Człowiek o dwu twarzach/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Robert Louis Stevenson
Tytuł Człowiek o dwu twarzach
Podtytuł Powieść
Wydawca Księgarnia Bibljoteki Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1924
Druk Drukarnia „Rola“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bernard Scharlitt
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
RELACJA DOKTORA LANYONA.

„W dniu 9 stycznia, t. j. przed czterema dniami, otrzymałem pocztą wieczorną list polecony. Po charakterze pisma adresu poznałem rękę mego kolegi i kamrata szkolnego Henryego Jekylla. Byłem tym listem mocno zdziwiony, gdyż nie korespondowaliśmy nigdy ze sobą. W dodatku właśnie wieczór przedtem byłem u niego z wizytą, zostałem tam na kolacji, a wedle mego zapatrywania nasz cały stosunek nie mógł w żaden sposób usprawiedliwiać tego rodzaju formalnego listu poleconego. Treść zaś pisma powiększyła tylko moje zdumienie. Brzmiała bowiem, jak następuje:
„Kochany Lanyonie, jesteś jednym z moich najstarszych przyjaciół, a pomimo, iż czasami co do niektórych kwestyj naukowych nie mogliśmy się zgodzić, nie mogę, przynajmniej ze swej strony, przypomnieć sobie, by przyjaźń nasza kiedykolwiek doznała przerwy. Gdybyś do mnie był powiedział: Jekyllu, moje życie, mój honor, mój rozum, to wszystko razem zależne jest od ciebie, w każdej chwili ofiarowałbym mój cały majątek i moją lewą rękę, by ci pomóc, Lanyonie, otóż moje życie, mój honor, mój rozum, to wszystko razem zależne jest obecnie od twego współczucia; jeżeli mnie tej nocy opuścisz, jestem stracony. Po tym wstępie mógłbyś może przypuszczać, że chcę cię teraz o coś prosić, czego porządny człowiek spełnić nie może. Sądźże więc sam:
Proszę cię, odstaw na dziś wieczór wszelkie inne zobowiązania, nawet gdybyś miał być wezwany do łoża jakiegoś cesarza, weź, o ile twój własny powóz jest zajęty, dorożkę i jedź natychmiast prosto do mnie. Mój służący Poole jest odpowiednio instruowany i będzie wraz z ślusarzem cię oczekiwał. Wtedy drzwi do mego gabinetu należy gwałtem otworzyć. Gdy to się stanie, wejdź proszę sam do gabinetu, otwórz szklaną szafę (litera E) po lewej stronie, każ poprostu oderwać zamek, o ileby była zamknięta, i wyciągnij czwartą szufladę od góry wraz ze wszystkiem, co się w niej znajduje, czyli, co na jedno wychodzi, trzecią szufladę od dołu. W mojem nadzwyczajnem rozdrażnieniu prześladuje mnie chorobliwy lęk, że może mylne daję ci wskazówki, ale nawet w razie, jeślibym się miał mylić, musisz właściwą szufladę poznać po jej zawartości: znajduje się w niej kilka lekarstw, epruwetka i notatnik. Tę szufladę wraz ze wszystkiem, co zawiera, bądź łaskaw zabrać ze sobą do domu.
To jest pierwsza część mojej prośby, a teraz wysłuchaj drugą. Jeżeli natychmiast po otrzymaniu tego pisma udasz się do mego mieszkania, musisz na długo przed północą wrócić do domu. Daję ci tyle czasu, bo zawsze się liczyć trzeba z nieprzewidzianemi przeszkodami, ponadto zaś dlatego, że godzina, w której służba twoja już ułożyła się do snu, dla dalszego załatwienia sprawy jest pożądana. Muszę cię więc prosić, byś o północy sam był w swoim pokoju i własnoręcznie wpuścił do swego domu człowieka, który w mojem imieniu zgłosi się u ciebie po szufladę, zabraną z mego gabinetu. Wtedy czyn, o który cię proszę, będzie spełniony i zaskarbisz sobie dozgonną moją wdzięczność. Jeślibyś zaś wymagał wyjaśnienia, w pięć minut później zrozumiesz, że te moje zarządzenia niezmiernej są wagi i że przeto przeoczenie tylko jednego z nich, które ci się może fantastyczne wydawać, sumienie twoje obciążyłoby moją śmiercią lub utratą mego rozumu.
