Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stko pomieszało sie, święte i nieświęte, w sieniach Domin i Szymon kotłujo sie z Brodatym, Matkaboska ich rozdziela, uciekać, uciekać do chaty, tak, zamknąć sie w chacie, dżwi kołkiem podepszyć i siedzić, siedzić po ciemku, głowe rękami ścisnąć!

Z rana nowina: Brodaty i Kobieta noco zgineli, tylko Pioter w chacie ostał. Szymon od chaty do chaty latajo, tłómaczo sie przed ludziami, czemu ofiary nie oddali dla księdza: Poczekajcie, poczekajcie do jutra, jutro Wielkanoc, zobaczycie, on wroci, toż on nie zdrajca, wróci sie i to nie sam, może z swoim wojskiem, swoimi świętymi, poczekajcie.
Ale Dunaj powiedzieli krótko: Uciekli. Przestraszyli sie i uciekli.
Czego przestraszyli sie, pytamy.
Tego wam nie powiem, na to Dunaj.
Ale przyszła Wielkanoc i nic: nie wrocili sie święte ni noco, ni pierwszego dnia, ni drugiego, ani trzeciego, oblewanego.
W Przewodnie Niedziele przyjechała uczycielka, sama przyszła aż ze Strabli, w gumowych botach przez takie roztopy, a jakim cudem nie zabłądziła, nie utopiła sie, tylko jej i Panu Bogu wiadomo. Zaraz dowiedziała sie od Handzi wszystkiego: Nie może być, kręci głowo, nie do wiary! A Handzia: To niech pani porozmawia z Grzegorycho.
Uczycielka poleciała do niej do chaty, pobyła