Tatry w dwudziestu czterech obrazach/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maciej Bogusz Stęczyński
Tytuł Tatry w dwudziestu czterech obrazach
Podtytuł skreślone piórem i rylcem przez Bogusza Zygmunta Stęczyńskiego.
Wydawca Księgarnia i wydawnictwo dzieł katolickich, naukowych i rolniczych.
Data wyd. 1860
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Wysiadłszy z kruchéj łodzi pod Pajówką wzniosłą
I pod górą Czerwoną jodłami porosłą,
Witamy wieś Szczawnicę, któréj łyse góry
Muskają bardzo często niepogodne chmury —
A gdy oko posępnie biegnie zadumane,
Spotyka piérwsze miejsce Miodziusiem nazwane;
Gdzie Dunajec z łoskotem miotając bałwany,
Rozbija się spieniony o nadbrzeżne ściany,
Wychodząc z dumnych Pienin ciasnego łożyska,
Jak strudzony zwyciężca z pola bojowiska.
My oparci o poręcz przy drodze nad wodą,
Pieścimy oko nasze tą piękną przyrodą,
Która wabiąc do siebie, wąwóz nam odkrywa,
Z którego jak z więzienia swobodnie wypływa.
Jest to widok spaniały od Miodziusia strony,
Dla tego téż ten Miodziuś gościom ulubiony.
Jest-to część wsi Szczawnicy tak słodko nazwana,
Bo tu konie gotowe, żentyca, śmietana
Dla państwa, co z łazienek pieszo przybywają
I pod strzechą górali często spoczywają.
Daléj mnóstwo jest domków draniami pokrytych,
Zamieszkanych napływem gości znakomitych,
Oznaczonych znakami, co porządkiem idą
Orłem, kosą, miesiącem, piorunami, dzidą


Rys. z nat. i ryt. B. Stęczyński.
Pieniny w Szczawnicy
od Miodziusia



Rys. z nat. i ryt. B. Stęczyński 1859.
Szczawnica.

I innemi, a każdy ogródkiem ozdobny,
Wygodny i przestronny choć stoi osobny. —
Daléj pałac dziedzica nad brzegiem skalistym,
Otoczony ogrodem krzewisto-kwiecistym,
W którym piękny wodotrysk swojemi kroplami
Miga się na powietrzu jak gdyby perłami,
Jak gdyby dyjamenty wyrzucał do słońca,
I gości swą żywością zajmował bez końca.
Postępujmy do góry prowadzącą drogą
Cieniem drzew rozmaitych, w tę krainę błogą:
Gdzie znajduje się studnia łazienek swych bliska,
Tam woda Józefina burzliwie wytryska
I nadzieję upadłą swojém życiem budzi
I staje się pomocna dla cierpiących ludzi;
Drugi ponik Stefana w łożysku wygodném,
Błyszczy przy Józefinie spojrzeniem pogodném;
A trzeciokąt stanowi źródło Magdaleny,
Godne równie jak tamte i sławy i ceny.
Są-to nieocenione, tryskające szczawy,
Które dla swéj dobroci tyle mają sławy:
Że nawet cudzoziemcy, mimo swego błędu,
Liczą je do piérwszego wód lékarskich rzędu.
Altana, co te źródła w swém łonie ukrywa,
Jak ich sławą, tak swoją postacią szczęśliwa,
Osłania jéj ramiona białe dach czerwony,
A nad drzwiami, na polu błękitném złocony
Jaśnieje pełny treści skromny napis, „zdroje.” —
Daléj znowu kaplica ma piękności swoje,
Dla wygody pobożnych gości wystawiona,
Drzewami i kwiatami nęci ozdobiona;
Daléj dom do zajazdu i młyn klekotliwy,
Daléj nęci kościołek skromny, lecz sędziwy

