Tatry w dwudziestu czterech obrazach/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maciej Bogusz Stęczyński
Tytuł Tatry w dwudziestu czterech obrazach
Podtytuł skreślone piórem i rylcem przez Bogusza Zygmunta Stęczyńskiego.
Wydawca Księgarnia i wydawnictwo dzieł katolickich, naukowych i rolniczych.
Data wyd. 1860
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.

W Sromowcach na południe położonéj włości,
Gdzie pola i ogrody pełne jałowości;
Gdzie wieśniacy posępne prowadzą dni swoje,
Gdzie nieurodzaj sprawia głód i niepokoje,
Gdzie piasek granitowy zapełniwszy ziemię,
Nędzne wywodzi wszelkich zbóż i jarzyn plemię;
Tylko góry wysokie, wiérzby gałęziste,
I drzewa owocowe posępnie cieniste,
Owocami swojemi przechodnia witają,
Któremi go mieszkańcy chętnie posilają.
Tą wsią idąc, przywita cię wąwóz skalisty,
Zwirami najerzony, dziki i cienisty;
Tak okropny, że czapki nie wstrzymasz na głowie,
Patrząc w górę, ażeby nie upaść w parowie;
Bo skały tak do siebie przybliżone razem:
Że je żadnym nie zdołasz malować wyrazem!
Ta nachyla swe szczyty i zdaje się smucić,
Jak gdyby na przechodnia chciała się przewrócić;
Tamta rozpadlinami czarnemi przeraża,
Że nawet i ptakowi zbliżyć się zagraża;
Inna z łona swojego wysącza strumienie,
Na które nigdy słońca nie świecą promienie.
Jestto parów tak dziki, że nawet roślinie,
Nie da kwiatów rozwinąć, w swéj pustéj krainie;

Jak gdyby był umyślnym zniszczenia siedliskiem,
Nie lubiąc się nasycać życia widowiskiem,
Jak gdyby usiłował groźny i zuchwały
Wszystko widzieć kamienne, jak sam skamieniały!
I zabrania przechodu po swym drobnym głazie,
Bo iść trzeba jak po szkle lub ostrem żelazie.
Tym wąwozem Władysław Jagiełło przechodził,
Spotkawszy się z cesarzem Zygmuntem — los słodził
Swojéj pięknéj podróży, która go bawiła,
Serce mu rozrzewniała i umysł wznosiła.
Ze Sromowiec udał się do zamku w Lubowni,
Gdzie spoczywał, bezpiecznym będąc w téj warowni,
Która mu przedstawiała widoki wokoło
Tak pyszne, że się na nich poglądał wesoło;
I gdzie oczarowany powabem natury,
Rozjaśniał czoło z przykréj panowania chmury! —
Unużysz się nim wyjdziesz na wyższe polany,
Do Wymiarków, tam ujrzysz obraz niespodziany:
Nie zgłębiony myślami, okiem nie pojęty,
Skała z lasu wystając jakby duch zaklęty,
Jak olbrzym nad przepaścią zdradliwie stojący,
Umyślnie na twe krótkie życie czychający;
Aż po czasie niejakim odetchnąwszy z trwogi,
Cisnąc się przez zarosłe jałowce i głogi;
Spoczniesz w miejscu bezpieczném, otarłszy pot z czoła,
Dowiész się od górala twojego anioła:
Że ta skała dla tego Kopą jest nazwana,
Iż wielkie podobieństwo ma do sterty siana.
Kopa wieki przetrwawszy, stoi niewzruszona,
Od wszystkich podziwiana, a nawet ceniona.
Ona przecięż niewdzięczna — bo nie jeden z gości
Zaledwie z niéj nie roztrząsł w przepaściach swych kości,


