Przejdź do zawartości

Ciekawość ukarana

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Ciekawość ukarana
Podtytuł Baśń fantastyczna w 1-ym akcie
Pochodzenie Teatrzyk Milusińskich
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1934
Druk Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
TEATRZYK MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA.


ELWIRA KOROTYŃSKA

CIEKAWOŚĆ UKARANA
KOMEDYJKA
w jednym akcie.


WYDAWNICTWO
KSIĘGARNI POPULARNEJ
W WARSZAWIE.
CIEKAWOŚĆ UKARANA
OSOBY:
PAN BOLESLAW — nauczyciel
ZOSIA rodzieństwo
KAZIA
LOLUŚ
ZYGMUŚ
WALEK dzieci ze szkoły
JÓZIO
KLIMEK
MARCYSIA — kucharka
BARTEK — drwal.

Rzecz dzieje się na wsi. Scena może być w jednym pokoju przedzielonym firanką lub w dwóch. Okno wychodzące na składzik konieczne.







SCENA PIERWSZA.
(Podwórze, w jednym kącie widać drzwi do składziku. Rzecz dzieje się na wsi).

KAZIO (chodzi po podwórzu). Co tam może być w tym składziku? pytam i pytam, a nikt nie chce mi powiedzieć... Może, coś takiego, czego jeszczem nie widział? A to ciekawe!
LOLUŚ (woła zdala). Kaziu! Kaziu!
KAZIO. Co takiego?
LOLUŚ. Pan Bolesław przyszedł na lekcję!
KAZIO. Ach! z tą lekcją!
LOLUŚ (wchodzi). Kaziu! pan Bolesław czeka!
KAZIO. Nie nudź mnie, mam o ważniejszych rzeczach do myślenia...
LOLUŚ. To sam pójdę! Powiem, że iść nie chcesz...
KAZIO. Idź! idź! wiem, że masz długi język!
LOLUŚ. No, bardzo proszę...
KAZIO. Nie proś, bo nic nie mam! O, gdybym miał?
LOLUŚ. To cobyś zrobił?
KAZIO. Sprowadziłbym ślusarza i kazałbym otworzyć ten składzik.
LOLUŚ. A na co ci ten składzik?
KAZIO. To moja rzecz.
LOLUŚ. Jakiś ty dziwny! W składzie tym pewnie drzewo...
KAZIO. O, nie! Musi tam być coś innego, bo wciąż zamknięty, taki tajemniczy...
LOLUŚ. Wiesz co, może tam skarby Aladyna? Cha! cha! cha! Pocieszny jesteś z tą tajemniczością składziku.
Chodź lepiej na lekcję, bo będziesz miał burę.
KAZIO. Człowiek ciekawy tylko dochodzi do wynalazków — nie ten, co ślęczy nad książką...
LOLUŚ. Bez wiedzy niema wynalazków.
KAZIO. Zacofaniec!
GŁOS Z DALI. Chłopcy, na lekcję!
LOLUŚ. To pan Bolesław — chodźmy!
(Idą. Kazio wciąż patrzy na składzik).
KAZIO. I co tam być może? co tam jest?



SCENA DRUGA.
(Pokój — w nim stół, krzesła, książki na stole i zeszyty. Przy stole KAZIO,
LOLUŚ, P. BOLESŁAW).

P. BOLESŁAW. Kaziu, uważaj!
KAZIO. Uważam, proszę pana.
P. BOLESŁAW. Powiedz więc o czem była mowa w tej chwili?
KAZIO. O... O... o geografji...
P. BOLESŁAW. O której części świata?
KAZIO. O Afryce...
P. BOLESŁAW. Wstydź się! nawet nie wiesz o czem się mówi! Myśl twoja błądzi nie wiedzieć gdzie, to pewna, że jest nieobecna na lekcji...
LOLUŚ. Myśl jego na podwórzu...
KAZIO. Psst!
LOLUŚ. Chce wiedzieć, co tam jest w składziku?...
P. BOLESŁAW. Chwalebna i zaszczytna ciekawość!
KAZIO (biorąc te słowa na serjo). Ach! drogi panie Bolesławie! powiedz mi, powiedz!
P. BOLESŁAW. Co ci mam powiedzieć?
KAZIO. Powiedz mi, co tam chowają w tym oto składziku?
P. BOLESŁAW (wybucha śmiechem). Cha! cha! cha! A cóż ja mogę o tem wiedzieć?
(Wpada Zosia).
ZOSIA. Panie Bolesławie! Mamusia prosi, żeby pan przerwał już lekcję!... Taka niebywała okazja! Przyjechała wędrowna trupa i chce dać przedstawienie... dziś wieczorem odjeżdża...
Mamusia prosi...
P. BOLESŁAW. A no, trudno. Mamusi trzeba usłuchać... chodźmy! Co to? już niema Lolusia? A to narwaniec!
ZOSIA. Pobiegł szczęśliwy, że zobaczy aktorów, prawdziwych aktorów!
A ty Kaziu, nie cieszysz się?
KAZIO. Wszystko mi jedno! Mam myśl czem innem zajętą...
ZOSIA. To może wolisz skończyć lekcję z panem Bolesławem?
KAZIO (zrywa się). O! co to, to nie! (umyka).