Mimo mego silnego zaufania, że tej prośby mej o pomoc nie będziesz uważał za żart niesmaczny, serce mi zamiera i ręka drży na samą myśl, że to jednak mogłoby mieć miejsce. Dlatego wiedz, jakiego rodzaju jest chwilowe moje położenie. Znajduję się w obskurnej dzielnicy, męczę się w beznadziejnej rozpaczy, której i najbujniejsza fantazja wyobrazić sobie nie jest w stanie. A przy tem wszystkiem, wiem z wszelką pewnością, że jeżeli zechcesz punktualnie wykonać to, o co cię proszę, wszystko się dla mnie dobrze skończy, jak w bajce. Pomóż mi więc, mój kochany Lanyonie i ratuj swego przyjaciela. H. J.
P. S. Już list był zapieczętowany, kiedy nowy napadł mnie lęk. Gdyby mi poczta przekreśliła moje obliczenia i list ten doręczyła ci dopiero jutro rano, w takim razie wykonaj wszystko, o co cię proszę, w ciągu dnia o dogodnej ci godzinie i oczekuj mego posłańca znowu o północy. Jest jednak bardzo możliwe, ze z powodu tej zwłoki, pomoc twoja przyjdzie dla mnie zapóźno. O ile więc posłaniec nazajutrz o północy u ciebie się nie zjawi, wiedz, że Henryego Jekylla już nigdy w życiu nie zobaczysz“.
Po przeczytaniu tego listu byłem przekonany, że mój kolega stracił zmysły. Zanim jednak nie miałem niewątpliwego dowodu, uważałem za swój obowiązek, spełnić jego prośbę. Im mniej rozumiałem to piśmidło, tem mniej też byłem w możności osądzić jego znaczenie. Ale takiego rozpaczliwego wołania o pomoc nie wolno mi było bagatelizować, o ile nie chciałem ciężką obarczyć się odpowiedzialnością. Dlatego też zaraz po wieczerzy wsiadłem do dorożki i pojechałem do domu Jekylla. Poole już mnie oczekiwał, gdyż i on tą samą pocztą otrzymał polecone pismo z zarządzeniami i posłał też natychmiast po ślusarza. Jeszcześmy rozmawiali ze sobą, gdy nadszedł ślusarz. Udaliśmy się więc wszyscy razem do laboratorjum. Drzwi do gabinetu Jekylla są bardzo mocne, ślusarz więc był w rozpaczy i zwrócił nam uwagę, że będzie zmuszony zrobić wielką szkodę. Był to jednak bardzo zręczny człowiek i po dwugodzinnej uciążliwej pracy udało mu się drzwi otworzyć. Szafa z literą „E“ nie była na szczęście zamknięta. Wyciągnąłem więc szufladę, kazałem ją wypełnić słomą owinąć w papier i zabrałem ze sobą do domu.