Daléj ogród obfity w kuchenne wytwory,
Z których najzdrowsze gościom są kalafijory;
Wszędzie mostki, przełazki na różne uchyłki,
Zdają śmiać się z przechodnia niewinnéj pomyłki;
Wszędzie sztuka z naturą łączy się powabnie,
I poważnie, i ciężko, i lekko, i zgrabnie;
Widać klomby bogate spaniałemi drzewy,
Murawy i rodzinne i zamorskie krzewy;
Zwiedzając malownicze ustronia téj włości,
Oglądajmy w Lipniku Rabsztyna piękności;
Który dumném swém czołem rozbijając chmury,
Nęci mile do siebie, chociaż sam ponury.
Jest-to skała z północnéj strony porośniona,
Drzewami iglastemi pięknie najérzona;
Dziwiąca żyjącemi na wiérzchu rośliny,
Gdzie jałowiec, leszczyna, poziomki, maliny,
Róże, lilije, dryakwie, szanty i mieczniki,
Macierzanka, rozchodnik, mięty i goździki
Znużonego wędrowca bawią swym widokiem,
Pojąc go niespodzianie podniebnym urokiem,
Spaniałe pasmo Pienin[1] jawi się wymownie,
I Tatry w oddaleniu wystają cudownie;
A Szczawnica do koła bliskiemi włościami
Budzi umysł, a serce wzmacnia uczuciami.
Daléj skała za skałą wygląda jałowa,
Swinna-góra, Jarmuta, Piecki, Faćmiechowa,
Która dwoma szczytami wznosząc się wysoko,
I kroki nam wstrzymuje i zachwyca oko;
A dumnie-malownicza licznych wdzięków zbiorem,
To nęci nas, to trwoży swoich ścian uporem;


Rys. z nat. i ryt. B. Stęczyński.
Skała Rabsztyn w Lipniku.



Rys. z nat. 1851 i rytow. B. Z. Stęczyński 1859.
Wyszni-Łazek.

Przy których krętym wężem Dunajec połyska.
Równie piękny z daleka, jak okropny z bliska.
Daléj dzikie kamienie z swemi jaskiniami
I grożą niebezpiecznie i nuży perciami[2],
Najwięcéj odznacza się tak zwana Homoła,
Wysoka i rozległa a jednak wesoła....
Daléj wioska Jaworki leży na dolinie,
Przez którą bystry potok z wyższych łożysk płynie;
Tam powiedzą ci ludzie: że palone kości
Chowano w garnkach z gliny, oddając wieczności;
Przy nich tarcze i miecze położone były,
Które stan umarłego i godność znaczyły.
Te pamiątki szacowne bez szumnéj pogłoski,
Odkrył miłośnik nauk Gwalbert Pawlikowski.
Jakże nas Wyszni-Łazek wita okazały,
Nieznajomemi dotąd przejmuje zapały;
A myśl choć ociążona — lotem błyskawicy,
Niesie nas do téj góry w stroméj okolicy;
Spinamy się pomału w czoła swego pocie,
Deptając skromne wrzosy i bujne paprocie;
I cisnąc się przez drzewa iglastéj jedliny,
Przybywamy ciekawi do owéj krainy:
Sa-to skały wyniosłe, miejscami rozdarte,
Świadczące jak z gromami walczyły uparte,
Wystrzelając do góry, nagie ciała mają
A przewodnik powiada: „że wyobrażają
„Osobę, co się niegdyś modlić nie umiała,
„Tu uklękła obłudna i tu skamieniała!” —
Idąc na wyższą turnię[3] Okrąglicy-góry,
Gdzie „Płaską i Szeroką” często kryją chmury;

