Konopielka/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Redliński
Tytuł Konopielka
Wydawca Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza
Data wyd. 1973
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Całe subote nic tylko gadało sie o Grzegorze. Takich obrazow jak u Domina było w wiosce więcej, Dunaj mieli, Litwin czarny i jeszcze paru, obraźnik kiedyś furo jeździł po żniwach, żytem ludzi kupowali, kto Matkeboske, kto Pana Jezus, a kto Pietra. Nu i masz tobie: taki sam święty między nami żyje! Straszno sie zrobiło, coś wisiało w powietrzu, dobrego abo złego, cudem pachniało przed Wielkanoco! W Palmowe Nidziele jak co roku raniuśko równo z kogutami chłopcy, kawalerka ruszyli po chatach z łozami, biczować. A jakże, i do nas wpadli, ale ja już przyodział sie, przyobuł, a palmuje sie tylko tych co śpio. Nu i z Handzi i dzieciow pierzyne zerwali i dalejże siekać łozami po nogach, po plecach, po dópie, sieko podśpiewujo Palma bije nie zabije, kości łamie nie połamie, pamiętajcie chrześcijanie, że za tydzień zmartwystanie! biczujo, a Handzia skacze i wiszczy w łożku, poduszko sie zasłania! Ziutek też oberwał, ale mniej, pożałowali, tatka tylko dla fasonu tknęli po kożuchach, dziadkow sie nie siecze. Pożytek z tego biczowania taki, że kto wypalmowany, całe wiosne lato bedzie budził sie ze słonkiem, wstawał letko.
Palmowanie palmowaniem, ależ obiadem, rożaniec sie odmawiało, a za oknami widzim: dwa nowe dziady ido drogo!
A nawet dzieciak poznałby, że to nie dziady, tylko ktoś inny: nawet psy nie szczekali za nimi, jak za dziadami szczekajo. On wysoki był, z czarno brodo, lat pod czterdziestke, pańskiej postawy i pańskiego chodu, choć torbe powiesił, a odzienie poszarpane, brudne, walonki ubłocone do kolanow. Ona też większego rostu niż nasze baby, cieńsza, twarz delikatna, oczy mądre i pobożne. Oboje gadali nie po naszemu, po pańsku: byłem, poszedłaś, chodziłambyś, często wstawiali jakieś słowa całkiem niejasne, jakby żydoskie. Zaszli do Grzegorychi i na wioske już nie wyszli! A cóż to za dziady, co nie żebrajo? Cóż to za dziady co ręce, nogi, oczy majo, co po cudzym bagnie ido jak po swoim, ścieżki znajo, nie potopio sie na oparzelach? Dwa dni mijajo, trzy, oni z chaty nie wychodzo.
Wypytujem sie Grzegorychi, co to za najazd żebraczego rodu, może klasztor u niej bedzie? Tłómaczy, że nie wygania, bo co tam, jedzo jak pustelniki, byle co, na słomie śpio, a, niech bedo. Grzegor gospodarzy, po świętach da na zapowiedzi, kobieta tkać na krosnach probuje, tylko brodaty siedzi na stołku, dumki duma. Ależ czemu oni pojawili się w Wielkim Tygodniu? Co to za dziw? Co za cud wisi w powietrzu?
Jak mnie dzieciak umar, wspominam, stanoł Pioter nad kołysko jak święty, ręce podnios i mowie wam: mało cudu nie było! Jeszcze trochu, a wstałob żywe!
Twarz ta sama co na obrazie, mówio Domin, te dwie broźny od oczow przez twar, to od ślozow, bo płakał zawsze, że Pana Jezusa sie wypar!
Tylko to jedno nie pasuje, mówie, że on jakoś niebardzo pobożny: raz z babo w jednej chacie żył bez ślubu. Dwa, że jakiś taki w obejściu sie zwyczajny, niepański.
A Domin: Ten zawsze zwyczajny był, toż z prostego człowieka wyszed, rybaczył!
Ale o brodatym słowa my nie wymówili: ze strachu, ze szczęścia język truchlał! Jakże o Nim gadać, jak On tutaj, koło nas!
Przypomniało sie mnie, co kiedyś dziad gadał: czemu podług dziada sadomagomora robi sie na świecie: Pamiętacie jak wywodził, że przydałoby sie, żeby On, wiecie Kto, znowuś na ziemie zstąpił i piekło trochu uspokoił? Pamiętacie?
Nu dobrze, pytajo sie Domin, a w takim razie ta kobieta z nimi, kto ona?
Tu Szymona poniosło: Co wy, Domin, tego nie wiecie? Nie wiecie kto Przy Nim żył? Kto Jemu Prząd, Tkał, Jeść Gotował?
