Anielka w mieście/Uczeń Bielawskich

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka w mieście
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


5. Uczeń Bielawskich.


Szklanki dźwięczały. Ludzie śmieli się i gawędzili, zebrani gromadkami przy stołach. Zbliżała się północ. W jednym z odległych kątów obszernego ogrodu restauracyjnego, w pobliżu ściany domu, siedział czarnowłosy chłopiec z głową wspartą na stole i spal. Przed nim na stole nic nie stało.
Nagle kucharz wysunął głowę przez okno i skinął na chłopca:
— Chodź prędko, Stasiu, mam coś dla ciebie.
Po chwili blady czarnowłosy chłopiec siedział już w kuchni i posilał się, czekając, aż matka skończy podawać gościom w ogrodzie i obydwoje będą mogli pójść do domu.
Stasiek znał kucharza od chwili, gdy matka jego zaczęła pracować w „Zachęcie“ a pracowała już tam od bardzo wielu lat. Bała się sama w nocy wracać do domu, aż na ulicę Górną to też Stasiek zawsze jej towarzyszył, nawet wówczas, gdy jeszcze chodził do szkoły. Dla Staśka było to zupełnie zrozumiale, chociaż później rano wstawał zmęczony i niewyspany do roboty. Ale do bladej jego twarzy ludzie już dawno się przyzwyczaili, zresztą przecież Stasiek spełniał pilnie swoje codzienne obowiązki.
Anielka włożyła czysty fartuszek i przygładziła włosy. Miała teraz niezliczoną ilość męskich koszul, kołnierzyków i damskiej bielizny zanieść na ulicą Górną do matki Staśka, która w dzień zajmowała się prasowaniem. Co za radość! Po raz pierwszy wyjść samej na miasto, bez pani Bielawskiej! Błękitne oczy Anielki rozbłysły.
— Tym razem Stasiek pokaże Anieli drogę, — rozporządziła pani Bielawska.
— Ale Stasiek musi zabrać ze sobą kilka piorunochronów, — dorzucił pan Bielawski zdołu.
I tak Stasiek oraz Anielka Lipkówna z Wielkiej Wsi szli ramię przy ramieniu ulicami ożywionego miasta, on z piorunochronami na ramieniu, ona zaś z koszem napełnionym bielizną. Śmieli się do siebie, nie wiedzieli o czem mają mówić, a od czasu do czasu mówili do siebie nawet per „ty“. Nagle Anielka podniosła wgórę głową.
— Czy to krowy pędzą, że psy tak szczekają?
Stasiek wybuchnął głośnym śmiechem:
— Nigdy nie widziałaś, jak bydło pędzą przez miasto?
O nie, on stanowczo żartował, ale istotnie na zakręcie ulicy ukazała się łaciata krowa, za nią jedna, dwie, trzy krowy, a potem kozy rozmaitej maści, białe, czarne, bronzowe, łaciate, całe mnóstwo bydła. Za kozami szedł wysoki wieśniak z wielkim batem. Boże, tyle bydła w mieście! Znowu uczuła Anielka powiew ojczystej wsi i najchętniej postawiłaby na chodniku swój koszyk z bielizną i wdarła się między to porykujące bydło.
— Dzień dobry, Andziu! — pozdrowił Stasiek dziewczynkę o rumianej twarzy, która zaganiała kozy z chodników na jezdnię.
Wieśniak z potężnym batem jakby ocknął się nagle z zamyślenia, bo spojrzał na rumianą dziewczynkę i zawołał:
— Zagnaj tamtą z lewej strony!
Stasiek w przejściu pogłaskał czarną kozę.
— Ta naturalnie jest znowu pijana, kompletnie iść nie może! Ile razy pędzą ją przez miasto, zawsze musi wypić trochę piwa z antałka na rogu ulicy w takiej małej restauracyjce.
Bydło majestatycznym krokiem postępowało dalej, aż wreszcie zniknęło za domami.
Anielka i Stasiek śmieli się z całego serca, spoglądając na czarną pijaną kozę, która szła na samym końcu i chwiała się na nogach.
— Andzia chodziła ze mną do szkoły wieczornej, — opowiadał Stasiek Anielce. — Rodzice jej mieszkają na Górnej, tam gdzie my. Tą czarną kozę znam dobrze. Ile razy pędzą bydło przez miasto, zawsze ta szelma znika na chwilę w restauracji pod „Gęsią“ i z pół antałka piwa potrafi wypić. Podobno potem daje czerwone mleko, którego nikt pić nie chce. Biedna Andzia ma prawdziwe utrapienie z tą pijaczką!
— My mamy także prześliczne dwie kozy w domu, — pochwaliła się Anielka i po chwili poczęła opowiadać Staśkowi o Wojtku, o domu, strumieniu, lesie i łąkach, o wszystkiem tem, co tak bardzo kochała.
Już teraz mówili z sobą wogóle per „ty“, bo jakoś łatwiej było się porozumieć.
Gdy znaleźli się na moście, Anielka musiała na Staśka poczekać chwilę, bo pan Bielawski kazał mu dwa piorunochrony zanieść do jednego z domów na wybrzeżu rzeki.
— Właśnie dlatego musieliśmy iść dalszą drogą, — wytłumaczył Stasiek. — Nie oddalaj się jednak, dopóki nie wrócę.
Ostrzeżenie to było całkiem zbyteczne, bo Anielka jak skamieniała stała na moście, spoglądając na spokojne fale rzeki. Nie, czegoś podobnego jeszcze nigdy w swojem życiu nie widziała, a tembardziej w jasny, zwykły dzień powszedni! Aż dwa naładowane statki z calem mnóstwem ludzi zatrzymały się u brzegu, przed domem, do którego wszedł Stasiek. Czy statki te przybyły z morza? Musiały w każdym razie przypłynąć gdzieś z bardzo daleka, skądś, gdzie jest tylko woda i zieleń.
