Strona:PL Stęczyński-Tatry w dwudziestu czterech obrazach.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oto widać Biały-staw w malownéj przestrzeni,
A kozodrzew na brzegach pięknie się zieleni;
A woda otworzywszy paszczę na człowieka,
Chce połkąć go, a człowiek od brzegu ucieka!
Jezioro wydaje się małe, lecz w około
Chcieć obejść go, potrzeba zagrzać sobie czoło.
To czystéj wody morze białém jest nazwane,
Że odbija w swém łonie białą brzegu ścianę;
A granity wokoło patrząc grapami,
Gniewają się dymiące swych rozpadlisk mgłami;
Zdaje się pluć w jezioro, aby jego łono
Rozdąsać i zakłócić swą burzą szaloną;
Ale staw jest spokojny — daje się rysować,
I z swymi strażnikami dokładnie cieniować;
Podróżny wprawną ręką gdy wszystko odkrada,
Przewodnik niecierpliwy, tak mu opowiada:
„Panosku! ten staw-biały z brzegów swych wytworem,
„Oświécany był dawniéj nocą i wieczorem,
„Od wiérzchu skały Tatry, tam długo nieznany
„Był dyjament ogromny, karbunkułem zwany;
„Którego sława różnych królów tu nęciła,
„A chciwość ich nagrodę temu naznaczyła:
„Ktoby go mógł dostawić do tronu jestestwa,
„Za co dostałby od nich w świecie pół królestwa!!
„Więc ta wielka nagroda wielu zachęcała,
„Ale tam żadna ludzka noga nie postała;
„A kamień sobie błyszczał, — królowie smutnieli,
„Że takiego klejnotu u siebie nie mieli.
„Aż jeden strzelec chodząc sobie przepaściami,
„Po perciach, za szybkiemi jak wiatry, kozami;
„Strzelał do tego blasku, ale jego strzały
„Puszczane z łuku tylko się tam odbijały;