Wiem, Kto Jemu Prząd, Tkał, Jeść Gotował, przyznajo sie Domin, wiem dobrze, ale boje sie powiedzieć!
I jak było między nami umówione, w Piątek ruszyli Szymon Kuśtyk z saniami po wiosce, od Mokrych Jurczaków począwszy, zbierać ofiare na msze z organami. I dawali ludzi bogato, nie żałowali, bo wiedzieli o co idzie: o calenie Taplarow, o bagno, o nasze rodziny. Jechali Szymon zajdami, w obydwóch półkoszkach stali worki i koszy: zajeżdżali Kuśtyk przed chate i zaraz gospodynia abo gospodarz wynosili abo pół kadłuszka żyta, abo czapke jajkow, czy sitko grochu, kawałek słoniny, doniczke maku, sznurek grzybow, torebke suszonych gruszkow. Dominicha dali żywe kure, a Dunaj pół wentroby i saganczyk juszki, bo akurat świnie zakłuli. Tylko Grzegoryche Szymon przepuścili, ona i tak zasłużona, darmo chowa całe trójke. Jeszcze przed zachodem zbiórke zakonczywszy, zajdy w stodole postawiwszy, dary szmatami przed kotami i myszami okrywszy, bo wyjechać mieli rano, zachodzo do mnie Szymon i wiodo do Domina na rade i odzywajo sie tak mniej więcej: Wy nie wiecie pewno Domin na co Kaziuka ja zawołał. Nu to powiem. Ha, jak ja dziś tak jeździł i jeździł od chaty do chaty, taka myśl mnie naszła: że wy Domin i ty Kaziuk, wy obydwa naznaczone!
Naznaczone? przestraszylim sie obydwa: Przez kogo naznaczone? Do czego?
A tak, naznaczone: ksiądz w kościele o was śpiewa! Nu przypomnijcie: czy ksiądz nie śpiewa Dominus Wobiskum? Czy to nie o was Domin, że wy macie być naszym taplarskim biskupem?
Domin przestraszyli sie: prawdziwie, jakby o mnie, Dominus Wobiskum! Coś tu o mnie jest!
Jest i o Kaziuku, mówio Szymon: Czyż nie śpiewa sie w kościele Kirelejson? A jak na nich, na Bartoszkow, przezywajo? Nie Kierelejsony?
Domin aż wstali: prawdziwie, Kirelejsony! Nu i sam Kaziuk, czyż nie podobny do Kirelejesona? Mało gada, dużo myśli: usiądzie, podeprze brode: myśli, myśli!
A Szymon, smutno: Tylko o mnie nic nima, ech, już widać taka moja dola kulawa, że ja zawsze na końcu.
Nie, mówie, jest i o was!
Szymon podskoczyli: Jest? O mnie? Nu gadaj!
A czy ksiądz nie śpiewa Sekulase Kulorum? mówie. Sekulase Kulorum! Czy nie słyszycie: coś tutaj jest o kulasie! Czy to nie o waszym, stryku?
Szymon prawie rozpłakali sie ze szczęścia: Patrzajcie, ludzi, i o mnie kulawym Pambóg nie zapomniał! Sekulase Kulorum! A jaż tyle razy słyszał to w kościele i nic nie wiedział, że o mnie śpiewajo! Patrzajcie: Dominus Wobiskum, Kirelejson i Sekulase Kulorum? Toż my teraz jak Trzej Królowie! Nu i co teraz?
Usiedzieć nie możno było z radości, chodzili my po chacie, głowami kręcili, dumali, Szymon co raz po kuśtyku sie klepio, klepio. Aż mówio:
Ha! Rano niby powioze ja te dary do Suraża. Ale wiecie co? Nie pomyście, że ja boje sie roztopow. Abo że lenie sie rano wstać. Nie boje sie, nie lenie. Ale wiecie co radze? Na co nam ofiare Panu Bogu ofiarowywać przez księdzow jak my sami możem dać!
Jak?
A jak Trzej Królowie dawali! Dawajcie bierzem sani i jedziem do Grzegorychi: sami poprosim świętych o ratunek! Co wy na to?
E, bez księdza ofiarowywać, kręco głowo Domin, jakoś nie bardzo.
A na co ksiądz! rozpalili się Kuśtyk. A na co tyle drogi?
Żeby to sie wiedziało na pewno, że oni święte, mówie, to możnoby i bez księdza ofiarować.
To ty jeszcze nie wierzysz, że oni święte? Ty, naznaczony? Chodźcie! wstajo Szymon z pieńka i prowadzo na gumno.
Pomogli my Kuśtykowi założyć konia i jedziem o te pare domow dalej, do Grzegorychi.