Tam zabrałem się do zbadania jej zawartości. Proszki były dość prawidłowo spreparowane, aczkolwiek nie z całą ścisłością zawodowego chemika. Odrazu poznałem, że sam Jekyll musiał je zrobić, a kiedy zbadałem jeden bliżej, stwierdziłem, że składał się z prostej kryształowej soli białego koloru. Epruwetka, którą się następnie zająłem, obudziła moje zainteresowanie dla dziwnie ostrego zapachu, jaki się z niej wydobywał. Była to ciecz jak krew czerwona i domyślałem się, że musi zawierać fosfor zmieszany z eterem. Co do reszty zaś składników nie mógłbym żadną miarą się zorjentować. Notatnik zawierał jedynie cały szereg dat kalendarzowych. Rozciągały się one na długie lata, uderzyło mnie jednakowoż, że zapiski urwały się nagle przed niespełna rokiem. Tu i ówdzie do daty dopisana była jeszcze krótka uwaga, z reguły nie więcej jak jedno słowo. Uwaga: „podwójnie“ znalazła się na sto zapisek z jakich sześć razy i tylko raz jeden na samym początku był dopisek „zupełnie nieudane“ z kilkoma wykrzyknikami. Wszystko to podwoiło wprawdzie moją ciekawość, nie wyjaśniło mi wszelako sprawy. Miałem przed sobą epruwetkę z jakąś tinkturą, jakieś proszki i zapiski o szeregu eksperymentów, które, jak tyle innych badań Jekylla, nie doprowadziły snać do żadnego praktycznego wyniku. Ale co, na Boga, pytałem, te rzeczy, znajdujące się teraz w moim domu, mogły mieć wspólnego z honorem, rozumem, ba nawet życiem mego dziwacznego kolegi? Skoro jego posłaniec mógł udać się do kogoś, dlaczegóż nie do kogo innego, tylko właśnie do mnie się udawał? Ale przyznawszy nawet pewne trudności, z jakiego powodu jegomość ten miał przezemnie w tak tajemniczy sposób być przyjęty. Im dłużej się zastanawiałem, tem silniejszego nabrałem przekonania, że mam do czynienia z wypadkiem choroby umysłowej, i wydawszy wprawdzie służbie rozkaz, by udała się na spoczynek, naładowałem jednak stary rewolwer, by na wszelki wypadek nie być bezbronnym.
Zaledwie zegary w Londynie wybiły północ, gdy odezwało się w domu moim bardzo ostrożne pukanie. Udałem się sam do holu i otworzyłem bramę. Przedemną stał człowiek bardzo małego wzrostu, oparty o słupy przedsionka.
— Czy pan przychodzi od doktora Jekylla? — zapytałem.
Ów człowiek dziwnie leniwem skinieniem głowy dał mi do zrozumienia, że tak, a kiedym go zaprosił, by wszedł do domu, uczynił to, rzuciwszy przedtem jakby szukający wzrok na ciemny plac przed moim domem. Tam stał, niedaleko od nas, policjant. Trzymał w ręku latarkę i kroczył tam i napowrót, jakby czegoś szukał. Na jego widok jegomość widocznie się zląkł i wstąpił szybko do holu.
Muszę przyznać, że zachowanie się tej osoby nieprzyjemne na mnie zrobiło wrażenie. Dlatego też, wszedłszy z nią do mego pokoju jadalnego, trzymałem dłoń na broni w kieszeni. Tu mogłem się mojemu gościowi bliżej przypatrzyć. Nigdy w życiu go przedtem nie widziałem, to było pewne. Był, jak już wspominałem, bardzo niskiego wzrostu, ponadto zastanowił mnie wyraz jego twarzy, dziwne skojarzenie naprężenia nerwów i rzucającego się w oczy fizycznego wyczerpania, a wreszcie, i to bynajmniej nie w najmniejszym stopniu, dziwne zamieszanie, jakie obecność jego w mem wnętrzu wywołała. Objawiało się ono przedewszystkiem w pewnego rodzaju febrze i uderzającem osłabieniu mego pulsu. Wtedy objaśniłem to sobie idjonsynkratycznym, osobistym wstrętem i dziwiła mnie tylko niezwykła siła tych symptomów, lecz teraz mam wszelki powód być przekonany, że właściwa przyczyna o wiele głębiej tkwi w naturze ludzkiej i, że nie na nienawiści, lecz na bardziej tajemniczej spoczywa podstawie.
I ta postać, która od chwili, gdy weszła do mego domu, obudziła we mnie coś, co tylko określić mogę jako niechętną ciekawość, ta postać była ubrana w sposób, któryby każdego innego człowieka uczynił śmiesznym. Strój jego był wprawdzie drogi i gustowny, ale pod każdym względem nie odpowiadał jego miarze. I tak spodnie formalnie wisiały na nim w licznych fałdach i były wysoko podkasane, ażeby nie włóczyły się po ziemi, talja jego surduta znajdowała się na biodrach, a kołnierz zwieszał daleko poza barami.
