, inni że na wyspie Gołodaja, gdzie bydło grzebią, inni wreszcie, że zaszyto ich ciała w worki, uwiązano kamienie i wywieziono czółnem w stronę morza, gdzie ich w wodę wrzucono.
— A mszę żałobną to ja za nich odprawiłem — dodał Mysłowski z przebiegłym uśmieszkiem. — Dziś była parada na senackim placu. Nabożeństwo dziękczynne za stłumienie buntu. Wojska skrapiano święconą wodą i plac cały także, że to niby ze krwi obmyć trzeba. Boją się krwi, a i tak nie obmyją. Władyka metropolita sam celebrował z asystą duchowieństwa; a ja nie poszedłem. Matuszka protopapadya mówi do mnie:
— Za wiele wy sobie pozwalacie, ojcze Piotrze; a baczcie lepiej, aby się do archirejów nie doniosło, bo dostalibyście po szyi.
— A niech mówią; niech się doniesie. Wyprawiłem Kazańską, ze wszystkimi popami na nabożeństwo, a sam nie poszedłem. Wdziałem na siebie żałobną szatę i panichidę odprawiłem. »Wieczyste odpoczywanie racz dać Panie duszom sług Twoich: Sergiusza, Michała, Piotra, Pawła i Konrada, tam gdzie sprawiedliwi w błogosławieństwie spokój mają. Przyjmijże ich Panie do pokoju Twego«. Lecz co tu mówić! Przyjmie ich niebo przyjmie!
Wyprostował się w całej wysokości i rzekł mocnym tonem:
— Świadczę się Bogiem żywym, że umierali jak święci. Jako ziarna dojrzałe opadli na ziemię, lecz nie ziemia przyjęła ich, a Ojciec niebieski. Wieńca męczeńskiego dostąpić godni byli i nie będzie im to odjęte; sława Bogu wielkiemu. Amen.
I znów dziś jak kiedyś w niedzielę palmową, Golicyn osunął się na klęczki.
— Pobłogosław ojcze Piotrze! — rzekł.
Tamten podniósł rękę.
— Nie tak — przerwał mu Golicyn — nie tak. Kielichem błogosławcie.
Mysłowski wyciągnął rękę.
— W imię Ojca i Syna i Ducha, błogosławił, dotykając kielichem czoła jego, piersi i ramion, poczem dał mu go do ucałowania.
Skoro Golicyn przyłożył usta do krawędzi czary, purpurowo-złoty promień słońca padł na złociste dno i zdało się, że kielich po brzegi wypełnił się krwią.
Ojciec Piotr uściskał więźnia i chciał wyjść.
— Poczekajcie — zatrzymał go Golicyn i rozpiąwszy koszulę wyjął z zanadrza zwitek papieru, który oddał Mysłowskiemu.
— Co to? — spytał ojciec Piotr.
— Zapiski Murawiewa; testament dla Rosyi, kazał wam oddać, przechowajcie to.
— Przechowam.
Raz jeszcze uściskał Golicyna i wyszedł z celi.
Golicyn siedział długo bez ruchu, nie czując prawie łez, które mu ciekły po twarzy i wpatrywał się w szkarłatne słońce, czarę niebieską pełną krwi. Wreszcie spuścił wzrok, a oczy jego padły na rozłożony na stole list Marynki. Zrozumiał teraz dlaczego list taki doszedł go w taki dzień. Przypomniał ostatnie słowa Murawiewa: »Pocałuj odemnie Marynkę« i przycisnął do ust jej pismo.
— Maryńka, mateczka! — wyszeptał.
Przypomniał sobie jak po odejściu jej z Aleksiejewskiego fortu, przypadł twarzą do ziemi i całował ją i jak Murawiew w ostatniej przedśmiertnej godzinie również całował ziemię.
— Ziemio! Ziemio! Matko przeczysta.
Przypomniał także szeptane przez ścianę wyrazy Murawiewa:
»Nie zginie Rosya. Zbawi Chrystus i jeszcze ktoś«.
Wtedy nie wiedział kto; teraz już wie:
Rosyę zbawi Matka.

KONIEC




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Dmitrij Mereżkowski i tłumacza: Barbara Beaupré.