Potrzeba się przeciskać przez ostre gęstwiny,
Zapadać po kolana w mchy i borowiny;
Załamywać się w kłodach spróchniałych i pniaków,
Pnąc się lasem do wyższych i lasów i krzaków,
Między gęste buczyny i buki wyniosłe,
I jodły gałęziste mechami obrosłe;
A mech srebrno-zielony i złoto-zielony
Utrudza przejście, gęsto sznurami spleciony;
A po nich drobne zioła pysznéj zieloności
Dziwiąc cię, odsłaniają cel twéj ciekawości:
Są-to murów ostatki Kunegundą zwane,
Od wszystkich przewodników z czcią pokazywane —
I usłyszysz nakoniec: „że ten zamek mieli
„Za bardzo dawnych czasów wystawić anieli!
„Tu święta Kunegunda wraz z zakonnicami
„Schroniła się bezpiecznie przed najezdnikami;
„A byli-to Tatary, co się pokusili
„Przybyć tu, by ten zamek zdobywszy, złupili;
„Strzały chmurą z ich łuków w powietrzu świszczały,
„I daremnie na mury hordy się wdzierały,
„Bo święta Kunegunda taką mgłę spuściła,
„Że od zamku ze wstydem tłuszcza odstąpiła!”
Zamek w gruzy zapadły, z wszystkich stron boleje,
Pokazując na sobie złych czasów koleje.
Drzewa świadczą o jego odwieczném zniszczeniu,
Wyrastające z murów — a w ponurym cieniu
Mchy na mchach i krzewiny rosną na krzewinach.
Zapuściwszy korzenie w zamku rozwalinach!
W murach widać otwory głębokie i ciemne,
Gdzie piwnice lub izby bywały podziemne
Dla załogi zamkowéj — teraz tam nic nié ma
Co mógłbyś objąć myślą lub pojąć oczyma,


Rys. z nat. 1851 i rytow. B. Z. Stęczyński 1859.
Ostatki zamku Ś. Kunegundy.


Rys. z nat. 1851 i ryt. B. Stęczyński 1859.
Skała Okrąglica
(w głębi Czerwony-Klasztor)

Tylko słodkie wspomnienie na twój umysł działa,
Że znajdujesz się w miejscu gdzie święta mieszkała!....
Ożywieni spoczynkiem spuszczamy się znowu
Do Solkowéj-doliny, gdzie w głębi parowu
Wytryska czyste źródło zimne i obfite,
Bujnym liściem Podbiału nieznacznie zakryte,
Które siły czerstwemi człowieka pokrzepia,
Płynie niżéj — i znowu w skałach się zasklepia. —
Stojąc przy Okrąglicy wśród gęstego boru,
Widzimy Czerwonego budowę klasztoru,
Do którego spuszczając się na dół, zbliżamy....
Ten gmach opustoszały, zewsząd podziwiamy;
Który chociaż obszerny, wzniosły, okazały,
Przy skałach dwa tysiące stóp wysokich, mały,
Pod imieniem świętego Antoniego stoi,
Ciekawego przechodnia zadumieniem poi;
Obronnemi murami w koło otoczony,
Przez hrabiego Kokossa Rykolfa wzniesiony,
Do którego O‘falu niegdyś należało,
Które z dwóch dużych wolnych łanów się składało.
Ten klasztór dla wygody swéj na ryb łowienie
Otrzymał od Ludwika króla pozwolenie,
A królowa Jadwiga z własnéj swojéj woli
Zapisała dwanaście tu centnarów soli;
A Zygmunt król węgierski, z Syksowskiéj winnicy
Nadał dwie beczek wina, które zakonnicy
Odbierali co roku i wygodnie żyli —
Tylko za dobrodziejów swoich się modlili.
Tu bywali Kartuzi, potém Kameduli,
Którzy się dobrowolnie ze światu wyzuli,
I w skromnéj samotności na świętym zacieniu
Spędzali życie swoje w ponurém milczeniu.