Wydawać się to może niewiarogodne, ale faktem jest, że ten komiczny strój wcale nie pobudzał mnie do śmiechu. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że ponieważ coś anormalnego i niedorzecznego w całej tej istocie na mnie działało, coś przykuwającego, rzucającego się w oczy i podniecającego, ta nowa właściwość wydawać mi się musiała prędzej, jako do tej istoty przynależna i ją niejako potwierdzająca. Do mego zainteresowania się naturą i charakterem tego człowieka przybyła więc jeszcze ciekawość co do jego pochodzenia, jego sposobu życia, jego losu i stanowiska w świecie.
Te obserwacje, które tutaj w piśmie mojem tyle zajmują miejsca, były jednak tylko wynikiem kilku zaledwie minut. W gościu moim tliło bowiem poprostu jakieś niesamowite rozdrażnienie.
— Czy pan przywiózł szufladę? — krzyczał formalnie. — Czy pan ją przywiózł?
A niecierpliwość jego była tak wielka, że nawet rękę swoją położył na moje ramię i próbował mną potrząść.
Odepchnąłem go, gdyż kiedy mnie się dotknął, uczułem dziwnie mroźny ból w mych żyłach.
— Proszę się nie zapominać, mój panie, — zawołałem — i uprzytomnić sobie, że nie mam jeszcze przyjemności pana znać. Niech pan siada — dodałem, i sam usadowiłem się w fotelu.
Starałem przytem zachowywać się wobec niego taksamo, jak wobec moich pacjentów, wątpię tylko, czy mi się to ze względu na spóźnioną porę i na lęk, który gość we mnie obudził, naprawdę udało.
— Przepraszam bardzo pana doktora, — odpowiedział gość w sposób bardzo uprzejmy. — Ma pan zupełną słuszność tak do mnie przemawiać. Niecierpliwość moja okazała się znowu silniejsza od mojej uprzejmości. Przychodzę na prośbę pańskiego kolegi, doktora Henryego Jekylla, w pewnej sprawie o wielkiem, jak mi to powiedział, dla niego znaczeniu... — nagle urwał i złapał się za gardło. Obserwowałem go dobrze i mogłem najwyraźniej stwierdzić, że mimo pozornego spokoju walczył przeciw napadowi histerycznego rozdrażnienia. — Jak słyszałem — dodał po chwili, — chodzi o jakąś szufladę...
Tu uczułem litość nad trwogą i wyczekiwaniem mego gościa a może i nad moją własną gorączkową ciekawością.
— Tam jest ta szuflada, mój panie — rzekłem więc i pokazałem mu ją, leżącą za stołem.
Jednym susem był już przy niej, lecz nagle położył rękę na serce. Słyszałem wyraźnie, jak dzwonił zębami, a twarz jego taki okropny przybrała wygląd, że obawiałem się o jego życie zarówno jak i rozum.
— Uspokój się pan! — zawołałem nerwowo.
Uśmiechnął się do mnie, prawdziwie szatańskim uśmiechem i jakby w rozpaczliwem postanowieniu ściągnął papier, którym szuflada była owinięta. Na widok jej zawartości począł szlochać jak człowiek, który nareszcie znalazł zbawienie. Patrzyłem na niego jak skamieniały. Ale już w następnej chwili zapytał mnie głosem zdradzającym, iż wrócił do równowagi:
— Czy mogę poprosić o szklankę z wymiarami?
Podniosłem się z pewnem natężeniem i przyniosłem mu szklankę.
Podziękował mi uśmiechniętem kiwaniem głowy, odmierzył minimalną dawkę czerwonej tinktury i dosypał do niej nieco proszków. Mieszanina, która z początku była różowa, poczęła w miarę, jak się proszki rozpuszczały, przybierać kolor jaśniejszy, ale jednocześnie dosłyszalnie się rozgrzewać i wypuszczać małe kłęby dymu. Nagle jakby jednym zamachem przestała się gotować i stała się ciemnopurpurowa, poczem bladła coraz bardziej, aż wkońcu była wodnistozielona.
Mój gość czuwał nad temi metamorfozami okiem znawcy. Teraz uśmiechnął się, postawił szklankę na stole i popatrzył na mnie badawczym wzrokiem.