Rys. z nat. i na kam. B. Stęczyński.
Tatry od Magury

Musiał wracać ostrożnie, żałując wyprawy,
I doznawać przymówek, śmiechu i niesławy!
A przecięż za dawniejszych a szczęśliwszych czasów,
Jeden z naszych, panosku, odważnych juchasów
Dostał się na wierzchołek! Tam na chwałę Bogu
Zaśpiewał i zagwizdał i zatrąbił z rogu;
Potem na towarzyszy u stóp skały skinął,
Rozśmiał się i siekiérką w powietrzu wywinął,
I zlazł na dół szczęśliwie — a czyn jego sztuki
Sława niesie w dalekie wnuki i prawnuki!
Ta skała jest największą tu osobliwością,
Odwiedzana od gości z wielką przyjemnością;
Mężczyźni i niewiasty tak się nią zajmują,
Że sobie na pamiątkę jéj postać rysują....
Takie cuda w Pieninach znajdują malarze,
Jako najokazalsze przyrody ołtarze;
Przy których człowiek pełny miłości i wiary,
Składa Bogu najczystsze swych uczuć ofiary.
Przestąpiwszy granicę za bystrym Popradem,
Walczącym bez ustannie z kamiennym nieładem;
Z niezwykłą przyjemnością podziwiamy ziemię,
Żywiącą pracowite, pobratymcze plemię,
Któréj język, i serca te same przymioty
Dodają nam do dalszéj podróży ochoty.
Więc od Staréj-Wsi[1] drogą wiodąc szypkie kroki,
Nieznanych wiosek Spizkich bawią nas widoki:
Gibet, Gurków, Labsanka, Rusbach, Litmanowa,
Kamionka, Jarzębina, Wyborna, Rellowa,
Święty Jerzy, Totfalu, Oszturna i inne
Mające czyste domki i ludy niewinne;

A stanąwszy na górze Klauzy nie małéj,
Uderza nas ze wszystkich stron widok wspaniały:
Leżą piękne miasteczka nad Popradu wodą,
Oddechające dobrym bytem i swobodą —
Ale my zwracając się w Jezierską dolinę,
Pełną zbóż, jarzyn, sadów i pastwisk krainę,
Którą niegdyś dotknęło smutne wydarzenie
W niedzielę, gdy święcono Pańskie przemienienie:
Ulewa nadzwyczajna wszystko tu zalała,
I wszystko ku Pieninom z falami zabrała;
Przezco nędza i srogi głód długo panował,
Nim siebie i swe bydło wieśniak wychodował;
Nim doczekał się biédny następnego roku,
Żyjąc w słabéj nadziei lepszego widoku.
Dziś niema ani śladu urwania się chmury,
Uśmiechają się zbożem równiny i góry.
Jesteśmy na Magurze przy karczmie wysoko,
Zkąd już obraz daleki bystre widzi oko,
A wioski, które wtyle zostały za nami,
Zdają się zapadłemi we mgle nizinami,
A pod nogą roślinność bujna, choć posada
Z piasku, ziemi krzemiennéj i opok się składa.
Wszystko przed nami dumne ciemno-szafirowe,
Siwe, zółte, zielone i fioletowe;
Gdzieniegdzie różowemi jaśniejąc barwami,
A gdzieniegdzie śrebrnemi śmieje się smugami,
A wszystko tym piękniejsze im dziksza przyroda,
A jedyna w téj stronie przy drodze gospoda
Zaprasza przechodzących ściany drewnianemi,
Opatrując do życia potrzeby piérwszemi.
Tu zjeżdżają się goście i tu spoczywają —
Tu biorąc wiadomości — cierpliwie czekają,

Bo górale tu wiedzą kiedy burza spadnie,
I kiedy będzie słota — a po słocie ładnie?...
Więc i my najęliśmy przewodnika, który
Zna dokładnie doliny i lasy i góry.
Jestto góral przyjemny, wysmukły i silny,
Zdaje się, że nam będzie usłużny, przychylny;
Twarz jego ogorzała, a oczy pogodne,
Malują czyste serce i myśli swobodne;
Czoło wzniosłe, nos ściągły, wąsy ogolone,
A włosy kruczéj barwy za ucho spuszczone;
Koszula na nim krótka z grubego przędziwa,
Choć wstążką zawiązana, nieznacznie odkrywa
Zdrowe piersi, z których się głos wykrada miły,
A ramiona i plecy burką się okryły;
Pas szeroki wznosi się pod pachy, jak dziwo,
A wisi na rzemyku i nóż i krzesiwo;
Spodnie ciasne i białe, a kierpce skórzane,
Zgrabnie do nóg rzemieniem są przymocowane;
Za małym kapeluszem wygląda fajeczka,
Torba pełna u boku, w ręce siekiéreczka
Nazywana ciupagą, zgrabnie wyrobiona,
Jedyna w niespodzianym przypadku obrona.
A z mowy jego czystym i uprzejmym tonem
Poznać, ze jest przejęty ojców zabobonem;
Lecz pomimo przesądów niewinnego błędu,
Ten człowiek wart naszego szacunku i względu.
Więc nie traćmy daremnie czasu — ranku chłodem
Józef Bigos powiedzie nas, idący przodem.
A my z teką w ołówki i papier obfitą,
I strzelbą na ramieniu dokładnie nabitą,
Wyszedłszy w Imie Boże. — Na końcu Magury,
Jakgdyby u nóg naszych wspaniałość natury,

