Zolojka/W łodzi na piasku

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Zolojka
Druk Księgarnia św. Wojciecha.
Miejsce wyd. Poznań - Warszawa - Wilno -Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
W łodzi na piasku.

Na stegnie, na samym wierzchołku góry stała łódź — obszerny bat rybacki. Mimowoli obaj wleźli w ten bat i usiedli naprzeciw siebie na ławeczkach.
Przez chwilę milczeli, wzajem bacznie się sobie przyglądając.
Patrząc w oczy dawnemu koledze Kułak zrozumiał, że ma do czynienia z człowiekiem inteligentnym, o czem zresztą nie wątpił, bo ze szkoły jeszcze pamiętał Tomasza jako chłopca zdolnego, który rozgryzał ostatecznie wszystkie trudności, nawet matematykę, do której miał wstręt, i grekę, której absolutnie rozgryźć nigdy nie mógł on, Józef Kułak.
Ale spojrzenie tego inteligenta, choć przed chwilą jeszcze w podrażnieniu mocne, teraz było miękkie, trochę dziecinne, już pełne ufnej wiary i chęci słuchania.
— To nie szkodzi — pomyślał Kułak. — Wierzy mi, bo jestem jego dawnym kolegą. Grunt, że nie głupi i bary ma mocne, tylko rączki malutkie.
On sam pięści miał jak bochny, a w oczy patrzał zezem, bo nie lubiał, aby w nich czytano. Nie wierzył nikomu i gdziekolwiek był, wszędzie miał jakąś szufladę, jakiś schowek, który zamykał na klucz.
— Powiedz mi, poco ty tu siedzisz? — zapytał Tomasza.
— Mam przyczyny osobiste, a prócz tego chciałbym poznać morze polskie.
— Można zapytać w jakim celu?
— Dlaczegożby nie? — zdziwił się Tomasz.
— Nie wiem. Ale widzisz, ja przywykłem widywać nad morzem zawsze tylko ludzi, którzy tu mają jakiś interes. I tak powinno być. Dla kolorów przyjeżdżają nad morze tylko letnicy. Otóż, jeśli masz jaki interes, a ufasz mi, możesz mi się zwierzyć. Nie przypuszczam, żebyś chciał handlować rybami, to wymaga wielkiej energji. Zresztą, jeśli chcesz — próbuj, będę ci chętnie służył radą. „Raum für alle hat die Erde!“ Więc masz może jaki konkretny plan?
— Ha, bardzo słusznie, może się coś z tego wyłoni! — wykrzyknął Tomasz. — Dotychczas o tem jeszcze konkretnie nie myślałem, ale wszystko możliwe...
— Spotkałem cię na strądzie. Szedłeś wzdłuż zoloju z oczami utkwionemi w piasek. Szukałeś bursztynów? Więc zapamiętaj sobie: bursztyny wyrzuca na strąd tylko norda! Przy innym wietrze niema ich. A prócz tego ciężar gatunkowy bursztynów jest mniejszy od ciężaru gatunkowego kamieni i dlatego trzeba ich szukać nie przy zoloju, tam gdzie leżą kamyki, lecz dalej na strądzie, bliżej gór. Na morzu wszystko można znaleźć, trzeba tylko wiedzieć, gdzie czego szukać i kiedy.
— Nie szukałem bursztynów.
— Więc czego?
— Przyglądałem się grzebieniowi, tym łańcuchom górskim, narysowanym na piasku przez fale.
— Cóż w tem ciekawego? Ślad po fali, która była i odeszła!
— Dla ciebie! — rzekł z pewnym smutkiem w głosie Tomasz. — A dla mnie to pismo morza. Rozumiesz? Morze falami coś pisze na piasku, ja chodzę i patrzę i staram się odcyfrować... Ile razy wyjdę rano na strąd i przyglądam się tym dziwnym literom, zawsze ze wzruszeniem i ze smutkiem myślę o tem, iż leży tu przed nami wypisana na piasku opowieść morza o nocy, a my jej odczytać nie możemy!
— Tych hieroglifów nikt nie odczyta! — wtrącił Kułak, który słuchał uważnie.
— Dlaczego? — odparł Tomasz. — Ja odgadłem przynajmniej ich sens ogólny.
— Więc cóż ci morze pisze?