Każdy siedział w swych murach sam sobie oddzielnie,
Patrzył na grób i dumał że żyje śmiertelnie;
Na grób, który za życia wykopawszy sobie,
Żył bez życia — a życie przetrapił przy grobie!
Każdy miał swój ogródek i sam go uprawiał,
Owocami się karmił, kwiatami zabawiał;
Odprawiając pokutę i posty do zgonu,
Podług praw Romualda, twórcy ich zakonu.
A przewodnik powiada: „Szczęśliwie mieszkali,
„Dopóki się swych reguł surowo trzymali;
„Lecz gdy w piątek swe brzuchy mięsem posilili,
„Natychmiast się w krwiożerczych wilków przemienili;
„Których dusze do dzisiaj błąkając po kniei,
„Jęczą w nocy, bez żadnéj zbawienia nadziei!”
Ten klasztór z swoich bogactw i piękności znany,
Był późniéj przez Husytów-Czechów zrabowany;
Do tego celu różny orszak był najęty,
Któremu dowodzili Wrzasnowski, Wierzbięty,
Worniczka nienawistny i inni tam byli,
Którzy mnichów bezbronnych niewinnie zabili!....
Potém król Olbracht mnichom nadał przywileje,
Ale klasztór znów ciężkie przechodził koleje:
Bo pod jego murami, mimo rzeczki strzępy,
Wrzały tłumy Minkwitza z Łaskiego zastępy.
A Grzegórz z Borzemissa biskup Chanadyjski,
W swoim czasie tak zwany Officyał Spizki,
Z rozkazu Ferdynanda króla węgierskiego
Wziął Leśnicę i klasztór z przyległością jego,
Z powodu, że w nim ludzie byli podejrzani,
Co kryjąc się tu, długo od rządu szukani.
A późniéj kilku mnichów, jak podanie niesie,
Zabrali resztę skarbów i zniknęli w lesie; —


Rys. z nat. 1851 ryt. B. Stęczyński 1859.
Czerwony-Klasztor w Leśnicy.

Późniéj mury klasztorne i przybytek pański,
Kupił Matyassowski ksiądz biskup nitrański,
Naprawił, przyozdobił, i z pleśni ogładził,
I księży Kamedułów na nowo wprowadził,
Którzy potém z rozkazu Józefa drugiego,
Ustąpić się musieli z klasztoru owego!
Dziś mury opuszczone, świątynia zamkniona,
Czasowi niszczącemu woli zostawiona;
Milczą złote ółtarze i piękne marmury,
Po których siatkę pająk rozciąga ponury;
Obrazy poświadczają że ich jenijusz tworzył,
Pełne ceny, piękności — a teraz założył
Proch na nich swą siedzibę, kryjąc ich piękności —
Skarby zaś rozmaite i osobliwości
Wraz z dzwonami na wieży, nie dawno zabrano,
I o pysznym klasztorze wcale zapomniano;
A domki zakonników zarosły trawami,
Ściany pleśnią pokryte, a progi grzybami;
Dészcz przecieka powały i wszystkie zakątki
I ściennych malowideł zaciera pamiątki.
A gdzie niegdyś pobożne bywały dumania,
Sowa huczy po nocy, a w dzień wiatr przegania —
I wszędzie cię uderzy smutne widowisko,
A srogie i okropne jak pobojowisko!....
Ten klasztór jak w zaklęsłéj stoi okolicy
A należy od dawna do wioski Leśnicy. —
Od tego więc klasztoru, gdy się dzień zamroczy,
Górale bańkiet gościom sprawiają uroczy:
Nałożone po wiérzchach skał ognie palące,
Ciemność nocy jasnością swą rozpraszające,
Dają znak do wsiadania na gotowe łodzie,
By powierzyć swe życie dunajcowéj wodzie;

Płyną goście ochoczo wiodąc pogadanki,
Śmiéchy, krzyki i żarty, pieśni, pohulanki;
Które odgłos rozbija po skałach i lesie,
I powtarza i milczy i znów daléj niesie;
A przez ogniów na skałach poruszanie częste,
Pryskają iskry w koło na powietrzu gęste;
Aż ptastwo blaskiem ognia z gałęzi spłoszone,
Ucieka śpiesznie samo nie wié w którą stronę.
Łodzie płynąc parami za strumienia lotem,
Chwieją się kołysane bałwanów zawrotem;
Niekiedy uderzając o ukryte skały,
Cisną się na zakręcie w bałwanów zawały,
Gdzie opoki wyniosłe, zbliżone do siebie,
Zakrywają blask ognia i gwiazdy na niebie;
Gdzie goście przeniknieni widokiem trwożliwym,
Kipiącemi żywioły i szumem zdradliwym,
Zdaje się im że płyną na łodzi Harona
Z tego świata na tamten — tak rzeka ściśniona
Skałami wysokiemi, że pędzi jak wściekła,
Jak szatan, co ofiarę unosi do piekła!
Zagrożeni widoczną rozpaczą i trwogą,
I miotani wewnętrznie myślą zguby srogą,
Bez nadziei drogiego ocalenia życia,
Już tylko oczekują swych łodzi rozbicia!
Lecz górale odważnie i bez uszkodzenia
Płyną mężni po falach gniéwnego strumienia,
Z wszystkiemi przeszkodami dobrze obeznani,
Jak gdyby oni sami byli tu szatani!
Bo Dunajec choć gniéwny, posłuszny ich woli,
Choć często z ukrytemi skałami swawoli —
U stóp Czerwonéj Skałki zwalnia swoje wody
I odbija w źwierciedle swém piękność urody;