— A teraz, — rzekł — należy resztę załatwić. Czy chce pan być rozsądny? Czy chce pan usłuchać mej przestrogi? Czy chce pan pozwolić mi, bym tę szklankę tutaj u pana wypił i bez dalszych wyjaśnień dom pański opuścił? A może ciekawość już zanadto ma pana w swej mocy? Zastanów się pan dobrze nad swoją odpowiedzią, bo decyzja pańska będzie dla mnie miarodajną. Zależnie więc od niej zostaniesz pan takim, jakim dotąd byłeś, ani bogatszy, ani mądrzejszy niż przedtem, chyba, że można wyświadczenie przysługi człowiekowi, znajdującemu się w niebezpieczeństwie, zagrażającem życiu, uważać za pewnego rodzaju psychiczne wzbogacenie się, albo obierze pan inną drogę, a wtedy otworzą się przed panem nowe horyzonty wiedzy, nowe drogi do sławy i władzy. Tu, w tym pokoju, w tej chwili właśnie, oko pańskie zostanie olśnione cudem, któryby nawet niewiarą samego szatana mógł wstrząsnąć.
— Mój panie, — odparłem z wymuszonym spokojem, którego w rzeczywistości wcale nie posiadałem — pan przemawia do mnie zagadkowo i chyba to pana nie zdziwi, że słowom pańskim nie zbytnio wierzyć mogę. Ale ponieważ już zadaleko posunąłem się w tych problematycznych usługach panu wyświadczonych, zaciekawia mnie także koniec tej całej afery.
— Dobrze, — odpowiedział gość. — Lanyonie, to, co teraz zobaczysz, musi pozostać tajemnicą między mną a tobą. A teraz ty, który tak długo w najciaśniejszych materjalistycznych żyłeś poglądach, ty, któryś, zaprzeczał działaniu transcedentalnych możliwości, i drwiłeś z duchów wyższych — uważaj dobrze!
I w następnej chwili porwał szklankę i wychylił ją jednym haustem. Potem — krzyknął, zatoczył się i chwiał się parę sekund, uchwycił się stołu, trzymał go się z całej siły, patrzył okiem zaszklonem i sapał otwartemi ustami. A kiedy ja jeszcze wciąż w niego się wpatrywałem, z nim działo się coś niepojętego. Zdawał się nabrzmiewać, twarz jego stała się nagle czarna, rysy jego zdawały się topnieć, ulatniać się — a w następnej chwili zerwałem się z miejsca, cofnąłem się z podniesionemi ramionami ku ścianie, by ochronić się przed tym cudem, który całą istotę moją napełnił nieznaną nigdy przedtem trwogą...
O Boże! wołałem bezustannie, o Boże Jedyny! gdyż tu, przed moimi oczyma stał blady, drżący i nawpół omdlały, rękoma w powietrzu wymachujący, jak ktoś, który zmartwychwstaje — Henry Jekyll!
Tego, co mi w następnej opowiedział godzinie przy najlepszej chęci opisać nie jestem w stanie. Widziałem, słyszałem, a dusza moja od owej chwili jest chora. Nawet teraz, gdy ów widok znikł już z moich oczu, pytam się samego siebie wciąż jeszcze, czy w to wszystko wierzę i nie znajduję odpowiedzi. Życie moje jest do korzeni wstrząśnięte, sen mnie opuścił, najokropniejszy strach siedzi przy mnie bezustannie dniem i nocą. Czuję, że dni moje są policzone i że muszę umrzeć, ale mimoto umrę jako w to wszystko nie wierzący. O moralnym upadku, który ten człowiek — nawet ze łzami skruchy — przedemną roztoczył, nie mogę mówić, bo mnie zgrozą przejmuje. Powiem Ci, Uttersonie, tylko jedno, a będzie to już aż nadto wiele, o ile mi wogóle możesz wierzyć: to stworzenie, które owej nocy wkradło się do mego domu, wedle własnego wyznania Jekylla, było znane pod nazwiskiem Hyde i jest obecnie w każdym kącie naszego kraju jako morderca Karewa poszukiwane.

Twój Hastie Lanyon.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Robert Louis Stevenson i tłumacza: Bernard Scharlitt.