— Głębiny marzą o szczytach, fale noszą w swej piersi sen o górach. Tyle wyczytałem dotychczas, a to już przecież coś znaczy!
Oczy Kułaka zmiękły i pojawiło się w nich coś w rodzaju uśmiechu.
— Tak! — rzekł po chwili. — To jest coś. Rozumi się, tu dużo materjału na powiastki... Tak. Ale ty nie jesteś Andersenem, a powiastki — to za mało. Cóżeś tu jeszcze zdobył?
— Dużo! Pogodę, ciszę, spokój, myśl o Nieskończoności. —
— Ja nie myślę o Nieskończoności, to nie daje żadnego zysku! A zysk musi być zawsze i wszędzie — materjalny, czy moralny, wszystko jedno, co kto woli, ale musi być.
— Znajduję moralny!
Kułak roześmiał się i machnął dłonią w stronę morza.
— Tam — spokój? Tam panuje wieczny, nigdy nieustający ruch, nawet kiedy jest szpegelglada, to znaczy cisza morska. Fala pożera falę, tobijaszki i dobijaki, te małe rybki, używane na przynętę, zjadają się wzajemnie, łososie są drapieżcami strasznymi, foki, merświny, mewy pożerają ryby — wieczna walka, a nie spokój, bezustanne szukanie łupu, korzyści — i przytem zupełna pogoda, zupełna obojętność na tragedje, klęski, triumfy, poprostu — okropności! A na powierzchni znów wszędzie zdradliwe niewody, czyhające na to życie, łodzie, motorówki z tralami, cezami, pławnicami kilometrowej długości, takle z tysiącami haczyków — i wielkie statki, których każda podróż jest łupem, a które, gdy się pokłócą, zaczynają do siebie prać! To — morze!
Tomasz zasmucił się.
— Psujesz mi —
— Stary druhu! — rzekł Kułak, kiwając głową. — Czyż jesteś dzieckiem? Odczytujesz hieroglify napisane na piasku przez fale. Masz życie rybaków! Każdy z nich jest słowem z wielkiej opowieści o życiu morza! Poznaj ich, przyjrzyj się ich życiu i pracy! Zrozumiesz wtedy, że morze to wieczna walka!
Z całej siły uderzył pięścią w burtę łodzi.
— To im powiedz! Ludziom z lądu! Bo to — najważniejsze! Morski człowiek jest człowiekiem walki, człowiekiem nawskroś bojowym! A nam tego właśnie potrzeba! Tego się nasz naród od morza powinien uczyć. Nie o kolorach! Bo takie jest życie! O tem dopiero tu można się niezbicie przekonać.
Tomasz milczał.
— I to właśnie jest cudowna poezja morza! — mówił dalej Kułak. — Tu wiecznie coś się dzieje, dramaty, komedje, farsy, tragedje, co chcesz, cuda rozmaite! O samym wietrze możnaby tomy pisać! Co dzień, co godzinę — nowość, sensacja, niespodzianka! Co tam Monte Carlo w porównaniu z tą grą, która cię trzyma w podnieceniu całemi miesiącami! Ale na to trzeba mieć nerwy stalowe — jak ja! A znasz ty, „Wilka Morskiego” Jacka Londona? Pamiętasz Larsena?
Tomasz podniósł głowę.
— Pamiętam! — odpowiedział. — To straszne anglosaskie chamstwo. U nas dużo o tem pisano... przeciw... To obrzydliwe!
Kułak wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
— Cóż zrobić! A jednak — to prawda! Takie jest morze. I taka jest wogóle rzeczywistość!
— Nie, u nas to niemożliwe! — zaprzeczył żywo Tomasz.
— Niemożliwe! — zaśmiał się Kułak. — Zobaczysz!
Poczęstował Tomasza papierosem, a gdy zapalili, wyskoczył z łodzi, pożegnał się i poszedł.
Tomasz pozostał w łodzi na piasku i zamyślony osnuwał się wonnemi dymkami.
Broniąc się przed brutalnością Kułaka, Tomasz obwarował się następującym sylogizmem:
— Jeśli prawdą jest, iż morze jest najbliższe rzeczywistości —
Zaś jedyną rzeczywistością jest Bóg.
Morze jest najbliżej Boga.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.