Niepojętéj słowami, pędzlem, ani pieniem,
Uderza nas czarami, paląc zachwyceniem:
Witajcie malownicze w olbrzymiéj wielkości
Tatry! pełne powabów cudownéj piękności!
O wy góry Sarmackie![2]... gdybym w me ramiona
Mógł was objąć, przycisnąłbym do mego łona!
Lecz w znak tego życzenia przyjmcie powitanie,
Serdeczny zachwyt i cześć i uszanowanie,
Jakie swemi wdziękami obudzacie we mnie,
Spokojnie, lubo, miło, drogo i przyjemnie!
O! ileż tu uczucia, ile rozrzewnienia,
Ile myśli budzicie, ile uwielbienia?!....
Jak dawno tych gór pasmo stoi utworzone,
Bóg rzucił nieprzejrzaną dla ludzi zasłonę;
Tylko ciekawość błędna słabego rozumu,
Przybliża się niepewnie do Wszechmocy-umu:
A pismo święte mówi; „Gdy świat był zalany,
Tylko został Noego ród uratowany;
Arka jego po morzu wzburzoném pływała,
Aż na górze Ararat wstrzymaną została,
Tam z rodziną swą Noe i ze zwierzętami
Wyszedł i utrzymywał się między górami.
A gdy się lud rozmnożył musiał na doliny
Rozejść się, by wyżywiać swe liczne rodziny;
Oddając się połowu ryb i polowaniu,
Ale góry w szczególném miał poszanowaniu;
Zawsze górami myśli swoje miał zajęte” —
Więc i Tatry niech będą nam drogie i święte!... —
Widzimy na dolinach rzucone szałasy,
Polany między lasem, daléj gęste lasy.


Rys. z natur. i na kam. B. Stęczyński.
Skała Kopa
w Sromowcach.



Rys z nat. 1851 i ryt B. Stęczyński.
Wodospad rzéki Wilby w Żdżarze.
(W głębi góry Szragi)

A ten świat granitowy w swojéj rozciągłości,
Jest morzem nieprzebraném szacownych piękności;
Uderza nas potęgą cudów swoich mile,
Lecz przewodnik przerywa zachwycenia chwilę:
„Ta kraina, co umie każdego roztkliwić,
„Panosku nie zdoła nas przez zimę wyżywić!
„Musimy się po świecie daleko rozchodzić,
„I w dalekich równinach przykre błota brodzić!
„Chodzimy mając drutu na sobie obręcze,
„Ażeby, gdzie się trafi, zatrudniwszy ręce
„Można siebie posilić — idąc coraz daléj,
„A na głód i na nędzę człowiek się nie żali,
„Bo cóż skarga pomoże?... człek jakoś wytrwały,
„Choć często kąska chleba nie widzi dzień cały;
„Nie może się przywiązać do równin zwyczajów! —
„Na wiosnę z mały zyskiem, wraca do swych krajów,
„Gdzie jest zdrowsze powietrze, widoki ładniejsze,
„I gdzie wszystko jest milsze, słodsze i wdzięczniejsze!
„Niewymownie cieszę się panosku kochany,
„Że mówicie po polsku, boć człowiek stroskany
„Gdy gości nierozumie, których oprowadza;
„O! jakże wasza mowa mą duszę osładza??
„Tu z dalekich okolic przychodzą panowie,
„Tu bywają nieznacznie przebrani królowie;
„Nie mogą się nacieszyć owych gór wytworom,
„Naszéj mowie, szczerości i naszym ubiorom!”
Spuszczając się z Magury na dolinę Zdżaru,
Widać spad rzeki Wilby wśród polnego jaru,
Nad którego brzegami chaty rozrzucone
Wyglądają, miejscami gęsto ożerdzione.
Daléj lasy, a z lasów ostrymi szczytami
Wystrzelają opoki nazwane Szragami;