Błękitne zdziwione oczy Anielki otwierały się coraz szerzej, jakby nie były przygotowane na te wszystkie cuda, które nagle ujrzały. Statki z takiemi śmiesznemi bialemi chorągwiami, pływały po rzece tam i napowrót. Na niektórych widać było całkiem wyraźnie kręcących się ludzi. Anielka omal nie krzyknęła z przestrachu, gdy nagle usłyszała tuż za sobą głos Staśka:
— Spójrz tam, statek parowy zawinął do przystani.
Anielka odrzuciła wtył głowę, a usta jej rozwarły się ze zdziwienia. Na wodzie pływał prawdziwy dom z kominem, z którego dobywał się dym jak z komina fabrycznego. Więc to jest statek parowy?
— Co też wszystkiego djabeł nie wymyśli! — przypomniała sobie Anielka słowa nieboszczki babci i teraz mimowoli je powtórzyła.
— Jeszcze nigdy statku nie widziałaś? — zachichotał Stasiek, któremu od śmiechu aż łzy ukazały się w oczach. On ze swej strony nigdy jeszcze nie widział podobnie naiwnej dziewczyny, jak Anielka. Dla niej wszystko na świecie było czemś nowem i cudownem.
— Ja tam już byłem nawet na statku, — pochwalił się, gdy ruszyli w dalszą drogę, — byłem z moją ciotką, która teraz oślepła i leży w szpitalu.
Ale Anielka zdawała się tego wszystkiego nie słyszeć. Jak można mówić o ślepocie, kiedy świat jest taki piękny, przepełniony takiem mnóstwem cudów!
Wieże kościelne naprawo, wieże kościelne nalewo, takie wysokie wspaniałe, jakby naprawdę mogły dosięgnąć nieba. Połyskująca woda tu, pod żelaznym mostem szumi cichutko, ludzie, słońce i życie dokoła, wszystko to zapierało Anielce kompletnie oddech w piersiach. Co znaczył ciężar napełnionego bielizną koszyka, co znaczył ponury dom, w którym mieszkali Bielawscy i ustawiczny turkot koła młyńskiego w fabryce czekolady! Upajając się tem wszystkiem, poprostu płynęła Anielka przez ulice i tylko jakby zdaleka słyszała głos Staśka, a od czasu do czasu wypowiedziane przez chłopca ostrzeżenie:
— Musimy iść trochę prędzej, Anielciu, bo majstrowa gniewać się będzie, jak późno wrócisz do domu!
Lecz Anielka spoglądała tak dziwnie na swego towarzysza, jakby to wszystko absolutnie nie jej dotyczyło. W danej chwili majstrowa wydała jej się tak daleka, jak słońce na niebie, przecież teraz miała ważniejsze zajęcie, gdy obserwowała kilku wspaniałych jeźdźców na cudownych koniach, a potem, gdy ujrzała kogoś na rowerze, jadącego z niezwykłą szybkością. Jakże w tem mieście było wesoło! Żeby tak Wojtek mógł to wszystko zobaczyć!
Stasiek nie mógł sobie poprostu dać z nią rady, to też odetchnął z ulgą, gdy ujrzał przejeżdżającego przez ulicę wieśniaka, którego dom sąsiadował z domkiem, w którym mieszkał Stasiek.
— Możemy wsiąść? — zawołał Stasiek głośno.
I nim Anielka zdołała się zorjentować, koszyk jej z bielizną stał już na wozie, dwa piorunochrony leżały przy nim, a ona siedziała przy boku Staśka, machając nogami w powietrzu. Hej, jakie życie było wesołe i piękne! Anielce wydało się ono jeszcze piękniejsze, bo nie potrzebowała już teraz dźwigać nawet swego koszyka. Nie zdając sobie zupełnie z tego sprawy, poczęła głośno śpiewać przy akompanjamencie turkotu kół zwykłego drewnianego wozu. Jechała przecież hen, daleko, w ten rozsłoneczniony świat, nie wiedząc dokąd i z tego właśnie się radując.
Wszyscy ludzie na ulicy uśmiechali się do Anielki. Anielka trąciła Staśka znacząco, a gdy wyjechali już poza miasto i oczom ich ukazały się zielone ogródki i łąki, wówczas Stasiek też zaczął śpiewać jakąś pieśń wesołą i tak śpiewali już jedną pieśń po drugiej, aż wreszcie wóz zatrzymał się przed małym, niskim domkiem na ulicy Górnej.
— Mógłbym was jeszcze kiedyś przewieźć, — śmiał się wieśniak, gdy Stasiek i Anielka zeskoczyli z wozu i uprzejmie mu podziękowali
— Wiesz, ja tutaj mieszkam, — pochwalił się radośnie Stasiek, wskazując z dumą rodzinny swój dom, stojący przy drodze.
Może śpiew to sprawił, a może świadomość, że dzień się tak pięknie zaczął, bo Anielka nagle uczuła się w tem otoczeniu zupełnie, jak u siebie w domu.
— Mamo! — zawołał Stasiek przez okno, na którem stało całe mnóstwo kwitnących kwiatków w doniczkach. — Tutaj jest Aniela od Bielawskich. Ja zaniosę piorunochrony i zaraz wrócę. Ona sama do domu nie trafi.
Po chwili w oknie ukazała się blada twarz, okolona czarnemi włosami i dwoje dużych ciemnych oczu spojrzało na Anielkę przyjaźnie. Czy to była matka Staśka? Musi mieć chyba dobre serce. Nieśmiało, zaglądając do każdego kąta, weszła Anielka po raz pierwszy do niskiej, parnej izby.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.