Rys. z nat. 1851 B. Stęczyński.
Pieniny w Leśnicy
(Skała Wisielec)
Nakładem Księgarni katolickiej w Krakowie 1859



Rys. z nat. 1851 i ryt. B. Stęczyński 1859.
Skały Grabczychy.

A goście, gdy niepewną żeglugę przebędą,
I na brzegu w Szczawnicy szczęśliwie wysiędą,
Ileż wówczas radości z ich piersi wytryska,
Usta kléją się z usty, ręka rękę ściska;
Oklaskami radości brzmi całe ustronie,
Rżą nawet niecierpliwie czekające konie;
I wracając pomału lekkimi wózkami,
Bawią się swéj żeglugi opowiadaniami.—
Rozkoszna to wycieczka gdy księżyc jéj służy:
„A wrona swém krakaniem niedoli nie wróży;
„Bo tratew się rozerwie, lub łódź się rozbije,
„A spieniony Dunajec wiecznie cię zakryje”! —
Idźmy jeszcze w Leśnicy ze skały na skałę —
Od strony południowéj głazy okazałe,
Nagą piersią zajmują wźrok zaciekawiony,
A pokryte lasami od północnéj strony;
Rozmaite wklęsłości i załamki mają,
Tak wysokie, że zda się niebo podpierają;
A każda mając nazwę — postawą jedyna,
Bryjanka, Polanica, Bereźnik, Hulina;
Daléj Bersztyk uderza posępnym widokiem,
Ale znowu Grabczychy poją cię urokiem,
Wystrzelając pod nieba dumnemi szczytami,
Jak gdyby olbrzymimi z twardych skał słupami,
Które od południowéj strony są nagiemi,
A z północy porosłe świerkami ciemnemi,
Wśród których są głębokie, ciemne rozpadliny,
Gdzie trudno się zapuścić bez użycia liny.
A ze szczytu Wisielca, nad skały i gaje,
O siedm mil Nowy-Sącz spostrzegać się daje;
Lecz do tak wspaniałego widoku użycia,
Trzeba piąć się na ów szczyt z narażeniem życia.

Skały tych gór są siwe, miejscami żółtawe,
A łąki między niemi jasno-zielonawe:
Wszędzie pięknie, wesoło, wszędzie różne dziwa,
A wszędzie się cudowność natury rozléwa!
Ujrzysz na górze Skałce błanek załamany,
„Gdzie niegdyś kosztowności ukrywały ściany;
„Gdzie było bardzo wiele i srebra i złota —
„Więc gdy kilku Juhasów[4] zajęta ochota
„Zabrać owe klejnoty, poszli, lecz daremnie,
„Bo wiewiórka przebiegła drogę nieprzyjemnie,
„I szczęście im spłoszyła, — więc że się trudzili
„Bez korzyści, wiewiórkę kijami zabili”!....
Już nam głowa się kręci, już ginie odwaga,
A nasz zapał i chęci obawę przemaga;
Siadamy na krawędzi opoki zwieszeni,
Podziwiając w głębokiéj pod nami przestrzeni
Jak gdyby teatralnie ustawione góry,
Czyniące parów dziki, głęboki, ponury,
Którego ciasne łoże Dunajec burzliwy
Zapełnia, jakby przejścia nie był nam życzliwy.
A ściészka wijąca się, prowadzi zdradliwa,
I widok za widokiem cudownie odkrywa!....
A przewodnik, jak koza bez zamętu głowy
Po zwieszonych urwiskach głębokie parowy
Przeskakuje i stąpa na giętkie wiszary,
Na rosnące w szczelinach niepewne konary
I swym lekkim przechodem cudów dokazuje
I na brzegi wiszących kamieni wstępuje,
Które pod jego nogą łatwo się wzruszają,
A niektóre zdradliwie z miejsc swych odpadają