A zima sie przesilała, najczęściej tak bywa, że zima puszcza w nocy z Piątku na Subote Wielkiego Tygodnia: w Piątek jeszcze mroźno, śnieg, lody, i naraz w Subote ciepło jak w maju, wiaterek mięciuśki, szpaki świergotajo, a kury wrzeszczo jak szalone, nioso sie na święta, ojcom chrzestnym matkom chrzestnym, żeby mieli swoim chrześniakom włoczebne, a po cztery jajka daje sie każdemu, Domin i Dunaj po kopie rozdajo, obydwa po tyle samo majo chrześniakow, obydwa równo szanowane. A i chłopcom trzeba jajkow dać, jak przydo pod okna śpiewać Alleluja i Konopielke, ach, co za dzień piękny, wiosna, radość, w pole niedługo, chłopcy odkryjo głowy, a co śmielsze bedo bose, bose stano na ziemi jeszcze niedogrzanej, zime naciskawszy bosymi nogami, żeby prędzej odchodziła, o wiośnie zaśpiewajo, o polu, Ej cieńka leńka w polu konopielka, a jeszcze cieniejsza u ojca coreńka!
I tego Piątku tak samo czuło sie na drodze, że jutro wiosna pęknie, kury sie rozkrzyczo, na płotach pierzyny zabielejo a kto niekto może i dubeltowe okna wyjmie i porozmyka chate na oścież. Radość ma sie zacząć na świecie, a czemuż Taplary majo być smutne? Ach, przypomnimy sie jemu, Zbawcy Świata, żeby i o Taplarach pamiętał, poratował od zagłady! Zatrzymali Szymon fóre przed samym progiem Grzegorychi, żeb bliżej było nosić do komorki, lejcy zawiązali na kołku, straszno sie nam robi, ale nic to: przeżegnawszy sie, wchodzim do sieniow, z sieniow do chaty, Domin na przedzie:
Niech bedzie pochwalony Jezus Hrystus!
Przy samym progu Grzegorycha nad koszem kartofli skrobała i drobiła na piątkowy krupnik. Brodaty siedział na pieńku i do piecy chrost podkładał, kobieta pod lampo krosnami sie bawiła, koło niej pod lampo Pioter chomont w kolanach trzymał, skórzane uściełke przy poduszce zszywał. O, powiedział, popatrzywszy na nas, sąsiedzkie odwiedziny, siadajcie!
Usiedlim na ławie, patrzym na nich. Pioter szyje szczerze, Brodaty pódkłada do piecy, ale na nas popatruje skosa, podparszy sie ręko na kolanie, kobieta tka, ale też spogląda.
A wystarczyło raz spojrzeć, żeby wiedzieć kto Oni! On, jaki postawny, jaki ważny, oczy jakie czarne i mądre. Niestary, a ileż siwych włosow bieleje w czarnej brodzie, ach, wycierpiał On, wypłakał niemało. Ręce pańskie, figura pańska, spojrzenie pańskie! A ona! Jaka delikatna i dobra! Jaka twarz pobożna. Włosy rozczesane na środku, cienka chustka na szyje sie zsuneła. Jak sprytnie białymi palcami łapie czółenko, puszcza między osnowo, jak zgrabnie płocho wątek przybija. A spokoj jaki od Niej idzie, łaska, dobroć!
Na razie nie zaczynamy sprawy, boim sie tej świętości w chacie, w kościele strach szepotać, a tutaj świętość jeszcze większa. Domin namyślajo sie, już już rozdziawio sie, żeb mowić, ale ciamkno tylko i zacichno. Takie wygadane, wszystkich przegadajo, a tym razem ich zatyka!
Aż szturcham ich w bok. Obterli sie, jabko im zachodziło, zaczeli, żeb łatwiej, to od Grzegorychi:
Ofiare my tu dla was przywieźli od całej wioski!
Grzegorycha skrobać przestała, noż o chfartuch wyciera: Dla nas? To wy nie na msze zbierali?
Na msze, mówio Domin, ale uradzilim, że lepiej bedzie od razu przywieść ofiare Temu, Komu ona naznaczona. Fóra stoi pod progiem, Grzegorycha, bierzcie, noście sobie do komorki, Wam Wszystkim na zdrowie! I kłaniajo sie Domin Jemu, Jej i Pietrowi, my tak samo wstajem, i kłonim głowy jak w kościele.
Pieter szyć przestał: dla kogo niby ta ofiara, pyta sie, dla niego? I pokazuje na Brodatego. Kiwamy głowami, że tak.
A za co?
Bo po ratunek my przychodzim!
Do mnie, udaje zdziwionego Brodaty. Do mnie po ratunek? A od czego?
Od zniszczenia i końca świata!
A to koniec świata ma być?
Toż wiecie: bagno spuszczajo!