SCENA TRZECIA.
(W pokoju. Dzieci stoją na środku).

ZOSIA. Ach! jak oni ślicznie przedstawiali!
LOLUŚ. Szczególniej ta wspaniała orkiestra!
ZYGMUŚ. O, tak! ci grajkowie!
LOLUŚ. Tak. Szczególniej grajkowie.
P. BOLESŁAW. A, ty Kaziu, nic nam nie powiesz? Cóż? podobało ci się przedstawienie?
KAZIO. Tak! (patrzy w stronę składziku). O! ktoś tam idzie...
P. BOLESŁAW. Wstydź się Kaziu! Kiedyż zaprzestaniesz być ciekawym? Zobaczysz, że będziesz kiedyś tego żałował.
ZYGMUŚ (podchodzi do rozmawiających). Proszę pana, możebyśmy zagrali w orkiestrę?
P. BOLESŁAW. A macie instrumenty?
ZYGMUŚ (śmieje się). Wszystkie te, któremi grała niedawno prawdziwa orkiestra...
ZOSIA. Tak! tak! proszę pana.
P. BOLESŁAW. Domyślam się tych instrumentów. Zobaczymy, czy potraficie je naśladować.
LOLUŚ. A kto jakim będzie grajkiem?
ZOSIA. Ja arfiarką!
ZYGMUŚ. Ja cymbalistą!
LOLUŚ. Ja basistą!
P. BOLESŁAW. A ty Kaziu, jaką sobie obierasz gałąź muzyki?
KAZIO. Boli mię gardło...
P. BOLESŁAW. Dam ci kwas borny do płukania — chodź!
KAZIO. Dziękuję! To bez tego przeminie... (przygląda się temu, co się dzieje na podwórzu). O! już otwiera! Ciekawym, co tam jest? Proszę pana, pójdę do swego pokoju, głowa mię boli...
P. BOLESŁAW. Położysz się?
KAZIO. Tak... (wychodzi)
DZIECI (klaszczą w ręce). Dobrze, że sobie poszedł, a to swym brakiem humoru psuł nam zabawę!
P. BOLESŁAW. Może on naprawdę chory?
ZOSIA. Zapewniam pana, że będzie wyglądał oknem na składzik...
LOLUŚ. Może pan pozwoli, to pobiegnę po Walka, Józia i Marysię... Zamało nas.
ZYGMUŚ. Sprowadź też Klimka...
P. BOLESŁAW. Jak ma być orkiestra, to jak się należy... Sprowadzajcie! Przecie to dzieci szkolne.
LOLUŚ (wybiega i wraca z dziećmi). Już są!
ZOSIA. Teraz ułóżmy program — kto kim będzie...
LOLUŚ. Może pan Bolesław nam w tem dopomoże?
P. BOLESŁAW. Nie, to już do was należy, ja będę słuchaczem. Może Loluś jako najstarszy?
LOLUŚ. A więc: skrzypkiem będzie Walek, Józiek będzie grał na fujarce, Klimek na trąbce, Zygmuś na cymbałkach, ja na basetli, Zosia na arfie a Marcysia na bębnie...
MARCYSlA. Doskonale! doskonale! Wezmę rondel — to moje fachowe naczynie! Wiwat!
ZOSIA. Dogodziłeś wszystkim! Zaczynajmy!
LOLUŚ. Stawać do szeregu! Wszyscy po kolei śpiewają. Naczynia muzyczne do rąk!
(Marcysia bierze rondel, (w braku bębenka) inni — laski, trąbki, skrzypce dziecięce etc.)

Występuje WALEK (śpiewa):

Jestem sobie grajek śmiały
Objeżdżam kraj cały
Na skrzypeczkach gram od ucha
Niechaj każdy słucha:
(Przebiera palcami jak na strunach)
Dylu, dylu, dylu, dylu!
Dylu! dylu!

(Usuwa się na bok).
JÓZIEK.

Jestem sobie grajek śmiały
Objeżdżam kraj cały
Na fujarce gram od rana
Danaż moja, dana!
Dana! dana!

(Usuwa się).
KLIMEK.

Jestem sobie grajek śmiały
Objeżdżam kraj cały
Trąbka moja jest jak cacko,
Gra mi elegancko!
Tra! ra! ra! ra!
Ra! ra! ra, ra! ra, ra! ra, ra!

(Usuwa się).
ZYGMUŚ.

Jestem sobie grajek śmiały
Objeżdżam kraj cały,
Na cymbałkach gram ja rzewnie,
Choć nie Jankiel ze mnie!

Dzyń! dzyń! dzyń! dzyń!
Dzyń! dzyń! dzyń! dzyń! dzyń! dzyń!

