Strona:PL Stęczyński-Tatry w dwudziestu czterech obrazach.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Potrzeba się przeciskać przez ostre gęstwiny,
Zapadać po kolana w mchy i borowiny;
Załamywać się w kłodach spróchniałych i pniaków,
Pnąc się lasem do wyższych i lasów i krzaków,
Między gęste buczyny i buki wyniosłe,
I jodły gałęziste mechami obrosłe;
A mech srebrno-zielony i złoto-zielony
Utrudza przejście, gęsto sznurami spleciony;
A po nich drobne zioła pysznéj zieloności
Dziwiąc cię, odsłaniają cel twéj ciekawości:
Są-to murów ostatki Kunegundą zwane,
Od wszystkich przewodników z czcią pokazywane —
I usłyszysz nakoniec: „że ten zamek mieli
„Za bardzo dawnych czasów wystawić anieli!
„Tu święta Kunegunda wraz z zakonnicami
„Schroniła się bezpiecznie przed najezdnikami;
„A byli-to Tatary, co się pokusili
„Przybyć tu, by ten zamek zdobywszy, złupili;
„Strzały chmurą z ich łuków w powietrzu świszczały,
„I daremnie na mury hordy się wdzierały,
„Bo święta Kunegunda taką mgłę spuściła,
„Że od zamku ze wstydem tłuszcza odstąpiła!”
Zamek w gruzy zapadły, z wszystkich stron boleje,
Pokazując na sobie złych czasów koleje.
Drzewa świadczą o jego odwieczném zniszczeniu,
Wyrastające z murów — a w ponurym cieniu
Mchy na mchach i krzewiny rosną na krzewinach.
Zapuściwszy korzenie w zamku rozwalinach!
W murach widać otwory głębokie i ciemne,
Gdzie piwnice lub izby bywały podziemne
Dla załogi zamkowéj — teraz tam nic nié ma
Co mógłbyś objąć myślą lub pojąć oczyma,