Strona:PL Stęczyński-Tatry w dwudziestu czterech obrazach.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jak gdyby był umyślnym zniszczenia siedliskiem,
Nie lubiąc się nasycać życia widowiskiem,
Jak gdyby usiłował groźny i zuchwały
Wszystko widzieć kamienne, jak sam skamieniały!
I zabrania przechodu po swym drobnym głazie,
Bo iść trzeba jak po szkle lub ostrem żelazie.
Tym wąwozem Władysław Jagiełło przechodził,
Spotkawszy się z cesarzem Zygmuntem — los słodził
Swojéj pięknéj podróży, która go bawiła,
Serce mu rozrzewniała i umysł wznosiła.
Ze Sromowiec udał się do zamku w Lubowni,
Gdzie spoczywał, bezpiecznym będąc w téj warowni,
Która mu przedstawiała widoki wokoło
Tak pyszne, że się na nich poglądał wesoło;
I gdzie oczarowany powabem natury,
Rozjaśniał czoło z przykréj panowania chmury! —
Unużysz się nim wyjdziesz na wyższe polany,
Do Wymiarków, tam ujrzysz obraz niespodziany:
Nie zgłębiony myślami, okiem nie pojęty,
Skała z lasu wystając jakby duch zaklęty,
Jak olbrzym nad przepaścią zdradliwie stojący,
Umyślnie na twe krótkie życie czychający;
Aż po czasie niejakim odetchnąwszy z trwogi,
Cisnąc się przez zarosłe jałowce i głogi;
Spoczniesz w miejscu bezpieczném, otarłszy pot z czoła,
Dowiész się od górala twojego anioła:
Że ta skała dla tego Kopą jest nazwana,
Iż wielkie podobieństwo ma do sterty siana.
Kopa wieki przetrwawszy, stoi niewzruszona,
Od wszystkich podziwiana, a nawet ceniona.
Ona przecięż niewdzięczna — bo nie jeden z gości
Zaledwie z niéj nie roztrząsł w przepaściach swych kości,