Aha, bagno. A może tylko straszo?
To już nie straszenie, za dużo znakow było.
Na przykład?
A dajmy na to ciele u Kaziuka? A to że nieboszczko Grzegor straszył? A do tego jeszcze, hm.
I Domin urwali. A Brodaty pyta sie, kto im doradził jego prosić o ratunek. Na to Kuśtyk: Nikt nie doradzał, my sami wiemy, czy to my nie chrześcijanie?
Nie odmawiajcie, panie, proszo Domin, nie zostawiajcie nas, wy wszystko możecie! A On wstaje i pyta sie groźno:
Zaraz zaraz! Wy mi lepiej dobrzy ludzie powiedzcie, co wy o mnie wiecie?
I Ona, i Pieter, i Grzegorycha patrzo sie na Domina jakby wystraszone. A Domin podchodzo do Brodatego, pochylajo sie i w ręke chco pocałować jak księdza, On ręke wyrywa: Toż dziad ja, dziad tylko, od kiedy to gospodarz dziada w ręke całuje! A Domin: Święta Magdalena, choć święta, Panu Jezusowi nogi ślozami skrapiała, włosami wycierała, On sam w Wielki Czwartek nogi mył swoim apostołom, a cóż ja, człowiek marny? Nie odmawiajcie nam swojego miłosierdzia, panie!
Teraz Pioter gadać zaczyna: Ludzie, nie szalejcie, spokojnie pogadajmy. Czy wy ludzie nie bierzecie nas czasem za kogoś innego?
Nie, nie, mówio Szymon, już my dobrze wiemy, kto wy!
Naprzykład że kto? pyta sie Pioter i patrzy groźno. A Szymon pytajo, czy on czasem rybaczeniem nie zajmował sie kiedyś?
Czemu nie, odpowiada, rybaczyło sie trochu.
Aha, to przy sieciach nauczyli sie tak dratwo robić?
Nie tylko. Próbowało sie w życiu, jak to w życiu, wszystkiego: i krawiectwa i szewstwa i ciesielki.
A powiedzcie czemu wy Taplary upodobali?
Czemu Taplary? Bo tu cicho. Spokoj. Wszędzie po świecie strasznie sie wyrabia: fabryki, pociągi, rowery, a u was po dawnemu. Jak sto, jak tysiąc lat temu.
Tysiąc? tkneło mnie: To wy pamiętacie jak przed tysiącem było?
Toż słyszało sie, czytało, on na to. A Domin:
Jak wam sie podoba w Taplarach, jak wy chcecie żyć z nami po naszemu, to czemu wy nie chcecie pomoc? Toż jak oni nas zniszczo, to i was zniszczo!
A cóż ja moge zrobić, na to Pioter.
Wy? Szymona rozpaliło, ręce złożyli, patrzo znad podłogi błagalnie to na Piotra, to na Nio, to na Niego. Wy? Wy wszystko możecie, a co Wam, Wam tylko powiedzieć słowo, a wiater ustanie, rzeki popłyno nazad, dzień w noc sie przemieni!
I Kuśtyk klękajo, Domin też, ja za nimi, Zmiłujcie sie, prosim, pomóżcie! Nie odmawiajcie! Nie zostawiajcie, samych!
A Pioter bach ręko w chomont: Wy, widze, bierzecie mnie za kogoś innego. To ja was, prosze, zapamiętajcie: włoczęga jestem, co sobie nareszcie chate znalaz, ja chce tu żyć jak człowiek i wy mnie w żadne swoje termedje nie wciągniecie. Zrozumiano?
A Brodaty nas pod pachi łapie, podnosi: Wierzcie mi ludzie, nie moge wam pomóc, to wszystko trudniejsze, niż myślicie, a Szymon: Jakto, toż Wam tylko oczy w góre podnieść i poprosić, ale Brodaty głową kręci, z klęczkow zrywa, wypycha, Domin proszo: A wy, Matko, chociaż Wy nas wysłuchajcie! Ona ręce roskłada, a Brodaty za prog mnie wypycha, bez litości, nu to prosze: Pan Jezus krew na krzyżu przelewał, a wy? On na to jak popchnie, ja o prog zaczepiwszy lece w śnieg na morde, koniowi pód nogi, leże, cały głupi, za co, czemu, co oni za jedne te święte, żal piecze i wstyd a tu koń w szyje paro dmucha, wszystko pomieszało sie, święte i nieświęte, w sieniach Domin i Szymon kotłujo sie z Brodatym, Matkaboska ich rozdziela, uciekać, uciekać do chaty, tak, zamknąć sie w chacie, dżwi kołkiem podepszyć i siedzić, siedzić po ciemku, głowe rękami ścisnąć!


Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.