(Usuwa się).
LOLUŚ.

Jestem sobie grajek śmiały
Objeżdżam kraj cały,
Na basetli gram w potrzebie,
Że aż słychać w niebie!
Szurdu! burdu! szurdu! burdu!
Szurdu! burdu!

(Usuwa się).
ZOSIA.

Jestem sobie grajek śmiały
Objeżdżam kraj cały,
Dźwięki arfy echo niesie,
Daleko po lesie!
Drum! drum! drum! drum!
Drum drum! drum drum! drum drum!

(Usuwa się).
MARCYSIA.

Jestem sobie grajek śmiały
Objeżdżam kraj cały,
Na bębenku w takt wywijam
I raźno się zwijam!
Bum! bum! bum! bum!
Bum bum! Bum bum! Bum bum!

(Usuwa się).

DZIECI. Wiwat Marcysia! Niech żyje!
LOLUŚ. Cicho! Jeszcze nie skończone! Razem będą grać wszyscy? Kto u frontu?
P. BOLESŁAW. Ja!
DZIECI. Hura!
P. BOLESŁAW (staje na froncie).

Teraz grajmy wszyscy razem,
Jakby za rozkazem!
Hej trąbka! hej cymbały!
Niech słyszy świat cały!

WSZYSCY (grają na swych instrumentach). Dylu! dylu! Dana! dana! Tra! ra! Szurdu! burdu! Drum! drum! Dzyń! dzyń! Bum! bum!
LOLUŚ. To, chociaż nie wypada swego chwalić, jeszcze mi się więcej podoba od amatorskiego z aktorami...
ZYGMUŚ. Ale tamci mieli instrumenty, prawdziwe instrumenty!
MARCYSIA. A bo mój nie prawdziwy? Najprawdziwszy, miedziany! (bije w rondel). Bum! bum!
WALEK. A moje skrzypce? Fiu! fiu!
ZYGMUŚ. Dobrze, że się wam tak podobała nasza zabawa, na drugi raz z chęcią przyjdziecie... Prawda?
DZIECI. O, zawsze! zawsze!
P. BOLESŁAW. Pójdę zobaczyć, co robi Kazio?
LOLUŚ. Patrzy pewnie rozmarzony na składzik...
ZOSIA. Pewnie... Wyobraża sobie, że tam siedzi zaczarowana królewna...
LOLUŚ. I czeka na niego — swego królewicza...
ZYGMUŚ. Że smok jej pilnuje...
ZOSIA. Straszny Ciekawski!
P. BOLESŁAW (wchodzi). Kazia niema w pokoju, widocznie już nie chory... cieszę się bardzo, bom był nawet doprawdy niespokojny... Mógł się zaziębić na tej zabawie w piłkę...
LOLUŚ. Albo wypatrując przy otwartem oknie, kto wchodzi do składzika...
P. BOLESŁAW. Ach! ty dokuczniku! (patrzy na zegarek). Ale czas już na kolację! A to myśmy dobre półtora godziny spędzili na zabawie... Trzeba wołać Kazia i ruszajmy (woła) Kaziu! Kaziu! na kolację!
MARCYSIA (która wyszła już wpierw). Proszę na kolację! Pani już przy stole, a pan jedzie już z pola!
P. BOLESŁAW. A to kłopot z tym Kaziem! Zawsze trzeba go szukać... na lekcję, na obiad, na kolację... Z nim tylko zawsze ambaras!
MARCYSlA. A świeże kartofelki, młodziutkie, jak się patrzy, stygną...
DZIECI (biegają wołając). Kaziu! Kaziek!
P. BOLESŁAW. Walek! Klimek! Józiek! biegajcie na podwórze i za podwórze i szukajcie Kazia... Doprawdy, warto, żeby wdał się w to ojciec. A my chodźmy na kolację.
(Zdala słychać wołania, potem cisza.
W tym samym pokoju może być przedzielony firanką pokój stołowy, żeby sceny nie zmieniać. Przy stole siedzą wszyscy prócz Kazia i matki, która go szuka).
P. BOLESŁAW. Jeść nie mogę, boję się o Kazia. Chodźmy go szukać! (wstają — tymczasem drzwi się otwierają, wpada przerażony Bartek drwal).
BARTEK. Ola Boga! przylecionem powiedzieć, co ja po drzewo do drwalki nie puńdę! Straszy! dalibóg straszy! Pewnikiem wilkołak! Coś piszczy!
P. BOLESŁAW (wskakuje). Rozumiem! A czy była cały dzień zamknięta?
BARTEK. Otworzyłem na chwilę i wtedy wleciał ze dwora...
P. BOLESŁAW. Daj klucz! (wybiega i po chwili wprowadza zapłakanego w trocinach Kazia).
Oto wilkołak! Siedział dwie godziny w zimnej drwalce! A wszystko z ciekawości! Chyba się teraz poprawi!

KONIEC.
Druk. Sikora, Warszawa



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.