Rys. z nat. i ryt. B. Stęczyński.
Scieszka od Szczawnicy do Czerwonego Klasztoru.



Rys. z nat. B. Stęczyński.
Sokolica

wysoka 3000 st. nad powierzchnię Baltyckiego morza.

Łamiąc inne kamienie, a ciężkim swym lotem
Rozbijają Dunajec i toną z łoskotem.
Opuściwszy Leśnicę — w Szlachtowy ustroniu
Używamy chwil miłych na góralskim koniu,
Który do samych szczytów powoli, bezpiecznie,
Głowę na dół zwiesiwszy, spina się koniecznie;
Koń, ażeby gościowi wrażeń nie zakłócił:
Postępuje tak lekko by się nie przewrócił;
Zdaje się swego pana myśli odgadywać,
Że umié doskonale te skały przebywać!
Przed nami Sokolica tych Pionin królowa,
Chociaż za inne góry swoje piersi chowa;
Przeraża tém okropniéj, im bliżéj się zdaje,
Dmiąc wiatrem na przyległe polany i gaje;
Nienawistna wszystkiemu, pragnie wszystkich zguby.
Lecz przeciw niéj stojące prostopadłe Czuby
Szydzą z niéj, że przed laty orłów białych miała,
A szanować i cenić ich gniazd nie umiała;
Które potém w dalekie uleciawszy strony,
Zostawiły po sobie żal nie ukojony.—
Tu łatwo pośliznąć się gdziekolwiek człek stanie,
I zlecieć w dwieście sążni głębokie otchłanie,
Do których żaden kamień cały niedopadnie,
Bo rozpryśnie się w locie, nim utonie na dnie!
Tak wysoko jesteśmy, a przecież nad nami
Wystawają z kamieni kamienie z jodłami;
Zdające się straszliwie każdéj chwili zsunąć,
I z grzmotem piorunowym w straszną przepaść runąć,
Bo przez wielkie szczałbiny widać niebo jasne;
A przechody tak trudne, zdradliwe i ciasne,
Że jak gdyby przez prasę przeciskać się trzeba,
Bo wyjść po owych perciach jak gdyby pod nieba!

A mnie, każde stąpienie konia, tu przenika,
I trwoga i okropność w około spotyka;
Żałuję nierozważny, że mi się zachciało
Spinać po tych Pieninach ciekawie, zuchwało!
Z góry od Matwasfalwy widać Haligoczę,
W któréj źródło siarczane u stóp gór bełkocze,
Nazywane Smierdzionką, które dészcz nie skrapia,
A daléj Czarna-woda czyste szkło wytapia;
Widać Lipnik, Frankową — daléj wieś Krych zwana,
Z czystości swéj jak Rokusz, Dziar lub Landok znana.







Rys z nat. i na kam. B. Stęczyński.
W Pieninach.



Rys. z nat. i na kam. B. Stęczyński.
Wąwoz w Sromowcach,
przez który przechodził Władysław Jagiełło r. 1440





  1. Pieniny, góry skaliste od słowa: pień czyli pion, stromości prostopadłéj nazwane, leżą 2,000 stóp nad pow. morza.
  2. Percie, ścieszki po bokach gór wyniosłych wydeptane przez owce i kozy.—
  3. Turnia, skała bystra prostopadle do góry wybiegająca.
  4. Juhasy, pastérze pilnujący owiec. Juhas pochodzi od słowa Juh, co oznacza owcę — ztąd Juhas owcarz.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maciej Stęczyński.