W których różne załamki, różne pochyłości,
Wybocza i urwiska, parowy, wklęsłości,
Wystają nad lasami dumą okazałe
Malownicze, okropne, pyszne i nie małe!
Gdzie tylko bujne trawy mogą owce brodzić,
A za niemi juhasy i psy[3] muszą chodzić.
Tam idąc, chociaż nogę niekiedy zamaczam,
Na trud i niewygodę skargi nie naznaczam,
Bo chcąc złożyć należną chwałę przyrodzeniu,
Potrzeba mieć przyjemność nawet w utrudzeniu!
A idąc przez polanę[4] na górę Wysoką,
Spoczywamy wśród trawy pod siwą opoką,
W któréj mała jaskinia wygląda zdaleka,
A zbliżywszy się do niéj zadziwia człowieka:
Jest to miejsce szczególne, zwane Organami,
Gdzie woda w głębi ziemi bełkocąc falami,
Wydaje różne tony, jakby jakie młyny,
Albo jakie ukryte pod ziemią maszyny,
Których koła i tryby utworzone, wiecznie
Obracać się bez przerwy zmuszone koniecznie.
Wyżéj idąc, gdy krok twój odpocznie na chwilę,
Tatra, Matra i Fatra przywita cię mile
Swojemi upłazami, które do tarasów
Podobne są, a żadnych nie piastują lasów;
Tam minąwszy stroniki[5], gdy staniesz na szczycie,
Przeszyje cię obawa o zdrowie i życie;


Rys. z nat. 1851 i ryt. B. Stęczyński.
Góra Fatra
(na wysokości 5000 stóp nad powierzchnią morza)



Rys. z nat. i ryt. B. Stęczyński.
Góra Kopa
wysoka 6,000 stóp nad powierzchnią morza.

A wiater jakby z niemi był w porozumieniu,
Wyrywa z pod nóg twoich kamień po kamieniu!
Daléj Kopa ubrana gadzi-korzeniami[6],
Nagradza wszystkie trudy dwoma widokami:
Na południowej stronie węgierska kraina,
Roztacza się głęboko jak karta jedyna;
Czerwienieją się zamki dawne i świątynie,
Za któremi w błękitnéj mgle już oko ginie.
Na północ pojawia się dawnéj Polski ziemia,
Na któréj się lud różny gnieździ i rozplemia;
Gdzie z ubiegłéj przeszłości dochowanych znaków,
Stoi Ryga, Gdańsk, Poznań, Warszawa i Kraków;
Gdzie naród kochał Boga i Bóg był z narodem....
Lecz poco nam się smucić tych myśli zawodem?
Lepiéj zwróćmy uwagę na każde stąpienie,
Bo upłazy[7] stroniki czynią przerażenie,
Łatwo upaśdźć na grapach[8], albo się pomylić,
I długo błędnym torem daremnie się silić!
Bo Kopa jest wysoka, przykro pochylista,
A zdaleka zdaje się że zieloność czysta
Mchów i traw ją pokrywa — a ona tymczasem,
Porosła jest zwikłanym kozodrzewu[9] lasem,
Który pnie się wysoko nad jodłowe lasy,
A jest jasno-zielony, jak w Andach pampasy.

Oto widać Biały-staw w malownéj przestrzeni,
A kozodrzew na brzegach pięknie się zieleni;
A woda otworzywszy paszczę na człowieka,
Chce połkąć go, a człowiek od brzegu ucieka!
Jezioro wydaje się małe, lecz w około
Chcieć obejść go, potrzeba zagrzać sobie czoło.
To czystéj wody morze białém jest nazwane,
Że odbija w swém łonie białą brzegu ścianę;
A granity wokoło patrząc się grapami,
Gniewają się dymiące swych rozpadlisk mgłami;
Zdaje się pluć w jezioro, aby jego łono
Rozdąsać i zakłócić swą burzą szaloną;
Ale staw jest spokojny — daje się rysować,
I z swymi strażnikami dokładnie cieniować;
Podróżny wprawną ręką gdy wszystko odkrada,
Przewodnik niecierpliwy, tak mu opowiada:
„Panosku! ten staw-biały z brzegów swych wytworem,
„Oświécany był dawniéj nocą i wieczorem,
„Od wiérzchu skały Tatry, tam długo nieznany
„Był dyjament ogromny, karbunkułem zwany;
„Którego sława różnych królów tu nęciła,
„A chciwość ich nagrodę temu naznaczyła:
„Ktoby go mógł dostawić do tronu jestestwa,
„Za co dostałby od nich w świecie pół królestwa!!
„Więc ta wielka nagroda wielu zachęcała,
„Ale tam żadna ludzka noga nie postała;
„A kamień sobie błyszczał, — królowie smutnieli,
„Że takiego klejnotu u siebie nie mieli.
„Aż jeden strzelec chodząc sobie przepaściami,
„Po perciach, za szybkiemi jak wiatry, kozami;
„Strzelał do tego blasku, ale jego strzały
„Puszczane z łuku tylko się tam odbijały;


Rys. z nat. 1851 i ryt. B. Stęczyński.
Biały staw.
(u stóp góry Kopy 4918 stóp na pow.m.)

Nakładem Księgarni Katolickiéj w Krakowie. 1859.



Rys. z nat. 1851 i ryt. B. Stęczyński 1860.
Zielone jezioro.

Nakładem Księgarni i Wydawnictwa Dzieł nauk w Krakowie.

Więc zrobiwszy ugodę o duszę z szatanem,
„Ażeby dyjamentu tego został panem;
„By mógł wierzchołek Tatry koniecznie ustrzelić,
„I — choćby odrobiną królów rozweselić.
„Naciągnął łuk i zmierzył — ręka mu zadrzała,
„Grzmot rozległ się wokoło, woda zakipiała;
„Oderwał się wiérzch góry, ale nie bez szkody,
„Bo karbunkuł się stoczył do głębokiéj wody,
„I przepadł z swojém światłem tak piękném, na wieki,
„A myśliwy nie wyszedł z szatana opieki!” —
Daléj pomiędzy rypy[10] w nieładzie zwalone,
Idźmy w stronę północną, gdzie grapy spiętrzone
Rozmaitemi w koło wystając szczotami[11],
Iskrzą się niknącemi przed ciepłem śniegami,
Z pod których wytryskają szumiące strumienie,
Swawolnym biegiem swoim zajmując wejrzenie;
Przyprowadzając nad brzeg Zielonego-stawu,
Gdzie kierdele[12] przez lato dość mają potrawu:
Witaj Stawie-zielony! wśród pysznéj przyrody
Połyskujesz się, czysty, jak kryształu wody;
Twe łożysko rozciągłe, chociaż nie szerokie,
Ale za to niezmierne zimne i głębokie;
Wktórem się przeglądają ciemierzyce[13] latem,
Kurze-ziela i mlecze z szafirowym kwiatem.









  1. Stara wieś, miasteczko na węgierskiéj stronie położone, na mapach stoi O’ Falu.
  2. Tatry u starożytnych nazywane były górami Sarmackiemi czyli sławiańskiemi.
  3. W każdym szałasie juhasy mają psa jako wiernego strażnika i przyjaciela. Rodzaj tych psów jest na równiach prawie nieznany, są białe z długiemi obwisłemi kudłami, pyskiem podłużnym. Oczy mają czarne, połyskujące, świadczą o ich sile i śmiałości. We dnie jeden albo dwa psy wychodzą z owcami i są tam bardzo użyteczne. Zmuszają owce trzymać się gromady, oddalające wracają.
  4. Polana łąka na górach wysokich.
  5. Stroniki, ściany prostopadłe.
  6. Gadzikorzenie, zioła skuteczne na konwulsyję.
  7. Upłazy, skały do tarasów podobieństwo mające.
  8. Grapy, czyli turnie albo grzbiety skaliste razem ze sobą połączone.
  9. Kozodrzew albo Kozodrzewina, rodzaj krzewistéj sosny nigdy w drzewo nie wyrastającéj, z przyczyny ostrego powietrza. Kozodrzewina rośnie po skałach na takiéj wysokości, gdzie już lasy nie rosną. Kozodrzewina widziana zdaleka wydaje się bujną trawą, a tymczasem są to krzaki 10 do 12 stóp wysokie, na sposób rozchodniku rozkładająca się, jest nadzwyczajnie giętka i smolna, a tak mocno powikłana, że człowiek nie jest w stanie z łatwością przechodzić. Gorale zapewniają że dostała swą nazwę od kóz i kozłów dzikich w niéj bezpiecznie ukrywających się.
  10. Rypy ogromne rumowiska skał burzami natrzaskane.
  11. Szczyty czyli zakończone wierzchy gór, nazywają górale szczotami.
  12. Kierdele, gromada owiec i bydłem zmieszana.
  13. Ciemierzyce białe i czarne, proszek z ususzonego ich liścia, sprawia kichanie gwałtowne, do puszczenia krwi z nosa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maciej Stęczyński.